Davidson Mary Janice - Królowa Betsy 01 - Nieumarła i niezamężna.pdf

(1105 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
863851297.001.png
Davidson Mary Janice
Nieumarła i niezamężna
Seks w wielkim mieście w wampirycznym wydaniu.
Po śmierci najgorsza jest świadomość, że spędzisz wieczność w tandetnych pantoflach. A twoje
Blahniki i Jimmy Choo zagarnie wredna jędza…
"Dzień, w którym umarłam, zaczął się kiepsko i z każdą chwilą stawał się coraz gorszy…"
Jednego dnia wylecieć z pracy i wpaść pod samochód to doprawdy frustrujące. Ale nie to
najbardziej przybija Betsy Taylor – byłą sekretarkę… i świeżo upieczoną wampirzycę. Jej
największym problemem nie jest nowy stan ciała i ducha, ale fakt, że ma na nogach tanie, paskudne
buty…
To jednak dopiero początek kłopotów. Wśród wampirów krążą plotki, że właśnie ona ma zostać
nową królową. A Betsy odkrywa, że w nowym życiu (po życiu) ma do wypełnienia niebezpieczną
misję. A do pomocy – zabójczo przystojnego i irytująco staroświeckiego nieumarłego…
Rozdział 1
Dzień, w którym umarłam, zaczął się kiepsko i stawał się gorszy z każdą chwilą.
O kilka razy za dużo skorzystałam z opcji drzemki i spóźniłam się do pracy. No, ale kto nie
chciałby pospać chwilę dłużej? Nikt, ot co. W związku z tym niemal codziennie zdarzało
mi się zaspać. Głupia opcja drzemki.
Nie zdążyłam zjeść śniadania. Zamiast tego pochłonęłam kilka czekoladowych wafelków,
czekając na autobus. Mmm... czekolada. Mama byłaby zachwycona (jak myślicie, kto
uzależnił mnie od tego paskudztwa?), ale dietetyczka walnęłaby mnie w głowę licznikiem
kalorii.
Autobus, oczywiście, się spóźniał. Nie można nie kochać transportu publicznego w
Minnesocie. Sześć autobusów na jakieś dwieście pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. I albo
się spóźniają, albo przyjeżdżają przed czasem - nie liczę już, ile razy zdarzyło mi się dobiec
na przystanek tylko po to, żeby zobaczyć, jak autobus znika za rogiem. Rozkład? A co to
takiego?
Kiedy autobus, znowu spóźniony, w końcu wtoczył się na przystanek, wsiadłam i
usadowiłam się na... gumie do żucia.
Podczas spotkania o dziewiątej (na które dotarłam o dziewiątej dwadzieścia)
dowiedziałam się, że recesja (ta sama, której istnieniu ekonomiści od dwóch lat za-
przeczali) powaliła mnie prawym sierpowym: zostałam zwolniona. Nie żebym tego nie
oczekiwała - firma Hamton & Sons ostatnim razem przyniosła zysk, gdy byłam w szkole
średniej - ale i tak zabolało. Utrata pracy to najgorsza rzecz na świecie. Wiesz, bez cienia
wątpliwości, że cię nie chcą. I nieważne, czy nie chcą z przyczyn praktycznych,
finansowych czy osobistych. Nie chcą cię i już.
W Hamton & Sons mniej więcej rok za późno doszli do wniosku, że powinni ciąć koszty, i
uznali, że najroz-sądniej ograniczyć liczbę pracowników administracyjnych, zamiast,
powiedzmy, nieco obniżyć sześciocyfrowe pensje zarządu. Urzędnicy i sekretarki okazali
się zbędni, ale zemsta będzie nasza. Bez nas ci durnie nie wyślą faksu, a co dopiero mówić
o prowadzeniu firmy.
Z tą radosną myślą zabrałam się do sprzątania biurka. Zlekceważyłam fakt, że
współpracownicy starannie unikali mojego wzroku, i pomaszerowałam do domu. W
drodze powrotnej pocieszyłam się jagodowym koktajlem w Dairy Queen. Oto pierwsze
oznaki wiosny: drozdy, młoda trawa i Dairy Queen otwierająca podwoje na nowy sezon.
Ledwie otworzyłam drzwi mieszkania, zobaczyłam, że dioda na automatycznej sekretarce
mruga jak mały czarny smok. Wiadomość zostawiła MPR (Macocha z Piekła Rodem):
„Nie przyjdziemy z ojcem na twoje przyjęcie... Biorę nowe leki i ja... nie możemy. Przykro
mi". Akurat, ty suko. „Baw się dobrze bez nas". O to się nie martw. „Może dzisiaj wreszcie
kogoś poznasz".
W wolnym tłumaczeniu: może jakiś biedny kretyn się z tobą ożeni.
Od pierwszego dnia MPR widziała we mnie tylko jedno: rywalkę o uczucia jej świeżo
poślubionego małżonka. Co gorsza, nigdy nie wahała się zagrać kartą depresji, by
pozbawić mnie czegoś, na czym mi zależało. To akurat przestało mi przeszkadzać mniej
więcej tydzień po tym, jak ją poznałam, więc chyba nie ma o czym mówić.
Poszłam do kuchni, żeby nakarmić kotkę, i zauważyłam, że znowu uciekła. Moja Giselle
(choć w sumie to raczej ja jestem jej Betsy) wiecznie szuka przygód.
Zerknęłam na zegarek. No, no, no. Jeszcze nawet nie ma dwunastej. Czas zrobić pranie i
wypłakać sobie oczy, a dzień stanie się idealny.
Sto lat, sto lat, niechaj żyje nam.
Jak się okazało, nieoczekiwana w kwietniu burza śnieżna pokrzyżowała mi plany -
musiałam przełożyć imprezę. I dobrze... nie miałam ochoty wychodzić, sztucznie się
uśmiechać i zalewać daiquiri. Mall of America to fantastyczne miejsce, ale muszę być w
odpowiednim humorze, by zachwycały mnie za drogie ciuchy, tłumy kupujących i drinki
po sześć dolarów.
Koło ósmej zadzwonił Nick i była to jedyna radosna chwila w całym dniu. Nick Berry to
fantastyczny policjant z St Paul. Kilka miesięcy wcześniej zostałam napadnięta i...
No dobra, „napadnięta" to za mało powiedziane, mniej więcej tak, jakby określić II wojnę
światową „nieporozumieniem". Nie lubię o tym opowiadać, w ogóle nie chcę o tym
myśleć, ale oto, co się stało: grupka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin