Brin David - Akord.doc

(185 KB) Pobierz
Autor: David Brin

Autor: David Brin

Tytul: Akord

 

(Piece Work)

Z „NF” 5/91

Urodzenie czterokilowego cylindra ciasno uzwojonych łożyskowych filtrów rozpuszczalnikowych średniej klasy zdenerwowało najlepszą przyjaciółkę Io.

Przez pięć długich miesięcy Persef zachowywała dietę pozbawioną cukru, prochu czy tytki - no, prawie pozbawioną.  Ostatnie dziesięć tygodni spędziła człapiąc bez celu, spowita w draperie na modłę beduińską - tegoroczny nakaz mody dla akordzistek. I wszystko to za może dwa tysiące eurodolarów, w przemysłowych sitach, niewiele lepszych od produkowanych przez zwykłe fabrykrowy.

Persef była naprawdę wkurzona.

Na zewnątrz Io okazywała współczucie, jak należało,

faktycznie jednak nie podzielała wściekłości przyjaciółki.  Persef sama zdecydowała się wynająć swą macicę niezależnemu koderowi o niepewnym pochodzeniu, nawet bez sprawdzenia go przez agenta.

- Oni wszyscy mają świra na punkcie spermy - ostrzegała ją wiele miesięcy wcześniej. Siedziały wtedy obie na jej wąskim balkonie, przyglądając się, jak spłaszczona kula zachodzącego słońca sączy wiśniową barwę na poplamione chmury horyzontu. Bliżej ciepła mgła unosiła się z trzciniastych błot u ujścia Mersey. Hałaśliwe stada morskiego ptactwa, zmierzające do domu, rozpraszały opary w poszarpane wstęgi.

- Na robotach łożyskowych nie da się zarobić i nie ma w nich szansy na awans - powiedziała Io tego wieczoru. - Osobiście, zostaję przy jajeczkowych.

- Ale start w jajówce kosztuje - narzekała Persef. - A jak nie wyjdzie, to kary za niedotrzymanie mogą cię zrujnować. I gdzie masz  w t e d y  swoją inwestycję?

Jakby Persef wiedziała, co znaczy to słowo! Podobnie jak większość akordzistek, ta wysoka brunetka nigdy nie zaoszczędziła grosza ze swych porodowych honorariów, przepuszczając wszystko na obwodzie wycieczkowym, póki nie nadszedł czas powrotu do czeków z zasiłkiem i kolejnej stuciąży. Nic dziwnego, że trzymała się prac łożyskowych.  Niektórzy ludzie naprawdę pozbawieni są ambicji.

Io dokładnie pamiętała ten wieczór kilka miesięcy temu, kiedy to obie obserwowały ciche bagienne mgły przenikające znad błotnistego brzegu rzeki do obór Ellesmere Port i tłumiące zadowolony ryk bydła, nawet jeśli nie jego ostrą woń.

Dwadzieścia cztery godziny na dobę ciężarówki wyjeżdżały z dojarni i obór porodowych, unosząc ze sobą ładunki genetycznie zaprojektowanych olejów, polimerów i błon przemysłowych. Przy masowej produkcji otrzymywanej od specjalnie hodowanych fabrykrów wyniki drobnych kontrahentek, jak Io czy Persef, wydawały się być znikome.  Plotka głosiła, że ICI umieściło swe rozpieszczane zwierzęta tu, na południowym brzegu, aby onieśmielić akordzistki zamieszkujące opuszczone hangary i wielopiętrowe spółdzielcze łodzie mieszkalne w pobliżu.

Jeśli nawet, to obecność obór wywierała na Io wpływ odwrotny od zamierzonego. Podnosiła ją na duchu, przypominając, że ciągle istnieją rzeczy, których żadne zwierzę czy maszyna nie zrobi tak dobrze, jak ludzka rzemieślniczka. Nie ma takiej fabrykrowy, która zdołałaby dorównać jej wyrobom!

Tego wieczoru, parę miesięcy temu, przyjaciółka Io zaczynała dopiero swoją najnowszą sztuciążę i nadal tęskniła gwałtownie do chemicznych przyjemności, teraz zakazanych przepisami cechu. Rzecz jasna, wkrótce Persef będzie już na lekkim haju pod wpływem własnych hormonów. Na razie jednak stanowiła ponure towarzystwo.

- Żadnej szansy, Io. Nie sądzę, abym wytrwała tyle, ile wymaga robota jajowa. To tak długo trwa, oszalałabym bez imprez.

- Ale Pers, zobacz, ile Technique Zaire płaci dzisiaj za dobrego bazyliszka. Albo statkomózg...

- Statkomózg! Ha! W jaki sposób taka akordzistka, jak ja, mogłaby zostać zapłodniona statkomózgiem? Gdybym kiedykolwiek podpisała kontrakt, wrobiliby mnie chyba w... w glinę z drogówki! - Persef zaśmiała się. Io odnosiła wrażenie, że w tym dźwięku czuło się ostatnio coraz większą gorycz.

Potrząsnęła głową.

- Wszystko, co wiem, to to, że nie chcę ciągle oszczędzać

przez następnych dziesięć lat. Jeszcze dwa udane porody i opłacę szkolenie i licencję, i jeszcze zostanie mi tyle, że wystarczy na inkubacje. A poza tym, po jajówce potrzebuję krótszej retrokonwersji.

- Hmmm - mruknęła z powątpiewaniem jej przyjaciółka. - A na razie żyjesz niczym mniszka, oszczędzasz wszystkie premie, zamieniasz na gotówkę asygnaty podróżne i zabawowe.  Przysięgam ci, Io, czasami niektórzy z nas myślą, że... - Persef przygryzła wargę. - No, po prostu nie dość imprezujesz.

- Nie mam czasu na wycieczki, Pers. Wiesz o tym. Jest jeszcze college... - natychmiast zorientowała się, że wspomnienie o tym było pomyłką. Słowo „college” brzmiało tak szykownie, nawet jeśli chodziła tylko do wieczorowej klasy.

- Eech - Persef odchyliła się zdegustowana, ruchem, który sprawił, że wyraźnie zacisnęła zęby. Chrząknęła osłaniając swój już wrażliwy brzuch. - Io, męczy mnie samo myślenie o tym. Niektóre ambicje po prostu nie są warte włożonego w nie wysiłku.

Rozmowa ta ostatecznie wykrystalizowała różnice w ich poglądach, toteż odtąd zwyczajnie unikały tego tematu.

Teraz jednak, kiedy kroczyła obok wolno sunącego naprzód łóżka dla rekonwalescentek, czesząc zwilgotniałe od potu włosy przyjaciółki, podczas gdy poporodowe enzymy sączyły się do żył Persef, stopniowo zabarwiając jej kredowobiałe policzki zdrowym rumieńcem, trudnym do odróżnienia od naturalnego Io przypomniała sobie to zdarzenie z fotograficzną dokładnością. Umieszczony nad jedną poręczą monitor mierzył tempo, w jakim Persef odzyskiwała siły, dopasowując prędkość ruchu łóżka do stopnia wmocnienia jej sygnałów życiowych. Akordzistki siedzące w biznesie spermowym rzadko miewały odwiedzających w samym dniu porodu.  Bo i po co? Ruchome łóżka nie były zatem wyposażone w przyczepki, a jedynie w niewielkie siedzenia na sprężynach.  Io wolała zostać na nogach, stale uważając na wózki obsługi i oczyszczacze, śmigające dokoła po swych z góry ustalonych trasach. Normalnie zadzwoniłaby po prostu do Persef po jej powrocie do domu. Była jednak akurat w okolicy i postanowiła wpaść, żeby zrobić przyjaciółce niespodziankę.

Lecz w tej chwili zaczynała tego żałować. Choć zdawała sobie sprawę z tego, że jej reakcje są staroświeckie, te hurtownie położnicze wywoływały u niej mdłości.

Szczotkowała teraz czarne loki Persef, podczas gdy dokoła rzędy łóżek wysuwały się regularnie z rozładowni niczym nowe wozy z linii montażowych. Każde unosiło wyczerpaną, bezwładną, świeżo opróżnioną akordzistkę. Od czasu do czasu przez otwarte drzwi do ogromnej sali rekonwalescentek przedostawały się krzyki - od panicznych zawodzeń kiepsko wyszkolonych debiutantek aż do rytmicznych okrzyków rodem z karate, typowych dla wprawnych weteranek - melodie współczesnego przemysłu.

Nie, przysięgła sobie w duchu Io. Ja zostaję przy jajeczkach.

Szczotka zaczepiła o splątany kosmyk. Persef zaklęła: - Plemniki!

- Przepraszam, Pers, ja...

- Nie, do cholery, spójrz na to! Wiedziałam! - gwałtownym

ruchem kciuka wskazała przecinającą sklepiony sufit lśniącą holowstęgę, która pokazywała najnowsze notowania BioBourse.

- Kur macica! Wiedziałam, że powinnam była skończyć trzy dni temu. Popatrz, co od tego czasu stało się z cenami filtrów rozpuszczalnikowych! Ale nie. Ja po prostu  m u s i a ł a m  spróbować zyskać jeszcze te parę gramów!

Z obrzydzeniem uniosła się na łóżku. Spore wzniesienie pod kołdrą, przypominające garbatego krasnoludka w namiocie, rozpiętym między jej wzniesionymi nogami, skoczyło naprzód.

- Hej! Uważaj, co robisz, dobrze? - Persef klepnęła kręcący się wzgórek.

Odpowiedziało jej jedynie stłumione pochrząkiwanie i flegmatyczne pierdnięcie.

- Cholernie tanie oczyszczacze - wymamrotała Persef. - Sama bym sobie lepiej poradziła.

Io z zakłopotaniem rozejrzała się wokół. Wyglądało jednak na to, że żadna z odzyskujących siły robotnic na sąsiednich łóżkach nie zwróciła na nie uwagi. Niektóre błogo spały. Parę rozmawiało przez cichofony i tylko wyraz ich twarzy mógł wskazać, czy dzwonią do agentów, czy też do swych bliskich. Reszta oglądała seriale na małych telewizorkach wbudowanych w poręcze, podczas gdy specjalne enzymy spływały do ich ramion, skracając czas, w którym Kompania musiała zapewnić im te usługi, wliczone w koszta własne. Wyposażenie łóżek gwarantowane było w karcie pracy akordowej. Tu przynajmniej cech zrobił coś dobrego.

Kilka kobiet w pobliżu było już na haju, najpewniej dzięki przemyconym prochom. Korzystały z pierwszych chwil wolności po dyscyplinie sztuciąży.

- Słuchaj, Pers, cieszę się, że zdołałam cię złapać przed wyjściem. Ale kończy mi się przerwa obiadowa, a potrzebuję jeszcze swej dawki protein przed powrotem do pracy.

- Pracy? - oczy zalśniły ciemnym blaskiem. - To masz już teraz i  p r a c ę?

Io natychmiast pożałowała swej niedyskrecji. - To tylko ćwierć etatu, Pers. Jeden z moich nauczycieli zauważył, że mój poziom czytania wzrósł do... no, wypełniam karty w biurze psychera. To nic wielkiego.

- College i do tego praca. Same pipsztuły - Persef wzruszyła ramionami. - Dobra, leć i strzel sobie obiad - leniwie dźgnęła palcem w kierunku brzucha Io. - Nie można przecież pozwolić czekać tosterkowi, no nie?

Persef nacisnęła guzik uruchamiający kanał serialowy na jej telewizorku - bez wątpienia po to, by zrobić na złość Io, która szybko odwróciła wzrok od kuszących, migotliwych obrazów. Io unikała  w s z y s t k i c h  nałogów.

- Dobra, to, eee, wpadnę do ciebie, kiedy już będziesz z powrotem na chodzie. - Persef jednak skupiła się już na mydlanej akcji. - Mmhmm - odpowiedziała tylko.

Cofając się, Io musiała błyskawicznie odskoczyć, aby uniknąć zbliżającego się wózka obsługi. Instynktownie jej ręce osłoniły sterczący brzuch. Poczuła wewnątrz ruch, będący odpowiedzią na przyśpieszone bicie serca - zupełnie jakby to coś w środku naprawdę żyło.

Pulsowanie w lewej, wrażliwszej piersi.

- Do jasnej sraczki! - tym razem głos Persef zabrzmiał na

całą salę, ściągając na nią liczne spojrzenia. - Tego już za wiele!

Kołdra odleciała na bok. Ciemnowłosa akordzistka oburącz odczepiła spomiędzy swych ud małe włochate stworzenie.

- Zjeżdżaj! Przez setki lat kobiety same zasklepiały swoje naczynka włoskowate, bez pomocy takich małych szczyli jak ty! Spadaj!

Żałosny jęk. Nie wypełnione zadanie. Nie ukończony posiłek. Sztuczne zwierzątko uchyliło się przed kopniakiem Persef i przycupnęło na brzegu kozetki, skąd skomleniem przyzywało opiekuna, aby zabrał je od tej niewdzięcznej kobiety.

Io odwróciła się szybko i pośpieszyła do wyjścia.

Przed wyjściem kręcił się zwyczajny tłumek, mierzący wzrokiem każdą wyczerpaną akordzistkę, która mrugając oczami wychodziła na słońce.

Taksiarze proponowali jazdę do domu w zamian za rządowe kupony. Koderzy rozdawali karty wizytowe i ofiarowali się pokazać swe wytatuowane licencje. Nieunikniona obszarpana para protestujących katolików madryckich przemierzała na pamięć znaną trasę z ponuro zwisającymi transparentami.

Najgorsi byli koderzy. Oczywiście do biznesu spermowego koderzy są niezbędni. Producentki filtrów łożyskowych, takie jak Persef, nigdy nie mogły sobie pozwolić na wykonanie własnego programowania genetycznego. Nawet zestaw platynowych sit wysokiej jakości przynosił zysk, zamykający się pięcioma cyframi, a prawo ograniczało kobietę do dwudziestu pięciu sztuciąży w życiu. To mężczyźni zatem poddawali się kosztownej operacji modyfikacji komórek rozrodczych, amortyzując jej koszt dzięki procentowi, otrzymywanemu od każdej akordzistki, która urodziła ich towar.

Koderzy nawiedzający wyjścia centrów porodowych to najczęściej bardzo niska klasa - desperacko oczekujący w miejscu na swój udział, zanim ich zmęczone klientki zdążą wszystko przepuścić, albo ogarnięci taką chcicą, że zachwalali swe modele kobietom wprost po połogu.

Sam pomysł wywołał u Io mdłości. Wyobraźcie sobie tylko:

myśleć o zajściu w dwie godziny po porodzie!

A przecież dostrzegła kilka znanych jej z widzenia akordzistek, jak wyłaniają się z sali rekonwalescentek i podchodzą wolniutko do puszących się mężczyzn - bez wyjątku ubranych w jaskrawe, obcisłe bluzy i spodnie, których wielobarwne nogawki zbiegały się na kodowniku, ukrytym w przysznurowanym saczku. Koderzy traktowali swe ewentualne klientki z przesadną uprzejmością, podsuwając składane krzesełka, napoje i kwiatowe spraje każdej kobiecie, która zgodziła się usiąść i posłuchać o ich podniecających najnowszych modelach.

„A mówi się, że romanse umarły” - pomyślała ironicznie Io.

- Cześć, Io, o pani. Nasza Io bez skazy.

Specjalnie przylizane włosy z przedziałkiem pośrodku

zgodnie z najnowszą modą. Nogawki żółta i jaskraworóżowa, wypchany kodownik w grochy w tych dwóch kolorach. Sznurował jeszcze jedną stronę, jakby właśnie skończył pokazywać klientce swoją licencję.

- Eeem. Cześć, Colin - skinęła głową. Koder stanowił część imprezowego kręgu Persef i jako taki, zgodnie ze zwyczajem, był również kolegą Io. Choć istnieją różne rodzaje koleżeństwa.

- Wcześnie jesteś tu dzisiaj, co nie, Io? - zmierzył wzrokiem jej sztuciążowy strój, ledwie wypełniony owocem jej własnej produkcji.

- Wpadłam, żeby zobaczyć Persef - ruchem głowy wskazała centrum. Oczy Colina rozszerzyły się.

- Świetnie, rybko! Dzięki, Io. Przykoczuję tu, aby błysnąć naszej wielbionej pani swoją kartą, kiedy tylko znów wkroczy w ten zwariowany świat.

- Tylko uważaj, żebyś błysnął jedynie swoją kartą, Colin.

Wiesz, są tu damy.

Colin prychnął rubasznym śmiechem. Zgodnie z intencją Io, wziął jej uwagę za sarkastyczną, złośliwą drwinę - podstawową monetę obiegową dziwnego protokołu szyderstwa.  Nie mógł wiedzieć, że na innym poziomie Io traktowała swą wypowiedź całkiem dosłownie.

- Więc kiedy wreszcie złamiesz się i odpracujesz swoje po naturce?

- Przyjmuję, że mówiąc „natura”, masz na myśli pchanie i sapanie? Mam oddać takiemu koderowi jak ty dziesięć procent mojego zarobku i do tego całą zasługę? Piękne dzięki, Colin.  Może jajówa jest i cięższa, ale za to wszystko pozostaje między mną a projektantami.

- Chciałaś powiedzieć, między tobą a zimnym szkłem i gumą! - sztywny uśmiech Colina świadczył o tym, że wciąż jeszcze należało to do repertuaru przycinków, lecz w jego głosie zabrzmiał chłód. - Czy tobie naprawdę podoba się to w taki sposób? Jesteś pewna, że rzeczywiście masz profil hetero? Żaden z chłopaków tak nie uważa.

Io poczuła, że ogarnia ją fala wściekłości. Kto powiedział temu kretynowi o jej profilu? Czyżby Persef? Czy już  n i k o m u  nie można ufać?

Colin nachylił się nad nią szczerząc zęby. - Wiesz, Io, czasem wydaje nam się, że uważasz się za lepszą od innych.  Tylko dlatego, że chodziłaś do szkółki-smółki i wolisz wypuszczać tostery zamiast porządnych filtrów, jak twoje przyjaciółki. Ale to jeszcze nie czyni cię klejnocikiem. Tu się urodziłaś, kiciu. Pchanie i sapanie to także  t w o j e początki.

W Io coś zakipiało. Na zajęciach niedojrzałych stosunków społecznych zaczynała się uczyć, jak dokonywać rozbioru takich konwersacji - sposobu, w jaki Colin starał się ją onieśmielić za pomocą słów, postawy ciała i niesprecyzowanych aluzyjnych gróźb zerwania przyjaźni.  Zabawne, jak zawsze przyjmowało się takie zachowanie jak coś oczywistego, dopóki ktoś wreszcie nie dostarczył modelu. Nie pokazał, że jest to taki sam proces, jak każdy inny w świecie. Wtedy nagle wszystko zdawało się nabierać ostrości i wyglądało już tylko głupio i prymitywnie.

Ach, teoria to jedno. Ale praktyczne zastosowanie należało do programu następnego semestru, toteż sama wiedza nie mogła jej teraz pomóc. Nie wiedziała, jak rozładować agresję faceta nie wywołując u niego złości.

Diabła tam. Io zdecydowała, że tak naprawdę ani trochę nie obchodzi jej opinia takiego tkankopycha.

- Czytaj z moich warg, Colin. - Nachyliła się naprzód i powoli wymówiła słowa slangu ulicznego:

- Plemniki... poziom zero; zamiast staka mamy flaka.

Colin gwałtownie odchylił się w tył, wyraźnie blednąc.

Jego dłonie zaczęły wykonywać zygzakowaty gest, mający odczynić pecha. Zbyt późno opanował się.

- Cha, cha, cha, Io - wyszczerzył zęby, błyskawicznie ocierając pot, który nagle pojawił się na jego twarzy.  Rozejrzał się, czy ktoś jeszcze dostrzegł całą scenę. - Bardzo śmieszne.

Długo nie zapomni tego, że przez nią tak otwarcie przyznał się do swych przesądów. Io mrugnęła. - Żartowałam, Colin. I nie spuszczaj z tonu! Ani poziomu, ani stacza.

Odwróciła się i odeszła, zanim zdążył odpowiedzieć.  Zostawiła za sobą szeregi taryf, minęła wymięte, zrezygnowane pikiety, przez pasy zarezerwowane dla autobusów przeszła na ulicę prawdziwego Liverpoolu.

Tłumy wyglądały tak, jak zawsze: stale w pośpiechu, zaaferowane. Przez całe życie Io zanurzona była w morzu ludzi. Taki właśnie był już ten świat i będzie nadal, dopóki środki kontroli urodzeń w końcu nie dadzą efektu.

Przynajmniej jednak to stulecie odwróciło się od ostentacyjnych różnic pomiędzy klasami i kolorowe włókna syntetyczne były bardzo tanie. Nikt zatem nie chodził w zniszczonych ubraniach, chyba że miał na to ochotę. Tylko wprawne oko mogło wychwycić różnice - żyjącą z zasiłku większość, która spędzała swe dni na gonitwie za rozrywką, zapewnianą przez państwo - pracowników usług, mających już jakiś status - i wreszcie dumną elitę, tych, co naprawdę mają coś do zrobienia.

Przede wszystkim różnicę dało się odczytać z oczu.  Pracujący spoglądali wokół... jak gdyby  n a l e ż e l i  do tego świata, a nie tylko zabijali czas. Za każdym razem, kiedy pochwyciła takie spojrzenie, Io czuła rosnącą determinację, aby pozostać w college’u. I walczyć - nie o byle jakie zezwolenie, lecz o to najwyższe. Nic innego nie zdoła pomóc przetrwać jej duszy.

Nagłe wilgotne muśnięcie pod prawym kolanem wywołało dreszcz paniki wzdłuż jej kręgosłupa. Z walącym sercem obróciła się błyskawicznie, unosząc prawą rękę ku piersi. Io spojrzała w dół i westchnęła.

Przez moment popatrzyły na nią jasnobrązowe oczy.  Wilgotny nos kilka razy wciągnął powietrze. Futro zabarwione było w niebiesko-żółte poprzeczne pasy, oznaczające służbę publiczną... kolory drogówki.

Przypominające psa stworzenie, z zaprogramowaną doskonałą znajomością kodeksu drogowego, z parsknięciem zignorowało Io i ruszyło dalej. Gliniarze z drogówki nigdy nie zapominali twarzy ani zapachu, nie wybaczali najmniejszego wykroczenia, dopóki nie zapłaciło się mandatu.  Io trudno było uwierzyć, że kiedyś wysokiej klasy akordzistki wytwarzały takie stwory, gdy jeszcze były one eksperymentalne, zanim ostateczny model otrzymał licencję na reprodukcję.

Nadal węsząc w poszukiwaniu gwałcicieli porządku, gliniarz odszedł i zniknął w tłumie.

Io wsparła się plecami o zimne okno wystawowe, podczas gdy obok przelewali się ludzie. Rzuciła wzrokiem wzdłuż ulicy w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby jej skupić się, podczas gdy jej puls powoli wracał do normy.

Niewątpliwie mieli tu dzień wywózki śmieci. Otwarte zielone kubły świadczyły, że pierwsza partia ciężarówek już tu była. Lecz czerwone, żółte i srebrne pojemniki, nadal dokładnie zamknięte, stały przy krawężniku czekając na transport. Nie opodal Io ujrzała policjanta z Materiałów Wtórnych, który wręczał miejscowemu handlarzowi mandat za nieoddzielenie wszystkich substancji nieżelaznych od organicznych śmieci. Ani jeden przechodzień nie okazał przygnębionemu sklepikarzowi cienia współczucia. A już na pewno nie Io.

Wreszcie, uspokoiwszy się, mogła już zaplanować sobie trasę przez tłum do miejsca, gdzie serwują znośne posiłki.

„Przynajmniej mniej towarów objęte jest teraz reglamentacją” - pomyślała - „chociaż mówi się, że to może wrócić w każdej chwili”.

Io nie była naprawdę głodna, nie miało to jednak żadnego znaczenia. I tak jadła bardziej dla tego czegoś w środku niż dla siebie.

„Toster”. Tak nazywali to Persef i Colin.

- Nie zajmuję się gospodarstwem domowym - wymamrotała pod

nosem.

Uderzyła ją jednak przewrotna stosowność ulicznego slangu. Znów poczuła pulsowanie wewnątrz.

Tak. Czas nakarmić jej toster.

,..do roku 2000 przeludnienie pociągnęło za sobą trzy złowrogie konsekwencje. Pierwszą z nich dalekowzroczni ludzie przewidzieli już dawno temu; potrzeby ponad sześciomiliardowej populacji po prostu przekroczyły wydolność planety. Grunta uprawne, rudy mineralne, czysta woda i materiał genetyczny istot żywych to przykłady nieodnawialnych zasobów, które ulegały gwałtownemu wyczerpaniu. Należało znaleźć inne metody przetrwania, i to szybko.

Wszelako drugi efekt przeludnienia przez dłuższy czas pozostawał praktycznie niedostrzeżony. Był to problem twórczego bezrobocia.

Większość przejściowych rozwiązań, pozwalających społeczeństwu na zapewnienie mieszkania i wyżywienia dla miliardów, wynikała z technologii produkcyjnych kontrolowanych przez niewielką, elitarną grupę pracowników.  Reszta ludzkości była całkowicie zależna i niezdolna do wprowadzenia jakichkolwiek zmian. Niektóre kraje maskowały stan faktyczny poprzez zapewnienie „pracy” w usługach, w miarę jednak upływu czasu pojawiło się poczucie silnego wyobcowania, będące skutkiem nie spełnionej ludzkiej potrzeby wykonywania pracy, docenianej i naprawdę pożytecznej dla społeczeństwa.

I był jeszcze trzeci wielki problem - niedostosowania edukacji. Gdyż, choć gigantyczne kampanie walki z analfabetyzmem podniosły ogólny poziom kulturalny, bardzo wiele ludzi spędzało lata, ucząc się robić rzeczy wymagające faktycznie niewielkiej wiedzy. W tym samym czasie najdelikatniejsza, najbardziej wymagająca praca w historii pozostawała powszechną domeną robotników niewykwalifikowanych.

Io zamknęła książkę, kiedy znów nadeszło rwanie w lewej piersi - ostre kłucie, wywołane przez prolaktynę. Zaś brak podstawowej dwustronnej równowagi jeszcze pogarszał sprawę.

Konflikt był zasadniczy. Organ po jednej stronie został zmodyfikowany przez najlepszych techników przemysłowych i przygotowywał się teraz do wytwarzania kompleksowych związków chemicznych. A w tym samym czasie spod drugiego ramienia wystawał jego konserwatywny bliźniak. Odpowiadając za hormony ciążowe, ta pierś czyniła radosne przygotowania do produkcji praktycznie bezwartościowych płynów, pieprząc jej w mózgu i wywołując niemożliwe myśli.

Choć starała się ukryć swe dolegliwości, agent Io zauważył je podczas cotygodniowego badania.

- Ostrzegałem cię przed pozostawieniem jednego cycka w naturze - przypomniał jej Joey w trakcie wykonywania barwnych odczytów i sonografów obu gruczołów. - To ja załatwiam ci możliwość wytwarzania naprawdę poszukiwanego drugorzędnego towaru, najnowszego smaru Mobila dla urządzeń wysokoobrotowych, a ty upierasz się przy nastawieniu na pół wydajności. Wiesz, jak to wpływa na twoją reputację? Mówią wszem i wobec, że wcale nie myślisz poważnie o przejściu na zawodowstwo. I co ja mam z tobą zrobić?

Io odłożyła podręcznik. - Pozwolić mi działać po swojemu.  Oto, co masz ze mną zrobić, Joey. A poza tym, z lewej piersi też będę produkować.

- A co takiego? Siarę i ludzkie mleczko? I co my z tym poczniemy, zrobimy sobie sera? Czy widziałaś ostatnie prognozy? Przy ponownym spadku urodzeń rynek jest przesycony.

- Nie będzie, kiedy urodzę - zapewniła go. - Zaufaj mi.

Stojący w pobliżu ogólnodiagnostyczny monitor sztuciążowy

zabuczał pogodnie - dodający otuchy radosny dźwięk w miejsce przenikliwego pisku, oznaczającego złe wieści. Odgarniając do tyłu kosmyk rzednących jasnych włosów, agent Io oddarł wydruk wyników badania, wciąż jeszcze mrucząc z irytacją:

- Ona mi mówi „zaufaj mi”! Co ty robisz, Io, podkradasz moje teksty? To ja mam mówić „zaufaj mi”. Ty? Ty powinnaś powiedzieć „Och, Joey, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła!”.

- Dlatego właśnie cię lubię, Joey. Jesteś jeszcze bardziej staroświecki niż ja.

Jakby na potwierdzenie tego, najwyraźniej nieświadom ironii, Joey założył na nos starożytne okulary, aby przyjrzeć się wynikom badań.

- Ty to nazywasz staroświeckością? Kiedy chcesz mnie opuścić właśnie wtedy, gdy doprowadziliśmy twoje ciało do naprawdę pierwszorzędnej wydajności? Co się stało z etyką pracy?

- Ja  c h c ę  pracować - zapewniła go Io, nachylając głowę nad zapisem, żeby też odczytać wyniki. W tej chwili potrafiła je interpretować prawdopodobnie tak samo dobrze jak Joey. - Po prostu chcę zająć się czymś trudniejszym.

Tak, jak się tego spodziewała, wszystko było w normie. Io dbała o swoje ciało. Podniosła bluzę. - Mogę się już zapiąć?  A może obecnie podniecają cię panienki w ciąży?

- I na dodatek jeszcze sarkazm. Za to nie powiem ci, co według mnie urodzisz. Dowiesz się po wszystkim. Ubieraj się i zjeżdżaj stąd, Io.

Na jednych zajęciach zajmowali się ostatnio bluffowaniem jako sposobem podtrzymywania wyższego statusu, toteż nie dała się wziąć na lep słów Joeya. Jasne, że o tym, czym zapłodniła ją Technique Zaire, wiedział nie więcej niż ona sama.

- Pewnie wynająłeś im mnie do produkcji gliniarza z drogówki - odcięła się, sięgając po książkę i żakiet.

- Spryciara. Tylko pojaw się na następny przegląd. I trzymaj się z dala od kłopotów. A jeśli lewa pierś znowu wywoła u ciebie jakieś głupie myśli, to po prostu powiedz sobie, że toster nie ssie, podobnie zresztą jak glina z drogówki. A ludzkie mleko nie dochodzi nawet do trzech pensów za gram.

- Pięć - powiedziała, naciskając antyczną klamkę. - Przekonasz się, Joey. Pięć pensów za gram albo wracam do robienia na drutach.

- Ha. To będzie święto.

Lecz Io wiedziała, że cena musi pójść w górę. Był to

jeszcze jeden powód, dla którego kazała zostawić swój lewy gruczoł mleczny bez względu na to jak nieprawdopodobne iluzje rozpalały jej w głowie jego archaiczne wydzieliny.

Niektóre z jej zajęć związane były z wybraną przez Io specjalnością. Jednak w przypadku innych znacznie trudniej było znaleźć jakieś powiązanie. Musiała na przykład walczyć ze znudzeniem, podczas gdy wykładowczyni ciągnęła jednostajnym głosem na temat, który Io poznała jeszcze podczas praktyki przy jajeczkach.

- ...Aż do lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku - mówiła do całej sali starsza akademiczka - wciąż jeszcze wyobrażano sobie, że klonowanie istot ludzkich będzie tak łatwe jak, powiedzmy, żab. W teorii wszystko, co trzeba by zrobić, to zastąpić 23 chromosomy jądra kobiecego jajeczka kompletnym zestawem 46 chromosomów pobranym, dajmy na to, z jednej z komórek jej skóry. Wprowadźmy teraz to „samozapłodnione” jajeczko i po dziewięciu miesiącach otrzymujemy dziecko genetycznie identyczne z dawcą. Voila.

Tutaj jednak odkryliśmy, jak bardzo ssaki różnią się od żab. Bowiem wygląda na to, że podczas poczęcia ludzki plemnik nie tylko dostarcza 23 chromosomy, aby uzupełnić wkład matki. Faktycznie warunkuje pewne geny tak, by wkroczyły do akcji podczas krytycznych chwil po zapłodnieniu. Geny te aktywizują się jedynie wtedy, gdy zostają dostarczone w spermie. Podobnie inne geny wytwarzają działające enzymy tylko wtedy, gdy pochodzą z jaja...

Nagłe pulsowanie bransolety Io było sygnałem, że przyszła do niej wiadomość. Normalnie nagrałaby ją na później. Lecz w sytuacji, kiedy profesor Jackone bez końca nudziła o historii starożytnej, czuła się na tyle bezpieczna, aby zerknąć od razu. Ostrożnie przykręcając jasność swego starego komunikatora, żeby nie przeszkadzać sąsiadom, nacisnęła odczyt, kierując holograficzny obraz sobie na kolana.

BIURO PODRÓŻY HAMPSTED SPECJALIZUJE SIĘ W WYCIECZKACH

ZORGANIZOWANYCH GŁÓWNIE Z MYŚLĄ O AKORDZISTKACH. <JESZCZE>

Lśniące litery nie były reklamą. Niewątpliwie stanowiły część wiadomości od Persef. A Io wiedziała, że oznacza to coś w rodzaju ultimatum.

Ponownie nacisnęła guzik; kolejny rząd liter zastąpił poprzednie.

WYCIECZKA ZAMÓWIONA NA OKRES FERII. ZATEM COLLEGE NIE

STANOWI ŻADNEGO ARGUMENTU, TAK SAMO JAK TWOJA „PRACA”. NIE

MOŻESZ JUŻ ZREALIZOWAĆ WIĘCEJ KUPONÓW, WIĘC JAZDA! <JESZCZE>

Oczywiście, Persef miała rację. Semestr dobiegał końca, a do jej własnego porodu pozostało jeszcze około sześciu tygodni. Poza tym prawo ograniczało liczbę kuponów, które można wymienić na gotówkę, zatem ten najnowszy zmarnuje się, jeśli go nie użyje.

Rzecz jasna, jej rozdęty brzuch był już i tak większy, niż to się kiedykolwiek zdarzało niezależnym łożyskówkom, takim jak Persef, zatem dalekie spacery nie wchodziły w rachubę. Persef jednak przewidziała i ten wykręt.

„Naprawdę przydałaby mi się wycieczka” - powiedziała do siebie Io.

A jednak pomysł ten wzbudził w niej niepokój. Jej przyjaźń z Persef zrodziła się w cichych uliczkach Liverpoolu, kiedy jeszcze były dziewczynkami. Na zmianę strzegły swoich kuponów reglamentacyjnych, wspólnie zabijały szczury dla nagrody. Mimo to praktycznie od początku skazane były na rozejście się.

Niegdyś miała nadzieję, że wciągnie przyjaciółkę w krąg własnych entuzjastycznych zainteresowań - ambicji osiągnięcia czegoś lepszego. Ale te bezskuteczne próby wzbudzały jedynie gniew Persef. Za każdym razem niewłaściwie je rozumiała, zakładając, że Io zadziera nosa.

Ze swej strony Persef również starała się usilnie ocalić tę więź między nimi. Oznaczało to włączenie Io w towarzystwo koleżanek z cechu i społecznej klasy, w której się urodziła.

„Cóż” - pomyślała Io. „Jeśli ona nie chce lub nie może się do mnie przyłączyć, ja mogę przyłączyć się do niej. A przynajmniej tym razem”.

Niespodzianie światła w sali przygasły, gdyż profesor Jackone zaczęła pokazywać slajdy. Io pośpiesznie zmniejszyła jasność swego projektora.

- ...jak tu widzimy - oznajmiła nauczycielka audytorium, gdy holograficzny obraz przybrał ostateczny kształt - jeśli spróbujemy klonowania myszy bez udziału genów uwarunkowanych przez spermę, otrzymamy w efekcie dziwacznie powyginany embrion, który wkrótce umiera w łonie matki, bowiem nie zawiązuje się jego łożysko.

Z kolei gdy spreparujemy jajeczko używając jedynie genów pobranych z jądra plemnika, wynik jest diametralnie inny. - Ponownie zmienił się obraz w pojemniku. Tym razem nie było tam ani śladu embrionu, a tylko splątana, wyolbrzymiona masa pozwijanych włókien, z łatwością rozpoznawalna dla każdego, kto znał się na współczesnej produkcji filtrów.

- ...więc chociaż zarówno geny matki, jak i ojca mają jednakowy wpływ na ostateczny wygląd każdego płodu ssaka, na początku to geny pochodzące z jajeczka matki kontrolują rozwój embriona, podczas gdy geny plemnika odpowiadają za wytworzenie łożyska, organu nie występującego u ryb i płazów, którego skomplikowany chemiczny układ filtracyjny umożliwia odżywianie płodu aż do porodu...

Te same starocie... Io jeszcze raz nacisnęła przycisk, aby odczytać resztę listu Persef.

JEDŹ Z NAMI, IO. TYLKO NA PIERWSZY TYDZIEŃ, TO WSZYSTKO.

POTRZEBUJESZ TEGO. PERS WIE, CZEGO CI T...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin