Trobisch Ingrid - Być kobietą.doc

(421 KB) Pobierz

Ingrid Trobisch

Być kobietą

 

 

Wprowadzenie do wydania polskiego

 

Wielu ludzi - zarówno mężczyźni, jak i kobiety - nie akceptuje swej płci, nie cieszy się własną męskością lub kobiecością. Negatywne skutki takiego braku akceptacji siebie są bardzo rozległe. Ci, którzy stykają się z tym zjawiskiem od strony terapeutycznej, znają jego problemy i złożoność. Książkę Ingrid Trobisch odczytałem jako dobrą nowinę, która rozjaśnia mroki, wnosi otwartość i ciepło, odsłania urok i bogatą treść faktu, że jest kobietą. Autorka ukazuje miejsce kobiety w małżeństwie, które ma być "jednym ciałem", i czyni to w sposób komunikatywny, kompetentny i autentycznie szczery. Jest to książka zupełnie nietypowa: zadziwi tych, którzy "odkrywają" seksualizm "wyzwolony", zbuntowany, nieokiełznany, a tak naprawdę - przede wszystkim zdepresjonalizowany; z drugiej strony zgorszy tych, dla których ludzki seksualizm nie bardzo mieści się w sferze religii i przeżyć z nią związanych i nie wzbudza większego zaufania. I oto wbija się jak klin pomiędzy oba te nie do pogodzenia obozy książka pełna ufności i wesela, a jednocześnie świadoma niedostatków natury ludzkiej. Jakże bliski jest mi jej duch, właśnie mnie, który zmagałem się z sobą, pisząc w trwodze niektóre rozdziały pokrewnego dziełka pt.: "Miłość w spotkaniu płci". Czytelnik znający tę pracę zrozumie, skąd u mnie tyle radości ze spotkania z autorką książki tak pogodnej, prostej i... pokornej. We wstępie i na początku pierwszego rozdziału autorka wyjaśnia sama, skąd bierze się u niej inspiracja do takiego widzenia spraw płci. Chciałbym dopowiedzieć tylko jedno: tak otwarcie i zarazem tak czysto o przeżywaniu swej płci mogła napisać tylko osoba, która w swym życiu postawiła Boga na pierwszym miejscu.Jest to klucz do zrozumienia, jak w tej przepięknej książce doszło do ukazania najgłębszej prawdy o cele: że ono osłania, a zarazem odsłania ludzie ja. Autorka potrafiła oddać harmonię obu znaczeń ciała. Ingrid Trobisch urodziła się i wykształciła w Stanach Zjednoczonych. Była żoną ewangelickiego pastora z Europy. Walter Trobisch zmarł w 1979 r. Przez pierwsze trzy lata było to małżeństwo bezdzietne. Później urodziła i wychowała pięcioro dzieci. Przez dwanaście lat żyła w Afryce, by potem na stałe zamieszkać w Austrii. Przez dużą część roku podróżuje. Poznałem ją podczas jednej z takich podróży - na I Światowym Kongresie Federacji Rozwoju Rodziny w Kolumbii, latem 1977 r. Mówiliśmy wtedy również o tej świeżo napisanej książce. Odkryliśmy wspólny teren naszych życiowych zainteresowań: naturalne planowanie rodziny, naturalny poród i naturalne karmienie. Łączyła nas wdzięczność dla Pawła VI za wydanie Encykliki "Humenae vitae..." Postawę i światopogląd autorki charakteryzuje jedno z ostatnich zdań książki: "W czasie najbardziej kryzysowych momentów mego życia najlepiej pomagało mi wyznanie grzechów i otrzymanie udzielonego mi osobiście przebaczenia". Wiedza medyczna zawarta w tej książce pochodzi z dobrych źródeł i dobrze jest osadzona w całości dzieła. Nie wydaje mi się konieczne robienie odsyłaczy przy okazji poruszania takich spraw jak obecność męża przy porodzie czy nacinanie krocza. Czytelnik sam uświadomi sobie pewne różnice w traktowaniu tych spraw w różnych krajach. Niektóre stwierdzenia i opisy były przestarzałe, lub nieścisłe, pozwoliłem więc sobie przeprowadzić niezbędną korektę. Z książki tej wiele mogą się nauczyć także ginekolodzy i seksuolodzy. W moim odczuciu jest to najwartościowsza i najpożyteczniejsza książka wśród tych, jakie są mi na ten temat znane. Jestem za nią Autorce osobiście bardzo wdzięczny. Włodzimierz Fijałkowski Mojej "doula", która mnie nauczyła, że nim zacznę kochać, najpierw mnie ktoś musi pokochać. Wstęp ... I co może zrobić mężczyzna Jestem ogromnie rad, że mogę napisać krótki wstęp do książki mojej żony. Życzył bym mężom - im więcej ich będzie tym lepiej - żeby zadali sobie nieco trudu i przeczytali to, co napisała moja żona, gdyż w ten sposób każdy z nich niewątpliwie wzbogaci swe małżeństwo i da dowód, że kocha żonę, a więc kocha siebie. Apostoł Paweł powiada: "Kto miłuje żonę, siebie samego miłuje" (Ef 5,28). Ingrid omawia tu pokrótce podstawowe przeżycia kobiety zamężnej, spełnienie seksualne, płodność, ciążę, narodziny dziecka, karmienie go i pielęgnację, a wreszcie przekwitanie (menopauzę). W naszych czasach panuje tendencja, by poszczególni specjaliści rozpatrywali każdą z tych dziedzin oddzielnej, w oderwaniu od pozostałych. Moja żona stara się je w tej książce połączyć. Wykazuje, że te właśnie sfery naszych przeżyć wzajemnie na siebie wpływają i zazębiają się tak jak tryby precyzyjnej maszyny. Nie można ich podzielić, tak jak nie można podzielić osoby, która ich doznaje. Istota ludzka z natury jest niepodzielna - "jednostkowa". Jeśli więc chcemy jej pomóc, żeby osiągnęła i zachowała pełne człowieczeństwo, musimy rozważać wszystkie te aspekty razem. Moja żona w znacznej mierze opierała się na osiągnięciach specjalistów o światowej sławie; właściwie każdy rozdział powstał z inspiracji innego autorytetu. Doświadczenie czerpała też z własnych przeżyć jako żona trudnego męża i matka pięciorga dzieci, jak również z poufnych serdecznych rozmów z wieloma osobami, reprezentującymi różne kultury i różne kontynenty. Wiele z tych rozmów odbyliśmy wspólnie, jako małżeństwo zasięgając rady innych małżeństw, gdyż uważamy to za najbardziej skuteczną i przynoszącą najlepsze rezultaty metodę rozwiązywania różnych problemów. Plon tych rozmów, z punktu widzenia męża, zawarłem w moich książkach, a zwłaszcza w pracy "I Married You" (Poślubiłem Ciebie, wyd. Harper and Row), i rad jestem, że Ingrid - oczywiście z punktu widzenia żony - pisze o tym, czego się z tych dyskusji dowiedziała. Większość cieszących się wielką poczytnością podręczników seksualnych została napisana przez mężczyzn i dla mężczyzn, w wąskiej perspektywie ich zainteresowań. Ale, jak to ujęła Lillian Roxon, "ciepła i pełna miłości książka zostanie dopiero napisana przez ciepłą i pełną miłości kobietę". Sądzę, że można śmiało powiedzieć, iż treści, które w tej książce zawarła moja żona, nigdy dotąd nie zostały przekazane, w każdym razie nie w ten sposób i nie w tej formie. Walter Trobisch Do Czytelników - uwagi osobiste Cieszę się, że jestem kobietą. Choć muszę wyznać, że nie zawsze przychodziło mi to z łatwością. W każdym okresie mego życia musiałam uczyć się tego od nowa - najpierw jako osoba samotna, pracująca zawodowo do dwudziestego siódmego roku życia, potem jako żona, przez pierwsze trzy lata nie mająca dzieci, i wreszcie jako matka dwóch córek i trzech synów. Moje doświadczenia pochodzą z różnych kręgów kulturowych. Urodziłam się i kształciłam w Stanach Zjednoczonych. Potem przez dwanaście lat mieszkałam i pracowałam w Afryce. Od przeszło dziesięciu lat mój dom znajduje się w Europie. Na każdym kontynencie i w każdej fazie mego życia radość płynąca z faktu, że jestem kobietą, miała dla mnie odmienne znaczenie. Istnieją obecnie dwa rodzaje ruchów kobiecych: jeden - który chce usunąć różnicę dzielącą płci i skłonić kobiety do tego, żeby upodobniły się do mężczyzn, oraz drugi, który w pełni docenia, czym jest kobiecość. Moją książkę pragnę poświęcić tej drugiej grupie, gdyż chciałabym kobietom wyzwolonym dopomóc zachować ich własną odrębność. "Aimer ??e??tre femme! - to nasz pierwszy i niepodważalny obowiązek" - powiada Marie D??e??fossez w swojej książce "Vivre au f??e??mini" (Żyć po kobiecemu). Tak samo ważne jest, kiedy mężczyzna mówi z przekonaniem: "Cieszę się, że jestem mężczyzną". Gdyż bez emancypacji mężczyzn nigdy nie będzie emancypacji kobiet. I dlatego napisałam tę książkę zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Mam nadzieję, że znajdą się odważne małżeństwa, które po wspólnym jej przeczytaniu będą nad nią dyskutować i w ten sposób znajdą podstawy do dialogu opartego na "biblioterapii". A co z czytelnikiem samotnym? Mam wrażenie, że wszystko to, co powiedziałam o samoakceptacji, odnosi się do każdego z nas, czy ktoś zawarł związek małżeński, czy jeszcze nie, czy też jest samotny. Jak to napisał mój brat po przeczytaniu rękopisu: "Twoje twierdzenie: "Jeśli nie będę żyć w zgodzie z moim ciałem, nie będę żyć w zgodzie z moim Stwórcą" pełne jest głębokiej treści. Gdyby zarówno mężczyźni, jak i kobiety realizowali je w praktyce, to wszyscy lekarze mieliby co najmnie o 50 procent mniej pacjentów". Po przeczytaniu drugiego rozdziału rzekł: "Trzeba coś powiedzieć tym ludziom na świecie, którzy nigdy nie doświadczyli radości heteroseksualnej miłości..." Chciałabym wyrazić im swe współczucie, jak również tym mężom i żonom, którzy z powodu choroby czy innych przyczyn żyją w nie spełnianym małżeństwie - w każdym razie w dziedzinie seksualnej. Mężczyzna lub kobieta, którzy nie zaprzeczają swemu seksualizmowi, ale go przelewają na innych w formie miłości emanują radością. Patrząc na nich widzę zawsze Marię z Betanii, która wylała flakon cennego olejku na stopy Chrystusa i wytarła je swoimi włosami. (W kulturach afrykańskich dziewczyna, która ma wyjść za mąż, daje swemu narzeczonemu ozdobną tykwę w kształcie wazonu albo butelki, co jest symbolem jej kobiecej zmysłowości.) Wylanie przez Marię flakonu drogocennego olejku mogło symbolizować ten cenny dar. Fakt, że posłużyła się długimi włosami (symbol seksualny w kulturze żydowskiej), by wytrzeć stopy Jezusa, świadczy o tym, iż nie lękała się swej kobiecości. Każda kobieta w głębi serca pragnie miłości, piękna, poczucia bezpieczeństwa, ale żaden mężczyzna nie potrafi tego w pełni zaspokoić. Wierzę jednak, że zarówno człowiek, który zawarł związek małżeński, jak i samotny mogą żyć pełnią życia mimo nie spełnionych pragnień. Trzeba tylko zwrócić się do Tego, który mówi: "Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości" (J 10,10). Podziękowania Książka ta nigdy nie zostałaby napisana, gdyby nie pewna samotna kobieta, która uświadomiła mi, ile radości płynie z faktu, że jestem kobietą, która towarzyszyła mi duchowo zarówno podczas mojej pierwszej ciąży, jak i następnych, radując się narodzinami naszych dzieci, jakby to były jej własne. Była ona moją "doula", tą, która "matkuje matce". Gdy ją kiedyś spytałam: "W jaki sposób się nauczyłaś, jak kochać?", bez wahania odparła: "Dzięki temu, że najpierw inni mnie kochali". Ponieważ pokazała, że Bóg jest miłością, wierzę, że On mnie kocha i również akceptuje. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim autorom wymienionym w bibliografii. Nieraz podczas lektury ich książek łapałam się na tym, że rozmawiam z nimi na temat każdego odkrycia, jakie w tym czasie zrobiłam. "Ależ on (ona) ma rację" - mówiłam nieraz. Zdobywanie wiedzy tą drogą sprawiało mi zawsze wiele radości. Pragnę też podziękować małżeństwom, które pozwoliły mi na cytowanie urywków ich prywatnych listów. Dziękuję również Dorocie Vosgerau, która podczas wielogodzinnych dyskusji nad treścią każdego rozdziału udzieliła mi wielu cennych rad. Obdarzona wybitnym talentem kierowniczym, potrafi przy tym czule matkować, nie przytłaczając swoją indywidualnością. Specjalne podziękowania należą się doktorom medycyny, którzy czytali rękopis i wyrazili swoje krytyczne uwagi, jak też dokonali niezbędnych poprawek: mojemu bratu Johnowi Hult, Marshowi Matthews, Josefowi R??o??tzerowi i Rudolfowi Vollmanowi. Wiele informacji wykorzystanych w rozdziale drugim pochodzi z listów zamieszczonych w biuletynach ruchu "Małżeństwo Pomaga Małżeństwu" i z osobistych kontaktów z tą organizacją we Francji, w USA i w Kanadzie. Za pozwolenie wykorzystania ilustracji z "Love and life" (Miłość i życie) na stronach 39, 43, 63 dziękuję instytucji Serena Inc. Ottawa (Kanada), a zwłaszcza Arturowi i Connie Johnsonom. Składam też wyrazy podziękowania dr Robertowi Bradley za zezwolenie na wykorzystanie ilustracji, pochodzącej z jego książki "Husband-Coached Childbirth" (Poród w obecności obznajmionego z nim męża). Pragnę również bardzo serdecznie podziękować tym dwom wspaniałym dziewczętom Elżbiecie Goldhor i Marii de Putron, które przebywały w naszej rodzinie cały ubiegły rok i pomogły mi skończyć i przepisać rękopis. Wreszcie na zakończenie chciałabym podziękować moim dzieciom. Dodawały mi zawsze odwagi i sprawiły - każde z nich na swój własny sposób - że moje życie jest pełne i bogate. Ich ojcu, który również jest ojcem tej książki, dziękuję z głębi serca - nie tylko za cierpliwość i pomoc przy realizacji moich planów, ale również za to, że przez wiele lat naszego małżeństwa akceptował mnie taką, jaka jestem, bez żadnych zastrzeżeń, i że pozwolił mi być sobą. Ingrid Trobisch. Cieszę się, że jestem kobietą ... I co może zrobić mężczyzna I. Samoakceptacja - kluczem Kobiety nigdy się nie wyzwolą, starając się upodobnić do mężczyzn. Niełatwa czeka je droga, jednak osiągnąć mogą bardzo wiele. Kluczem do tego jest akceptacja naszej kobiecości, uświadomienie sobie, że jest ona czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym. W eseju "Akceptacja siebie" Romano Guardini pisze, co następuje: "U źródeł wszystkiego leży akt samoakceptacji. Muszę pogodzić się z faktem, że jestem tym, kim jestem. Muszę zaakceptować swoje uzdolnienia. Muszę zaakceptować nałożone mi ograniczenia. [...] Klarowność i odwaga tej akceptacji decydują o podstawach całego życia".(1) A więc samoakceptacja odnosi się zarówno do mężczyzn, jak i do kobiet. Wymaga z naszej strony poważnego wysiłku, gdyż się z nią nie rodzimy. Musimy się jej uczyć całe życie, ale proces ten nie jest łatwy. Każdy człowiek przekona się, jak to jest trudne, gdy zada sobie następujące pytania: Czy akceptując siebie zaakceptowałem swoje uzdolnienia? Ograniczenia? Obawy? Czy zaakceptowałem swój wiek, stan zdrowia, sytuację ekonomiczną? Swój wygląd? Czy odnoszę się pozytywnie do swego małżeństwa lub swojej samotności? Ale nade wszystko, czy zaakceptowałem swoją płeć? To, że jestem kobietą lub mężczyzną? Pewnemu mężczyźnie w sile wieku zadano pytanie: "Jaka jest tajemnica tego, że żyje pan w takiej zgodzie z samym sobą?" Odparł bez wahania: "Dlatego, że moja żona żyje w harmonii z samą sobą". Mąż może zaakceptować swoją męskość, jeśli żona zaakceptuje swoją kobiecość. Akceptacja własnej płci jest największym darem, jaki mogą sobie zaofiarować małżonkowie. Nie mogę zaakceptować mojego partnera, jeśli nie zaakceptowałam samej siebie. Nie mogę kochać swego partnera, jeśli nie kocham siebie. Jezus mówi wyraźnie o tej tajemnicy, kiedy każe nam kochać bliźniego zamiast siebie, ale jak siebie samego. W ten sposób kochanie siebie samego w sensie samoakceptacji czyni probierzem naszej postawy wobec bliźniego. Z drugiej strony możemy nauczyć się akceptowania siebie tylko wtedy, gdy akceptowani jesteśmy przez innych. Możemy zdobyć umiejętność miłowania siebie, jeśli pozwolimy na to, by inni nas kochali. A jeśli jest inaczej? Czy pozostajemy beznadziejnie osamotnieni, jeśli takiej miłości nie ma? Tutaj staje się jasne, że problem samoakceptacji jest w zasadzie problemem wiary. W liście do Rzymian apostoł Paweł pisze: "Z taką więc dobrocią przygarniajcie siebie nawzajem, z jaką Chrystus przygarnął was ku chwale Boga " (Rz 15,7). W Jezusie Chrystusie jesteśmy zaakceptowani bez żadnych zastrzeżeń kochani. On jest źródłem, z którego możemy czerpać, by uzupełnić wszelki niedobór miłości w naszym życiu. W nim jest źródło mocy, dzięki której możemy siebie kochać i akceptować - a tym samym swego bliźniego. Ta książka ma być moim osobistym świadectwem, że Jezus Chrystus mnie akceptuje. Mam nadzieję, że każda jej strona będzie tego dowodem. Tylko dlatego, iż wiem o tym, że Chrystus mnie akceptuje i kocha, mogę siebie całkowicie zaakceptować i powiedzieć z najgłębszym przekonaniem: "Cieszę się, że jestem kobietą". Akceptacja swego ciała Zarówno kobiety, jak i mężczyźni muszą pracować nad samoakceptacją. Sądzę jednak, że trudniej to przychodzi kobiecie niż mężczyźnie. Jedną z przyczyn jest świadoma lub podświadoma dyskryminacja kobiet w naszym społeczeństwie. Drugim powodem może być fakt, że kobieta jako osoba bardziej jest związana ze swym ciałem niż mężczyzna. Strona fizyczna jej życia jest bardziej skomplikowana niż mężczyzny, dla którego przeżycia seksualne są prostsze i bardziej bezpośrednie. Również funkcja prokreacji jest dla niego z pewnością mniej skomplikowana, niż dla niej poczęcie życia. Przeżycia związane z cyklem miesiączkowym, ciążą, urodzeniem dziecka, karmieniem piersią, nie są znane mężczyźnie, którego - wedle słów poety niemieckiego, Rainera Marii Rilkego - "ciężar owocu ciała nie wciąga pod powierzchnię życia". I dlatego dla kobiety samoakceptacja jest w znacznej mierze samoakceptacją fizyczną. Ale to, z czym ona musi się pogodzić, jest znacznie trudniejsze. Nawet kobiety, które wiedzą o tym, że Chrystus je akceptuje, też muszą o to walczyć. Jedną z przyczyn, dla której zwłaszcza chrześcijankom przychodzi trudno akceptacja swej cielesności, jest nadal zakorzenione mocno przekonanie, że duchowe i umysłowe dziedziny naszego życia są bliższe Bogu, bardziej mu się podobają i są bardziej "chrześcijańskie" niż fizyczne. Pismo święte, które nazywa ciało "przybytkiem Ducha Świętego" (1 Kor 6, 19), powiada coś wręcz przeciwnego: im bardziej autentyczna nasza wiara, tym bardziej możemy żyć w zgodzie z naszym ciałem. Im lepiej uda mi się zaakceptować siebie jako istotę fizyczną, tym łatwiej mi przyjdzie żyć w harmonii i pokoju z samą sobą. Rzutuje to również na moją postawę wobec Boga. Wierzę, że mój stosunek do mego ciała odbija się na moim stosunku do Boga. Jeśli nie żyję w zgodzie ze swoim ciałem, nie żyję w zgodzie ze Stwórcą. I dlatego doznania fizyczne kobiety będą zasadniczym tematem tej książki. Na podstawie licznych rozmów z kobietami z całego świata wiem, że to właśnie ciało utrudnia samoakceptację i pokochanie swojej kobiecości. Odnosi się to nie tylko do mężatek w rozkwicie życia, ale również do kobiet w trakcie i po przekwitaniu. Odnosi się to zarówno do kobiet samotnych, jak i do bardzo młodych dziewcząt. Każda kobieta w każdej fazie swego życia powinna rozumieć, co się, dzieje z jej ciałem pod względem biologicznym, i żyć w harmonii ze sobą. Dr Paul Tournier, Szwajcar, opowiada w swojej książce "A Place for You" (Miejsce dla ciebie) o pewnej pacjentce., która wchodząc do pokoju hotelowego albo zasłaniała wszystkie lustra, albo odwracała je do ściany. Nie mogła znieść własnego widoku, zwłaszcza gdy była naga. Nie zaakceptowała swego ciała, nie nauczyła się być wdzięczna za nie. Nie nauczyła się "objąć siebie samej ramionami". Przeciwieństwem tego jest pewien plakat, jaki kiedyś widziałam: mała golutka dziewczynka stoi z wyciągniętymi rączkami, nie tylko jakby chciała objąć siebie, ale cały świat. Stoi na brzegu oceanu, a pod spodem napis: "Nie chcę być nikim innym". Dobrze dziś wiemy, że duchowe konflikty mogą wpłynąć na stan fizyczny danej jednostka. Nie zawsze jednak wyciągamy odwrotny wniosek, mianowicie że konflikty fizyczne mogą zakłócić i przeszkodzić naszemu życiu duchowemu. I dlatego powtarzam raz jeszcze: właśnie z racji przyczyn duchowych chcę mówić w tej książce przede wszystkim o fizycznych aspektach kobiecości. Zgadzam się z tymi dzisiejszymi kobietami, które podkreślają fakt, że "wiedza o własnym ciele jest wiedzą zasadniczą. Nasze ciało jest fizyczną podstawą, z której wyruszamy w świat; ignorancja, niepewność i - co najgorsze - wstyd z powodują wyeliminowanie się z siebie, które uniemożliwia nam osiągnięcie pełni swego ja".(2) Przeżycia fizyczne, jakich doznaje kobieta, są wielowarstwowe, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę to wszystko, co dzieje się z nią podczas procesu reprodukcji. W porównaniu z mężczyzną - który zna tylko przeżycie zjednoczenia fizycznego - doznania kobiety złączone są ze sobą tak ściśle jak płatki róży. Przeżycia te omówione będą w następnych rozdziałach: II. Satysfakcja seksualna źródłem radości żony; III. Życie w harmonii z cyklem płodności; IV. Cudowny okres oczekiwania; V Narodziny - wielkie przeżycie dla męża; VI Karmienie piersią - sztuka matczyna; VII Klimakterium - szansa nowego początku. II. Satysfakcja seksualna źródłem radości żony Radość udziałem tylko męża? "... moje ciało... udręczone. Podczas pożaru naszego zjednoczenia tak rzadko me ciało osiąga cel - tak rzadko zaczyna wibrować! Choć pragnę tego z całego serca i chcę ze wszystkich sił, nic się nie dzieje. Zupełnie jak silnik, który nie chce zaskoczyć - albo kiedy zaskoczył, bez celu obraca się przez długi czas. Nienawidzę siebie. Zaczynam bać się tych nocy, które nie pozwalają nam się nawzajem odnaleźć! John sprawia wrażenie zaspokojonego. Czy tak jest naprawdę? Ukrywam przed nim swoje rozczarowanie, którego nie potrafi zaspokoić. Czy radość ma być wyłącznie udziałem męża? Jakiż sens ma radość, jeśli się jej z nikim nie dzieli? Narasta we mnie napięcie. Do jakiego końca zmierzam? Nie wiem".(1) Wiele kobiet na całym świecie przeżywa uczucia, które Ancelle, francuska pisarka, wyraża w swoim poemacie. Stara się ona oddać cierpienie i ukrytą torturę żony, która nie osiąga spełnienia seksualnego w małżeństwie. W literaturze światowej mamy wiele przykładów, mówiących o tym, że doświadcza tego większość kobiet. Wiem, że zarówno w Afryce, jak w innych częściach świata o odmiennej kulturze nie dopuszcza się myśli, że kobieta może znajdować radość spełnienia w stosunkach płciowych z mężem. Bardzo często przyjemność seksualną uważa się za coś przeznaczonego wyłącznie dla mężczyzny. Chociaż w naszej literaturze panuje odmienny pogląd, czasem się zastanawiam czy taka postawa podświadomie nie wpływa na nastawienie wielu osób. Biblia nie zgadza się z takim poglądem. Radość zmysłowa jest darem Boga przeznaczonym zarówno dla męża, jak i żony. Pragnę dodać otuchy tym żonom, które czają tak jak Ancelle, by nie traciły nadziei. Czyż nie mamy orędownika w Bogu, "który nam wszystkiego obficie dostarcza do używania"? (1 Tym 6, 17). Dlatego pragnę podzielić się pewnymi praktycznymi radami, które pomogły wielu kobietom. Znowu tajemnica leży w samoakceptacji kobiety, a zwłaszcza w tym, żeby powiedzieć "tak" swemu ciału, które w swoisty sposób doświadcza radości z życia. Muszę pokrótce zwrócić uwagę na niektóre różnice pomiędzy mężczyzną i kobietą, gdyż właśnie dzięki nim wyraża się bogactwo stworzenia. Bez żadnych zastrzeżeń powinniśmy przyjąć, że jesteśmy odmienni, gdyż tylko wtedy możemy uzupełniać się, oddać się sobie i naprawdę stać się jednością. Strzała i lustro Słowa i obraz tylko mogą musnąć tajemnicę osiągnięcia jedności przez dwoje ludzi, którzy zachowują się przy tym swą indywidualność. Żadne słowa nie oddadzą tego w pełni, żadne porównanie nie opisze należycie. Swego czasu mąż mój prowadził wykłady w Afryce na temat małżeństwa i jego znaczenia dla męża i żony, którym z racji ich odmienności, tak trudno stać się jedną osobą. Pamiętam, jak pewien afrykański pastor, starszy już człowiek, wstał w wypełnionej słuchaczami sali, i głosem uroczystym, drżącym ze wzruszenia spytał: "Jak to jest możliwe? Jak dwoje może stać się jedną osobą?" Odpowiedź nie jest prosta. I chyba nie można tego wyjaśnić, tylko doświadczyć w zdumieniu i podziwie. By dać pewne wyobrażenie, co ta jedność dwojga odrębnych ludzi znaczy, dr Bovet ze Szwajcarii proponuje, by męża uważać za głowę tej osobowości małżeńskiej, a żonę za serce. Oczywiście nie jest to wartościowanie w patriarchalnym sensie, ale mówi o roli, jaką każde z małżonków spełnia w małżeństwie, każde dzięki swym ściśle określonym zaletom. Mąż z racji swych cech zmierza raczej w kierunku myślenia niż czucia. Kiedy należy podjąć decyzję, zastanawia się, rozważa wszelkie za i przeciw, wreszcie powiada: "Jestem przekonany, że... Takie jest moje zdanie". Żona natomiast, obdarzona większą intuicją, zapewne powie: "Czuję, że to i to jest słuszne..." Oczywiście te przykłady są dalekie od ukazania absolutnej prawdy, raczej napomykają go czymś, co jest względne. Mężczyzna z pewnością potrafi "czuć", tak jak kobieta potrafi "myśleć". To samo odnosi się do innych porównań, których dr Bovet używa, żeby ukazać odmienność funkcji mężczyzny i kobiety. Mężczyznę porównuje do kapitana statku, podczas gdy żonę do osoby, która opiekuje się pasażerami. Mąż jest architektem i budowniczym domu, a jego żona dekoratorką wnętrza, to ona rozjaśnia wspólny dom swoją obecnością, przemienia go w zaciszne ognisko i w ten sposób wykorzystuje jeden ze swych specjalnych darów - stwarzania atmosfery. W medycynie symbolem mężczyzny jest koło ze strzałą, niegdyś używany jako znak planety Mars. Mężczyzna przypomina strzałę, jego zainteresowania są skierowane na zewnątrz w kierunku świata. Medycznym symbolem kobiety jest lustro, znak planety Wenus. Podoba mi się to porównanie, kobieta odzwierciedla bowiem miłość, jaką darzy ją mąż, i odpowiada na nią. Słomiany ogień i rozżarzony węgiel Różnice pomiędzy mężczyzną i kobietą są odzwierciedlone również w przeżyciu seksualnym. Biblia używa tu słowa "poznać" dla podkreślenia, że przeżycie to przekracza doznania fizyczne. Jest to wydarzenie, w którym biorą udział zarówno umysł, jak i duch. I właśnie dlatego koniecznie trzeba dogłębnie zrozumieć fizyczny proces współżycia dwojga ludzi i jego znaczenie. W przeciwnym razie nie można "poznać się" w pełnym sensie tego biblijnego określenia. Dla mężczyzny akt płciowy rozgrywa się w określonym czasie. Jego fizyczne pożądanie szybko narasta i równie szybko zostaje zaspokojone. Nie potrzebuje on długiego przygotowania. We względnie krótkim czasie osiąga kulminację i zaraz potem może zająć się innymi sprawami. Jak strzała zmierza prosto do celu. Krzywa jego przyjemności idzie ostro w górę, a kiedy osiągnie szczyt, prawie natychmiast spada do zera. U kobiety sprawa przedstawia się odmiennie. Jej potrzeba znacznie więcej czasu. Krzywa jej przyjemności idzie w górę łagodnie i stopniowo. Kulminacji doświadcza nie jakby z jednego punktu, ale raczej jakby z wyżyny. Z tej wyżyny schodzi powali i niechętnie. Jedna z moich afrykańskich sióstr, pani Ernestyna Banyolak, posłużyła się następującym przykładem, żeby zilustrować, jak różnie przedstawia się element czasu u mężczyzny i kobiety: przeżycia mężczyzny podobne są do ognia z zeschłych liści, który nagle bucha płomieniem i potem równie szybko gaśnie. Przeżycia kobiety natomiast porównać można do płonącego węgla. Jej mąż musi rozniecić ten ogień cierpliwie, z miłością. A kiedy buchnie jasnym płomieniem, będzie palił się intensywnie i promieniował ciepłem przez długi czas. I dlatego niełatwo jest zrozumieć kobiecie, że przeżycie mężczyzny ma określony początek i koniec. Dla niej akt miłosny, mówiąc ściśle, nie jest czynnością z określonym początkiem i zakończeniem. Dla niej atmosfera miłości w jakimś sensie zawsze trwa. Myślami i sercem jest przy mężu, nawet kiedy pracuje, przygotowuje posiłki, sprząta, pierze czy robi zakupy. Nie potrafi oddzielić ciała od duszy. To, co przeżywa wewnątrz, to samo wyraża na zewnątrz. Pragnienie miłości i zmysłowe pożądanie łączą się w jedno i przenikają całą jej istotę. Dlatego też zaspokojenie jej seksualnego pragnienia budzi w niej niezwykłe siły. Z łatwością daje sobie radę z drobnymi problemami codzienne życia. Spokój spełnienia nasyca ją promienną "zaraźliwą" radością życia. Mając właśnie na względzie tę radość życia, chcę mówić bardzo szczerze i rzeczowo o orgazmie i przeżyciach z nim związanych. Oczywiście nie twierdzę, że szczęście małżeństwa zależy wyłącznie od tego przeżycia, jak często powtarza się w taniej, popularnej literaturze. Wiem również, że każda kobieta ma odmienny sposób doznawania przeżyć seksualnych. Są to kobiety, które nigdy nie doświadczyły tego co zamierzam opisać - albo przynajmniej nie doświadczyły tego w ten sposób, a które mimo to żyją w harmonii ze sobą. W takich przypadkach żadna z nich nie powinna uważać siebie za kalekę pod względem seksualnym. Nie powinna też czynić wyrzutów swemu mężowi albo czuć się winna. Nie zamierzam pozbawiać ich wewnętrznego spokoju. Jednak może uda mi się niektórym małżeństwom ukazać nowe perspektywy wzajemnego poznania i jedności. Orgazm nie jest warunkiem udanego małżeństwa. Może jednak i często bywa owocem udanego małżeństwa. A jest to owoc wart zdobycia! Bóg chce dać ten owoc wszystkim parom - a te, które go nie zaznały, ponieważ są w dosłownym znaczeniu zbyt leniwe, żeby pracować nad swoim małżeństwem, i nie chce im się dowiedzieć, w jaki sposób zostały stworzone, niech siebie same o to obwiniają. Pragnę powiedzieć to głośno i dobitnie zwłaszcza tym chrześcijanom, którzy uważają siebie za zbyt "pobożnych", żeby studiować "przyziemne" sprawy. Chyba nie mówią poważnie słów wypowiadanych co niedziela w wyznaniu wiary: "Wierzę w Boga Ojca, Stworzyciela", który stworzył ich takimi, jakimi są. Płytki staw i jezioro górskie Jestem całkowicie pewna tego, że istnieje dwojaki sposób przeżywania przez kobietę przyjemności zmysłowych. Jeden sposób porównałabym do chlapania się dziecka w brodziku, co sprawia mu pewną przyjemność, choć nie umie jeszcze pływać. Drugi przypomina nurkowanie i pływanie w głębokich czystych wodach jeziora górskiego. Ten bardziej powierzchowy sposób polega na manipulowaniu łechtaczką. Łechtaczka leży w górnej części sromu ponad ujściem cewki moczowej, gdzie spotykają się fałdy skóry, zwane wargami mniejszymi. Łechtaczka kształtem przypomina penis, ale jest znacznie mniejsza. Zwykle ma długość 2 do 3 cm i jest bardzo wrażliwa na dotyk, gdyż ma wiele zakończeń nerwowych i dlatego daje przyjemność podczas fazy wstępnej. Jednak można osiągnąć orgazm przez pobudzanie łechtaczki. Kobiety opisują to jako powierzchowny nerwowy skurcz wynikający z ostrej kulminacji, która nie daje pełnego zadowolenia. Jest to odczucie powierzchowne, zewnętrzne, nie ogarniające całego ciała. Kobieta może je osiągnąć sama (mastrubacja) albo dzięki partnerowi, co się nazywa głęboką pieszczotą (deep petting). Jeśli dziewczyna w wyniku jednego z tych dwóch sposobów przywyknie do orgazmu łechtaczkowego, jej seksualizm może się ograniczyć do tej formy rozkoszy fizycznej i w przyszłości nieraz z trudnością przyjdzie jej dojrzeć do przeżyć pochwowych. Pozostanie w fazie autoerotycznej, bowiem głęboka pieszczota jest w rzeczywistości rodzajem wzajemnej masturbacji. Ponieważ nie nauczyła się posługiwać seksualizmem jako środkiem do nawiązania kontaktu, przywykła napięcie natychmiast przekształcać w przyjemność i traci energię, która jest jej potrzebna, by odnaleźć swoją prawdziwą kobiecość. W ten sposób powierzchowne, łechtaczkowe przeżycia zagrażają jej zdolności samoakceptacji. Nie można bowiem pływać w głębokim górskim jeziorze bez samoakceptacji. Dojrzewająca zmysłowość kobieca polega na przeniesieniu doznań z okolicy łechtaczki na pochwę. Kobiety, które przeszły od jednego doświadczenia do następnego, oceniają pierwsze jako dziecinne i niedojrzałe. "Po raz pierwszy poczułam się kobietą" - mówi każda z nich po przeżyciu orgazmu pochwowego. Opisują go jako bardzo głębokie przeżycie, które ogarnia całe ciało i daje kobiecie poczucie głębokiego odprężenia i satysfakcji. Master i Johnson próbowali dowieść metodami naukowymi, że nie ma różnicy pomiędzy orgazmem łechtaczkowym i pochwowym, jeśli idzie o czysto fizjologiczne objawy. Swymi metodami nie potrafili jednak zmierzyć piękna i tajemnej głębi doznań uczuciowych. Tak jak nie można oddać piękna symfonii zapisując dźwięk albo zmierzyć metodami naukowymi piękna wschodu słońca, oglądanego ze szczytu górskiego, tak samo nie można zmierzyć głębi radości, poczucia bezpieczeństwa i jedności, jakich doznaje żona w całkowitym zjednoczeniu - ciała, umysłu i ducha - ze swym mężem. W bardzo ciekawej pracy zamieszczonej w "Modern Woman" (Kobieta nowoczesna) dr Leah Schaefer dochodzi do tego samego wniosku. Stwierdza ona, że u kobiet przez nią badanych fizjologiczne doznanie orgazmu było takie samo, niezależnie od źródła stymulacji, ale uczuciowe doznania satysfakcji czy rozczarowania były bardzo różne. Jedna z kobiet powiedziała jej: "Dla mnie orgazm, który nastąpił w wyniku penetracji pochwowej, zaspokaja mnie o wiele bardziej... przenika mnie uczuciem całkowitego spełnienia... Zdaję sobie w pełni sprawę z tego, kiedy się orgazm zaczyna - uczucia tego nie można powstrzymać, trudno jednak je zlokalizować w określonym miejscu, gdyż wydaje się wibrować w całym ciele".(2) W zasadzie doznanie łechtaczkowe jest w swej istocie doświadczeniem męskim, gdyż łechtaczka byłaby penisem, gdyby zamiast dziewczynki urodził się chłopiec. Niektóre działaczki ruchu kobiecego zaprzeczają przeżyciom pochwowym, co idzie w parze z ich zaprzeczeniem kobiecości. Zresztą wytrwale i konsekwentnie zaprzeczają wszystkiemu, co naprawdę kobiece, i dlatego zachęcają kobiety do masturbacji, kiedy pożądają przyjemności seksualnej, po to by się uniezależnić od mężczyzn, a jednocześnie "wyemancypować się" do przeżyć męskich. Gdyby poznały głębsze przyjemności seksualne, doprowadziłoby to je do akceptowania i pokochania swej kobiecości. Uważam za bardzo pomocne to, co napisali lekarze J. i L. Bird w książce pt. The Freedom of Sexual Love (Wolność miłości zmysłowej). Używają słowa "totalny" dla określenia dojrzałego żeńskiego orgazmu. A oto ich opis: "... Może słowo "totalny" najlepiej odda istotę żeńskiego orgazmu. Jest to orgazm, który zaczyna się głęboko w ciele kobiety - subiektywnie biorąc, przynajmniej w pochwie - i w miarę zwiększania się jego intensywności ogarnia całe ciało, aż po czubki palców. U szczytu całe ciało kobiety wydaje się roztapiać i doświadcza ona wtedy nieopisanego uczucia spełnienia i transcendencji. Odczuwa zatarcie granic swego ja, kiedy jej cała istota stapia się z mężem. Jest to przeżycie o takiej głębi i takim znaczeniu, że nie istnieje żadne porównanie, które mogłaby to oddać; jest to doświadczenie, które przenika i wpływa na każdy aspekt jej stosunków z mężem; w porównaniu z tym przeżyciem męski orgazm wydaje się czymś bardzo niedoskonałym".(3) Mięsień Kegla Kiedy szukałam sposobu, jak pomóc kobietom, które bardzo cierpiały nad tym, że nigdy nie doświadczyły takiego orgazmu, spotkałam dr Arnolda Kegla z Los Angeles, profesora ginekologii klinicznej na University of Southern California School of Medicine. Na krótko przed swoją śmiercią poprosił mnie i męża, byśmy przekazali słuchaczom naszego Seminarium Życia Rodzinnego jego odkrycie, które może przydać się wielu osobom. Odkrycia tego dokonał w dziwny sposób. Jako chirurg często leczył kobiety, które cierpiały na nietrzymanie moczu z powodu złego stanu mięśni krocza, i opracował ćwiczenie, mające wzmocnić te mięśnie. Pacjentki, które przychodziły do niego na kontrolę po leczeniu wielokrotnie mówiły mu o nieoczekiwanym skutku tej terapii: po raz pierwszy doznały całkowitego orgazmu. Odkrycie to sprawiło, że dr Kegel resztę życia poświęcił badaniu mięśnia łonowo-guzicznego, który w literaturze medycznej często nosi nazwę mięśnia Kegla. Wiele jest kobiet, które są szczęśliwe w małżeństwie, które powiedziały "tak" swojej kobiecości, które posiadły tajemnicę samoakceptacji i które cieszą się prawdziwą miłością mężów, a które mimo to nie doznały tego, co Joseph i Lois Bird opisali jako "totalny" orgazm. Gdyby kobiety takie zostały poddane dokładnemu badaniu, lekarz zapewne powiedziałby im, że obręcz mięśniowa, która otacza ujście pęcherza, pochwy i odbytnicy jest zbyt słaba i wiotka. Dr Kegel odkrył, że największym źródłem doznań seksualnych jest górny brzeg tej obręczy. Wiele kobiet nie doznaje pełnej seksualnej satysfakcji, ponieważ górna część tego mięśnia nie jest dostatecznie rozwinięta. A właśnie tam znajdują się zakończenia nerwowe, powodujące skurcz brzegu mięśnia podczas orgazmu. Wyobraźcie sobie przekrój pochwy jako tarczę zegara, gdzie liczba 12 wskazuje kość łonową, a cyfra 6 kość guziczną. Miejsca najmocniejszych doznań seksualnych znajdują się po prawej i po lewej stronie, nieco poniżej środka, tam gdzie na tarczy zegara znajdowały się cyfry 4 i 8. Jest bezspornym faktem, że wiele kobiet - dr Kegel oceniał ich liczbę na dwie trzecie - doświadcza w bardzo niewielkim stopniu doznań pochwowych podczas stosunku płciowego, ponieważ mięsień łonowo-guziczny nie jest w pełni wykształcony. Bardzo proste ćwiczenie Dr Paul Popenoe, założyciel Amerykańskiego Instytutu Stosunków Rodzinnych w Los Angeles, bliski współpracownik dr Kegla, proponuje bardzo proste ćwiczenie, żeby wzmocnić ten ważny mięsień. Podaje on, że na przeszło tysiąc kobiet nie doznających satysfakcji seksualnej, które zwróciły się o pomoc lekarską, 65 procent odczuło poprawę, po prostu wykonując to ćwiczenie. (Wśród pozostałych 35 procent były przypadki głębokich zaburzeń w sferze uczuciowej, jak również przypadki poważnych chorób fizycznych.)(4) Dr Popenoe daje następujące rady: "Mięsień Kegla można wzmocnić "podciągając go" - jakby robiąc mocny wysiłek, by powstrzymać strumień moczu. Kobieta, która nie ma zadawalających przeżyć pochwowych, albo która nie jest w stanie doznawać orgazmu, powinna ćwiczyć to regularnie, trzymając przy tym lekka rozchylone nogi. Może to robić przez kilka minut wielokrotnie w ciągu dnia, nawet kiedy zajęta jest pracą domową. Albo może liczyć skurcze i zaplanować je powiedzmy na 300 dziennie dzieląc na jednorazowe serie po 50. Wzmacniany w ten sposób mięsień zwykle zwęża i wydłuża pochwę, w wyniku tego ćwiczenia macica również zwęża się i wydłuża, a narządy miednicy zostają podciągnięte do właściwej pozycji. Jeśli kobieta cierpi na bóle krzyża, które ustępują, kiedy się kładzie, albo ma tendencję do popuszczania moczu, kiedy robi wysiłek fizyczny, kicha albo nawet się śmieje, należy podejrzewać, że mięsień Kegla jest osłabiony i wyżej omówione ćwiczenie często przynosi poprawę".(5) Dr Kegel proponuje, by każde oddanie moczu stało się okazją do tego ćwiczenia. Podczas tej czynności kobieta powinna powstrzymać mocz i znowu go oddać, i czynność tę powtórzyć wielokrotnie. Pewna kobieta, by nie zapomnieć o tym ćwiczeniu, przygotowała sobie małe karteczki tylko z jednym słowem: "Pamiętaj!" i umieściła je w różnych miejscach mieszkania: sypialni, łazience, w salonie, a nawet nad zlewozmywakiem. Tylko jedno słowo: "Pamiętaj!" Pewnego dnia przyszła do niej sąsiadka, będąca właśnie w trakcie rozwodu, i koniecznie chciała się dowiedzieć, co znaczą te wszystkie karteczki. Wtedy została poinformowana, ona również zaczęła stosować to ćwiczenie. Do rozwodu nie doszło. "Rzadko się zdarza - mówi dr Popenoe - by kobieta nie mogła znacznie podnieść swej sprawności seksualnej poprzez zrozumienie mechanizmów fizjologicznych i naukę techniki współżycia płciowego. Informujemy o tym każdą kobietę, która zgłasza się do nas po poradę. Uważamy, iż jest to klucz do dobrego przystosowania się".(6) Mój mąż i ja udzieliliśmy wielu porad kobietom afrykańskim, które zostały pozbawione łechtaczki bądź jako niemowlęta, bądź w okresie pokwitania, co należy do ich obrzędów wtajemniczenia. Nazywa się to obrzezaniem żeńskim, podczas którego łechtaczka została usunięta całkowicie albo częściowo na skutek prymitywnego zabiegu, przeprowadzonego w bardzo złych warunkach sanitarnych. Zabieg taki bywa czasem katastrofalny, bowiem może wywołać krwotok, również okaleczona tkanka może w przyszłości spowodować komplikacje podczas porodu.Z punktu widzenia higieny jest to całkowicie zbyteczne. Jednak z własnego doświadczenia wiemy, że i kobiety, które zostały poddane tej okrutnej operacji, mogą osiągnąć orgazm pochwowy; wystarczy, że będą ćwiczyły mięsień Kegla świadome, jaka jest jego funkcja. Jeśli można dopomóc w takich przypadkach, czyż nie ma nadziei dla każdej zdrowej kobiety, niezależnie od jej wieku? Pewna sześćdziesięcioletnia pani, sama pracująca w poradni małżeńskiej, również nauczyła się tego ćwiczenia. W miesiąc później z radością zwierzyła się, że po raz pierwszy od czterdziestu lat doświadczyła pełnego orgazmu. Ten przykład świadczy również o tym, iż nie ma podstaw przypuszczać, że przeżywanie doznań seksualnych kończy się wraz z przekwitaniem. Jest sporo małżeństw, w których partnerzy liczą sobie po sześćdziesiąt lat i więcej, i które ze swych stosunków seksualnych czerpią dużo radości i satysfakcji. Marginesowo pragnę nadmienić, że wiele objawów świadczy o tym, iż istnieje związek pomiędzy stanem mięśnia Kegla a fizycznym i duchowym samopoczuciem każdej kobiety. W Anglii zbadano, że tak zwane opuszczenie lub wypadnięcie macicy występuje częściej u kobiet cierpiących na depresję. Stan mięśnia Kegla i mięśnia dna miednicy odzwierciedlają stosunek kobiet do życia. (Czasem te mięśnie bywają tak bardzo uszkodzone podczas "urazowego porodu", że dno miednicy dosłownie "wypada". Wspomniane ćwiczenie oczywiście nie zaszkodzi takiej kobiecie, ale dobry chirurg-ginekolog może skorygować te nieprawidłowości nawet w wiele lat później.) Dr J.P. Greenhill, profesor ginekologii w chicagowskiej Cook County School of Medicine i wydawca "Yearbook of Obstetrics and Gynecology" ("Rocznik Położnictwa i Ginekologii"), mówi: "Ze wszystkich relacji dotyczących zastosowania metody Kegla wynika, iż żadna z kobiet nie poniosła uszczerbku na zdrowiu. A zdumiewająco duża liczba pacjentek uzyskała dobre wyniki, zarówno pod względem seksualnym, jak i medycznym".(7) Spokój wypływający z głębokiej jedności Teraz muszę powiedzieć parę słów o mężu, inaczej można by mieć wrażenie, że tylko kobieta ponosi odpowiedzialność za pomyślny przebieg aktu seksualnego. Byłoby to równie mylne jak twierdzenie, że tylko mężczyzna ponosi odpowiedzialność za zaspokojenie seksualne swej żony, a jeżeli mu się to nie udaje, nie jest prawdziwym mężczyzną. Oczywiście współdziałanie obojga jest konieczne. Oboje ponoszą taką samą odpowiedzialność za to, co przeżywają podczas aktu miłosnego. Jeśli jej przeżycie przypomina żarzący się spokojnie węgiel, a jego doznania można przyrównać do szybko płonących suchych liści, to jego obowiązkiem jest przeciągać sam akt jak najdłużej. Badania prowadzone w Stanach Zjednoczonych wykazały, że przeciętna kobieta osiąga orgazm po pięciu minutach stosunku, a jakieś 12 procent potrzebuje co najmniej dziesięciu minut. Natomiast przeciętny mężczyzna osiąga orgazm w niecałe dwie minuty, a duża liczba mężczyzn kończy akt w niecałą minutę. Rzuca to znów światło na słowa Ancelle, przytaczane na początku tego rozdziału. Czy istnieje sposób, by mężczyzna potrafił kontrolować czas wystąpienia swego orgazmu? Gdyby to umiał, wyzwoliłby się od wielu napięć i obaw. Po pierwsze udzieliłabym każdemu mężowi takiej samej rady jak jego żonie. Powinien uprawiać identyczne ćwiczenie mięśniowe. Nikomu nie może ono zaszkodzić. (Przy okazji pragnę wspomnieć, że pediatrzy zalecają je dzieciom moczącym się w nocy. Im wcześniej zaczną, tym lepsze są rezultaty.) Dojrzały mężczyzna, który ma wyrobiony mięsień łonowo-guziczny, napinając go będzie w stanie opóźnić wytrysk. Przedwczesny wytrysk jest jedną z przyczyn, które uniemożliwiają żonie osiągnięcie pełnej satysfakcji. Druga pożyteczna metoda polega na tym, by mężczyzna pozostał bez ruchu po penetracji tak długo, dopóki nie opadnie pierwsza fala podniecenia. Takie pozostawanie w głębokiej jedności z żoną daje mężowi uczucie wielkiego spokoju. Powinien w pełni cieszyć się tą chwilą, a kochająca żona powinna mu z radością ten spokój ofiarować. Potem należy zacząć łagodne powolne ruchy i wtedy żona powinna być równie aktywna. Mając wyrobiony mięsień Kegla może obejmować członek męża swoją pochwą, jakby go chciała przytulić. Ważne jest wiedzieć, że to nie ruchy w przód i w tył dają kobiecie najwięcej, ale łagodny nacisk na boki w kierunku ścianek pochwy, gdzie znajduje się cyfra 4 i 8 na tarczy zegara, jak to zostało wcześniej opisane. Ronald Deutsch tak mówi: "Wiele małżeństw sądzi, że najlepszą techniką podczas aktu będzie energiczny ruch; może myślą tak dlatego, że jest to działanie instynktowne, kiedy zbliża się orgazm. Jednak tarcie boczne wzbogaca doznania kobiety i podnieca mężczyznę".(8) Spokojna łagodność pomaga obojgu partnerom. W ten sposób nie tylko kobieta znajduje głębsze spełnienie. Również dla męża otwiera się nowa dziedzina przeżyć. Z każdą chwilą, kiedy jest w stanie przedłużyć akt płciowy, nabiera coraz większej wiary w siebie. Jeśli nauczył się pozostawać "wewnątrz" żony, czuje się chroniony jak dziecko, które spoczywa w ramionach matki. Tak fizycznie przeżywany macierzyński uścisk żony pomaga mu odprężyć się w najtajniejszych cząstkach swego ja i może dodać mu sił, gdy ma trudności zawodowe, zwłaszcza że często więcej się od niego wymaga, niż może z siebie dać. Z drugiej strony kobieta, która ma tendencję do zatracania się w swych subiektywnych uczuciach, w tym panowaniu mężczyzny nad sobą, w tym czekaniu na nią doświadczy jakby ojcowskiej opieki, której może zawierzyć bez reszty. W ten sposób może mu się całkowicie oddać, gdyż wie, że mąż poprowadzi ją bezpiecznie przez zamęt uczuć. Im większa szansa na to, by żona osiągnęła całkowite spełnienie, tym mniejsza obawa męża, że był zbyt szybki lub postępował niezadowalająco. Jakże prawdziwe jest w tym przypadku powiedzenie: "Największym sukcesem jest sukces!" To dzięki żonie mąż zdobywa wiarę w swoją zdolność kochania, to ona dopomaga mu kochać siebie jako mężczyznę, tak jak on z kolei pomaga jej kochać siebie jako kobietę. Otulona i chroniona Tym stwierdzeniem podkreśliłam fakt, że sam aspekt fizyczny nie ma znaczenia, dopóki w grę nie wejdzie również aspekt psychologiczny. Opisując zjednoczenie płciowe, celowo zaczęłam od ciała, a nie od ducha, ponieważ jest to zgodne z Biblią. Biblia zaczyna od ciała - stworzenie - i kończy na ciele - na zmartwychwstaniu. Kiedy Biblia mówi o małżeństwie, powiada, że mąż i żona stają się jednym ciałem. Termin "jedno ciało" użyty jest wyłącznie w odniesieniu do małżeństwa. Oznacza przede wszystkim bardzo wyraźnie zjednoczenie płciowe. Ale oznacza też znacznie więcej. Oznacza całą istotę ludzką, a więc jej ciało, umysł i ducha. Określa całe istnienie osoby ludzkiej. Wspomniałam już, że wspólnota ciała i ducha znaczy dla kobiety o wiele więcej niż dla mężczyzny. Dlatego też kobiety są uważane za wrażliwsze od mężczyzn. Bardzo często mąż nie rozumie bliskiej współzależności obu tych sfer: ciała i ducha. Podczas gdy na ogół jego zdaniem duch tkwi w ciele, ona uważa, że jest wprost przeciwnie: duch otacza ciało. Dr Bovet przyrównuje miłość męża do ciepłego płaszcza. Dopóki kobieta czuje się otulona, okryta tym płaszczem, jest zdolna poddać się całkowicie i bezwarunkowo mężowi ciałem i duchem. Po to, by żona miała to poczucie bezpieczeństwa, mąż musi zrozumieć, że nie jest rzeczą niemęską wyrażać swoje uczucia. Jeśli jego słowa i pieszczoty są wyrazem potrzeby serca, utwierdzają ją w przekonaniu, że jest kochana. Ale nawet najmniejsza przykrość, wymówka, ostre albo nie przemyślane słowa mogą zrobić dziurę w tym płaszczu i pozbawić kobietę uczucia bezpieczeństwa, świadomości, że miłość męża ją chroni; wtedy nie będzie zdolna poddać mu się całkowicie. Milczenie nie reperuje tych dziur. Również bezcelowe będzie leczyć ranę serca "uprawianiem miłości". Jedynym sposobem, by ją naprawić, jest bezpośrednia, szczera rozmowa, wyjaśnienie sobie wzajemnych pretensji. Jeśli mąż uczyni wysiłek, by załatać dziury w płaszczu, przez które wdziera się zimno, żona odzyska to, co jest tak istotne dla jej zdolności poddania się, mianowicie podstawowe zaufanie. Tak jak ptak powierza się powietrzu, a ryba wodzie, tak samo ona powierza się mężowi. Ta zdolność całkowitego oddania się jest jej najgłębszą tajemnicą, ale by mogła to uczynić bez reszty, musi najpierw zaakceptować siebie i kochać, i być wdzięczna losowi, że jest kobietą. Simone de Beauvior powiedziała kiedyś: "Celem każdej kobiety jest zapomnieć siebie, oddać siebie. Ale jak ma to uczynić, skoro jeszcze nie wie, kim jest Wiara w siebie i całkowite zaufanie opiekuńczej miłości męża pomoże jej, mówiąc obrazowo, odważnie skoczyć ze skały, gdyż będzie pewna, że mąż nie dopuści do tego, by stała się jej krzywda, i chwyci ją w ramiona. Pamiętam, jak nasze dzieci uczyły się nurkować. Chłopcom nie sprawiało trudności wejście na trampolinę, odbicie się i danie nurka do głębokiej wody. Po pierwszym skoku chcieli stale to powtarzać. Dla mojej jedenastoletniej córeczki sprawa przedstawiała się inaczej. Za każdym razem, kiedy się znalazła na trampolinie, zamiast zrobić parę kroków i skoczyć jak jej bracia, po dłuższej chwili wahania cofała się. Chłopcy zachęcali ją wołając, żeby spróbowała, ale dopiero kiedy ojciec skoczył pierwszy i czekał na nią w wodzie, odważyła się wreszcie, odkrywając w ten sposób jeszcze jedną wielką przyjemność. Jest to dobra ilustracja tego, czego żona doświadcza w akcie miłosnym. Nie boi się, ponieważ wie, że kochający mąż czeka na nią z otwartymi ramionami. Uporanie się z seksualną frustracją "A co w przypadku, gdy kobieta jest gotowa skoczyć ale mąż nie czeka? Co wtedy?" - spytała mnie pewna młoda żona, kiedy z nią o tym rozmawiałam. Jako chrześcijanka jestem przekonana, że odpowiedzią jest przede wszystkim zaufanie Bogu. Potrafi On leczyć napięcia, można się schronić w Jego ramionach. Trzeba Mu zaufać, tak jak dziecko ufa ojcu. On nigdy nas nie zawiedzie, gdyż nam obiecał: "Pójdźcie do mnie wszyscy [...] Ja w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin