Ludzie mówią - Lechu - nie kłam - Pułkownik Komorowski w IPN - Cenzura - Stał się cud - prokuratura akceptuje uniewinnienie! .doc

(105 KB) Pobierz

Ludzie mówią: Lechu, nie kłam.

W głośnej książce Pawła Zyzaka o Wałęsie bardziej bulwersujące od rozdziałów mówiących o agenturalnej działalności byłego prezydenta zdają się być wyciągane brudy z jego młodości. Nie podając pełnych personaliów swoich rozmówców autor naraził się na oczywisty zarzut, że... ich wymyślił. Postanowiliśmy pójść śladem Zyzaka.

- Na tabliczce przymocowanej do krzyżyka było napisane: „Grzegorz Wałęsa, żył lat 4”. Potem, gdy już Wanda wyjechała do Lublina z mężem, krzyż i tabliczka zginęły - wspomina Leszek Śmichowski, który opiekuje się grobem dziecka.

Dwaj mężczyźni przed sklepem w Łochocinie przy drodze z Włocławka do Lipna aż podskakują na widok znanej już im z telewizji okładki grubej cegły poświęconej Wałęsie. - Polityka to najgorsze gówno... O Wałęsie nie będziemy gadać! Idź pan stąd! - zaczyna się kiepsko. Od słowa do słowa obaj jednak przyznają, że Lecha znali przed laty, bo też pracowali w tutejszym POM-ie. Są jednak nieustępliwi. - A to wiadomo, co z tego będzie? Przyjadą jacyś z kijami... golfowymi, po łbach dadzą. Nie ma rozmowy.

Podobnie reaguje jedna ze sprzedawczyń. - Ja znam tę Wandę, co miała dzieciaka z Wałęsą, ale nie powiem wam, gdzie mieszka. To stare dzieje, zostawcie... http://www.express.bydgoski.pl/ad/adlog.php?bannerid=312&clientid=267&zoneid=11&source=&block=0&capping=0&cb=8e85196f9b9ae13d3753f4ae4739b370

Ostatecznie wprost ze sklepu trafiamy do Niuńki, czyli Zenony Kramarczyk, mieszkającej kilkaset metrów dalej.

- Nie gadałabym z wami, gdybym nie zobaczyła w telewizji, jak Wałęsa dzieciaka się wypiera.

Jak można tak kłamać?! - pani Zenona jest skarbnicą informacji o życiu Łochocina. Lata sześćdziesiąte, jak zapewnia, pamięta doskonale: - Ten Lech, co wówczas robił w POM-ie, chodził do Wandy dzień w dzień, aż się cała ulica śmiała, że taki uparty. Dziewczyna, biedna bardzo i skromna, mieszkała pod lasem. Gdy zaszła w ciążę, prysnął. Ja jej mówiłam: jedź do Popowa, do starej Wałęsowej, niech wpłynie na syna. Pojechała, spotkała się z nią, nic to nie dało. Czy Wałęsę pamiętam? Trudno zapomnieć. W marynarce zawsze chodził i z takim wąskim krawatem. Tak samo ubrany do roboty, jak i do niej na wieczorną wizytę. Za dnia na rowie siedział, piwo pił i czekał wieczora.

Wanda Śląskiewicz zapewnia, że była świadkiem tego, że przed pogrzebem dziecka w domu swej dawnej dziewczyny pojawił się Lech Wałęsa.

Wandzie urodził się syn, Grzegorz. Dziecko, podobno, bardzo żywe i bystre. - Wszyscyśmy go tu znali. Cały Łochocin wiedział, że to tego Wałęsy, co w POM-ie robi - zapewnia pani Zenona. – Jak, dlaczego? Bo z nikim innym Wanda się nie zadawała. A zresztą, dowód dał, że to jego dzieciak, gdy na pogrzeb przyjechał.

Do tragedii doszło, gdy czteroletni Grzegorz łowił z kuzynem ryby w bagienku kawałek za domem rodzinnym Wandy. Dziecko zsunęło się ze skarpy i wpadło do wody. Nim nadeszła pomoc, chłopiec już nie żył.

- Za paznokciami miał trawę, musiał walczyć o życie - podsumowuje nasza rozmówczyni. - Jak ta Wanda rozpaczała...! Tuliła go i mdlała! Bąkiewiczowa ubierała dzieciaka do trumny, a matka Śląskiewiczowej dała Wandzie suknię, by jakoś wyglądała na pogrzebie.

Julia Bąkiewicz przyznaje, że to prawda: - Nie chcę już do tego wracać. Co to zmieni? Pomoże komuś? Całą tę Polskę rozkradli i zniszczyli, a ludziom, co robili całe życie, emerytury po 700 złotych dają...

- Napiszcie, że tych groźnych Wałęsów to tu okradają. O, bramę zakosili kiedyś w nocy - mówi Stefan Wałęsa.

Zdecydowanie bardziej rozmowna jest inna mieszkanka Łochocina, Wanda Śląskiewicz. - Grzesia pamiętam świetnie, bo codziennie rano tu do nas wpadał. Zawsze pytał: Kawa je? Dostawał śniadanie, bo w domu rodziców Wandy była prawdziwa bieda. Raz potem przyjechała tu kobieta, która mówiła, że jest z Wałęsą i słyszała, że ma dziecko. Przyprowadziliśmy jej Grzesia. Obejrzała go i pojechała.

Pani Wanda zapewnia, że była świadkiem sceny, gdy przed pogrzebem chłopca w domu swej dawnej dziewczyny pojawił się Lech Wałęsa: - Jak dziś to pamiętam, bo wszedł do środka w tych swoich przeciwsłonecznych okularach. Aż wszyscy się żachnęli, czemu ich nie zdejmie, przecież tam ciemno było. A on podszedł do Grzesia i pocałował go przez własną dłoń, którą przyłożył do czoła dzieciaka. Odwrotnie Wanda, ta tuliła małego w trumnie i wyła z bólu.

Kropielnica z kościoła w Sobowie, do której siusiu miał zrobić przyszły prezydent, wówczas podobno dziewięciolatek

Pani Śląskiewicz pamięta też sam pogrzeb. Jej zdaniem, Wałęsa miał wyjąć portfel i już na cmentarzu zapłacić księdzu za pochówek: - A ludzie gadali na niego ostro: „To teraz jesteś?! Gdzie byłeś przez te lata?”

Pogrzeb Grzesia pamięta Leszek Śmichowski, dalszy krewny Wandy, matki chłopca. - Ludzie na Wałęsę strasznie pomstowali. Krzywo patrzyli. Czemuś zostawił, gnoju?! I takie tam. A on stał z boku, z tyłu właściwie. Ja tam nie widziałem, żeby pieniądze dawał. On nigdy ich nie miał. Jak wcześniej na zabawy razem chodziliśmy, to ja mu piwo zawsze stawiałem. Na tabliczce przymocowanej do krzyżyka było napisane: „Grzegorz Wałęsa, żył lat 4”. Potem, gdy już Wanda wyjechała do Lublina z mężem, krzyż i tabliczka zginęły. Później grobek ktoś wyrównał. Ja go dopiero odnowiłem, znalazłem jakiś krzyż metalowy i postawiłem. Chciałem nawet napisać: „Tu leży syn Wałęsy”, ale pewnie miałbym kłopoty. Teraz się jednak nie boję, jak słyszę, że on się syna wypiera, to mogę stanąć i powiedzieć mu prosto twarz: nie kłam!

Żaden z Lecha nożownik - zapewnia Henryka Sadowska, szkolna sympatia

Leszek Śmichowski zapewnia, że w latach 60. Wałęsy nie znał jako gangstera i nożownika, jakim opisuje go Paweł Zyzak. - Tutaj, w Płochocinie, to on był grzeczny raczej. Na zabawach spokojny. No, ale jakby nie był spokojny..., to by dostał. Jedźcie w jego rodzinne strony.

Henryka Sadowska mieszka w Chalinie. Chodziła z Wałęsą do szkoły. To jej, podczas „helikopterowej” wizyty na początku lat 90. prezydent wyznał, że była jego sympatią. - Chwilę przed wami był tu jakiś dziennikarz. Co się dzieje? - śmieje się i zaprasza do stołu. - Żeby z niego nożownik był, to absolutnie nie można powiedzieć. Jego młodszy brat, Zygmunt, to i faktycznie groźny był i kogoś tam pokroił, ale on...? Nigdy w życiu. To jakieś wymysły. Pytałam też ludzi o to sikanie do wody święconej, o którym teraz głośno. Brat cioteczny Wałęsy, mieszka naprzeciwko, też wtedy szykował się do Pierwszej Komunii Świętej, ale niczego takiego nie pamięta. To też wymysł.

Podstawówka i gimnazjum w Chalinie noszą imię Lecha Wałęsy. To tu uczył się przyszły wódz „Solidarności”, a następnie prezydent RP. Od lat regularnie przyjeżdża właśnie do tej szkoły, by spotkać się z młodzieżą.

Mąż pani Henryki, Kazimierz, bardzo dobrze wspomina Lecha: - W niedzielę na zabawie się pojawiał, czasem piwo postawił. W porządku był. Zysiek, to i owszem, nożownik, ale nie Lechu.

Innego zdania są dwaj rolnicy jadący traktorem, spotkani na polu, którzy zapewniają, że o wyczynach licznej rodziny Wałęsów do dziś krążą tu legendy.  Zadziory straszne, w grupie groźne. A Lech taki jak reszta.

Postanawiamy zajechać do zupełnie przypadkowej chałupy, i to kawałek z boku, w stronę Trzcianki.

- Wałęsa podszedł do kropielnicy, wyjął... kranik i nasikał do święconej wody. No, nie da się ukryć, tak było. Mogę mu to w oczy powiedzieć - zapewnia Józef Krysztoforski.

- Wałęsów było sporo - wspomina Kazimierz Perszyński. - Mieszkali o tam, kawałek dalej. Wolałem z nimi nie mieć do czynienia. Lepiej było schodzić z drogi. Albo iść inną drogą.

Dawne obejście rodziny Wałęsów jest dziś ogrodzone siatką. W domu z pustaków, który powstał w miejscu dawnej glinianej konstrukcji, nikt nie mieszka. Za to kawałek dalej swoje gospodarstwo ma Stefan Wałęsa, starszy brat Lecha: - Jak my to odbieramy? Głupoty ludzie mówią. Napiszcie, że tych groźnych Wałęsów tu okradają.

O, bramę zakosili kiedyś w nocy. A taka była ładna. Kuta. Z literami LW - to dopiero od brata byłego prezydenta dowiadujemy się, że nieznana z żadnej mapy Pokrzywnica, o której wspomina w swojej książce Paweł Zyzak, zapewniając, że właśnie tam mieszka człowiek, który był świadkiem słynnego sikania Lecha Wałęsy do kropielnicy, jest tuż obok. - Pokrzywnica to stara nazwa. Teraz już mało kto ją pamięta. Nasza matka stamtąd pochodziła.

- Ja tam w jego przemianę duchową nigdy nie uwierzyłem, bo go znam. O dziecku też słyszałem. A ta historia o sikaniu wcale mnie nie dziwi - mówi ks. Jan Płaciszewski.

Pokrzywnicę jednak znaleźć trudno. Pętamy się pomiędzy zarośniętymi bagienkami, a spotkani ludzie rozkładają ręce. Pierwsze słyszą tę nazwę.

Zna jednak tę znikającą już wieś były proboszcz z parafialnego kościoła w Sobowie, do którego przynależy Popowo, ksiądz Jan Płaciszewski. Nic dziwnego, nastał w tej parafii w 1958 roku. To on w książce Pawła Zyzaka z mocnym przekąsem wypowiada się o religijności Lecha Wałęsy. - Znam go doskonale, jak całą tę rodzinę. Kłamać przecież nie mogę, to i nie powiem, że widywałem ich w kościele - mówi nam ks. Płaciszewski. - Za to potem, jak już pan Lech działał w „Solidarności”, to się tu u mnie często wyżywił. Jego żona Danusia po świniaki przyjeżdżała. Przywoził i Geremka i Celińskiego, ofiarodawcą na rzecz kościoła był. W ramach rewanżu chciałem mu przekazać dwa pokoje w organistówce, by mógł z rodziną przyjeżdżać. Znaczy, i tak przyjeżdżał, ale miało być wszystko załatwione formalnie. Nawet radni gminni to poparli. A mi przełożeni powiedzieli twardo: nie. Zgłupiałem. O co chodzi? Teraz tak myślę, że może coś już wiedzieli o tej jego współpracy... bo inaczej do dziś tamtej odmowy nie potrafię sobie wyjaśnić.

Ksiądz Płaciszewski wspomina szczególnie jeden pobyt Lecha Wałęsa w swoim domu. - Po kolacji zasiadaliśmy do telewizji, więc akurat mi się przypomniało... Mówię mu: „Panie Leszku, dwa razy tak się przed telewizorem śmiałem, że aż leżałem na dywanie. Raz, gdy Jaroszewicz odwoływał podwyżki, bo on zawsze taki pewny siebie, czujący poparcie Gierka, a tu był bladziutki jak ściana, a drugi raz, gdy pana, panie Leszku, zobaczyłem z tym różańcem na szyi”. Nic nie powiedział. Ja tam w jego przemianę duchową nigdy nie uwierzyłem, bo go znam. O dziecku też słyszałem. A ta historia o sikaniu wcale mnie nie dziwi.

Ksiądz, choć lekko przeziębiony, postanawia poprowadzić nas do świadka tamtych wydarzeń z naprawdę odległej przeszłości. Trafiamy do jednego z gospodarstw w tajemniczej Pokrzywnicy. Gospodarz jest na polu, bronuje łąkę. Na widok księdza zatrzymuje ciągnik.

- Do kościoła chodzę, kłamać nie będę. Było tak - zapewnia Józef Krysztoforski, który razem z Lechem Wałęsą przyjmował Pierwszą Komunię Świętą. - Mieliśmy wtedy po dziewięć chyba lat. Wieki temu. Ale takich rzeczy się nie zapomina. Uczył nas organista Dąbrowski. W kościele to było. Gdy on wyszedł, Wałęsa podszedł do kropielnicy, wyjął... kranik i nasikał do święconej wody. No, nie da się ukryć, tak było. Teraz wy to napiszecie, a mnie tu napadną. Nożowniki jedne. Ale co tam, mogę mu to w oczy powiedzieć.

Wracając do kościoła, w którym chcemy sfotografować osławioną kropielnicę, próbujemy bronić Wałęsę. Obaj z fotoreporterem głosowaliśmy na niego, kiedy tylko była okazja. Doceniamy wielkość jego dokonań. - Przecież dobrze świadczy o nim fakt, że pojawił się na pogrzebie syna, ruszyło go - próbujemy przekonać księdza.

- Na pogrzeb można przyjechać, żeby zobaczyć, czy to na pewno koniec, żeby mieć pewność - cedzi spokojnie ksiądz Płaciszewski. - To dla mnie żaden argument na plus.

Leszka Wałęsy gry w zbijanego.

Sprawa nieślubnego dziecka Lecha Wałęsy opisana w książce Pawła Zyzaka oburzyła polityków. Poseł Arkadiusz Rybicki orzekł, że Wałęsę opisali zawistni wieśniacy. Czyżby w Cypriance i Łochocinie doszło do zbiorowej halucynacji?

Sprawdziliśmy, jak mieszkańcy rodzinnych stron byłego prezydenta reagują na rewelacje, które młody magistrant opisał w książce "Lech Wałęsa. Idea i historia”.

Ludzie w Popowie, rodzinnej wsi Lecha Wałęsy i w Chalinie, w którym uczęszczał do szkoły, niechętnie mówią o najsławniejszym krajanie: - To sprawa międzynarodowa. Wałęsa jest znany na całym świecie, czy to mądre, żeby na oczach świata prać różne brudy? - bije się z myślami Zdzisław Czachorowski, kolega Lecha z czasów szkolnych. I sam sobie odpowiada. - Ale gdyby Leszek powiedział otwarcie całą prawdę o różnych sprawach, ludzie nic by mu przecież nie zrobili. Wręcz przeciwnie - nie byłoby człowieka, który by za nim nie poszedł. Ale on ma z tym problem.

Fachowiec od świateł

Czas pozwala nabrać odpowiedniego dystansu. Nawet ci, którym prezydencki wizerunek Wałęsy nie przypadł do gustu, tonują wypowiedzi. Podkreślają, że kąśliwe plotki nie mają zwykle wiele wspólnego z prawdą. Na przykład o tym, że przyszły prezydent wszczynał burdy na wiejskich zabawach, że dźgnął kogoś nożem. Owszem, historia z nożem jest prawdziwa, ale dotyczy jednego z braci Lecha. Ostatecznie zresztą skończyło się na draśnięciu, a spra­­wca wyrósł na porządnego człowieka.

Ludzie zapamiętali, że - za czasów pracy w POM-ie w Ło­chocinie i Leniach - Leszek dał się poznać jako najlepszy w okolicy fachowiec od elektryki. - Nikt tak dobrze nie potrafił zreperować świateł i migaczy w ciągnikach i przyczepach - przyznaje Kazimierz Sadowski. Obe­cna żona Sadowskiego, Henryka, była szkolną sympatią Wałęsy: - Takie tam szkolne zaloty i wspólne tańce - śmieje się Sado­wska. - Chodziłam z Leszkiem do siódmej klasy, bo on nie dostał się do szkoły w Lipnie, więc jeszcze jeden rok musiał przeczekać. Sprytny był chłopak, miał głowę na karku, wszędzie go było pełno i nie dał sobie w kaszę dmuchać.

Zdzisław Czachorowski zapamiętał Leszka jako mistrza gry w zbijanego: - Czasem szedł prosto na człowieka, śmiał się prosto w oczy, a nie było szansy, żeby go trafić. Nie pamiętam, żeby ktoś kiedykolwiek go trafił, taki miał refleks.

Żelazna para

Pozostałości rodzinnego domu Wałęsy zachowały się do dziś. Ściany odlane z betonu i czerwonego żużla z włocławskiej celulozy stoją przy niewielkim bagienku. Kilkanaście lat temu dom wraz z ziemią odkupił od Lecha jego krewniak, Stefan Wałęsa. Były prezydent wpada do Stefana zwykle raz w roku, na Wszystkich Świętych, gdy przyjeżdża na grób rodziców.

- Jako prezydent pomógł szkole w Chalinie, do której kiedyś chodził, a która dziś nosi jego imię. Ale drogi w Popowie nie zrobił, więc tu cały czas piaski - mówi Stefan Wałęsa, któremu przerywam reperowanie maszyny na podwórzu.

W autobiografii "Droga nadziei”, wydanej w 1990 roku, Lech Wałęsa pisze, że z rodzinnymi stronami niewiele go łączy. Pisze o okrucieństwie wsi, toczących się latami sporach o ziemię. Przyznaje, że do rodzinnych stron nie wyniósł sentymentu: "Może to rodzaj defektu, a może spowodowały to surowe warunki życia”.

Wspomina, że męczyła go monotonia i podwójna socjalistyczna moralność w zakładzie pracy: "Ta codzienna szarpanina z kierownikiem, ten układ najlepszego w POM-ie i okolicy wydał mi się miał­ki, mało ważny, śmieszny. Nie znoszę śmieszności - śmieszności świadomej. Potrzebuję poczucia, że coś, co się dzieje, co robię - jest serio, jest ważne, ma jakiś ciężar gatunkowy”.

Dlatego wyjechał szukać szczę­ścia do Gdańska. Ale nie tylko dlatego: "Doszła do tego sprawa z dziewczyną. Miłość - nie miłość, sprawa, w którą brnąłem bez przekonania i coraz głębiej. Chyba była mądrą dziewczyną, bo to ona, nie ja, podjęła w końcu decyzję za nas oboje. I zerwała ze mną. Wyjechała. Żal, nie żal, w każdym razie poczucie pustki, samotności. W oczach wszystkich od dawna uchodziliśmy za żelazną parę i teraz ona "puszczała mnie w trąbę”. Cios w ambicję. I taki odruch: wyjechać gdziekolwiek, byle dalej stąd. Był i wstyd przed matką. Ona jakby czegoś oczekiwała ode mnie, miałem coś spełnić. (...)"

Wanda nie chciała

- Wanda mieszkała w Cyprian­ce. Dziewczyna była galante - szczupła, zgrabna brunetka, mogła się podobać. Tyle że ze strasznej biedy, no i bez wykształcenia - wspomina Leszek Śmie­chowski z Łochocina.

Kuzynka Wandy (prosi o ano­nimowość): - Do dziś jest ładną kobietą. Z charakteru szybka, zdecydowana i wygadana.

Zofia Sawicka, najbliższa sąsiadka Wandy: - Dom to była rozsypująca się lepianka, wokół wyplatany z witek płot. Mieszkałam w bezpośrednim sąsiedztwie Wandy, więc Leszka widywałam często. Ładny chłopak - czarny, z wąsem, w marynarce i przykrótkich spodniach. Mówił do niej "Wandula”, co ją trochę denerwowało, nie lubiła tego zdrobnienia. Pamiętam, jak dziś, ten dzień. Spotkałyśmy się, a ona mówi: jestem w ciąży z Leszkiem.

Leszek Śmiechowski: - Gdy dowiedział się, że dziewczyna jest w ciąży, zostawił ją.

Sawicka uważa, że było inaczej: - Nie wiem dokładnie, o co poszło, ale to raczej Wanda nie chciała Leszka.

Podobnego zdania jest Adam, brat Wandy: - To była jej decyzja, ale nigdy nie pytałem, dlaczego tak się stało. Później przez dłuższy czas była sama.

Chłopcu, który przyszedł na świat, dała na imię Grzegorz.

Piękny to był chłopak, czarny, o ładnej buzi. - Nawet po tym wypadku, w trumience pięknie wyglądał - zapamiętała Maria Ośmiałowska, sąsiadka Wandy. - Ludzie mówili na Grześka Wałęsiak.

Tylko ten grób

To był nieszczęśliwy wypadek. Gromadka dzieci poszła z dziadkiem Jankiem wypasać kozy. Dziadek przysnął na łące.

Halina Podgórska mieszkała najbliżej stawu: - Nagle przybiegł mały Krzysiu Korpalski. Krzyczał "Mój Bozie! Mój Bozie!” Złapałam tylko sękaty kij i pobiegłam, ale Grzesiek już buzią w dół pływał. Staw był głęboki, brzeg urwisty, a chłopczyk miał ledwie cztery lata.

Mąż Podgórskiej był chrzestnym Grzesia. - Spytałam Wandę, czy wiązaneczkę kupić, ale ona poprosiła, żeby jej dać pieniądze za te kwiaty, bo nie miała na trumienkę. Leszek się pojawił na pogrzebie, ale pamiętam, że jak do Wandzi podszedł, ona go odtrąciła.

Za konduktem później szedł - przypomina sobie Śmiechow­ski.

Grobem chłopca nikt się nie zajmował i pewnie zanikłby całkowicie, gdyby nie Śmie­chow­ski: - Żal mi się zrobiło, więc naprawiłem kopczyk. Chciałem nawet wymalować tabliczkę z przypomnieniem, że "tu leży syn prezydenta”, ale żona powiedziała, żeby lepiej tego nie robić, bo możemy sobie narobić kłopotów.

Przeszłość wymazali

Dziś piaszczyste pagórki wokół domu porosły dzikimi sosnami. Staw niemal wysechł.
Wanda jakiś czas po śmierci Grzesia poznała chłopaka, który w okolicy odbywał służbę wojskową. Wzięli ślub, wyjechali do dużego miasta w południowej Polsce. Mąż Wandy pracował przy ochronie kolei, dobrze im się wiodło.

Wymazali przeszłość, wyłączają telewizor, gdy leci program o Wałęsie. - Są udanym małżeństwem, mają czwórkę dzieci, wnuki, niech sobie żyją w spokoju nie wracając do przeszłości - mówi brat Wandy.

Śmiechowski: - Leszek to był normalny chłopak, wiele razy z nim jeździłem na zabawy wiejskie, czasem pożyczałem trochę grosza. Nic do Leszka nie mam. Tylko ten grób.

Zamach na IPN?  IPN - temat zastępczy?  Kto chce zamknąć archiwa IPN?

Pułkownik Komorowski w IPN.

Tajna instrukcja: „W związku z coraz powszechniejszym „przemycaniem w publikacjach, głównie o tematyce historycznej i pamiętnikarskiej, szkodliwych politycznie treści ” przez autorów „związanych w obozem opozycyjnym”, postuluje się:

 

„Zabezpieczyć systematyczny dopływ informacji o zamierzeniach wydawniczych wydawnictw regionalnych, w celu wcześniejszego ujawniania pozycji zgłoszonych przez autorów znanych z negatywnego stosunku obecnej władzy oraz wywodzących się ze środowisk wrogich.

- Zapewnić dopływ informacji o zamierzeniach edytorskich dot. najnowszej historii Polski celem ujawniania i zapobiegania edycji prac zawierających wrogie, bądź szkodliwe politycznie treści.

- Zabezpieczyć dopływ informacji o osobach ze środowisk wrogich […], które gromadzą materiały bądź przygotowują do wydania prace historyczne i pamiętnikarskie. Drogą operacyjną uzyskiwać oceny przygotowywanych prac lub zdobywać prace do wglądu przed ich skierowaniem do wydawnictw.

- W ramach operacyjnej kontroli osób i grup ze środowisk twórczych, znanych z wrogiej postawy, zapewnić dopływ informacji o pozycjach pamiętnikarskich, przekazywanych przez autorów-amatorów do oceny profesjonalnym twórcom.

- Pozyskiwać w charakterze konsultantów, krytyków i historyków zajmujących się historią najnowszą, znanych z partyjnej i odpowiedzialnej postawy politycznej, w celu uzyskiwania od nich ocen o pracach budzących uzasadnione wątpliwości.

- Powodować wnikliwą ocenę przygotowywanych do wydania prac, szczególnie opracowanych przez osoby znane z wrogiego stosunku do […]oraz wywodzące się ze środowisk wrogich. W uzasadnionych wypadkach informować wydawnictwo o usiłowaniach przemycenia wrogich treści, celem zapobiegania niepożądanym publikacjom.” –

Powyższy tekst to oryginalne pismo płk. W. Komorowskiego z Wydziału IV Departamentu III MSW skierowane do Naczelników Wydziału III KWMO, KMMO, KSMO z dn.20 marca 1973, w związku ze sprawą obiektową „Hanza”. Tekst pochodzi z publikacji Sławomira Cenckiewicza zatytułowanej – „Nauka pod lupą” Środowisko historyków w opiniach Służby Bezpieczeństwa przełom lat 60-tych i 70-tych, zamieszczonej w nr.2/3 Glaukopisu z 2005 roku.

Czy takiej treści instrukcja, powstała już w służbach podległych obecnemu układowi rządowemu? Czy wydano już zarządzenie, jak ma wyglądać praca historyka?

Myślę, że to kwestia czasu - stąd poddaje Krzysztofowi Bondarykowi gotowy i zbieżny z oczekiwaniami władzy tekst – celem wykorzystania wobec „opozycyjnych” historyków i ich publikacji. Nie wykluczam bowiem, że kierownictwo ABW chętnie korzysta z doświadczeń „starszych kolegów”, a wielu z nich zajmuje w służbach IIIRP eksponowane stanowiska.

Perelowski Departament III MSW postanowił założyć sprawę obiektową „Hanza” w „celu zapobiegania wykorzystywania stowarzyszenia (chodziło o Polskie Towarzystwo Historyczne) dla upowszechniania poglądów niezgodnych z socjalistycznà historiozofią”.

Dzisiejsza wypowiedź premiera polskiego rządu, dotycząca IPN-u - „Instytut ma szansę przetrwać tylko wtedy, jeśli będzie ideologicznie i politycznie neutralny. A jeśli będzie jednostronnie nadużywać środków publicznych, to one się skończą […] Apeluję do pracowników IPN, aby nie nadużywali środków publicznych, bo jeśli tak dalej będą tak jednostronni, nie będą mogli ich w przyszłości używać.” – wpisuje się w najgorsze tradycje totalitarnej władzy, podporządkowującej sobie każdą sferę życia publicznego. Jest nikczemnym, bezprzykładnym aktem politycznego szantażu, zastosowanym wobec państwowej instytucji naukowej. Jedyna różnica w sposobie działania komunistów i obecnego układu polega na stosowanych środkach – choć i w tej dziedzinie rząd Tuska nie cofa się przed inwigilacją i represjami karnymi wobec nieprawomyślnych dziennikarzy i historyków.

Przed 30 laty, protoplasci naukowego zamordyzmu stosowali wobec historyków i instytucji naukowych cały zestaw przemyślnych, stopniowanych środków – od rozmów ostrzegawczych począwszy i zamknięcia drogi awansu – po zakaz publikacji i represje administracyjne. Następcy „tradycji” płk.Komorowskiego używają szantażu ekonomicznego, słusznie upatrując w tej metodzie skuteczną formę nacisku, wobec instytucji zależnej od budżetowej samowoli.

Od początku przejęcia władzy przez obecny układ, IPN - był postrzegany jako instytucja groźna dla jego interesów. Nie przypadkiem – ponieważ jakikolwiek akt pamięci historycznej oraz publikacje odkrywające tajemnice PRL-u, stanowią śmiertelne zagrożenie dla ludzi, którzy na kłamstwie i zdradzie zbudowali swoje gliniane pomniki „autorytetów” IIIRP.

Przez 20 lat owe „autorytety” stworzyły medialny obszar pamięci dla idiotów, dla pogardzanego pospólstwa, będącego użytecznym tłem prawdziwych procesów IIIRP. Taką pamięć tworzyli nam Michnik i Wajda, gdy w 1989 roku jeździli do Moskwy, odbierać od towarzyszy radzieckich instrukcje przeprowadzenia polskiej „transformacji ustrojowej”. O taką pamięć zabiegał Mazowiecki, odcinając nas „grubą kreską” od wiedzy o zbrodniczym systemie. Uosobieniem tej „narodowej pamięci” ma być Lech Wałęsa, którego patologiczna pycha i wrodzony prymitywizm został cynicznie wykorzystywany przez wszelkiej maści cwaniaków, sprawujących faktyczną władzę nad społeczeństwem. Fakt, że wygodne i skuteczne narzędzie, jakim była w życiorysie Wałęsy agenturalna karta, może stać się bezużyteczne – wywołuje wściekłość tego środowiska.

Jak gigantyczne fałszerstwo historii Polski Ludowej, było dla komunistów podstawową racją stanu, tak kontynuatorzy ich władzy – zalegalizowani farsą „okrągłego stołu” - nie mogli odstąpić od fałszowania najnowszej historii. Tak jedni, jak drudzy nie zdołaliby zachować swoich wpływów bez systemowego kłamstwa.

Po dzisiejszej wypowiedzi premiera – kolejnej, w serii wywierania politycznych nacisków na najważniejszą instytucję historyczną – można być pewnym, że jego zaplecze uczyni wszystko, by wymóc ograniczanie kompetencji IPN i zmusić niezależnych historyków do milczenia. Każdy pretekst – nawet tak dalece niezwiązany z Instytutem, jak książka Pawła Zyzaka, zostanie wykorzystany do przeprowadzenia zamachu. Milczenie opozycji, milczenie mediów, cisza środowisk naukowych - powinna przerażać.

Pułkownik Komorowski wrócił.

Aleksander Ścios

Trwa nagonka na IPN.

"Naciski na kolegium instytutu są nielegalne. Platforma odwraca uwagę od prawdziwych problemów kraju".

Dr. Barbara Fedyszak - Radziejowska

Premier polskiego rządu decyduje o tym, co wolno, a czego nie wolno historykom!

CENZURA JEST ŚWIADOMYM WPROWADZANIEM W BŁĄD POPRZEZ SELEKTYWNY DOBÓR MASOWO ROZPOWSZECHNIANYCH INFORMACJI, ZGODNY Z KRYTERIUM KORZYŚCI PODMIOTU MANIPULACJI.

Taki sposób manipulacji wywołuje ─ zarówno w przypadku cenzury państwowej jak i niepaństwowej ─ efekt ograniczania i pogwałcania dwóch podstawowych swobód demokratycznych: prawa do informacji oraz prawa do jej rozpowszechniania. Przytoczona definicja jest w zasadzie identyczna z tym, co należałoby rozumieć pod pojęciem kłamstwa. Kłamstwo odróżnia bowiem od cenzury zasięg jedynie oraz sposób wprowadzającego w błąd oddziaływania, jak również technika rozpowszechniania. Kłamstwo tradycyjnie więc przypisywać będziemy indywidualnym działaniom jednostek, podczas gdy cenzurę wiąże się w powszechnym odczuciu z formą zorganizowanego działania, najczęściej jakiegoś urzędowego organu lub instytucji państwowej.

KŁAMSTWO wprowadza w błąd informując, iż: zdarzyło się coś, co się nie zdarzyło lub na odwrót, że: nie zdarzyło się coś, co się zdarzyło. PRAWDA SELEKTYWNA zaś sugeruje, poprzez odpowiednio dobrane (wyselekcjonowane) i u p o r z ą d k o w a n e prawdy cząstkowe, że zdarzyło się coś, co się nie zdarzyło lub na odwrót (tu wystarczy samo przemilczenie). Można w ten sposób (formalnie nie kłamiąc) zmanipulować np. relację o nieudanej (lub udanej – o ile nie wspomnimy o rezultacie) operacji serca, by chirurg „wypadł” na sadystycznego mordercę.

DEFINICJA – glosa do debaty o wolności mediów

Słowo CENZURA zaliczyć można do typu pojęć, które choć pojawiają się w naszej świadomości, to jedynie jako wyobrażenia nad wyraz mgliste, nadal pozostające w stadium predefinicyjnym. W kolejną fazę poznania słowo to nawet nie zamierza wkroczyć, pozostając w kręgu potocznych, choć w istocie ─ ze względu na ich ontologiczną zawartość ─ abstrakcyjnych określeń przeciwstawnych (par aspektowych), takich jak: kłamstwo-prawda, ból-przyjemność, zło-dobro, piękno-brzydota, czy miłość-nienawiść. Jest tak dlatego, że w znaczeniu potocznym (powszechnym odczuciu) odnoszą się one zarazem do funkcji biologicznych, bardzo podstawowych dla zachowania życia osobniczego oraz jego rozwoju (ewolucji). Inaczej mówiąc kojarzą się takie słowa z wypełnianiem czynności, postrzeganych obrazowo i regulowanych przez… silne odruchy. W związku z tym instynktownie „wiemy”: JAK się kłamie, JAK osiąga się przyjemność, czy też JAK się kocha, pragnie lub czuje – nie interesując przy tym wcale, CZYM jest to „coś”, w imię czego – tak a nie inaczej postępujemy.

A nie wiemy tego nie z powodu własnej głupoty bynajmniej, lecz tylko (lub głównie) z braku zainteresowania. Czyż kopulujące zwierzę potrzebuje wiedzieć, czym jest rozmnażanie, by do zapłodnienia doprowadzić? Czy samica antylopy, broniąca cielaka przed drapieżnikami, musi rozumieć, czym jest macierzyńska miłość, by z jej nakazu ryzykować własne życie? Podobnie i my, gdy siłą ewolucyjnego rozpędu w błąd wprowadzamy swe otoczenie, nie odczuwamy potrzeby zgłębienia sensu kłamstwa. Podobnie też cenzurujemy, nie myśląc o żródłach tego odruchu. Ów brak zainteresowania dla własnych bezwiednych „autoczynności” do tego stopnia jest wszechobecny, że w encyklopediach pod hasłem „cenzura” odnaleźć można nie DEFINICJĘ CENZURY, lecz opis jednego zaledwie współelementu, składającego się na... c z y n n o ś ć cenzorską.

Na pytanie reżysera Grzegorza Brauna (niesłyszalne ─ taka bowiem jest konwencja jego dokumentu) w filmie „Wielka ucieczka cenzora” oraz Krystyny Mokrosińskiej prowadzącej dyskusję po jego telewizyjnym pokazie: – Co to jest cenzura?” – nikt, dosłownie nikt z zapytanych (zarówno tych anonimowych z zaciemnionym...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin