5 Wyspa Esme Nie wiedzieć kiedy wesele dobiegło końca i zmierzaliśmy na lotnisko. Bella była zupełnie wyczerpana wydarzeniami ostatniej doby – ja, oczywiście, nie odczuwałem żadnego fizycznego zmęczenia. Za to oderwanie się od tych wszystkich dźwięków, nadmiaru wrażeń i natłoku chaotycznych myśli sprawiło mi niemałą ulgę. Nareszcie byliśmy sami. Zaczynał się nasz miesiąc miodowy – byłem równie szczęśliwy, co zaniepokojony tą perspektywą. Ale wszystkie decyzje już zapadły – nie mogłem się wycofać z mojej części umowy i, na Boga – nie chciałem! Byłbym najzwyklejszym kłamcą gdybym stwierdził, że tego nie pragnąłem – żądała tego każda komórka mojego ciała. Gdyby tylko zgodziła się poczekać! Cóż, tutaj znowu musiałem przyznać się sam przed sobą, że jej ciepłe, miękkie ciało kusiło mnie nieodparcie. Jej gorąca skóra przy mojej lodowatej skórze, jej miękkie ciało ustępujące pod dotykiem moich marmurowych dłoni. Musiałem potrząsnąć głową by opędzić się od tych wyobrażeń zalewających mój umysł. Na podobnych rozważaniach upłynęła mi praktycznie cała podróż do Rio de Janeiro. Na zmianę zanurzałem się w obezwładniających fantazjach dotyczących najbliższej przyszłości i oddawałem się panicznemu lękowi, roztrząsając najgorsze alternatywy. Raz po raz stawało mi przed oczami jej zmasakrowane ciało, jej jasna skóra i ciemne włosy rozsypane na poduszce – splamione wszechobecną krwią – najsłodszą krwią na świecie. Kilka sekund takich rozważań wystarczało bym miał ochotę natychmiast zawrócić i bez skrupułów złamać dane jej słowo. Wystarczyło jednak bym zerknął jak śpi oparta o moje ramię, wtulona w moją koszulę by na nowo uwierzyć, że wszystkiemu podołam – dla niej. Dałbym jej wszystkie skarby świata, gdyby tego zapragnęła – ale ona chciała tylko mnie. Nigdy nie czyniła niczego łatwiejszym – także teraz musiała żądać niemożliwego. Ale tak naprawdę nigdy nie umiałem jej niczego odmówić. Moja miłość do niej była zbyt obsesyjna. A ona całkowicie ją odwzajemniała. Im bliżej celu byliśmy tym częściej lęk przeważał nad rozmarzeniem. Ale ze wszystkich sił starałem się tego nie okazywać – nie chciałem by widziała jak bardzo się waham. Niech przynajmniej ona nie odczuwa strachu – skoro to już nieodwołalne. Tak bardzo chciałem by to wszystko się udało! Dla niej, dla siebie, dla naszej miłości. Nie po to dzień w dzień i noc w noc znosiłem katusze wampirzego pragnienie, torturując moje ciało by zabić ją przypadkiem! Nie miałem pojęcia jak to zrobić, żeby jej nie skrzywdzić – była taka krucha i bezbronna. A ja zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Na dodatek nie było możliwości żebym po prostu się wycofał kiedy poczuję, że tracę nad sobą kontrolę. Ta relacja w dużej mierze polegała na traceniu tej kontroli… A poza tym wątpiłem, żeby Bella pozwoliła mi się gdziekolwiek ruszyć – wystarczy wspomnieć nasz pierwszy pocałunek. Emmett bez skrupułów burzył domy, a ja miałem zamiar zachować Bellę w jednym kawałku! Nieustannie zadawałem sobie pytanie co ja najlepszego wyprawiam. Wątpiłem żeby ktokolwiek przede mną się na coś takiego porywał i po raz kolejny zastanawiałem się jak to się stało, że w ogóle się na to zgodziłem. Bo ona tego chciała. Edwardzie przestań się oszukiwać! – natychmiast skarcił mnie złośliwy głos w mojej głowie. W porządku. Gdybym tego nie chciał, to bym kategorycznie odmówił. A nie zrobiłem tego. Jedyne co zrobiłem to postawienie warunku. Dostałem to czego chciałem. A teraz miałem… cóż, dostać to, czego chciałem – po raz kolejny. I pomyśleć, że istniały chwile kiedy sądziłem, że nie będzie mi nawet dane trzymać ją za rękę, kiedy myśl o niewinnym pocałunku zdawała się całkiem niedorzeczną fantazją, niemożliwą do urzeczywistnienia! Gdyby nie jej olbrzymia odwaga, jej cudowna ufność nawet i taki kontakt nigdy nie mógłby mieć miejsca. A teraz była moją żoną i spała przytulona do mnie, w drodze do naszego miejsca, gotowa spędzić ze mną noc poślubną! Znów powróciłem myślami do początków naszej znajomości. Wspominałem tę pierwszą noc, którą spędziłem w jej pokoju – wtedy gdy jeszcze nie była świadoma mojej obecności. Kiedy patrzyłem jak śpi – taka piękna i taka odległa – niedostępna dla mnie nawet w najśmielszych marzeniach. Pomyślałem o nocy, którą spędziliśmy razem po powrocie z naszej polany, kiedy zasypiała w moich ramionach – sądziłem wówczas, że nie mógłbym prosić o więcej – że nic więcej nie będzie mi dane otrzymać. Jak wysoką cenę będę musiał zapłacić za to by ‘coś więcej’ było możliwe? Jak wysoką cenę zapłaci Bella? Już od dłuższego czasu zastanawiałem się jak to wszystko rozegrać, żeby uczynić naszą noc poślubną jak najłatwiejszą. Niestety trudności nie kończyły się na mojej sile. Istotnym problemem była temperatura mojego ciała, że pozwolę sobie pominąć jego twardość, bo co zrobić z tym kłopotem to, szczerze, nie miałem pojęcia. Natomiast jeśli chodzi o chłód mojej skóry, to dobrym rozwiązaniem wydawało się wybranie lokalizacji w odpowiednio ciepłym klimacie, tak by dotyk mojego ciała zamiast powodować dyskomfort przynosił ukojenie. Tak więc w Rio de Janeiro przesiedliśmy się na niewielką łódź i obrałem kurs na wyspę Esme. Nie płynęliśmy długo, ale Bella i tak okazywała lekkie zniecierpliwienie. Wiedziałem, że nie lubi niespodzianek i gubi się w domysłach na temat tego, dokąd zmierzamy, ale przypuszczałem, że tym razem jej podenerwowanie ma nieco inną przyczynę. Podobną do mojej. - To jest wyspa Esme – oznajmiłem, gdy byliśmy już prawie u celu. - Wyspa Esme? – spytała, zaskoczona. - Prezent od Carlisle’a – Esme zaofiarowała się, że nam ją pożyczy. – wyjaśniłem, głównie po to, żeby w ogóle się odezwać. Nasz dialog ciągnął się jeszcze przez chwilę w podobnym tonie – banalnymi uwagami próbowaliśmy pokryć zdenerwowanie. Zaparkowanym na wybrzeżu Porsche podjechaliśmy do letniskowego domu, urządzonego w całości przez Esme. Oprowadziłem ją po niewielkich pokojach, sypialnię pozostawiając na koniec. Widok tego pomieszczenia ostatecznie uświadomił mi, co miało się wydarzyć jeszcze tej nocy. Po moim ciele rozszedł się chłodny dreszcz, docierając nawet do opuszków palców. Czułem się całkiem bezradny – w najzwyczajniejszy na świecie sposób. Ten rodzaj zdenerwowania musiał dotyczyć wszystkich par w tej sytuacji i nie maił nic wspólnego z moją wampirzą naturą. Wiedziałem, że i Bella je odczuwa. Stwierdziłem, ze pójdę po bagaże, żeby chociaż przez chwilę jeszcze zebrać myśli. I ukryć jakoś fakt, że dygoczę od stóp do głów. Widok cichego oceanu nasunął mi pewien pomysł, który wydawał się ze wszech miar korzystny. A gdyby tak najpierw popływać? Nie tylko moja skóra nagrzałaby się nieco od ciepłej wody, ale być może udałoby się nam uniknąć tego skrępowania, które niewątpliwie towarzyszyłoby nam w sypialni. Wiedziałem, że wzajemna bliskość nie sprawiała nam żadnego problemu, ale presja pierwszego razu robi swoje. Nie chciałem by było to jakieś nieporadne, niepewne. Przejęcie inicjatywy oczywiście należało do mnie, ale teoria, nawet dosadnie wyłożona, to jedno, a praktyka to drugie… Tak czy inaczej woda wyglądała zachęcająco. Wróciłem do pokoju nieco pewniejszy siebie, z zamiarem zasugerowania wspólnej kąpieli w oceanie. Bella siedziała na łóżku tak jak ją zostawiłem, a drobne kropelki potu perliły się na jej skórze. Wyglądało na to, że istotnie było tam dość ciepło. Usiadłem przy niej, mając nadzieje, że moja lodowata skóra wreszcie na coś się przyda, zamiast utrudniać nam życie. Przesunąłem palcem wzdłuż jej szyi, obserwując jak momentalnie pokrywa się delikatną gęsia skórką. Cóż, być może różnica temperatur była jednak zbyt duża. - Trochę tu gorąco – powiedziałem przepraszającym tonem – Sądziłem, że tak będzie najlepiej. - Nie bardzo rozumiem – przyznała. Zawahałem się, nie wiedząc jak sformułować wyjaśnienie. - Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby było nam jak najłatwiej – stwierdziłem ostrożnie. Nie odpowiedziała, ani nie nawet spojrzała w moim kierunku. Nagle złożenie mojej propozycji stało się dużo trudniejsze. Ale jeśli tej nocy miało dojść do czegokolwiek, musiałem się wcześniej czy później przełamać. - Zastanawiam się – zacząłem, próbując panować nad głosem, by niczym sienie zdradzić – Czy nie chciałabyś… najpierw… – położyłem nacisk na to słowo, by nie zrozumiała mnie opacznie – popływać ze mną przy świetle księżyca? – nie brzmiałem tak, jak brzmieć chciałem. Czym prędzej wziąłem siew garść. Woda będzie bardzo ciepła. Zupełnie jak na plaży, którą uwielbiasz. - Brzmi świetnie – pocieszające było to, że Bella także zupełnie nie panowała nad swoim głosem. Chociaż z drugiej strony, nie było to dobre. Nie chciałem by się denerwowała. To powinny być dla niej magiczne chwile, a nie powód do niepokoju. Oboje potrzebowaliśmy jeszcze kilku chwil, by zapanować nad swoimi emocjami. - Jestem pewien, że chciałabyś odpocząć chwilę po długiej podróży. Musnąłem ustami jej szyję i dałem jej do zrozumienia, że zostawiam ją samą, by mogła wykorzystać ten czas tak, jak tego potrzebuje. - Proszę nie kazać mi czekać zbyt długo, pani Cullen – szepnąłem, delektując się dźwiękiem tych słów – teraz odnoszących się do niej – Będę czekał na ciebie w wodzie. Piasek chrzęścił pod moimi stopami kiedy zmierzałem ku ciemnogranatowej tafli. Ściągnąłem koszulkę, rzucając ją tam gdzie akurat stałem. Poczułem jak otula mnie ciepłe, tropikalne powietrze i na chwilę uwierzyłem, że wszystko będzie w porządku. Rozbierałem się powoli, nie troszcząc się o ubrania. Czułem się trochę nieswojo i, żeby pozbyć się tego wrażenie jak najszybciej zanurzyłem się w wodzie. To także było bardzo korzystne. Nic nie będzie oddzielało naszych ciało od siebie, ale głęboka toń pozbawi nas oporów. Dotarłem na głębokość, która wydała mi się odpowiednia, pamiętając, że Bella jest sporo ode mnie niższa i zatrzymałem się. Światło księżyca ślizgało się po powierzchni wody, która muskana wieczorną bryzą marszczyła się lekko. Nic nie mąciło idealnej ciszy panującej w zatoce. Czekałem. Nie odczuwałem zniecierpliwienia. Im dłużej zwlekała, tym więcej czasu maiłem na uspokojenie, powściągnięcie oszalałego pożądania, pohamowanie gwałtownych instynktów i opanowanie… strachu. Westchnąłem, burząc panującą niepodzielnie ciszę i przeczesałem włosy palcami. Ciepła woda pomagała wziąć siew garść, uspokoić. Nie spodziewałem się ,ze ludzkie emocje tak łatwo przejmą nade mną kontrolę. Cieszyłem się jednak, że to, co teraz panowało w moim umyśle było tylko chaosem ludzkich uczuć, a nie wampirzych pragnień. Usłyszałem jej kroki na plaży. Rosnąca ekscytacja ostatecznie zburzyła z trudem budowany spokój. Kiedy pomyślałem o tym, że już za moment do mnie dołączy, na krótką chwilę cielesne żądze przesłoniły wszystko inne. Ale musiałem panować nad sytuacją, kontrolować każdy gest. Myśleć. A to wcale nie było takie proste, zwłaszcza kiedy usłyszałem jak powoli wchodzi do wody.
Czułem na swojej skórze ruch wody, wywołany przez zbliżającą się ku mnie Bellę. Miała do pokonania całkiem sporą odległość, ale mimo to wydawało mi się, że dystans między nami ulega skróceniu w bardzo szybkim tempie… W mojej głowie panował coraz większy chaos. Moje myśli wirowały niespokojnie. Jedyne, co czułem wyraźnie i czego byłem pewien, to obezwładniająca potrzeba bycia blisko niej. Najbliżej, jak tylko można. I strach. Chcąc przezwyciężyć narastającą panikę, zacząłem szeptać do siebie najciszej, jak potrafiłem. Ona winna! ona winna, Że ciekawość moją drażni, Bo gdzie sięgać wzrok nie może, Sięga siła wyobraźni. Niemal czułem zbliżające się ciepło jej ciała; jej drżenie i niespokojny oddech. Mimowolnie napiąłem wszystkie mięśnie w oczekiwaniu. Mój szept stawał sie coraz bardziej gorliwy, zapalczywy i… rozpaczliwy. Musiałem to przed sobą przyznać. Bałem się. Pod każdym względem. Próbowałem się uspokoić, ale woda, rytmicznie uderzająca o moje zimne ciało, skutecznie mnie rozpraszała, rujnując resztki opanowania. Wpatrywałem się intensywnie w głęboką toń oceanu, analizując jej połyskującą czerń. Śledziłem najlżejsze drgnienie tafli. Nie mogłem się wycofać. Nie chciałem. Plusk. Jeden. Drugi. Trzeci… Boże, daj mi siłę. A myśl coraz dalej biegnie I wypełnia postać cudną, I odsłania wszystkie wdzięki... Bo fantazję wstrzymać trudno... Była coraz bliżej. Całym sobą czułem jej obecność. Działała na wszystkie moje zmysły. Całkowicie straciłem panowanie nad oddechem. Widzę ciebie na wpół senną, Snem rozkoszy rozmarzoną, Widzę włosów splot jedwabny, Śnieżną falą drżące łono. I te usta, co miłośnie W pół otwarte chcą czarować, I rozważam: co za rozkosz, Takie usta pocałować! Ledwie szepnąłem ostatnie słowo, gdy poczułem dotyk jej palców. Musnęła delikatnie moje ramie, jakby w obawie, że ucieknę. Nie zrobiłbym tego nawet, gdybym musiał. - Edward? – wyczułem obawę w jej głosie. Wciąż stałem odwrócony do niej tyłem, sparaliżowany strachem. Była za mną, na wyciągnięcie dłoni, a ja… Bałem się odwrócić. Bałem się tego, co opanowywało moje ciało i nie pozwalało myśleć rozsądnie. Bałem się, że w momencie, w którym moje oczy zasmakują jej widoku, resztki mojej kontroli pękną niczym bańka mydlana. – Edward, proszę… - jej głos zadrżał niebezpiecznie. Jak zwykle opacznie rozumiała moje zachowanie. - Jestem tu z tobą i dla ciebie, Bello… - szepnąłem, lekko odwracając głowę tak, aby widziała mój profil - Tylko… Uh, potrzebuję trochę… - czemu w jej obecności formułowanie logicznych zdań przychodziło mi z taką trudnością? Westchnąłem boleśnie i kontynuowałem myśl. – Potrzebuję trochę czasu na oswojenie się z twoją bliskością i… - nie zdążyłem powiedzieć nic więcej. Silniejsza fala cieplej wody, rozbiła się o moje lodowate ciało, rozpryskując wokół mnie błyszczące krople. Ułamek sekundy później, poczułem jak przywiera do mnie całym ciałem, tuląc się do moich pleców. - Nic już nie mów, głuptasie. – powiedziała z czułością i pewną dozą stanowczości, uciszając mnie. Wstrzymałem oddech. Jej drobne, ciepłe dłonie spoczęły na moim torsie. Poczułem dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Jeśli to możliwe, moje mięśnie napięły się jeszcze mocniej. Czułem miękkość jej policzka na łopatce. Wilgotne włosy łaskotały mnie w rozkoszny sposób. Jej palce poruszały się spokojnie, leniwie w uspakajającym geście. Rysowała zawiłe wzory na moim drżącym brzuchu, chcąc ukoić moje nerwy, jednak jej działania doprowadzały mnie na skraj szaleństwa. Miażdżyła wszystkie ograniczenia, które narzucał mi rozsądek. Nie było już rozsądku. Gwałtownie odwróciłem się w jej stronę. Zachwiała się lekko, lecz nie pozwoliłem jej upaść, łapiąc ją w pasie. Światło księżyca srebrzyło jej drobną twarz, pogłębiając naturalną bladość. Wydawała się być bardziej kruchą, niźli najcieńsza porcelana. Czy mam wystarczająco dużo siły…? Wątpię. Ale pani Cullen w tej kwestii była niezwykle uparta i na nic nie zadałyby się moje rozważne słowa. Zresztą żadnych nie potrafiłem w tej chwili sformułować… Traciłem kontakt z rozsądną, zdolną do myślenia, częścią mojego umysłu. Nie było rozsądku. Przez chwilę wpatrywałem się w jej czekoladowe źrenice, próbując opanować rozbuchany oddech. Nic z tego. Mocniej, niemal brutalnie, przycisnąłem ją do siebie, wyrywając z jej ust zaskoczone sapnięcie. W momencie, w którym podniosłem ją lekko, aby wpić się w jej rozchylone usta, w pełni zdałem sobie sprawę z tego, że nie oddziela nas od siebie nic, prócz ciemnej toni oceanu. Wynurzona z wody ociekała srebrzystymi kroplami, lśniącymi magicznie załamywanym w nich światłem księżyca. Gdy poczułem na swojej chłodnej skórze ciepło i miękkość kształtów jej ciała, oczy zaszły mi czerwoną mgłą. Warknąłem głośno i porywając ją silnie w ramiona, sekundę później znalazłem sie przed drzwiami sypialni. Czekałem na ten moment od chwili, kiedy po raz pierwszy ją ujrzałem. I nie zamierzałem być opanowany. Nie było rozsądku. *** Drzwi z hukiem uderzyły o ścianę. Przygniotłem Bellę z impetem do łóżka, które zaskrzypiało złowrogo. Moje dłonie, drżące w podnieceniu, błądziły po jej bladej skórze, wysyłając dreszcze wzdłuż całego mojego ciała. Pisnęła, tracąc pode mną oddech. Oszalały umysł pozwalał mi jedynie czuć jej gładkość i ciepło; słyszeć jej rozkoszne westchnienia i cichutkie jęki; widzieć jej zaciśnięte powieki i rozchylone, różowe wargi. Całowałem każdy skrawek jej gorącego ciała, warcząc głośno. Drżałem jak w febrze. Jej krew pachniała cudownie, uwięziona pod cienką skórą. Moje zimne usta smakowały jej bladość, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Moja warga drgała niespokojnie, odsłaniając kły. A potem zrobiło się cicho. Wszystko wokół nabrało nienaturalnych kolorów. W tej jednej jedynej chwili moje myśli stały się wyraźne i trzeźwe. Patrzyłem na nią z góry, szukając spojrzenia dwojga oczu, które ukochałem dawno temu. Pełne były zaskoczenia, strachu i fascynacji. Przygryzała wargę, oddychając z trudem. Widziałem wszystko w zwolnionym tempie - jej usta powoli formujące się w uśmiech, trzepot rzęs zamykających się oczu, włosy rozsypujące się wokół jej głowy, gdy odrzucała ją do tyłu, jej dłoń sunąca po moim torsie. Coraz niżej. Jej palce pieściły moją skórę, wyczyniając ze mną cuda. Mógłbym przysiąc, że moje źrenice zwęziły się silnie. Wisiałem nad nią z szeroko rozwartymi oczyma, dysząc jak potępieniec. Trwałem tak w napięciu, bojąc się ruszyć. Moje wnętrze rozdzierała rozjuszona bestia, pełna zwierzęcych instynktów. Jej gorąca dłoń… Jej delikatne palce rozrywały mój poukładany świat na kawałki. - Edward… - ten szept odbijał się w mojej głowie echem. Bez przerwy. A może Bella wciąż powtarzała moje imię…? Odbierałem świat w zupełnie inny sposób, niż dotychczas. Moje pragnienia, wysunięte na pierwszy plan, walczyły o dominację. Nic innego nie miało znaczenia. Gardło paliło żywym ogniem wespół z nieznośnym mrowieniem w dole brzucha. Czując jej gorące uda oplatające moje biodra, straciłem resztki człowieczeństwa. Z moich płuc wyrwał się zwierzęcy ryk. *** Krzyknęła. To była jedyna rzecz, jaką zdołałem pojąć, zanim świat zawirował silnie, a ja z warkotem na ustach poddałem się zniewalającej przyjemności, która targała moim ciałem. Krew w jej ciele pulsowała z siłą, która odbierała rozum, mamiła, hipnotyzowała. Zapach, który wirował wokół mnie sprawił, że złoto moich tęczówek ustąpiło pod naporem czerni. Wbijałem palce w jej ramiona, zadając ból. Jęknąłem głośno, przeciągle, wyginając rozedrgane ciało. Z cichym charkotem wbiłem ociekające jadem kły w poduszkę, milimetry od delikatnej szyi mojej ukochanej. Otoczyły nas wirujące w powietrzu piórka. Wróciła mi świadomość. Świat zwolnił, przestał wirować. Przyszło zrozumienie. *** Dygocząc, położyłem głowę tuż obok jej. Wpatrywałem się w jej twarz szeroko otwartymi oczami, chcąc zrozumieć, co się stało. Jedna łza spłynęła po krągłości jej policzka i znikła w białym puchu. Poczułem jakby moje martwe serce pękło na dwoje. Zawyłem, jak zranione zwierzę, łapiąc ją w ramiona. Jedyne co czułem, to jej dłoń gładzącą moje zmierzwione włosy.
Patrzyłem jak promienie słońca kładą się na jej skórze i czułem się jakby ta drżąca smuga światła szydziła ze mnie, czyniąc każdą z niebieskawych plam szpecących ciało Belli bardziej wyrazistą. Wydawało mi się straszliwą sprzecznością, że po tym wszystkim, po tym jak ją skrzywdziłem, moja ukochana ciągle trwa wtulona w moje marmurowe ramiona i śpi tak całkowicie ufna, taka bezbronna. Zacisnąłem powieki, czując jak ogarnia mnie głęboka frustracja. Nie mogłem spokojnie patrzeć na oczywiste dowody mojego bestialstwa. Każdy jej siniec napawał mnie obrzydzeniem do samego siebie. Było ono tym większe, że moje ciało wciąż jeszcze drżało na wspomnienie minionej nocy, dręczyło mnie echami tej przyjemności, uniesienia. Natychmiast stłumiłem w sobie te emocje. Choćby było to nie wiem jak wspaniałe, nie wolno mi myśleć w ten sposób. Nie mogłem czerpać przyjemności z czegoś, co krzywdziło Bellę. Ale kiedy nie będzie już taka krucha… Zdradziecki dreszcz przepełznął wzdłuż mojego kręgosłupa. Czułem, że Bella się budzi. Jej oddech nie był już taki spokojny, serce zmieniło nieco swój rytm. Nie dała jednak żadnego znaku, że nie śpi. Właściwie całkiem bezwiednie zacząłem wodzić dłońmi po jej plecach, a moje palce kreśliły skomplikowane wzory omijając sińce – nie chciałem sprawić jej już żadnego bólu. Nigdy więcej. Zdziwiłem się słysząc jej cichy śmiech. - Co jest takie zabawne? – spytałem, nie mogąc powstrzymać własnej ciekawości. Chyba nie tak powinno zabrzmieć powitanie po nocy poślubnej, ale byłem zbyt sfrustrowany, by bawić się w przedstawienia. - Nie potrafię na długo uciec od moich ludzkich potrzeb – odparła. O tak, była taka ludzka. Taka delikatna. A ja nie potrafiłem tego uszanować, nie potrafiłem zapanować nad moja potworną siłą. Jak zwierzę. Byłem na siebie wściekły. Złość gotowała się we mnie, wrzała, gotowa w każdej chwili wydostać się na powierzchnię. Starałem się nad tym panować, żeby jeszcze bardziej nie ranić Belli, ale oznaczało to, że milczałem uparcie, bojąc się odezwać. - Edward? Co jest? W czym problem? – niemal jęknąłem słysząc te pytania. - Naprawdę musisz pytać? – moja odpowiedź zabrzmiała jak warknięcie. Wyprałem ją z emocji, by nie wybrzmiał w niej mój gniew. Odpowiedziała mi cisza. Widziałem jak gorączkowo się zastanawia, jak zwykle doszukując się winy nie tam, gdzie powinna. Tak delikatnie jak tylko potrafiłem dotknąłem jej twarzy. - Jak ci się wydaje? – spytałem retorycznie. - Jesteś zmartwiony. Nie rozumiem. Czy ja…? – urwała, a ja poczułem irytację. Dlaczego nie mogłem wiedzieć jakie emocje się w niej kłębią, jak wielki ma do mnie żal..? - Jak bardzo cię zraniłem, Bello? Powiedz prawdę. Niczego nie ukrywaj – poprosiłem cicho, z każdym wypowiadanym słowem czując się coraz gorzej. - Zraniłeś? – powtórzyła niepewnie. Co to miało znaczyć? Co próbowała mi wmówić? - Mógłbyś dokończyć swoja myśl? – zaczęła rozdrażnionym tonem – Ja mogę ci tylko powiedzieć, że nigdy nie czułam się lepiej. Czyżby miała zamiar przekonać mnie, że nic się nie stało? Że jak zwykle to nic takiego, nie ważne jak wielka krzywdę jej wyrządzam? Jej skłonność do poświęceń nieco mnie przerażała. Nie zasługiwałem na nią. Zacisnąłem powieki by choć trochę odciąć się od tego wszystkiego. Nie mogłem znieść widoku spustoszeń jakie poczyniły moje dłonie. - Przestań – poprosiłem, walcząc ze złością pobrzmiewającą w moim głosie. - Niby co mam przestać? - Przestań udawać, że nie jestem potworem. Pogódź się z tym. - Edward! Nigdy więcej tak nie mów. – uparcie trwała w postanowieniu udawania, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Doprowadzała mnie tym na skraj szaleństwa. Rozumiałbym, gdyby uciekła z krzykiem, gdyby zasypała mnie pretensjami, gdyby płakała z bólu i rozczarowania. Ale nie. Po tym wszystkim ona jeszcze próbowała mnie pocieszyć, przekonując, że nic jej nie jest. - Spójrz na siebie, Bello, i powiedz, że nie jestem potworem. Zerknęła szybko na swoje ciało. - Dlaczego jestem cała pokryta piórami? – spytała lekko zszokowana tym odkryciem. - Wgryzłem się w poduszkę. Raz czy dwa – odparłem niechętnie. – Ale nie o tym teraz mówię. - Wgryzłeś się w … poduszkę? Ale dlaczego? Miałem tego dosyć. Unikanie tematu niczego nie zmieni. Najwyżej odwlecze najgorsze. - Spójrz, Bello! – warknąłem, nie panując już zupełnie nad głosem – Spójrz na to! – szepnąłem, chwytając ostrożnie jej dłoń i zwróciłem jej uwagę na pokryte sińcami przedramię. Przesunęła po nich palcem, krzywiąc się nieznacznie. - Oh – wykrztusiła, niemile zaskoczona. Czyżby nie spodziewała się, że jej obrażenia są aż tak rozległe? - Tak bardzo przepraszam, Bello. Wiedziałem, że tak się stanie i nie powinienem był na to pozwolić. – czułem się gorzej niż źle. Fatalnie. Strasznie. Najchętniej zapadłbym się pod ziemie i nigdy więcej nie pokazywał się jej na oczy. – Nawet nie potrafię wyrazić tego słowami. – zakryłem twarz, czując się jak najgorszy zbrodniarz. Nawet nie chciałem by na mnie patrzyła. Cisza trwała nieznośnie długo. Czyżbym miał w końcu doczekać się którejś z oczekiwanych przeze mnie reakcji? Po chwili ostrożnie dotknęła mojego ramienia. Chciała oderwać moje dłonie od twarzy, ale nie pozwoliłem jej na to. - Edward. Nie odpowiedziałem. Co miałbym jej powiedzieć? - Edward? – chwila ciszy w oczekiwaniu na moją reakcję. – Mnie nie jest przykro. Mogę nawet powiedzieć, ze jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Nie bądź zły. Naprawdę nic… - Tylko nie mów, ze nic ci nie jest – przerwałem jej zanim zdążyłaby wzbić się na wyżyny swojego przerażającego altruizmu i zacząć kłamać w żywe oczy. – Jeśli cenisz moje zdrowie psychiczne, nie mów tego. - Ale kiedy to prawda – szepnęła zrozpaczona. - Bello, nie mów tego – poprosiłem jękliwie. - Nie, Edward, przestań. – stanowcza nuta w jej głosie zaintrygowała mnie do tego stopnia, że odsłoniłem oczy i przyjrzałem się jej badawczo. - Nie niszcz tego. – powiedziała powoli i dobitnie. – Jestem naprawdę szczęśliwa. - Już to zniszczyłem – szepnąłem, przytłoczony poczuciem winy. - Odetnij się od tego. Łatwo powiedzieć. - Ugh. Szkoda, że nie potrafisz czytać w moich myślach. – mruknęła gniewnie. A to niby czemu? - A to nowość. Myślałem, ze jesteś wdzięczna losowi, że twoje myśli są dla mnie tajemnicą. - Nie dzisiaj – odparła krótko i pewnie. Czułem się zbity z tropu. Sprawiała wrażenie jakby naprawdę o nic mnie nie obwiniała. Nie potrafiłem tego zrozumieć. Nie kłamała – nigdy nie potrafiła tego robić. Ale pozostawało pytanie czemu wciąż nie docierała do niej ta najbardziej oczywista prawda – byłem potworem i nawet największy upór nie mógł tego zmienić. Być może ona nie chciała przyjąć tego do wiadomości, ale ja wiedziałem to doskonale. Wpatrywałem się w nią z uwagą, próbując doszukać się jakichkolwiek oznak zwątpienia. Na próżno. Odebrała panującą cisze jako milczące pytanie. - Ponieważ twoje wyrzuty sumienia byłyby całkowicie niedorzeczne, gdybyś wiedział jak się teraz czuję, czy też jak czułam się pięć minut temu. Byłam całkowicie szczęśliwa, a w tej chwili jestem trochę wkurzona, szczerze mówiąc. – sprzeczność kryjąca się w jej słowach była wręcz absurdalna. Ale przynajmniej jej reakcje zaczynały zbliżać się do normy. - Powinnaś być na mnie wściekła. – mruknąłem ponuro. - Jestem. I co, poczułeś się lepiej? – odparła krótko. Jej głos ociekał sarkazmem, o który jej nie podejrzewałem. Obrzuciłem ją spojrzeniem pełnym urazy. Dlaczego ze mnie drwiła? - Nie. I wątpię, żeby w tej chwili cokolwiek poprawiło mi samopoczucie – odpowiedziałem głosem tak wypranym z emocji, że aż martwym. - Masz rację . – zgodziła się pozornie, ale ton jej głosu nie pozostawiał złudzeń. - Jestem zła. Dobijasz mnie, Edwardzie! – jęknęła, z trudem hamując złość i desperację, także całość zamiast gniewnie, wypadła raczej błagalnie. Pokręciłem głową, wciąż jeszcze dziwiąc się jej uporowi. - Wiedzieliśmy, że wcale nie będzie nam łatwo. Powinniśmy to przewidzieć, ale jednak okazało się, że było nam dużo łatwiej niż mogłoby się wydawać. To naprawdę nic takiego. Myślę, że jak na pierwszy raz poszło nam naprawdę świetnie, a z czasem będzie coraz lepiej. – odezwała się łagodnie, tłumiąc emocje. Ale to co powiedziała poczułem jak smagniecie batem, jej słowa zaatakowały mnie gwałtownie. - Przewidzieć?! Spodziewałaś się tego, Bello? Przypuszczałaś, że cię zranię i spodziewałaś się czegoś gorszego niż kilka siniaków? Pewnie jesteś pod wrażeniem, że w ogóle możesz chodzić! Zero połamanych kości - pewnie można uznać to za sukces! – wykrzyknąłem, rozżalony. Obserwowała mnie przez chwilę, niepewna czy może mówić dalej, czy też znów wynagrodzę jej cierpliwość kolejnym wybuchem. Nie ważne jakbym się nie starał – i tak ją ranię. Musiałem się opanować, by nie pogarszać jeszcze mojej i tak beznadziejnej sytuacji. Czułem się parszywie. - Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale nawet do głowy mi nie przyszło, że to będzie dla mnie aż tak cudownym doświadczeniem. Nie wiem, co ty wtedy czułeś, ale dla mnie było to coś naprawdę wyjątkowego. – powiedziała spokojnie, ostrożnie dobierając słowa, z każdą chwila tracąc pewność siebie. To co powiedziała oszołomiło mnie kompletnie. Prawda, która powoli zaczęła docierać do mojej świadomości ogłuszyła mnie...
mKarolinaK