Yackta-Oya - Leśny goniec.pdf

(1745 KB) Pobierz
6932423 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
6932423.001.png 6932423.002.png
Yáckta-Oya
Leśny goniec
1
ROZDZIAŁ l
Bohaterowie przedstawiają się sami
Zamieć trwała od wielu dni. Ciemnoołowiane chmury ciągnące z północnego wschodu
pokryły puszczę grubą warstwą śniegu. Przelatujący nisko nad ziemią wicher targał korony
drzew. Z nie spotykaną zajadłością łamał kruche gałęzie sosny i grube konary rosochatego
dębu. Z wściekłym wyciem przecinał miejsca nie osłonięte śródleśne polany. Z nienawiścią
uderzał w ściany odwiecznego boru, z hukiem i świstem przedzierał się między stężałymi w
lodowym uścisku pniami czerwonego cedru i czarnej brzozy. Rozdzielał na tysiące strumieni,
przycichał na chwilę, by w miejscach bezdrzewnych połączyć się ponownie w szalejący
szkwał i z nową, zdwojoną siłą uderzyć w następną przeszkodę niczym demon zniszczenia
zesłany na ziemię przez Ducha Ciemności.
Tej pamiętnej marcowej nocy roku tysiąc sześćset czterdziestego dziewiątego śnieżna
zamieć osiągnęła niewyobrażalną i nigdy nie spotykaną tu gwałtowność i niszczycielską siłę.
Ryk wichru, łomot walących się olbrzymów leśnych i białe, oślepiające tumany wirującego
śniegu zdawały się zwiastować nadejście końca świata.
Dziki zwierz chronił się w głębokich rozpadlinach i osłoniętych jarach, szukał kryjówek
pod wykrotami starych drzew i w najbardziej gęstych modrzewiowych i świerkowych
zagajach. W dziuplach leśnych olbrzymów kryły się strwożone ptaki.
Hurońską wioskę rozłożoną u stóp niewielkiego wzniesienia prawie po szczyty pokrytych
korą wigwamów przysypała gruba warstwa śniegu. Wystające ponad nim dachy ze szczelnie
zasłoniętymi otworami dymnymi majaczyły niczym bobrowe domki zawieszone w gęstej,
mlecznej mgle. Wigwamy wydawały się uśpione. Jednakże przesączające się tu i ówdzie
przez szczeliny ich pokryć nikłe refleksy światła i wąskie strużki dymu wskazywały, że nie
wszędzie sen zamknął znużone powieki.
Gdyby ktoś właśnie teraz zbliżył się ku wiosce, usłyszałby przytłumione szepty i
rozmowy, opowieści o duchach, dawnych wyprawach wojennych i walkach, dokonanych
wielkich czynach, przeżytych zdarzeniach, myśliwskich przygodach. Usłyszałby o czasach,
kiedy to jeszcze przodkowie wioski zajmowali tereny położone znacznie dalej na południe,
tereny, z których wypierani przez potężną Ligę Irokezów 1 , musieli wycofać się bardziej na
1 Liga Irokezów (Liga Pokoju, Liga Pięciu Narodów, Wielki Pokój) – związek pięciu plemion irokeskich:
Mohawk, Oneida, Onondaga, Cayuga, Seneka. Powstała prawdopodobnie ok. 1572 r. w celu przerwania
bratobójczych walk między tymi plemionami, wkrótce stała się narzędziem przemocy wobec okolicznych
plemion. Współdziałając z Holendrami, a potem z Anglikami wsławiła się napadami na osiedla Nowej Francji.
Zniszczyła irokeskie plemiona Huronów, Tobacco, Erie, Neutrals. Wraz z Holendrami doprowadziła do
rozbrojenia Mohikanów i Delawarów, a później do ich wypędzenia z rodzinnych ziem. Podporządkowała sobie
plemiona Susquehanna, Shawnee, a nawet w pewnym okresie Cherokee. Zbrojne wyprawy Ligi sięgały do
Południowej Karoliny, a na zachód do podnóża Gór Skalistych. Oddała usługi Anglikom w walce z koloniami
francuskimi. W 1713 r. do Ligi dołączyło plemię Tuscarora – od tego czasu Związek Sześciu Narodów. Po
2
północ. Ujrzałby wokół płonących wewnątrz ognisk półnagich mężczyzn przygotowujących
żelazne sidła i potrzaski, opatrujących mocne myśliwskie łuki i oszczepy, ostrzących noże i
groty strzał.
Śnieżna zamieć, która rozpoczęła się kilka dni temu, zatrzymała myśliwych i pozbawiła
ich możliwości łowów. A mięsa było coraz mniej. Coraz częściej kobiety zrywały płaty
grubej, przesiąkniętej dymem i tłuszczem skóry stanowiącej wewnętrzne pokrycie
wigwamów, by ugotować na nich zupę. Jeśliby śnieżyca potrwała dłużej, wiosce groziłby
głód i mężczyźni zdawali sobie z tego sprawę.
Jeszcze jesienią i na początku zimy, kiedy powinni byli zgromadzić nieco większy zapas
mięsa, zaniedbali tego obowiązku. Zamiast na łosie, jelenie i karibu oraz duże, tłuste króliki,
poświęcili zbyt wiele czasu na chwytanie kun, gronostaj, skunksów, lśniących, puszystych
wyder, lisów, a nawet wiewiórek i kretów. Za futerka tych zwierząt misja dawała wiele
pięknych i pożytecznych rzeczy, ale nie dawała żywności. Ostatnią porcję dzikiego ryżu i
fasoli rozdzielono w czasie Księżyca Głodu 2 . Skończyła się więc już dawno. Starcy oraz
kobiety i dzieci ściśnięci w pobliżu ciepłych płomieni, słuchając odgłosów burzy, modlili się,
by Wielki Duch bladych twarzy wykazał teraz swą moc i uciszył duchy śniegu i wiatru.
W niewielkiej odległości od wioski, na małym bezdrzewnym wypiętrzeniu terenu, poprzez
śnieżną zamieć, nieco ciemniejszą plamą rysowały się zabudowania misji Towarzystwa
Jezusowego.
Misja, podobnie jak rozłożona u jej stóp indiańska wioska, zdawała się drzemać w
oczekiwaniu na zmianę pogody. Tylko z jednego okna na parterze sączył się słaby, żółty
blask łojowej świeczki.
W obszernej izbie, rozjaśnionej nieco wątłym płomykiem, za prostym, drewnianym stołem
siedział ojciec Brebeuf 3 i ostro zakończonym gęsim piórem, w grubej, pergaminowej księdze
zestawiał długie kolumny cyfr. Zdawał się nie zwracać uwagi na szalejącą za oknem zamieć.
Ufny w opatrzność boską oraz własną głęboką znajomość praw przyrody, wierzył, że pogoda
zmieni się wkrótce. Wychodząc z kościoła po wieczornym nabożeństwie czuł na twarzy nieco
wilgotniejszy powiew i wiedział, że mróz się zmniejszył.
Teraz, skończywszy rachunki, u dołu strony starannie wykaligrafował datę i złożył
ozdobny podpis. Zamknął ostrożnie księgę, przetarł znużone powieki i spojrzał na
pogrążonego w zadumie swego wiernego towarzysza i przyjaciela, z którym od kilku lat
dzielił trudne obowiązki.
Widocznie jednak szelest pergaminu i zamykanej księgi przywołał tamtego do
rzeczywistości, bo odwrócił wzrok od czerwonych, migocących na kominku płomieni i
odezwał się cicho:
– Widzę, bracie, że zakończyłeś trudną pracę. Czy chociaż jej wyniki przyniosły ci
zadowolenie?
Zagadnięty uśmiechnął się leciutko i ciepły blask płomieni na moment zamigotał w jego
spokojnej twarzy.
– Nie mylisz się, bracie Lalemant 4 . Nasze hurońskie owieczki dostarczyły nam do tej pory
prawie jedenaście tysięcy pięknych futer. Gdyby nie burza, mielibyśmy już znacznie więcej.
– To rzeczywiście dużo, zwłaszcza że przecież dopiero teraz rozpoczyna się okres polowań
na bobry. Nie jestem jednak pewien, czy towarów wystarczy nam na wymianę. Czy twoja
księga mówi coś pocieszającego w tej sprawie?
upadku Nowej Francji i powstaniu Stanów Zjednoczonych rozpadła się. Jej resztki zostały przesiedlone do
kanadyjskich rezerwatów.
2 Luty.
3 Misjonarz jezuita prowadzący pracę misyjną w krainie Huronów. W czasie napadu Mohawków i Seneków na
misję w 1649 r. poniósł męczeńską śmierć.
4 Misjonarz jezuita, w czasie napadu Mohawków i Seneków na misję w 1649 r. poniósł męczeńską śmierć.
3
– Tak – uśmiech w twarzy cierpliwego rachmistrza pogłębił się. – Nie musisz się martwić,
drogi bracie. W magazynie misji znajduje się jeszcze wiele wszelkiego dobra. Toteż, nawet
gdyby dostawy futer były bardzo duże, będziemy mieli czym za nie zapłacić. Są noże i
toporki, żelazne groty do strzał i sporo kociołków. Mamy trochę ciepłych kołder i nie
naruszone bele płótna i perkalu, a także sporo innych rzeczy. Wystarczy!
– Nie wspominasz, bracie Brebeuf, o muszkietach. One przecież dla Indian przedstawiają
największą wartość, a o ile pamiętam, jego eminencja w ostatnim jesiennym transporcie
przysłał nam ich z Quebecu sporą ilość?
– Masz niewątpliwie dobrą pamięć, drogi bracie, powinieneś więc także pamiętać, że
ksiądz Laval 5 zalecał w tym liście dużą ostrożność w zaopatrywaniu naszych czerwono-
skórych braci w broń palną. Jej nadmiar w rękach prostych i jeszcze dosyć dzikich duszyczek
nie tak dawno o mało nie doprowadził do zagłady całej angielskiej kolonii w Jamestown. Tam
wprawdzie broń została skierowana przeciw odstępcom katolickiego kościoła, ale Indianie nie
wiedzieli przecież, że walczą z heretykami. Walczyli po prostu z białymi. Nie zawsze potrafią
odróżnić prawowitych wyznawców kościoła od wyznawców innej wiary. Toteż, mimo
znacznych postępów w naszej pracy misyjnej, nie chciałbym, by zbyt wiele sztuk broni palnej
znalazło się w rękach tych, u których ziarna prawdy i miłości bliźniego zaczynają dopiero
kiełkować. Strzelb więc nie wymienimy z żadnym z plemion, które żyje blisko misji.
Wymienimy jeż myśliwymi żyjącymi dalej na zachód i północ.
Ojciec Lalemant pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Podziwiam cię, bracie Brebeuf. W ten sposób osiągniesz podwójny cel. Będziesz
przyciągał do misji futra z najdalszych zachodnich rejonów kraju, a jednocześnie oddalisz z
naszego bezpośredniego sąsiedztwa niebezpieczeństwo konfliktów między dobrze
uzbrojonymi naszymi przyjaciółmi, nie mówiąc już o niebezpieczeństwie, jakie mogłoby
zagrozić naszej pracy duszpasterskiej. Jak myślisz, kiedy będziemy mogli wysłać futra do
Quebecu?
– Nie wiem na pewno, ale spodziewam się, że jeden z nas będzie mógł z nimi wyruszyć
już w drugiej połowie maja lub najpóźniej na początku czerwca.
– To niebezpieczny okres, bracie. Przecież w tym czasie Mohawkowie lub Seneka –
handlujący z Holendrami – ale także i inne plemiona Ligi Pokoju zwykle ruszają ze swych
zimowych leży i urządzają zasadzki na naszych hurońskich i algonkińskich przyjaciół, by
zdobyć futra dla kupców z Fort Orange lub Nowego Amsterdamu. Teraz handlują również z
tymi przeklętymi purytańskimi heretykami z Nowej Anglii, od których podobnie jak i od
Holendrów otrzymują sporo muszkietów. Ich ubiegłoroczny niespodziewany najazd
wstrząsnął naszymi przyjaciółmi, a i nas naraził na stratę prawie jednej trzeciej wszystkich
futer. Czy myślałeś już może, jak tym razem zabezpieczyć transport, by nie wpadł w ręce
wrogów katolickiego kościoła?
Spoczywający za stołem skinął głową.
– Niepotrzebnie niepokoisz się, bracie Lalemant. Myślałem nad tym wiele razy. Jak sam
wiesz, plemiona należące do Ligi od wielu lat pragną wyprzeć naszych hurońskich i
algonkińskich przyjaciół ze szlaków futrzanego handlu, by przejąć go w swe ręce. I nie
zaniechają tej polityki. Wiedzą, którędy przewożone są towary i futra, i na tych właśnie
szlakach czatują najczęściej. Zasadzki i napady urządzają albo na przesmyku między
5 François Montmorency Xavier de Laval (1623-1708), wychowanek kolegium jezuickiego, od 1659 r. wikariusz
generalny Nowej Francji, od 1674 r. biskup Quebecu. W czasie pracy w Kanadzie w l. 1659-1688 zapewnił
kościołowi katolickiemu silną pozycję. Był zwolennikiem podporządkowania kościoła Rzymowi, przeciwnikiem
ingerowania państwa w sprawy kościelne. Za jego czasów misje jezuickie stały się jednymi z największych
posiadaczy ziemskich w Kanadzie oraz rozwinęły handel futrzany. Występował przeciwko sprzedaży Indianom
alkoholu. Na tym tle oraz jego stosunku do wielkich posiadłości ziemskich kościoła w Kanadzie i
niepodporządkowania się prawom państwowym prowadził walkę z gubernatorem Frontenac. W 1688 r. musiał
opuścić Quebec. Wraz z jego odejściem zmniejszyły się wpływy jezuitów.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin