Rozdział 2
Usiadłam na krawężniku i wpatrywałam się w gwiazdy.Tylko od czasu do czasu zerkałam na ciemną ulicę.
Od samego początku pobytu tu,czułam,że z tym miastem jest coś nie tak.Było zbyt czyste.I takie mroczne,że aż ciarki przechodziły.Instynktownie się wzdrygnełam.
Rozmyślałam jeszcze trochę nad tym,gdy nagle usłyszałam,warkot silnika.No cóż,czyli tu jeżdżą samochodami.To była moja pierwsza myśl a druga to,że to bardzo niebezpieczne.
Zerwałam się i stanełam na nogach wpatrując się w czarnego mercedesa.
Gwizdnełam z wrażenia.Takie auto to było coś.
Szybko się zreflektowałam.Zaczełam patrzeć w przyciemniane szyby.Nagle auto zatrzymało się przedemną.
Cofnełam się kilka kroków.Ktoś zaczął odkręcać szybe.Gdy w końcu się z nią uporał,nareszcie zobaczyłam jego twarz.
Nie był stary.Mógł być zaledwie o 4 lata od niej starszy.Był niezwykle przystojny.Ale oprócz tego,niezwykle blady.
Zaczerpnełam powietrza.Blady!
Jakiś impuls nakazał mi spojrzeć mu w oczy.Były ciemno czerwone.
Wpatrywałam się w nie jak zaczarowana.
Ledwo zauważałam,że on też mi się przygląda.Z zaciekawieniem mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Bardzo niebezpiecznie jest wychodzić w tym mieście w nocy.Nikt ci nie powiedział?
Szybko pokręciłam głową.
-Mówili mi.Przeważnie nikogo nie słucham.Wzruszyłam ramionami wciąż się w niego wpatrując.
-Zrobię ci przysługe i dzisiaj cię nie wypiję.Widzę,że jesteś nowa.A my lubimy nowych.Uśmiechnął się do mnie lekko.A ja wpatrywałam się w niego,tym razem zdruzgotana.
-Co powiedziałeś?
Zdziwił się.
-To ty nie wiesz?Zaśmiał się szyderczo.
-Nic a nic.
-To miasto wampirów.
Cofnełam się o krok.Po czym zaśmiałam się nieco histerycznie.
-Żartujesz.
Pokazał kły,a ja wydałam cichy krzyk.
-Czy wyglądam jak bym żartował?Schował już kły ale ja je ciągle tam widziałam.
Odwróciłam w końcu od niego wzrok.
-Jestem Jake.Uważaj na siebie.Nie jestem najgorszy w tym mieście.Trzymaj się przyjaciół.Jeśli jakiś masz.
Już chciał odjechać.Ale go zatrzymałam.
-Czyli tu nie ma ludzi?Mój głos wydawał się zbyt cichy jak na moją osobe.Może dlatego ,że był przesiąknięty starchem.
Wybuchnął śmiechem.
-O nie jest ich dużo.Chodzą do szkoły, pracy.Żyją normalnie wyłączając z tego,że na każdym kroku może czekać ich śmierć.Zwłaszcza w nocy.
Pokiwałam głową.Nie bardzo wiedząc po co to robie.Najprawdopodoniej byłam w szoku.
-Trzymaj się młoda.I z piskiem opon odjechał.
Wpatrywałam się jeszcze w jego znikający samochód.Tylke pytań kłębiło mi się w głowię.Byłam niemal pewna,że rodzina która wzięła mnie pod opiekę,to rodzina wampirów.Ale tych dobrych.Jeśli w ogóle można je dzielić.
Odwróciłam się na pięcie i weszłam do domu.
Usiadłam na krześle przy stole i oparłam głowę na ręce.
Zastanawiałam się jeszcze co z tym zrobić.
W pewnym momęcie podniosłam głowę i zaczełam wszystkich wołać po imieniu.
Zjawili się wszyscy po 10 sekundach.
Nie wiadomo gdzie byli ale Jasper miał we włosch gałązki.Zciekawiłam się tym ale odłożyłam to na potem.
Skrzyżowałam ręcę na piersi i odchyliłam się na krzesełku by wszystkich widzieć.
-Wampiry.Mruknęłam.
Wszyscy znieruchomieli.
-Dlaczego mi nie powiedzieliście,że jesteście wampirami?Mniejasza nawet o to.Czemu mi nie powiedzieliście,że to miasto należy do wampirów.
Mój głos był spokojny.Mierzyłam wszystkich wzrokiem.
Wstałam i stanełam na przeciwko nich.
-Jetem teraz w niebezpieczeństwie.Gdybym wiedziała wczesniej może bym się od nich odizolowała.A teraz dowiedziałam się od jakiegoś obcego wampira który mówi,że mnie nie wypije tylko dlatego,że jestem nowa.Teraz już krzyknęłam. A oni nadal satli w milczeniu.
Odwróciłam się do Jaspera.
-Tylko na ciebie licze,że mi wszystko opowiesz.Nadal stał w milczeniu.
-No i na Alice.Dodałam bo zauważyłam,że dziewczyna się krzywi.
Po moich słowach,uśmiechneła się szeroko.
Jasper się w końcu wyprotował.
-Dobrze Bello.Opowiem ci.
Odetchnełam z ulgą i uściskałam go przyjaźnie.Poklepał mnie po ramieniu i powprowadził do kanapy.Reszta poustawiała się wokół nas.
Spojrzałam na niego oczekująco.
-Jesteśmy z rodu Cullenów.Starego i bardzo zasłużonego rodu.Mimo,że nie jesteśmy spokrewnieni w taki sposób jak sądzisz,mamy wspólnych przodków.Troje z nas odziedziczyło po nich pewne dary.
Słuchałam go w skupieniu.
-Alice ma dar przewidywania przyszłości.Edward czytania w myślach a ja odziaływania na emocje.
Znieruchomiałam i wytrzeszczyłam oczy.Odwróciłam się w stronę Edwarda i serce mi mocniej zabiło.
-To znaczy,że możesz teraz odczytać moje myśli?Myśałam,że zemdleje.
Edward ponuro pokręcił głową,.
-Nie.Twoich nie mogę.Mam jakąś blokadę.Nic nie słyszę.
Odetchnęłam z ulgą.
Edward się uśmiechnął.
-A co?Masz coś do ukrycia?
Wyszczerzyłam zęby.
-Tak.Paskudne dzieciństwo.Odparowałam.
Podziałało.Zamilkł
Zwróciłam się z powrotem do Jaspera,który ledwo dostrzeżalnie mrugnął do mnie.
Zaśmiałam się.
-My nie żywimy się krwią ludzi tylko zwierząt.
-Pewnie zauważyłaś ,że my mamy złote oczy.
Skinełam głową.
-No, a ci drudzy mają czerwone.
Wzdygnęłam się.
-Tak widziałam.Wszycy pokiwali głowami w milczeniu.
Zmrużyłam oczy i oparłam się plecami o oparcie kanapy.
Jasper położył mi rękę na czole.Nie protestowałam.
-Powinnaś się przespać.Masz wyższą temperature.
Wzruszyłam ramionami,myśląc o Edwardzie.
-Emmetcie,zaprowadź ją,jak byś mógł.
Skrzywiliśmy się.
-Jasne.Ale przestań mi w końcu rozkazywać.
Wziął mnie za ramie i poprowadził do pokoju.
Po chwili milczenia odwrócił się do mnie.
-Słuchaj,przepraszam,że byłem niemiły.Niezbyt dobrze reaguje na nowe osoby.To już się więcej nie powtórzy.
Spojrzał na mnie błagalnie.
Wzruszyłam ramionami.
-Dobrze.Nie gniewam się.Tak czasami bywa.
Otworzyłam drzwi do pokoju i zamknęłam mu je przed nosem.
Emmet zachichotał i skierował się do salonu.
B-I-A-N-C-A