W kręgu Bożych tajemnic Śmierć czyściec piekło niebo.doc

(341 KB) Pobierz
W kręgu Bożych tajemnic Śmierć czyściec piekło niebo

W kręgu Bożych tajemnic Śmierć czyściec piekło niebo
Wprowadzenie do rozważań

Zdarza się, że zajęty sobą i problemami wypełniającymi życie nie zauważasz mijającego bezpowrotnie czasu. Godziny, minuty i sekundy płyną wartko jak wody strumienia, unosząc cię ze sobą. Czasami skupiony jesteś nad ulotnym szczęściem, które przynosi chwila, innym razem liczysz bolesne doświadczenia. Każdy odcinek czasu jest darem jednorazowym. Nie masz możliwości swobodnego przemieszczania się w nim. Nie cofniesz się, by odwrócić to, co okazało się krzywdą, by uzupełnić to, co zaniedbałeś, by pozbierać to, co nieroztropnie porozrzucałeś.

Odpowiedzialność za sposób przeżywania godzin i minut jest ogromnym wyzwaniem, bo żyjesz nie dla doczesności, lecz dla wieczności. Płynąc z nurtem czasu, wcześniej czy później dobijesz do przystani. Czekać tam będzie Jezus, który przygarnie cię z miłością, ale też poprosi o ważną rzecz: Moje dziecko, pokaż mi, co zrobiłeś ze swoim życiem!

Chcąc żyć mądrze, musisz odważyć się z perspektywy chwili obecnej spoglądać w przyszłość. Podobnie jak wszyscy, którzy byli przed tobą, i ty staniesz kiedyś w obliczu rzeczy ostatecznych, do których Kościół zalicza śmierć, czyściec, piekło i niebo. Nie są to jednak doświadczenia, które dopiero nastąpią. One już się dokonują. To, co będzie jutro, budujesz już dzisiaj.

Rozważania rekolekcyjne, które masz przed sobą, stawiają ci konkretne pytania. Czy masz świadomość, że twoje życie na tym świecie skończy się? Czy planując życie, stawiasz w jego tle tę najbardziej oczywistą z prawd? Czy zastanawiasz się nad tym, co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Pomyśl i podejmij je.

Rzeczy ostateczne – w kręgu Bożych tajemnic

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Matko wdzięcznego serca, naucz mnie spoglądać z wdzięcznością na Bożą miłość, która w tajemniczy sposób prowadzi do pełni każde ludzkie istnienie. Niech towarzyszy mi pokora serca i uwielbienie Ojca niebieskiego za wszystko, co mnie spotyka. Amen.

Konferencja pierwsza

Bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu...; i wróci się proch do ziemi tak, jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał (Koh 12, 5 i 7).

Śmierć i życie pozagrobowe od zawsze budziły zainteresowanie. W ich obliczu wszyscy stawiamy sobie fundamentalne pytania, poczynając od tych filozoficznych, o sens i istotę śmierci, po pytania rodzące się w sercach prostych. Jak tam będzie? "Czy wszystko będzie zupełnie inne od tego, co przeżywaliśmy w tym życiu? Czy może rozpoznamy wszystko tak, jak kiedy się wraca do domu z dalekiej podróży? Czy wszystko to będzie nieustannym radosnym okrzykiem w wielkiej wspólnocie, czy może będzie też milczenie i cisza? Czy przybliżymy się do tych, których kochaliśmy na ziemi, czy będziemy wszystkich darzyć tą samą wielką miłością? Czy będą tam rośliny i zwierzęta? Czy kwiaty będą wypuszczać pączki jak na wiosnę, czy będzie tam panować nieustanna pełnia lata?".

Na te i wiele podobnych pytań nie uzyskujemy precyzyjnych odpowiedzi. Widzimy jedynie, że śmierć nie ma względu na miejsce i czas urodzenia, na bogactwo i biedę, na społeczne pochodzenie, na kulturę, w której się uczestniczy. W żaden sposób nie można uciec przed tym jedynym pewnym w życiu doświadczeniem. Dla wszystkich jednakowo brzmią słowa Stwórcy: "W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz" (Rdz 3, 19). Wobec nieuchronności rozstania się z tym światem wszyscy są równi.

Chociaż śmierć jest wielkim wyzwaniem i myśląc o niej, odczuwamy nieraz dyskomfort i obawę – często w ogóle nie chcemy o niej myśleć, bo przeszkadza w cieszeniu się życiem – to jednocześnie przykuwa naszą uwagę doświadczenie umierania innych. Przeszukujemy piramidy, kurhany, groby wielkich i małych tego świata, aby poznawać ich tajemnice. Nurkujemy przy pomocy zaawansowanej techniki do zatopionych okrętów, by rekonstruować historie ich pasażerów. Współczesna nauka umożliwia odtworzenie realiów życia ludzi, których szczątki odnajdujemy. Rekonstruuje ich wygląd, a w wielu przypadkach stawia diagnozę co do przyczyn śmierci i dolegliwości, których doświadczali. Nieraz oczom naszej wyobraźni ukazują się tragiczne losy ludzi składanych w ofierze bóstwom, historie ludzi poległych w wojennych walkach lub katastrofach, innym razem dzieje prostych ludzi zmarłych w naturalny sposób. Wiemy, na co chorowali spoczywający w wawelskich kryptach królowie. Wiemy dużo o krótkim, przeciętnie około czterdziestoletnim życiu Egipcjan czasu wielkich piramid, którzy umierali najczęściej na zwyrodnienie kręgosłupa – co było rezultatem ciężkiej pracy przy budowie grobów faraonów. Poznajemy historie małych peruwiańskich dzieci składanych w ofierze bóstwom wodnych źródeł w pradawnych czasach.

W obliczu całej tej wiedzy przychodzi jednak nieodparcie pytanie. Czy dzieje życia i umierania innych ludzi pomagają nam mądrzej żyć i lepiej przygotowywać się do osobistego spotkania z doświadczeniem śmierci oraz tym, co po niej nastąpi?

Biblia obfituje w napomnienia, byś żył mądrze, mając przed oczami tak wiele przykładów ludzkiego umierania. Napomina, byś pamiętał o czekającej cię śmierci. Cenne pouczenie odnajdujemy w Księdze Koheleta. "Pamiętaj na Stwórcę swego w dniach swej młodości, zanim jeszcze nadejdą dni niedoli i przyjdą lata, o których powiesz: «Nie mam w nich upodobania»; zanim zaćmi się słońce i światło, i księżyc i gwiazdy, i chmury powrócą po deszczu; w czasie, gdy trząść się będą stróże domu, i uginać się będą silni mężowie, i będą ustawały kobiety mielące, bo ich ubędzie, i zaćmią się patrzące w oknach; i zamkną się drzwi na ulicę, podczas gdy łoskot młynka przycichnie i podniesie się do głosu ptaka, i wszystkie śpiewy przymilkną; odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe zakwitnie i ociężałą stanie się szarańcza i pękać będą kapary; bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy płaczki; zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; i wróci się proch do ziemi tak, jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał" (Koh 12, 1–7).

Mędrzec zwraca się do młodych z apelem, by żyli refleksyjnie, to znaczy, by mieli baczenie na znaki mówiące o przemijaniu i o starzeniu się człowieka, które nieomylnie wskazuje na kończący się czas ziemskiego życia. W alegorycznym opisie starości wylicza te znaki. Pamiętaj – mówi – na "trzęsących się stróżów domu" – to opis ramion, które na starość z drżeniem podnoszą ciężar. Pamiętaj na "uginających się silnych mężów" – to tracące dawną energię i moc nogi. Pamiętaj na "mielące kobiety, które ustają i których ubywa" – to zdrowe i sprawne dawniej zęby, których jest coraz mniej. Pamiętaj na "patrzące w oknach kobiety, które są zaćmione" – to oczy, które tracą precyzję i ostrość widzenia. Pamiętaj na "zamykające się drzwi na ulicę" – to uszy, których słuch jest coraz słabszy. Pamiętaj na "łoskot młyna, który najpierw przycicha, a później podnosi się do głosu ptaka" – to głos starego człowieka, który często staje się piskliwy.

W Księdze Mądrości natchniony autor wkłada w usta głupich słowa wyrażające ich filozofię życia. "Nasze życie jest krótkie i smutne! Nie ma lekarstwa na śmierć człowieka, nie znamy nikogo, kto by wrócił z Otchłani. Urodziliśmy się niespodzianie i potem będziemy, jakby nas nigdy nie było... Nasza siła będzie nam prawem sprawiedliwości, bo to, co słabe, gani się jako nieprzydatne... Zróbmy więc zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny" (Mdr 2, 1–2 i 11–12). Wobec takiej postawy Boży mędrzec ma tylko jedno do powiedzenia. "Tak pomyśleli – i pobłądzili, bo własna złość ich zaślepiła. Nie pojęli tajemnic Bożych, nie spodziewali się nagrody za prawość i nie docenili odpłaty dusz czystych. Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności" (Mdr 2, 21–23).

Sobie współczesnym Jezus również wyrzuca nieumiejętność dostrzegania i odczytywania znaków. Owszem, są mistrzami w rozpoznawaniu znaków na niebie i ziemi, znaków przyrody, lecz umykają ich uwadze znaki znacznie istotniejsze: znaki czasów, znaki decydujące o kształcie człowieczeństwa. "Wieczorem mówicie: «Będzie piękna pogoda, bo niebo się czerwieni»; rano zaś: «Dziś burza, bo niebo się czerwieni i jest zasępione». Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie? Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Z tym ich zostawił i odszedł" (Mt 16, 2–4).

Dzisiejszy człowiek nie jest inny. Z dostrzeżeniem znaków przemijania nie ma większych problemów. Są tak oczywiste, tak bardzo narzucają się oczom, wyobraźni i pamięci. Starzenie się człowieka, śmierć bliskich, wypadki i katastrofy, przemijanie pór roku, cały kosmetyczny przemysł pieszczący ludzkie ciało aż do absurdu, by tylko powstrzymać jego starzenie się i zapewnić poczucie młodości. Ludzie mają oczy ciała, ale często są ślepi duchem. Szwankuje wzrok serca, który umożliwia zdobycie ewangelicznej mądrości zdolnej właściwie oceniać dziejące się wokół wydarzenia. Nawet sama śmierć, niegdyś wydarzenie tak bardzo rodzinne, gromadzące przy umierającym całą wspólnotę, formujące ludzkiego ducha, jest coraz częściej powierzana instytucjom. Śmierć bliskich to bolesne przypomnienie o przemijalności, dlatego wielu nie chce na nią patrzeć, nie chce się nad nią zamyślić. Śmierć przeszkadza cieszyć się życiem.

Żyć mądrze, to kierować uwagę serca na znaki przemijania, które wskazują na upływ czasu, nieuchronne przemijanie i konieczność wzięcia odpowiedzialności za własne wybory. To także czynić refleksję nad rzeczami ostatecznymi, w obliczu których stanie każdy bez wyjątku: śmierć, spotkanie ze Stwórcą, czyściec, niebo i piekło. W naszych rekolekcyjnych rozważaniach chcemy poddać refleksji te prawdy naszej wiary i zadać sobie ważne pytania. Jak one kształtują moje życie? Czy umiem spoglądać na nie w duchu ewangelicznej mądrości, w duchu wiary?

Zanim jednak podejmiemy rozważania o rzeczach ostatecznych, musimy uświadomić sobie dwie niepodważalne prawdy, które stanowić będą punkt wyjścia. Podejmując powyższą refleksję, wchodzimy w krąg Bożej tajemnicy i Bożej miłości.

Jesteśmy w kręgu Bożych tajemnic. Mimo cechującej nas pasji poznawania i gromadzenia informacji, stając w obliczu śmierci i rzeczy ostatecznych, musimy zachować szacunek dla tajemnicy. To postawa konieczna. Bóg często uświadamia nam, że tajemnica jest częścią Jego zbawczego działania. "Nie wasza to rzecz znać czas i chwile, które Ojciec ustanowił swoją władzą" (Dz 1, 7) – napomina Jezus swoich uczniów. Święty Paweł powie wprost, że w obecnym czasie to, co tyczy się przyszłego życia, nie jest do całkowitego poznania, bo "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9).

Bóg nie odpowiada na taką ciekawość, która chce wejść wszędzie tam, gdzie Jemu spodobało się rozwiesić zasłonę. Odrzuca ciekawość, która nie ma nic wspólnego z dziecięcym zaufaniem. Ono bowiem rozumie, że wszystko to, co potrzebne jest do dobrego życia i uświęcenia, zostało już powiedziane i wytłumaczone. Bóg jest głuchy na ciekawość sensacyjną, która nie ma nic wspólnego z ewangelicznym dociekaniem, by poznać Boży zamysł. Z tajemnic pośmiertnego życia człowiek chce nieraz uczynić produkt, który można dobrze sprzedać. Sensacja od zawsze pobudzała ciekawość i zainteresowanie. Na niej można dużo zarobić. Tak jak Szymon Mag z Samarii, gdzie nauczali Filip, Piotr i Jan. "Dawniej zajmował się czarną magią – relacjonują Dzieje Apostolskie – wprawiał w zdumienie lud Samarii i twierdził, że jest kimś niezwykłym. Poważali go wszyscy od najmniejszego do największego: «Ten jest wielką mocą Bożą» – mówili. A liczyli się z nim dlatego, że już od dość długiego czasu wprawiał ich w podziw swymi magicznymi sztuczkami... Kiedy Szymon ujrzał, że Apostołowie przez wkładanie rąk udzielali Ducha Świętego, przyniósł im pieniądze. «Dajcie i mnie tę władzę – powiedział – aby każdy, na kogo włożę ręce, otrzymał Ducha Świętego». «Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą – odpowiedział mu Piotr – gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze»" (8, 9–11 i 18–20). Iluż Szymonów Magów kupczących wiedzą o życiu, o przyszłości, o zaświatach, oferuje nasz wiek. Jesteśmy dzisiaj świadkami zadziwiającego wręcz nawrotu uzdrowicieli, wróżek, przepowiadaczy ze snów i kart.

Szacunek dla Bożej tajemnicy, która często wyrasta na drogach naszego życia, jest sprawdzianem siły zaufania Bożemu Sercu.

Osłaniając tajemnicą wiele swych dzieł, Bóg chroni nas przed nami samymi. On dobrze wie, jak tragiczne skutki sprowadzamy na siebie, poznając to, czego nie jesteśmy w stanie później unieść. Taka historia wydarzyła się kiedyś w ogrodzie Eden. Człowiek uległ pokusie poznania dobra i zła. Poznanie okazało się w swych skutkach doświadczeniem nie do udźwignięcia. Konsekwencje tej ciekawości nosimy wszyscy we własnym ciele i duchu. Ciekawość niepohamowana i wścibska – słowem, nieewangeliczna – sprzeciwia się duchowi prostoty i odrzuca człowieka na peryferie duchowego wzrastania.

Podejmując rozważania o rzeczach ostatecznych, które dotyczą świata istniejącego poza czasem i materią, trzeba zachować wiele pokory. Poznawanie jest tutaj oczywiście możliwe i nawet pozostawione przez Jezusa jako zadanie – bo jakże inaczej zrozumieć przypowieści i wyjaśnienia dotyczące Jego powtórnego przyjścia, sądu, czyśćca, nieba czy piekła. Trzeba jednak zachować pokorny i uległy szacunek dla granic tego poznawania, które wyznaczyła Mądrość Boża.

Możliwość stawania przed tajemnicą i poznawania jej na miarę, jak się przed nami odsłania, jest wielkim darem Stwórcy. Peter Kreeft w swojej książce Miłość jest silniejsza od śmierci porównuje zgłębianie misterium do stawania przed drzwiami. "Dzieci kochają drzwi – pisze – ponieważ mogą one być albo otwarte, albo zamknięte. W ten sposób ujawniają się dwie potrzeby ludzkiego ducha: potrzeba misterium i potrzeba zgłębiania... Nie ma nic tak przedziwnego jak drzwi. Dzieci i dorośli nie lubią ścian, które zamykają wewnątrz, ponieważ dają poczucie uwięzienia i frustracji... Dzieci kochają penetrowanie mieszkań z tajemnymi drzwiami, ukrytymi schodami itp. Lubią budować schowki, namioty, jaskinie i małe groty, ponieważ one obiecują niespodzianki, tajemnice i misteria. Tę rolę spełniają też drzwi, dają możliwość zaistnienia obu światów, zarówno misterium (kiedy są zamknięte), jak i zgłębiania tego misterium (kiedy są otwarte)... Otwierające się drzwi są o wiele ciekawsze od tych, które są zawsze otwarte. Drzwi, których się nigdy nie otwiera, rodzą frustrację. Drzwi, których się nigdy nie zamyka, są nudne".

Jezus nazywa siebie bramą owiec, bramą ludzi. "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Ja jestem bramą owiec... Jeśli kto wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę" (J 10, 7 i 9). Poznawanie rzeczy ostatecznych, które dokonuje się innymi bramami, nie jest spotkaniem z Prawdą Ostateczną. Tylko Jezus stoi na progu dwóch światów i trzyma klucze śmierci. Jedynie On może uchylać drzwi wieczności, aby coś ze świata, w którym żyje, dotknęło naszych serc i pociągnęło ku temu, co wieczne i nieskończenie piękne. Tak jak na Górze Przemienienia, gdy przed Piotrem, Jakubem i Janem odsłonił nieco z tajemnicy przyszłej chwały i szczęścia. Zaglądanie przez uchylającą się bramę wieczności, którą jest Jezus, wymaga pokory i wiary. Im te są głębsze, tym tajemnica śmierci i wieczności bardziej jest dostępna. Niepokorna ciekawość, która chciałaby otworzyć bramę na oścież, zawsze powodować będzie odwrotny skutek – jej zatrzaśnięcie.

Fascynacja tym, co nastąpi po śmierci, nigdy nie powinna przysłonić dni obecnych tak, bym dopuścił się zaniedbań. Jej zadaniem jest nadać sens mojej codzienności, pokazać, ku czemu zmierza, bo to właśnie dzisiaj wykuwam kształt mojej wieczności.

* * *

Rzeczy ostateczne – w kręgu Bożej miłości

Konferencja druga

Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swojej własnej wieczności (Mdr 2, 23).

Nie tylko pokorny szacunek dla tajemnicy stanowi warunek spotkania z prawdą o rzeczach ostatecznych. Zasadniczym tłem tej prawdy jest dogmat wiary o Bożej miłości. Nie jest możliwa prawidłowa refleksja nad tajemnicą umierania, nad rzeczywistością czyśćca, piekła i nieba bez odniesienia do prawdy o absolutnej i nieodwołalnej miłości Boga do swego stworzenia.

O tej miłości On sam powiedział bardzo wiele. Najpierw przez ludzi natchnionych, a potem wprost przez swego Syna. Nikt z nas nie mógłby kochać ani tym bardziej mówić o miłości, gdyby wcześniej sam nie został pokochany i uzdolniony do dawania miłości. Nawet najbardziej zakochani ludzie na ziemi nie są w stanie dorównać wyznaniom miłości, jakie uczynił Bóg względem człowieka. Rozsiane są po całym Piśmie świętym jak kwiaty na łące. "Ukochałem cię odwieczną miłością" (Jr 31, 3); "Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go" (Oz 11, 4); "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na swoich dłoniach" (Iz 49, 15–16); "Ustrzegę go, zachowam przy życiu. Pokrzepię go na łożu boleści: podczas choroby poprawię całe jego posłanie" (Ps 41, 3–4). A ponieważ słowa można zakwestionować, swoją miłość Bóg potwierdził niepodważalnym znakiem uniżenia i ofiary krzyżowej Jezusa.

Jeżeli Bóg mówi mi, że mnie kocha, to znaczy, że chce mnie całym sobą i na zawsze. Jego "kocham cię" nie ustaje nawet wówczas, gdy ja zawodzę i słabnie moja wiara w Jego miłość. "Kocham cię" wypowiedziane przez wiecznego Boga jest wiecznym kochaniem. W Boskim Sercu nie ma "kochałem cię", "kocham cię" i "będę cię kochał". Jego wieczne "miłuję cię", nie zmienia się i nie ustaje.

Aby móc odpowiedzieć na taką miłość otrzymaliśmy w darze wrodzone pragnienie Boga. Nikt z nas nie może bez tego istnieć. Można je w sobie stłumić na czas ziemskiego życia, jednak w chwili śmierci – gdy opadają wszystkie zasłony – pragnienie to ponownie dochodzi do głosu, stając się najważniejszym pragnieniem ludzkiego ducha, wołaniem jego istoty.

Miłość Boga jest ogniem, który raz zapaliwszy się w człowieczym sercu, nigdy nie przestaje istnieć. Nie zmienia się. Zmienna jest natomiast moja postawa względem tej miłości i to właśnie ona decyduje o moich pośmiertnych losach. "W głębi serca – pisze chrześcijański autor – płonie ten sam ogień, który potępia w piekle, oczyszcza w czyśćcu i uszczęśliwia w niebie. Bóg się nie zmienia, ogień miłości jest zawsze ten sam. To my jesteśmy różni w obliczu tej miłości niezmiennej i nieskończonej: jeśli zupełnie sprzeciwiamy się tej miłości, Boży ogień nas torturuje; jeśli zdolni jesteśmy do oczyszczenia, ogień ten nas oczyszcza; a jeśli jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, ogień ten nas uszczęśliwia".

Jezus dopomina się o czystość naszych serc, ponieważ stan, w jakim się one znajdą w momencie śmierci, decyduje o jej charakterze i tym, co po niej nastąpi. Jeśli ktoś podczas doczesnego życia sprzeciwiał się wrodzonemu pragnieniu Boga, zagłuszył je, zdecydował się nie przyjmować miłości Ojca i nie kochać, owo niezrealizowane pragnienie staje się w nim piekłem. Ileż można znaleźć przykładów tragicznych ludzkich śmierci, które były potwierdzaniem do samego końca dokonanego za życia wyboru przeciw miłości.

W Księdze Apokalipsy świętego Jana Apostoła odnaleźć możemy piękny i wymowny obraz Jezusa pukającego do drzwi ludzkich serc. "Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną" (Ap 3, 20). Stoi u drzwi i puka, a więc nie wdziera się siłą, nie taranuje drzwi, nie wprasza się nachalnie. Jezus pukający do drzwi i proponujący swą miłość jest jednym z ulubionych ewangelicznych tematów malarskich. Niektórzy artyści, malując tę scenę, umieszczali w odrzwiach domu drzwi bez zewnętrznej klamki. Jezus nie może sam otworzyć tych drzwi. Może je otworzyć ich właściciel, od wewnątrz. Ten obraz podarowany nam przez Jezusa naprowadza nas na ślad tragedii, która może mieć miejsce na progu wieczności między Bogiem a niektórymi Jego dziećmi.

Ludzkie serce może nie chcieć kochać. Swą decyzję na "nie" może potwierdzić i w procesie umierania, i po przekroczeniu progu śmierci. To ludzkie "nie", wypowiedziane w chwili poznania pełnej prawdy, jest straszną tajemnicą, której losy pozostawiamy zawsze pełnemu miłosierdzia Sercu Jezusa.

Jeżeli ktoś przyjął w życiu miłość Ojca, ale nie dość dobrze na nią odpowiedział, nie jest jeszcze dojrzałym do wiecznego spotkania. Czegoś mu brakuje do osiągnięcia dojrzałości. Dlatego wierna miłość Boga, nawet po śmierci, stwarza możliwość dorastania do pełni. Ogień Boskiej miłości staje się wtedy ogniem oczyszczającym. Rzeczywistość, którą oznacza czyściec, jest w najwyższym stopniu pozytywna. Jest szczególną formą miłości i wierności Boga, który uzdrawia i doprowadza do doskonałości to, co nie jest jeszcze w pełni zdrowe i doskonałe.

Mówią, że ludzie o czystych sercach w ewangelicznej przypowieści o miłosiernym ojcu zawsze widzą historię trzech synów. Pierwsza to historia lekkoducha i pyszałka. Poprosił ojca o część majątku, który mu przypadał, a otrzymawszy go, odjechał. Sądził, że na własną rękę zbuduje szczęśliwszy świat niż ten, którego doświadczył w domu. Druga historia to dzieje obrażonego syna, któremu wydawało się, że kocha ojca i mu służy, i że tej jego miłości niczego już nie brakuje, bo wyraża się "nieprzekroczeniem ojcowskiego nakazu". Szybko się jednak okazuje, jak niedoskonała i skoncentrowana na sobie jest taka forma miłości. Syn obraził się na ojca, gdy ten przyjął na powrót jego marnotrawnego brata. Między wierszami tych dwóch historii rozpisana jest historia trzeciego Syna – Jezusa. On jest ukryty, bo Ojciec posyła Go ze szczególną misją: ma odnaleźć tego, który odszedł, a także sprowadzić do domu tego, który się obraził. Jezus szuka w ludzkich sercach wszelkich form niedoskonałej miłości. Chce je zebrać, przyprowadzić do Ojca i udoskonalić, by mogły wejść w relację z Jego odwieczną miłością. Na wszystkich etapach życia, nawet po śmierci, stwarza możliwość, by to, co niedoskonale kochało, mogło przybrać weselną szatę. To Ojciec wybiega naprzeciw i poleca ją założyć. W Jego Sercu jest wieczne "miłuję cię", które się nie zmienia i nie ustaje. Czyściec jest wyjątkowym dowodem tego miłowania.

Niezmienna miłość Boga zawsze jest miłością poszukującą. Bóg nie zostawia swoich stworzeń ich własnemu losowi. Interesuje się każdym z nich nawet wówczas, gdy wchodzą na ścieżki grzechu i nienawiści. Miłujący Bóg zawsze woła z zatroskaniem: "Gdzie jesteś?". Tak jest od początku stworzenia. "Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią, a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski. Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Boga przechadzającego się po ogrodzie, w porze, kiedy był powiew wiatru, skryli się przed Bogiem wśród drzew ogrodu. Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: «Gdzie jesteś?»" (Rdz 3, 6–9). "Gdzie jesteś?" będzie rozbrzmiewało w ludzkich sercach do końca czasów.

Spośród proroków Starego Testamentu szczególną postacią jest Ozeasz. Nie sposób odmówić mu sympatii z powodu trudnego zadania, jakie postawił przed nim Bóg. Jego życie rodzinne miało stać się znakiem dla narodu. "Idź, a weź za żonę kobietę, co uprawiała nierząd i bądź ojcem dzieci nierządu; kraj bowiem uprawiając nierząd – odwrócił się od Pana". Po zdradzie, której dopuściła się żona Ozeasza, Bóg poleca mu: "«Pokochaj jeszcze raz kobietę, która innego kochała, łamiąc wiarę małżeńską». Tak miłuje Pan synów Izraela, choć się do bogów obcych zwracają i lubią placki z rodzynkami" (Oz 1, 2; 3, 1). Bóg nie cofa swej miłości, chociaż niejednokrotnie ciężko jest obrażany. Przez cały czas trwania doczesności będzie czynić wiele zabiegów, często dla nas niezrozumiałych i trudnych, by rozbudzić na nowo wrodzone nam pragnienie Boga. "Dlatego wrócę i zabiorę swoje zboże w odpowiedniej chwili i swój moszcz we właściwej porze, odejmę moją wełnę i len, co miały okryć jej nagość... Zniszczę jej winnice i sady figowe, o których mówiła: «Oto zapłata moja, jaką mi dali kochankowie». W gąszcz je obrócę i będą się nimi pasły polne zwierzęta. Ześlę na nią karę za dni Baalów, gdy im paliła kadzidła, a zdobna w swe kolczyki i naszyjniki biegała za swymi kochankami – a o Mnie zapomniała – wyrocznia Pana... I stanie się w owym dniu – wyrocznia Pana – że nazwie Mnie «Mój mąż», a już nie powie «Mój Baal»... I poślubię cię sobie znowu na wieki przez miłość i miłosierdzie" (Oz 2, 11. 14–15. 18. 21). Bóg nigdy nie rezygnuje z człowieka. Dopuszcza karę, ale zawsze z myślą o jego uzdrowieniu, zawsze z nadzieją, że ludzkie serce ponownie rozbudzi w sobie miłość ku Niemu.

Ukazując scenę sądu, Księga Apokalipsy mówi o natychmiastowym wymierzeniu wiecznej kary szatanowi, który zwodzi narody. Jego wina nie podlega dyskusji, prawda jego natury jest oczywista. Człowieka natomiast czeka sąd szczegółowy. Człowiek jest inny. Serce Boga pała do niego szczególną miłością, dlatego woła: "Ludu mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie ponieśli" (Ap 18, 4). "Nie sposób wobec tych słów, wobec całego tego obrazu zachować dystans – czytamy w jednym z komentarzy. «Król Królów i Pan Panów», Ten, który siebie bez reszty ofiarował za człowieka, teraz jeszcze go prosi. Żaden władca i żaden zasłużony bohater nie zachowałby się tak wobec tych, którzy wzgardzili nim, a tym bardziej jego czynem i ofiarą. Poczucie godności wzięłoby górę. Ale logika miłości jest inna. Właśnie taka, jak to słyszymy. Umiłował swoich do końca i dlatego nie wzbrania się teraz prosić". Po tamtej stronie, we wspólnocie z Jezusem, zobaczymy wielu takich, których nie spodziewaliśmy się tam zobaczyć.

Właściwością Bożej miłości jest nie tylko poszukiwanie i przywracanie do stanu pierwotnej miłości. Właściwością Jego miłości jest również proszenie: "Kochaj Mnie!", "Przyjmij moje miłosierdzie!". Czy można sobie wyobrazić większą miłość?

Pragnienie Bożej miłości, które serce człowieka przyjęło w sposób doskonały, otwiera przed nim stan wiecznego szczęścia. W niebie nie o ekstremalną bliskość z Bogiem chodzi, lecz o uczestnictwo w Nim. Tam nic nie jest statyczne, nudne, takie jak wczoraj. Tam dopiero jest się w pełni sobą i rozumie się swoją godność. Tam nie ma już żadnych czasowych czy przestrzennych ograniczeń.

Poza dogmatem wiary o Bożej miłości nie ma innej perspektywy dla rozważań o rzeczach ostatecznych. Cokolwiek powiemy w kolejnych konferencjach, niezmienna i wierna miłość Boga do człowieka pozostanie horyzontem dla wszystkich zamyśleń o śmierci i wieczności. Wszelkie dociekania, które nie zachowują postawy pokory i szacunku dla tajemnicy Boga, które szukają sensacji i zaspokojenia ciekawości, wcześniej czy później wykrzywią i zniekształcą możliwość ewangelicznego spojrzenia na tajemnicę rzeczy ostatecznych. Wówczas w całej rozciągłości sprawdza się przestroga Bożej Mądrości: "Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił" (Mt 13, 14b–15).

* * *

Śmierć człowieka – suma wszystkich dni życia

Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia

Maryjo, Panno słuchająca, zawierzam Tobie pracę nad moim sumieniem, tym cennym darem, który noszę w sobie. Naucz mnie ufnego słuchania. Pomóż mi kształtować serce w oparciu o miłość i odpowiedzialność, niech zawsze prowadzi mnie ścieżkami odwiecznej mądrości Ojca. Amen.

Konferencja pierwsza

A sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, znajdzie odpoczynek. Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane. Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy (Mdr 4, 7–11).

O umieraniu dużo już napisano. Jako ludzie wierzący, dla których śmierć jest przejściem do domu Ojca, nie będziemy zajmować się wypowiedziami ukazującymi ją jako definitywny koniec, poza którym nie ma już nic. Dla nas umieranie jest wydarzeniem w najwyższym stopniu doniosłym. Śmierć – mówi się nieraz – to inne oblicze życia; to początek prawdziwego życia; jakie życie, taka śmierć; "śmierć to szkoła, do której powinniśmy uczęszczać latami, która powinna być obowiązkowa".

Jakie życie, taka śmierć. To bez wątpienia najprawdziwsza wypowiedź o umieraniu. Obserwując fenomen śmierci, zauważano, że w tym finalnym etapie życia zbiegają się historie wszystkich wcześniejszych doświadczeń, historie decyzji, wyborów i czynów. Różne formy zła towarzyszące komuś za życia tworzą też atmosferę, w jakiej umiera. Pokój i dobroć serca, które ktoś za życia rozsiewał, są również przy nim, gdy wchodzi w wieczność. Bardzo mocno odcisnęły się w mojej pamięci śmierci dwóch osób. Jedna to śmierć księcia Radziwiłła, zdrajcy narodu z sienkiewiczowskiego Potopu. Wymownie oddał ją film. Chwile jego umierania były tragiczne. Odchodził w samotności, rozdzierając szaty na piersi, bo odczuwał dziwny ucisk i duszność. Jednak najtragiczniejszy był krzyk dobywający się z jego ust. Wołał o światło. Łapczywie chciał je pochwycić. Światła palących się lamp było w pokoju dużo. On pogrążał się w duchowym mroku. Etapy jego śmierci były etapami pogrążania się w ciemność wypełniającą serce. To, czym człowiek żył podczas swoich ziemskich dni, z całą wyrazistością i mocą ujawnia się w momencie jego śmierci.

Ta druga śmierć to umieranie mojego zakonnego brata, ojca Cherubina. Dane mi było towarzyszyć mu w jego przejściu do wieczności. Śmierć tak cicha i pełna pokoju, bez jęku. Nie uchwyciliśmy nawet momentu, w którym przestało bić jego serce, chociaż do ręki miał przymocowane urządzenie wyczuwające puls. Jakby delikatny powiew wiatru zgasił niespostrzeżenie płomień świecy.

Śmierć jest doświadczeniem niepowtarzalnym. Każdy z nas w darowanym mu czasie doczesnego życia przygotowuje własne oblicze umierania. Cenną lekcją w tym przygotowaniu jest obecność przy śmierci innych ludzi, szczególnie nam najbliższych. Być przy umierającym, pomóc mu przejść to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, to wielka łaska dla jednej i dla drugiej osoby.

Niemal codziennie spotykała się ze śmiercią święta matka Teresa z Kalkuty. Dużo o niej opowiadała. "Parę miesięcy temu wędrowałyśmy po Kalkucie i zebrałyśmy pięć lub sześć osób, które porzucono na ulicy. Były w ciężkim stanie. Dlatego zabrałyśmy tych ludzi do Domu dla Umierających i Opuszczonych. Pomiędzy ludźmi, których zabrałyśmy, była drobniutka staruszka, która z powodu skrajnego wycieńczenia była bliska śmierci. Powiedziałam siostrom: «Wy zatroszczcie się o resztę. Ja zaopiekuję się nią sama». Byłam prawie gotowa, by położyć ją do łóżka, kiedy wzięła mnie za rękę, a na jej twarzy pojawił się piękny uśmiech. Powiedziała tylko: «Dziękuję» i umarła. Zapewniam was, że ona dała mi znacznie więcej niż ja dałam jej. Ofiarowała mi swoją wdzięczną miłość. Patrzyłam na jej twarz przez parę chwil, pytając samą siebie: co ja bym zrobiła w jej sytuacji? I odpowiedziałam uczciwie: na pewno zrobiłabym wszystko, co bym mogła, żeby zwrócić na siebie uwagę. Krzyczałabym: «Jestem głodna! Umieram z pragnienia! Umieram!». Ona zaś była tak wdzięczna, tak niesamolubna. Była tak hojna!... Noszę w sercu ostatnie spojrzenia umierających. Robię wszystko, co mogę, żeby czuli się kochani w tym najważniejszym momencie, kiedy pozornie bezużyteczna egzystencja może być okrutna. Pamiętam, jak raz spomiędzy nieczystości podniosłam starą, umierającą kobietę. Trzymałam ją w ramionach i zabrałam do naszego domu. Wiedziała, że umiera. Wciąż tylko powtarzała z goryczą: «Mój własny syn mi to zrobił!». Nie mówiła: «Umieram z głodu! Nie mogę tego już dłużej znieść!». Jej obsesją było coś innego: «Mój własny syn mi to zrobił!». Upłynął długi czas, zanim można było usłyszeć, jak mówi: «Przebaczam mojemu synowi». Powiedziała to niemal w momencie śmierci".

Śmierć każdego człowieka jest niezgłębioną tajemnicą, niepowtarzalnym doświadczeniem, w którym skupia się i w całej wyrazistości ujawnia doświadczenie mijającego życia.

W konfrontacji z tą prawdą nie ma bardziej sensownego i oczywistego pytania niż to: Jak żyć, aby moją śmierć cechowały piękno i godność?

Zacznijmy od podpowiedzi świętej Teresy z Lisieux. Radziła ona kiedyś siostrze Marii od Eucharystii: "Miesiąc przed moim wstąpieniem do Karmelu pozostaje słodki w mojej pamięci. Z początku powiedziałam sobie dokładnie to, co ty teraz: «Będę świętą, kiedy wstąpię do Karmelu, ale kiedy jeszcze na to czekam, to nie będę się tak starać...» Bóg jednak pokazał mi, jak wielką wartość ma czas, więc czyniłam dokładnie odwrotnie niż pomyślałam. Chciałam przygotować się na moje wstąpienie, będąc bardzo wierną i ten miesiąc był jednym z najpiękniejszych w moim życiu. Wierz mi, nigdy nie czekaj do jutra, by zostać świętą".

Nigdy nie czekaj do jutra, by zostać świętą. W procesie przygotowania się do śmierci ponosimy wymierne straty z powodu nałogowego ulegania pokusie odkładania na później. "Zacznę za tydzień, od porannej mszy świętej... zacznę za miesiąc, od rekolekcji, w których będę uczestniczyć..." A czy masz pewność, że za tydzień czy miesiąc wciąż będziesz w gronie żywych? Dziś, jutro, pojutrze... jakby te krótkie odcinki czasu nie miały większego znaczenia; jakbyśmy uważali je za nieistotne. Zapominamy, że jesteśmy jedynie podróżnikami w doczesności – homo viator. Podróżowanie wymaga od ciebie uwagi. Nie decydujesz o godzinie swych narodzin ani też o godzinie, w której Jezus zawoła cię po imieniu. Robiąc postanowienia, realizuj je od zaraz.

Inną cenną podpowiedź dotyczącą przygotowania się do śmierci pozostawił Jezus świętej Faustynie. "Córko, potrzebuję ofiary wypełnionej miłością, bo ta tylko ma przede Mną znaczenie. Wielkie są długi świata zaciągnięte wobec Mnie, mogą je spłacić dusze czyste swą ofiarą, czyniąc miłosierdzie w duchu. (...) Wiem, córko moja, że rozumiesz [te ofiary] i czynisz wszystko, co jest w twej mocy, ale napisz to dla dusz wielu, które nieraz się martwią, że nie mają rzeczy materialnych, aby przez nie czynić miłosierdzie. Jednak o wiele większą zasługę ma miłosierdzie ducha, na które nie potrzeba mieć ani pozwolenia, ani spichlerza, jest ono przystępne dla każdej duszy. (...) O, gdyby dusze umiały gromadzić sobie skarby wieczne, nie byłyby sądzone – uprzedzając sądy moje miłosierdziem".

O, gdyby dusze umiały sobie gromadzić skarby wieczne, nie byłyby sądzone – uprzedzając sądy moje miłosierdziem. Jezus często żalił się na krótkowzroczność słuchaczy, gdy tłumaczył im tajemnice królestwa niebieskiego. "Bo synowie tego świata – mówił – roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości" (Łk 16, 8). Nauczyciel boleje nad nieumiejętnością inwestowania w wieczność. Z Jego ust wyrywa się skarga: o, gdyby dusze umiały... Przypominam sobie z lat mojego dzieciństwa telewizyjny program pana Adama Słodowego zatytułowany Zrób to sam. Z rzeczy prostych i łatwo dostępnych uczył robić przedmioty praktyczne i pożyteczne. Nie potrzebna była wyrafinowana technika. "Napisz to dla dusz wielu, które nieraz się martwią, że nie mają rzeczy materialnych, aby przez nie czynić miłosierdzie. Jednak o wiele większą zasługę ma miłosierdzie ducha, na które nie potrzeba mieć ani pozwolenia, ani spichlerza, jest ono przystępne dla każdej duszy". Inwestowanie w wieczność nie wymaga szczególnych umiejętności ani bogactwa. Dostępne jest wszystkim bez wyjątku i polega na jałmużnie (miłosierdziu) ducha. Praktykowanie jałmużny ducha sprawia, że umieranie nie jest początkiem sądu, lecz przechodzeniem do Ojca. Śmierć ludzi, którzy czynili za życia miłosierdzie, jest piękna.

Na czym więc polega jałmużna ducha? Najkrócej powiedziawszy polega na tym, aby zamienić wszystkie narzekania, odczuwane przeciwności i niewygody na ofiary składane Jezusowi w głębi serca. Spróbuj policzyć wszystkie takie sytuacje, choćby z jednego dnia, a uzmysłowisz sobie, jak wiele jest okazji, by dobrze ukształtować swego ducha.

W dobrym przygotowaniu do śmierci może pomóc inna jeszcze podpowiedź świętej Teresy z Lisieux. "Zasługa polega nie na tym, by czynić i dawać wiele, ale raczej na tym, by przyjmować i bardzo miłować…".

Naśladowanie Jezusa, które jest życiowym zadaniem Jego uczniów, nie na tym polega, by wiele czynić i dawać, ale by przyjmować. Gdy dobrze przyjrzymy się Jego życiu, bez trudu dostrzeżemy, że cały wysiłek Jego Serca koncentrował się na tym, by przyjąć wolę Ojca i ją wypełnić. My tymczasem, koncentrując uwagę na pytaniu, jak ofiarować się Jezusowi, czym Go zaskoczyć, czego by tu dla Niego nie wymyślić, nie zauważamy przemykających obok wydarzeń i sytuacji, które On dopuszcza, byśmy je podjęli dla Niego. Przyjąć to, co przyszło z rąk Bożej opatrzności, w formie, w jakiej przyszło, w czasie, w jakim przyszło i od osób, od których przyszło, jest prawdziwym kochaniem i dawaniem siebie. To jest konkretne umieranie, które przygotuje do oddania tego, co jest najcenniejsze – własnego życia. Śmierć przychodzi bowiem w okolicznościach, których nie potrafisz przewidzieć, w czasie, którego nie znasz i w środowisku ludzi, których nie możesz sobie wcześniej dobrać.

Te małe umierania każdego dnia, wyrażające przyjęcie woli Ojca, można porównać do częstego powtarzania tego samego wiersza, by móc wypowiedzieć go bez zająknięcia, gdy przyjdzie czas najważniejszego egzaminu. Jeśli tak czynisz, egzamin nie będzie zaskoczeniem. Powtórzysz jedynie to, co mówiłeś tak wiele razy: "nie to, co ja chcę, ale to co, ty chcesz, niech się stanie".

Oddawanie własnego życia jest wymogiem miłości. Ono tymczasem wydaje się nam tak bardzo naszą własnością. Jezus przez cały czas pobytu na ziemi należał do Ojca, czynił Jego wolę, pozostawał z Nim w doskonałej jedności, a jednak wszystko to nie wystarczyło, nie było tak cenne jak słowa, które wypowiedział na krzyżu: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego" (Łk 23, 46). To najpiękniejsza postawa, jaką można zwieńczyć życie. Zgody na dokonującą się w śmierci destrukcję ciała i towarzyszący jej wysiłek zawierzenia siebie nie przewyższą żadne inne dokonania. Najpiękniejszą rzecz, jaką można uczynić, dane jest nam uczynić właśnie w momencie umierania. Tym jednym: "zgadzam się na śmierć", można pokonać góry grzechów, które wypiętrzyły się podczas życia. Tak ważne jest, byś mówił Jezusowi wśród codziennych zajęć: "Niech się stanie, jak Ty chcesz!", wtedy w godzinie śmierci będziesz mógł powtórzyć bez lęku: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego".

* * *

Śmierć człowieka – suma wszystkich dni życia (cd.)

Konferencja druga

A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie (Łk 12, 39–40).

Wilfrid Stinissen pisze, że śmierć jest wydarzeniem trynitarnym, bo przynależy do życia Trójcy Świętej. Ojciec całkowicie wydaje się Synowi, Syn wydaje się Ojcu, a Duch Święty jest Ich wzajemnym darem. "W Trójcy Świętej każda z Osób jest gotowa całkowicie umrzeć dla drugiego. W Trójcy Świętej śmierć otrzymuje swoje właściwe imię: wydanie siebie... W swojej ludzkiej śmierci Jezus przekłada na ludzką miarę to, co odwiecznie działa w łonie Trójcy Świętej".

Większość z nas boi się śmierci. Dlaczego? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest trudna. Boimy się śmierci, bo w życiu nie byliśmy pilnymi uczniami na lekcjach, podczas których był przerabiany temat wydawania siebie. Zbyt dużo rzeczy zachowaliśmy dla siebie. Nie umieliśmy ich oddać. Zdrowie, spryt, zaradność, atrakcyjność, szacunek innych, przywileje, ulubione osoby, zadania, miejsca..., tak naprawdę nigdy ich nie oddaliśmy. W tych wszystkich sytuacjach nie oddaliśmy siebie.

Wydawanie siebie jako najlepszy sposób przygotowania do śmierci to coś bardzo konkretnego, jak w modlitwie pewnego człowieka: "Panie, gdy cierpię, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje pociechy; ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin