Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 6.doc

(92 KB) Pobierz
5

5. Motory i sprawy sekty

  - No to pokaż mi gdzie jest sprzęgło- powiedziałem Belli. Posłusznie wskazała prawidłową dźwignię, ufnie wpatrując się w moje oczy. Niemal byłem na nią zły, że tak mnie ciągle rozprasza, ale nie zamieniłbym się za żadne skarby!

- A hamulec?- zapytałem, kiedy znowu odzyskałem głos. Wskazała łydką hamulec przy prawej stopie. Pokręciłem karcąco głową.

- Nie, ten nie jest dla początkujących. O nim zapomnij. Ten jest dla ciebie- powiedziałem biorąc jej dłoń i kładąc na odpowiedniej dżwigni. Moje serce zwiększyło obroty, jak zawsze kiedy dotykałem Bellę.

- Okej- zgodziła się, nerwowo przygryzając wargę. Bałem się. Przeczuwałem, że jej jazda źle się zakończy. Po pierwsze dlatego, że bez przerwy zapominała o hamulcu, a po drugie nie była chętna do jazdy. Oczywiście nie przyznała się do tego, ale ja wiedziałem swoje. Skoro nie chciała to dlaczego próbuje? Ach, Bellę trudno było zrozumieć.

- Zmiana biegów?- dotknęła największej dźwigni

- A gaz?- wskazała prawidłowo- No to wszystkie dźwignie masz już chyba obcykane. No to gotowa do jazdy?- zapytałem. Bella zrobiła taką minę jakby miała zaraz zwymiotować, ale pokiwała głową. Ścisnąłem mocniej jej rękę.  Nie chciałem się z nią sprzeczać. Odpaliłem motor. Warknął wściekle i zakołysał się. Bella pisnęła, puściła sprzęgło i złapała się kurczowo kierownicy.

- On nie chce stać- pożaliła się, kiedy opanowała spazmatyczny oddech.

- Nie martw się. Podczas jazdy będzie stabilny- zapewniłem ją, ale żeby czuła się bezpieczniej przytrzymałem motor za siedzenie, kiedy zapaliłem go drugi raz. Też zgasł, a Bella oddychała coraz szybciej. Za czwartym podejściem, gdy Bella prawie dyszała, motor ryknął i  zaczął pracować w miejscu. Uśmiechnąłem się do niej.

- No, udało się- nie odpowiedziała, tylko przełknęła głośno ślinę.- Pamiętaj, czarna dźwignia hamulec i nie puszczaj sprzęgła. Hmm.. Pomyśl sobie, że to jest odbezpieczony granat.- Popatrzyła na mnie spanikowana.

- Mam trzymać granat?- zapytała przy wtórze powarkiwania silnika. Pokiwałem głową.

- Pamiętasz jak wrzuca się pierwszy bieg?

-Yhy- wydukała

- No to dawaj i delikatnie dodaj gazu- posłusznie wykonała moje polecenia.- Jesteś pewna, że chcesz spróbować? Wyglądasz na przerażoną- ostatni raz zapytałem.

- Wydaje ci się- syknęła. Motor dalej stał w miejscu.

- Trochę mocniej- pouczyłem ją.

- Wiem- mruknęła spięta.

- No to teraz puszczaj powoli sprzęgło.- Bella rozwarła odrobinę rękę na sprzęgle, ale w tym samym czasie zamarła i rozszerzyła oczy. Z jej ust wydarł się zduszony krzyk. Nie wiedziałem o co jej chodzi! Wpatrywała się niewidzącymi oczami w coś co ja nie dostrzegałem. Motor zakołysał się i przygniótłby Bellę do ziemi, gdybym go nie przytrzymał.

- Bells nic ci nie jest?- zapytałem spanikowany potrząsając jej szczuplutkie ramiona.

- Nie- wysapała z nikłym uśmiehem na ustach. Dziwne.

- Chyba uderzyłaś się w głowę- stwierdziłem patrząc na jej dziwnie jaśniejącą twarz. Jednak motory to był zły pomysł.

-Nie, nie napewno nie. Próbuję dalej- powiedziała z podejrzaną determinacją i wsiadła spowrotem na motor.- Mogłabym ja spróbować?- zapytała kiedy znów miałem odpalić silnik. Zaniepokoiłem się. Wyglądała trochę jakby zwariowała.

- Jasne- mruknąłem. Po kilkunastu podejściach i Belli się udało. Popatrzyła na mnie z dumą.

- Bravo- powiedziałem pełen uznania.- Teraz ostrożnie ze sprzęgłem. Wcześniej za szybko puściłaś.- pokiwała głową niczym pilna uczennica.

- Puszczaj stopniowo- w tym momencie oczy Belli zaszkliły się znowu i nie wiadomo z jakiego powodu uśmiechnęła się. Wystartowała! Jechała prosto, więc raczej nic jej nie było. Oddalała się coraz szybciej. Podbiegłem kawałek krzycząc;

- Bells! Wracaj już!- Ta nic nie odpowiedziała, ale usłyszałem szczęśliwy krzyk z jej ust.

- Edward! Taak!- Co?! Edward Cullen?! To było niemożliwe. Jego tam nie było! Bella przyspieszyła i podąrzała prosto na drzewo. Podbiegłem do Harley’a i odpaliłem go, aby dojechać do Belli.

- Edward! Nie umiem skręciiiiiić!- wrzasnęła Bella. O cholera! Nie nauczyłem jej. Popatrzyłem jak znika za widnokręgiem. Motor Belli zachybotał się. Prawdopodobnie zahamowała złym hamulcem! Krzynęła jeszcze raz i zniknęła.

-Bellaa!- krzyknąłem za nią i od razu wrzuciłem 4 bieg. Motor pruł jak wściekły, a wiatr rozwiewał mi długie włosy. Byłem już blisko niej. Podjechałem jeszcze kawałek i ją zobaczyłem. Leżała bez ruchu z twarzą wtuloną w mech!

- Bells!- czyżby nie żyła? Nie! To nimożliwe! Poruszyła się! Zszedłem z motoru nie wyłączając nawet silnika. Znalazłem się na klęczkach koło niej. Odepchnąłem motor z jej chudego ciała. Uniosłem lekko Bellę i położyłem sobie na kolanach. Nie myślałem nawet o naszej bliskości, bo byłem zajęty wpatrywaniem się w jej otwartą, krwawiącą ranę na czole! Koło niej leżał zakrwawiony kamień, którym prawdopodobnie się zraniła.

- Bella, nic ci nie jest?- zapytałem, chcąc usłyszeć choćby jedno słowo z jej ust, aby udowodnić sobie, że żyje.

- Nic,a nic.- mruknęła dziwnie usatysfakcjonowana- Czuję się wspaniale!- wyszeptała ochryple otwierając oczy. Te już też miała w krwi, która sączyła się z jej czoła.- Choć, spróbuję jeszcze raz, bo to wszystko przez to, że pomyliłam hamulec- mówiła i chciała się już podnieść.

- Chyba sobie żartujesz! Masz na czole wielką ranę- wzasnąłem. Pożałowałem jednak swojej porywczości i uspokoiłem się. Bella skrzywiła się i podniosła rękę do czoła.

- Fuj- mruknęła- Krew. Ale to nic, muszę jeszcze poćwiczyć- powiedziała. Zignorowałem ją.

-Choć zawiozę cię do szpitala- powiedziałem pomagając jej wstać. Zachwiała się. Traciła dużo krwi. Nie zastanawiając się, rozpiąłem koszulę i zwinąłem ją w rulon. Podałem ją Belli,a ta przyłożyła ją sobie do czoła, krzywiąc się raz czy dwa.

- Prowizoryczny opatrunek- mruknąłem.

- Dzieki

- Nie ma sprawy. Pomogę ci iść do samochodu.- Bella zaparła się nogami.

- A co z motorami? Mam nadzieję, że nie uszkodziłam niczego- Boże, ta dziewczyna jest niemożliwa! Ma rozchrane czoło, a zamiast martwić się o siebie, to martwi się o motory! Zamyśliłem się.

- Poczekaj tu- powiedziałem do niej. Moja koszulka już przesiąkała- Zaraz tu podjadę.- Złapałem motor i pomknąłem do furgonetki. Trzeba by było zawieść ją na ostry dyżur, zanim zemdleje. Nie zamierzełem jednak zapytać ją o tego Edwarda chociaż byłem ciekawy, czemu akurat o nim wspomniała. Bardzo by ją zraniło jednak moje pytanie, więc dałem sobie spokój. Kiedy dotarłem do furonetki zerknąłem w stronę Belli. Stała, więc nie było jej słabo. Kiedy kierowałem wzrok na motory, niechcąco zahaczyłem o klif. Sekta Sam’a dalej tam była, ale stała napięta jak struna patrząc w moją stronę. Zamrugałem i odwróciłem wzrok. Zauważyli nas. Ach, trudno. Wsadziłem motor jedną ręką do samochodu, a drugą zgarnąłem włosy z czoła. Zaraz potem ekspresowo wsiadłem do środka i zerknąłem jeszcze raz na klif. Dziwne, sekta zdejmowała właśnie topy i kierowała się w stronę lasu. Embry ociągał się ostatni zerkając w moją stronę. Zagotowało się we mnie! Wyglądał okropnie! Był nieszczęśłiwy, więc sekta zmusiła go do dołączenia. Odpaliłem silnik i pomknąłem  w stronę Belli przypominając sobie, że trzeba jak najszybciej dojechać do szpitala. Włączyłem skrzypiące wycieraczki, bo zaczynało mżyć. Zaparkowałem nieopodal Belli. Wyskoczyłem z furgonetki i dopadłem do niej.

- Żyjesz?- zapytałem. Uśmiechnęła się i oczy jej rozjaśniły się prawie tak, jak to robiły pół roku temu.

- Pewnie, nie nakręcaj się tak. To tylko trochę krwi.- wywróciłem oczy i przyjrzałem sie jej krytycznie. Krew już nieco zaschła i oblepiała jej szyję oraz twarz. Ale nawet mimo tego wyglądała cudownie!

- To tylko wiadro krwi- mruknąłem pomagając jej iść do samochodu. Przy mojej pomocy wsiadła na miejsce pasażera. Zapiąłem pasy i odpaliłem furgonetkę.

-Muszę cię zawieźć do szpitala. Trzeba ci koniecznie założyć szwy.- mruknąłem pędząc już w rzęsistym deszczu.

- Hej, Jacke czekaj.- powiedziała.- Jak pojedziemy na ostry dyżur, to Charlie zaraz się dowie o mojej przygodzie i koniec z motorami.- spojrzałem na nią. Uśmiechała się ciepło i wyglądała na niewiarygodnie szczęśliwą i przy tym tak piękną!

-Co proponujesz?- zamyśliła się i mała zmarszczka pojawiła się pomiędzy jej brwiami. Chciałem wygładzić ją swoimi ustami. Niestety sama się rozprostowała.

- Już wiem! Zawieź mnie do domu. Przebiorę się i umyję, a wtedy pojedziemy do szpitala. Nic mi nie będzie, a Charlie’mu powiem, że przewróciłam się i...hmm..O! Uderzyłam głową w młotek. Napewno mi uwierzy..- mruknęła. Zaśmiałem się. Ona to ma pomysły!

- Jesteś pewna Bells? Strasznie krwawisz- powiedziałem z troską w głosie i otoczyłem ją ramieniem, bo zadygotała gwałtownie. Mnie tam nie było zimno.

- Tak, nie martw się Jacob. Krwawię przy byle okazji- na dowód uśmiechnęła się przekonująco. Automatycznie odwzajemniłem uśmiech głeboko wpatrując się w jej modre oczy. Już nie przypominały tych oczu, którymi powitała mnie podczas spotkania. Były roześmiane, choć czaiło się w nich trochę smutku, który miał pozostać już na zawsze w jej oczach.. Po dwudziestu minutach dojechaliśmy do domu komendanta Swan’a. Zgasiłem silnik. Bella rozpięła pas i niezdarnie wyszła na zewnątrz.

- Zaraz wracam!- rzuciła i podbiegła do drzwi. Sięgnęła po klucz nad okapem i odwróciła się jeszcze raz w moją stronę. Uśmiechnęła się przemiło i weszła do środka. Westchnąłem i zacząłem obserwować deszcz, który leniwie siąpał na ziemię. Mogłem ją nie brać na te przeklęte motory! Przecież mogła sobie zrobić krzywdę! I to przeze mnie! Kiedy Charlie się o tym dowie, to dopiero da mi do wiwatu..Najgorzej, że ją to bolało..Przeze mnie rozwaliła sobie czoło! To była moja wina..Hmm..Ale ona widocznie się tym nie przejmowała. Była uśmiechnięta od ucha do ucha i wydawała się być nawet szczęśliwa.. To nie mogła być zasługa motorów, a już tym bardziej nie moja. Miałem nadzieję, że nie znienawidzi mnie po tej przygodzie. Nie to jednak pytanie nurtowało mnie najbardziej. Byłem bardzo ciekawy, co też Bella miała na myśli krzycząc imię tego idioty Cullena. Czyżby go tam zobaczyła? Nie, to niemożliwe.. Cullenowie byli daleko stąd, a poza tym też bym go zauważył. Niestety nic nie wskazywało na to, że  Bells mi cokolwiek powie. Szkoda..Bo powinna mi była zaufać. Ja jej zdradziłem moje lęki, a ona.. Patrzyłem tępo jak deszcz ścieka na trawę, która zazieleniła się pięknie. Ach, ten widok zapierał dech w piersiach nawet mi. Wilgotna trawa, zielona ściana lasu.. i ta dziewczyna, która właśnie wychodziła z czerwonego domu. Przyroda nie dorastała nawet do pięt Belli. Ciasnawa kurtka deszczowa opinała jej doskonałe ciało jak druga skóra. Puszyste, ciemno-brązowe kosmyki falowały za każdym krokiem. Twarz zostawiłem sobie na sam koniec. Jej usta tak niewiarygodnie pełne i smakowite wykrzywione miała w pięknym uśmiechu. A oczy..Ach, jej oczy były niewyobrażalnie wymowne. Okalały je kaskady czarnych rzęs. Brązowe oczy były bardzo poważne, ale niewyobrażalnie piękne. Zamrugałem szybko żeby się uspokoić. Byłem na siebie zły. Myślałem, ze w końcu przyzwyczaję się do jej wyglądu. Jednak nic na to nie wskazywało. Bella wcisnęła się do furgonetki trzymając moją koszulkę przy czole. Wyglądała znacznie lepiej. Nie była już wybrudzona błotem i krwią.

- Wyglądasz znacznie lepiej- powiedziałem nie mogąc oderwać oczu od Belli. Uśmiechnęła się i skuliła. Znowu objąłem ją ramieniem, prowadząc samochód jedną ręką. Bella wtuliła się twarzą w moje ramię. Moje tętno przyspieszyło. Omal nie spaliłem się ze wstydu. Miałem nadzieję, że nie słyszała odgłosu mojego przyspieszonego serca i policzków, które zachodziły mi rumieńcem.

- O kurczę, Jacob. Zapomniałam ci wziąć jakiejś koszuli z domu- powiedziała Bella przepraszająco, prostując się. Staliśmy właśnie na światłach. Mocniej ją objąłem, żeby znów przyłożyła twarz jak najbliżej mnie.

- Nic się nie stało- powiedziałem wesoło, sczerząc żeby- Nie jest mi zimno- nie kłamałem. Było mi nawet odrobinę za ciepło, ale nie otwierałem okien ze względu na Bellę, która szczękała zębami. Po kilku sekundach znowu przytuliła czoło do mojego ramienia. Niemal mruczałem z zadowolenia..Od domu Swanów do szpitala było około dziesięciu minut jazdy. Mijaliśmy w ciszy domy w Forks, małe markety i całodobowe apteki. Ani razu nie spojrzałem na Bellę żeby się nie rozproszyć. W końcu sobie pozwoliłem na chwilę zapomnienia. Zerknąłem na nią ukradkiem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że Bella zerka na mój nagi tors. Może ją to krępowało.

- Co?- zapytałem trochę zmieszany. Uśmiechnęła się odrobinę.

- Nic, po prostu dopiero uświadomiłam sobie pewną rzecz. Wiesz, jesteś całkiem przystojny.- mruknęła uwodzicielsko, ale potem zaraz odwróciła wzrok zawstydzona. Moje serce jeszcze trochę, a rozsadziłoby mi pierś ze szczęścia. Ona uważała, że jestem przystojny! Kurczę, haha, supeer! Ja nie moge! Zachowałem jednak kamienną twarz i powiedziałem lekceważąco wznosząc oczy ku niebu.

- Chyba naprawde uderzyłaś się w głowę- wyszło idealnie. Narazie musiałem zachowywać pozory, że nic do niej nie czuję, choć nie zawsze mi się to udawało.

-Mówię serio- upierała się Bella. Zacisnąłem mocniej rękę na jej chudym ramieniu. Nie łatwo było mi się powstrzymać przed objęciem jej całej i przylegnięciem ściśle do jej całego ciała, a co dopiero przed flirtem, kiedy tak mówiła.

- No to dzięki czy coś w tym stylu.- znowu wyszło perfect. W duchu cieszyłem się jak idiota. No nie moge! Bella kocham cie! Kocham cie!

- Nie ma za co, czy coś w tym stylu- parsknęła śmiechem, a ja razem z nią. Śmialiśmy i śmialiśmy jak to często zdarzało się, kiedy byliśmy we dwoje. W szpitalu Belli założono 7 szwów! Cały czas trzymałem ją za rękę i rzucałem przepraszające spojrzenia, kiedy tylko na mnie patrzyła. A patrzyła często.. Wróciłem do domu późno, bo ani ja nie chciałem się rozstawać z Bellą, ani ona ze mną. W miarę upływu czasu robiła się coraz bardziej poddenerwowana. Kiedy Bella zniknęła z zasięgu mojego wzroku w La Push, powłócząc nogami poszedłem do domu. Mokra trawa skrzypiała pod moimi butami. Wzdrygnąłem się, kiedy popatrzyłem na krzak, z którego jeszcze wczoraj wyglądał ten straszny stwór. Masakra..A skoro już o takich zagadkach mowa, to co się stanie z Embry’m? Jest członkiem tej podejrzanej sekty Sam’a i najwyraźniej zabroniono mu się było ze mną porozumiewać. Tak! On na pewno nie zrobił tego z własnej woli! Poprostu Sam mu kazał! Kamień spadł mi z serca. Uchyliłem ostrożnie drzwi, bo wiedziałem, że Billy był w domu. Z kuchni było słychać podniesione głosy.

- Nie możesz tak zrobić! Jacob cierpi!- to Billy zagrzmiał waląc pięścią w stół.

- Zrozum, muszę.. też mi jest z tym ciężko, ale..- To Sam szeptał właśnie coś ojcu.

- Chłopaki. Przecież można pójść na kompromis. Embry nie jest idotą, a Jacob’a wkrótce spotka to samo, więc..- Harry Clearwater? On też tutaj? I rozmawiają o Embry’m i o mnie! Może uda mi się coś dowiedzieć. Podkradłem się cicho do rogu, w którym zawsze stały plastikowe butelki. Może uda mi się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi! Przyłożyłem ucho do drzwi kuchni, skąd dochodziły teraz przytłumione słowa. Wtedy coś trzasnęło i warknęło. Zbaraniałem.

- Nie! Embry nie spotka się z Jacobem i koniec kropka! Nie zmienię zdania- ryknął Sam. Nigdy nie słyszałem go takim wściekłym! Szok był tak duży, że upadłem na wznak, robiąc mnóstwo hałasu, wpadając na butelki. Cholera! Gdybym nie był taką niezdarą!! Zacząłem się szybko podnosić się klnąc pod nosem. Jeszcze chwila! Aj, cholera! Głosy za drzwiami ucichły. Usłyszałem dźwięk skrzypiącego linoleum, kiedy Billy jechał na wózku do drzwi. Natychmiast się podniosłem, nie chcąc wyjść na podsłuchiwacza, choć ojciec pewnie domyślał się, że tam byłem. Wyplątałem z włosów kawałek plastiku i stanąłem gotowy do konfrontacji z Billy’m. Nie gniewałem się jednak na niego. Nie po tym, co usłyszałem. Ojciec martwił się o mnie, chciał żeby Embry się ze mną spotkał. Byłem mu za to wdzięczny.. Nie to co ten okropny Sam! Drzwi od kuchni rozwarły się trochę i snop światła pochodzącego ze starej lampy mojej mamy, padł na mnie. Ujrzałem twarz ojca. Tak jak się spodziewałem, byłem zagniewany.

- Jacob co ty tu robisz?- warknął. Zrobiłem minę niewiniątka.

- Właśnie przyszedłem do domu.- Billy łypał jeszcze jakiś czas na mnie spode łba. W końcu westchnął i zapytał;

- Chcesz coś zjeść?- mój żołądek jak na zawołanie skręcił mi się z głodu i wydał przeciągły dźwięk. Billy zaśmiał się ochryple i gestem zaprosił mnie do kuchni. Wcisnąłem się do po brzegi zapełnionego pomieszczenia. Na podłodze siedzieli Jared i Paul, którzy nie brali udziału w dyskusji. Przy stole pochylali się ku sobie Harry i Sam. Kiedy mnie zobaczyli uśmiechnęli się obaj. Zmroziłem ich wzrokiem. Chętnie bym ich wygonił! Ich wszystkich! Sam wcale się nie zmieszał, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej natarczywie mi się przyglądał. Zakląłem pod nosem i ręce mi dziwnie zadygotały ze złości. W głebii pierśi poczułem jakby coś mi rozwalało wnętrzności ze złości. Przyłożyłem ręce do serca i zacząłem szybciej oddychać. Zamknąłem oczy. Miałem ochotę rozszarpać Sama na części, a potem zrobić to jeszcze raz i jeszcze raz. Warknąłem dziwnym głosem i krzyknąłem ze strachu. Co się ze mną dzieje! Prawie nie słyszałem podniesionych głosów za moimi plecami i tego zamieszania. Cholera! Muszę myśleć o Belli. Jutro się z nią spotkam. Będziemy spędzać ze sobą czas. Wszystko będzie OK. Uspokój się Jacke! Sam siebie ganiłem w duchu. Powoli dochodziłem do siebie. Oparłem dłonie na stole, żeby  się uspokoić. Oddychałem coraz bardziej miarowo. Wdech, wydech. Taak.. Przetarłem ręką czoło, które było pełne kropelek potu. Całkowicie się wyprostowałem i w końcu otworzyłem oczy. Jared, Paul i Sam stali w dziwnych pozach dookoła mnie . Billy z ręką na telefonie spoglądał na mnie z otwartymi ustami ze zdziwienia. Harry pierwszy odzyskał głos.

- Jacob..- zamachał rękami, niewiedząc co powiedzieć. Też nie wiedziałem. Z jednej strony byłem nadal pełen potworenej złości, ale z drugiej strony miałem ochotę uciec stąd z krzykiem jak jakiś mięczak. Przełknąłem głośno slinę i nie panując już nad sobą pobiegłem do pokoju. Zanim drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem usłyszałem jeszcze głos Billy’ego.

- Nie jest gotowy..- padłem na łóżko. Zwinąłem się w ciasny kłębek i miarowo kołysałem się w przód i w tył patrząc na zachodzące słońce. Coś się złego działo w La Push; z Embry’m, z Samem, z Billy’m i ze mną. Chyba już nigdy nie miałem zapomnieć czego doświadczyłem przed chwilą. Tej niszczącej mnie złości, tego bólu w klatce piersiowej. Złapałem się za głowę. Co się ze mną działo!? Co się wogóle działo! Nie miałem nawet szans porozmawiać z Embry’m! Z nikim nie mogę porozmawiać! Ach, tak.. Jest jeszcze Bella. Jednak nie chciałem mówić tego Belli. Nie to, że jej nie ufałem czy coś, ale poprostu nie chciałem, żeby się zamartwiała przeze mnie. I tak ma już dostatecznie dużo na głowie. A ojciec? Prychnąłem. Taak, on to dopiero doradzi..Ha! Poderwałem się z łóżka z hukiem lądując na podłodze. Auć! Wstałem masując łokcie. Jest jeszcze Quil! On mnie zrozumie. Zakradłem się cichutko koło telefonu. W kuchni dalej panował zgiełk. Wykręciłem numer Quil’a. Od razu odebrał;

- Halo?

- Quil, to ja Jacob. Błagam wpadnij teraz do mnie.

- Jacke, coś się stało?- zapytał przestraszony Quil.

- Poprostu przyjdź, ok? Cześć.- odjąłem słuchawkę od ucha.

- Coś go blokuje..- głos Billy’ego rozpoznałbym z daleka. Zamarłem czekając na to co powie dalej.

- Nie domyślasz się co?- zapytał z sarkazmem Paul. Sam chrząknął znacząco. Nie wiedziałem o co im chodzi! Blokuje kogoś? Co blokuje? I co to wszystko ma znaczyć!? Billy westchnął ciężko

- Nie mogę mu zabraniać spotykać się z Bellą. Nie po tym co doznał z powodu Embry’ego. On nie zasługuje na to..- głos mu się załamał. A więc to o mnie chodzi, tak?! Znowu o mnie! Nie moge sie spotykać z Bellą! Niech się lepiej ode mnie od czepią do cholery! Ktoś jeszcze coś wtrącił, ale ja już wychodziłem na zewnątrz. To była chłodna noc. Szron pokrył już malutką warstwą trawy. Jak na luty to i tak było nie tak źle. Poszedłem do garażu i uklęknąłem przy rabbicie. Miałem zamiar niedługo go skończyć. Quil przyszedł po około pięciu minutach, kiedy reparacja już wkręciła mnie na dobre. Miałem rację. Po rozmowie z przyjacielem od razu mi ulżyło. Przyrzekliśmy też sobie pewną rzecz. Kiedy Sam nas dorwie ( twu twu! ) nie zerwiemy ze sobą kontaktu tak jak to zrobił Embry. Nie damy mu się tak łatwo! Wykonałem też kawał dobrej roboty przy rabbicie. Jak dobrze pójdzie to skończę go za tydzień! Położyłem się spać z o wiele lżejszą głową. Następnego dnia po szkole poszliśmy z Quil’em do Embry’ego. Tak jak się spodziewaliśmy, nie było go w domu. Jego mama nie umiała nam nic powiedzieć. Zaraz potem, Bella znowu do mnie wpadła. Ach, byłem taki szczęśliwy! Było nam razem tak wesoło i miło. Niestety nie mieliśmy dużo do roboty. Posiedzieliśmy trochę z Billy’m, pochodziliśmy po plaży, pobylismy trochę w garażu, wesoło gawędząc. Kiedy przyszliśmy spowrotem do domu ułożyliśmy się na kanapie i włączyliśmy telewizor. Nie leciało nic ciekawego, więc zainteresowałem się na powrót Bellę. Dzisiaj miała dziwnie pokrążone oczy, jakby nie spała wcale tej nocy. Dodatkowo była dziwnie zmęczona i wyczerpana. Miała jednak uroczo jaśniejące oczy i malinowe usta lekko rozchylone. Przełknąłem ślinę żeby nie wywalić jęzora jak jakiś pies.

- Jutro też przyjedziesz?- zpytałem prosząco, kiedy się opanowałem. Zwróciła na mnie oczy i pokiwała głową zadowolona.

- To fajnie- powiedziałem naprawdę szczerze, uśmiechając się promiennie. Bella odwzajemniła uśmiech ukazjąc szereg białych zębów.- A co chciałabyś robić?- wyłączyłem telewizor. Bella podrapała się po brodzie.

- Czy ja wiem...- mruknęła. Miała minę jakby się nad czymś wachała. A jednocześnie to coś było bardzo bolesne, bo marszczyła czoło, a jej oczy robiły się coraz ciemniejsze.- Hmm..Byłam kiedyś na takiej łące..Podczas pieszej wycieczki..- starannie ważyła każde słowo- I zastanawiam się czy..udałoby się nam ją odnaleźć.- zakończyła, głęboko i pytająco patrząc w moje oczy. Jak mógłbym jej czegokolwiek odmówić! Kiedy tak się we mnie wpatrywała mógłbym skoczyć za nią w ogień. Jedyne czego nie mogłem dla niej zrobić, to ją zostawić. Uśmiechnąłem się szeroko.

- Z kompasem i mapą na pewno się uda. To kiedy chcesz spróbować?- zapytałem. Bella zawachała się. Wiedziałem o co jej chodzi. Jakoś strasznie upodobała sobie jazdę na motorze. Ja natomiast nie chciałem żeby narażała się tak podczas jazdy.- Może jutro?- zapytałem niedoczekawszy się jej odpowiedzi.- A pojutrze znowu motory.

- Musimy też znaleźć czas na wspólne kucie- uśmiechnąłem się słysząc z jej ust zaakcentowane słowo ,,wspólne”. Pokiwałem głową.

-To może jutro łąka, pojutrze motory, a w poniedziałek kucie?- zapropnowałem. Przystała na moją propozycje przysyłając mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Policzki mi zapłonęły i serce zatrzepotało z uwielbienia. Następnego dnia rano Bella stawiła się o ustalonej porze. Przyniosła też mapę i kompas. Położyłem się na podłodze i zacząłem kreślić trasę, którą według mnie powinniśmy się poruszać. Bella w tym czasie dotrzymywała towarzystwa ojcu. Ten natomiast był dla mnie ostatnio bardzo miły. Nie było to dla mnie podejrzane. Nie po tym co usłyszałem od Sama i jego kumpli i nie po tym jak mnie dzielnie wspomagał.. Po nieco długich przygotowaniach wyruszyliśmy w trasę. Nawet nie spodziewałem się, że wycieczka po lesie może być, aż tak miła. Bells jak przypuszczałem nie była zbyt dobrym piechurem. Musiałem ją przytrzymywać w talii, kiedy przechodziliśmy po nierównych terenach. Za każdym razem moje serce przyspieszało wydając donośne uderzenia. Żeby to zamaskować zacząłem wesoło pogwizdywać, wesoło odpowiadając Belli na zadawane pytania. Co chwila zerkałem na kompas, choć na tyle orientowałem się w znajomym lesie, że obyłoby się bez niego. Kiedy już byłem tak szczęśliwy, że miałem ochotę wdrapać się na drzewo i krzyknąć jak bardzo kocham Bellę, ta odchrząknęła i powiedziała;

- Jacke..- odwróciłem się do niej. Wyglądała na trochę zmieszaną.

- Tak?- pogwizdywałem dalej zastanawiając się co też chce zapytać.

- Co słychać u Embry’ego? Przeszło mu może?- Moja twarz stężała. Co mogłem jej powiedzieć? O moim szaleństwie? Niee.. O tym, że sekta chce zapobiec naszym spotkaniom? Nigdy! Nie chciałem jej martwić. Podjąłem przerwany marsz układając sobie w głowie słowa, które musiałem starannie dobrać. Po kilku krokach zatrzymałem się, aby Bella zrównała się ze mną. Miała tak smutną twarz, że aż zrobiło mi się jej żal.

- Nic mu nie przeszło- mruknąłem, a własne słowa dziwnie mnie raniły. Bella szczerze mi współczuła- to było wypisane na jej twarzy.

- Dalej trzyma z Sam’em?- pokiwałem smutno głową. Że też musiała mi o tym przypomnieć. Objąłem ją lekko ramieniem, użalając się nad sobą. Bella zesztywniała, ale nie zrzuciła mojej ręki. To mnie ucieszyło.

- Dalej się na ciebie krzywo patrzą- kontynuowała. Spojrzałem w bok. Nie chciałem żeby wyczytała z nich za wiele.

- Czasami- mruknąłem.

- A Billy?- zagotowało się we mnie. W tym jednym ojciec się nie zmienił. Kiedy go pytałem reagował tak samo- plótł trzy po trzy i mówił, że dowiem się w swoim czasie.

- Jak zwykle pomocny- prychnąłem. Bella zadygotała się, jakby z gniewu, że jestem źle traktowany. Uśmiechnąłem się w duchu.

- Kanapa w naszym domu jest do twojej dyspozycji- zarumieniłem się zadowolony i rzuciłem;

-Tak, Billy zgłosi na policji, że mnie porwano, a tu okaże się, że porwał mnie sam pan komendant.- zaśmiała się i poważna atmosfera automatycznie zniknęła, choć głowę nadal miałem pełną sekty. Niestety łąki nie udało nam się znaleźć mimo wspólnych chęci. Doszliśmy do furgonetki zawiedzeni.

- Nie martw się znajdziemy ją- zapewniłem Bellę. Popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Chyba naprawdę jej na tym zależało.

- Następnym razem zaopatrz się w plastry od odcisków. Te buty na pewno dały ci w kość- powiedziałem patrząc na jej lekko opuchniąte stopy i czerwone kolana.

- Odrobinkę- przyznała. Zaśmiałem się łapiąc ją za rękę. Oczywiście spowodowało to u mnie normalną już reakcję- przyspieszone tętno i uśmiech na twarzy...



...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin