Jerzy Kosiński - Cockpit.doc

(3931 KB) Pobierz

 


 

 

Jerzy Kosiński

 

 

Cockpit


 

 

 

 

 

 

 

             

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

OD AUTORA

Książka ta jest czystą fikcją. Wszystkie aluzje do tego, co z przeszłości czy przyszłości, są przypadkowe i nie zamierzone, tak samo jak ewentualne podobieństwo do aktualnych wydarzeń lub osób.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jestem cały pochłonięty myślą o przyszłości. Powoli, powoli czas urabia mnie. Dziecka nie przeraża myśl o tym, że zostaje stale i cierpliwie przemieniane w starego człowieka. Jest dzieckiem, więc bawi się jak dziecko, ja także uprawiam swoje gry. Liczę tarcze, lewarki, przekładnie, śrubki i gałki mojego królestwa.

Antoine de Saint-Exupery, Lot do Arrasu


Chociaż znaliśmy się od dłuższego czasu i rozmawialiśmy ze sobą dość często, nigdy nie mówiliśmy o naszych prywatnych sprawach. Zaintrygowałaś mnie, gdy poznałem cię na przyjęciu, które wydałaś. Od tego czasu miałem ochotę spotkać się z tobą sam na sam, ale nigdy nie potrafiłem cię o to poprosić.

Prawdopodobnie już nie pamiętasz, że w czasie tego przyjęcia poszedłem do twojej łazienki zamykając za sobą na klucz drzwi od sypialni. Gdyby ktoś usiłował tam wejść, tłumaczyłbym się, że zaryglowałem drzwi sypialni, ponieważ nie byłem pewny, czy można zamknąć samą łazienkę. Zajrzałem do twoich szaf i próbowałem ustalić, ile masz strojów sportowych, a ile wieczorowych, oceniałem ich jakość, stopień zużycia, obejrzałem sobie również twoją bieliznę oraz zbadałem stan obcasów i podeszew obuwia. Następnie przejrzałem listy leżące na biurku, kilka z nich przeczytałem, przewertowałem twoją książeczkę czekową, rzuciłem okiem na rachunki za telefon, rachunki hotelowe i skasowane bilety lotnicze.

W łazience przyjrzałem się twoim kosmetykom, w szafce ściennej pojemnikom z lekami. Zanotowałem wskazówki dotyczące ich stosowania, nazwiska lekarzy widniejące na nalepkach, daty recept, z każdego pojemnika zabrałem po jednej tabletce.

Tegoż wieczoru rozmawiałem z parą ludzi około trzydziestki, którzy twierdzili, że znają cię od lat. Kobieta, lekko wstawiona, powiedziała: - Niech pan na mnie popatrzy, panie Tarden. Kiedyś, dawno temu, byłam miękka, wilgotna i gibka. Jak sobie łatwo wyobrazić, nie musiałam wówczas beznadziejnie walczyć z nadwagą, nie bolał mnie krzyż i nie byłam kandydatką na odwykówkę, jak tyle innych kobiet. Teraz jedyną moją indywidualną cechą są odciski palców, które wykształciły się, zanim się jeszcze urodziłam. Już w szkole średniej byle idiota mógł przewidzieć, za jakiego typu mężczyznę wyjdę za mąż, jakie będą nasze dzieci i w jakim domu będziemy mieszkali. Każdy mógł przepowiedzieć, że moje życie będzie równie bezbarwne i pozbawione blasku przez nadmiar alkoholu i nudę, jak moja skóra i włosy przez nadmiar słońca i wiatru. - Uniosła swoją szklankę z resztką whisky w nieco ironicznym geście pozdrowienia. Jej mąż zrobił to samo, oboje wybuchnęli śmiechem, odsłaniając pokryte równiutkimi koronkami zęby, których biel odcinała się od ciemnej opalenizny ich twarzy.

Gdy powróciłem do domu, wyjąłem z kieszeni ukradzione w łazience tabletki i zajrzałem do najnowszego wydania Spisu leków, który zawierał kolorowe, naturalnej wielkości reprodukcje wszystkich obecnych na rynku medykamentów. Wypisałem nazwy każdego z twoich lekarstw i przeczytałem wszystko o ich składzie chemicznym, stosowaniu i skutkach ubocznych. Z jakiegoś nie znanego mi powodu poznawanie tych szczegółów wzmagało moją chęć zbliżenia się do ciebie. Tamtego popołudnia, kiedy się poznaliśmy, miałem ochotę zaprosić cię do mieszkania, które wynajmuję jako Tarden: jest to nazwisko, pod jakim mnie znasz. Ale bałem się, że jeżeli powiem ci to, co zamierzałem ci powiedzieć, przestraszysz się. A chciałem ci zaproponować, byś dzieliła moje życie. Chciałem nie tylko opowiedzieć ci moją przeszłość, chciałem, żebyś ją ze mną przeżyła.

Zamiast zabrać cię do siebie, podwiozłem cię pod twój dom, a sam pojechałem do dzielnicy teatrów. Zatrzymałem się przy krawężniku ulicy, na której prostytutki podpierały ściany budynków w oczekiwaniu klientów, upatrzyłem sobie jedną z nich, skinąłem na nią, żeby podeszła, powiedziałem jej, czego chcę, po czym ustaliliśmy cenę.

Później, już w moim mieszkaniu, kiedy ona brała prysznic, poczułem silny zawrót głowy. Runąłem na fotel, ogarnęło mnie straszne zmęczenie, zalałem się potem.

Zacząłem mieć trudności z oddychaniem, po chwili dostałem arytmii. Z łazienki dochodził mnie głos dziewczyny, która coś sobie śpiewała, i pomyślałem, co by się stało, gdybym teraz umarł. Nie przerażała mnie myśl o samej śmierci, ale o tym, że mógłbym zniknąć bez śladu.

Doskonale to sobie wyobrażałem: dziewczyna wychodzi z łazienki i znajduje mnie na podłodze. Stwierdza, że nie żyję, przeszukuje moje kieszenie, zabiera z nich wszystko, co wydaje jej się wartościowe, i zamierza wyjść. Ale żeby otworzyć drzwi od wewnątrz, musi znać trzycyfrowe kombinacje zamków. Wpada w panikę, wypija kielicha dla kurażu i znowu zaczyna mocować się z zamkami. Wreszcie daje za wygraną, odkłada wszystko, co chciała ukraść, i wzywa policję.

Oczami wyobraźni widzę, jak detektywi wyważają drzwi, odkrywają zwłoki, a potem pytają dziewczynę sarkastycznie, co też takiego zrobiła, żeby mi złamać serce. Rozgrzebują mieszkanie w poszukiwaniu jakichś papierów, które potwierdziłyby moją tożsamość, a potem usiłują stwierdzić przyczynę śmierci. W zamkniętych szufladach znajdują kilkaset fotografii kobiet, zrobionych tu, na miejscu, i nic więcej. Żartują sobie na temat faceta, którego zabiła namiętność do płci pięknej, i odchodzą nie znalazłszy żadnych dowodów mojej tożsamości.

Wszystkie dotyczące mnie dokumenty przechowuję w sejfach, które wynajmuję pod różnymi nazwiskami w hotelach, bankach i urzędach pocztowych i opłacam z góry na długi okres. Mogę każdy depozyt podjąć w dowolnej chwili i jeżeli zdarza się, że muszę nagle wyjechać z kraju, robię to nie wracając do lokalu, który można by uznać w danym momencie za moje stale miejsce pobytu.

Od chwili, kiedy rozstałem się ze Służbą Specjalną, odnajmuję w dużych miastach kilka prawie jednakowych mieszkań. Każde z nich położone jest na ostatnim piętrze wysokiej kamienicy, każde wynajęte pod innym przybranym nazwiskiem. I każda z tych kamienic ma dwa wyjścia na dwie różne ulice, trzecie do podziemnego garażu, a ponadto osobne wejście dla dostawców.

W każdym mieszkaniu przechowuję klucze do wszystkich pozostałych, by móc łatwo tam się dostać, nie nosząc żelastwa po kieszeniach; poza tym w każdym z budynków ukryłem ich duplikaty. Leżą w małych, namagnetyzowanych skrzynkach, które przytwierdzam do metalowych rur centralnego ogrzewania w piwnicy, w zsypach na śmieci lub w innych podobnych, nie rzucających się w oczy miejscach.

Wybieram wyłącznie budynki z więcej niż jedną klatką schodową i kilkoma windami. Przenoszę się często z jednego pomieszczenia do drugiego i w żadnym z nich nie przebywam dłużej niż cztery tygodnie. Nie znam lokatorów i wątpię, czy którykolwiek z nich zdołałby mnie rozpoznać. Wszystkie moje mieszkania składają się z jednego dużego umeblowanego pokoju z zainstalowanymi reflektorami do robienia zdjęć- -portretów i całych postaci, niewielkiej kuchenki, łazienki i ciemni. W każdym mieszkaniu ściany pokryłem płytami z korka i pomiędzy dużym pokojem a hallem zawiesiłem ciężkie kotary, które pochłaniają dźwięki. Wszystkie drzwi zaopatrzyłem w zamki. W każdej ciemni, pod szerokim blatem do pracy, wyścieliłem podłogę, urządzając wygodne legowisko, zasłonięte ścianką z dykty. Mogę przebywać tam całymi godzinami, niewidzialny dla nikogo, i słyszeć każdy dźwięk rozlegający się w mieszkaniu. Urządzenie podsłuchowe w postaci wtyczki do ucha, podłączone do aparatu telefonicznego, umożliwia mi kontrolowanie wszystkich rozmów.

Z tej mojej niszy mogę również wywoływać w różnych miejscach mieszkania małe eksplozje. Człowiek przebywający w łazience lub kuchni zostałby taką eksplozją ogłuszony, co pozwoliłoby mi wymknąć się niepostrzeżenie. W dużym pokoju także założyłem ładunek, który wybuchając wywołałby wystarczające zamieszanie, by pozwolić mi wybiec z ciemni, przemknąć przez hall i błyskawicznie znaleźć się na schodach. Wybuch powinien roztrzaskać okno i dzięki temu, gdybym będąc sam w mieszkaniu zasłabł i nie był zdolny wezwać pomocy, mógłbym wywołać eksplozję i w ten sposób sprowadzić policję i straż pożarną.

Komorne płacę za trzy lata z góry. Deponuję także w administracji budynku sporą sumę na opłacenie rachunków za wodę, ogrzewanie, telefon i kablową telewizję. Właściciele kamienic bardzo sobie cenią ten dopływ pieniędzy i najprawdopodobniej przypuszczają, że jestem wdowcem lub starym kawalerem, że dużo podróżuję i troszczę się o to, żeby w czasie moich pobytów za granicą nie wygasła umowa najmu. Żaden z nich nigdy nie próbował rozmawiać ze mną na temat mojej długotrwałej nieobecności.

Niedawno czytałem gdzieś o człowieku, który mieszkał samotnie w niewielkim domku na przedmieściu. On także nie miał rodziny i tak rzadko wychodził z domu, że znało go z widzenia bardzo niewielu sąsiadów. Zapomnieli po prostu o jego istnieniu i dopiero listonosz, który zauważył, że gromadzi się nie odebrana korespondencja, zawiadomił policję. Stary siedział przy kuchennym stole przed telewizorem. Miał rozpiętą koszulę, obluzowany krawat, a jego ciało było w stanie zaawansowanego rozkładu. Koroner potwierdził to, co policjanci wydedukowali z daty gazety, która leżała na stole: starzec nie żył od dwóch miesięcy. Telewizor się przepalił. Uświadomiłem sobie, że jeżeli umrę teraz, w towarzystwie prostytutki, nie będę miał lepszej śmierci.

Gdy dziewczyna opuściła łazienkę i poszła sobie, zadzwoniłem do Valerie, z którą spotykałem się od mniej więcej roku. Odbywała staż w podmiejskim szpitalu na oddziale ortopedii, gdzie specjalizowano się w leczeniu urazów doznawanych przez sportowców. Wśród jej pacjentów znajdowali się mężczyźni, którzy do niedawna stanowili wspaniałe okazy sprawności i zdrowia, a których nogi lub ręce stały się nagle bezużyteczną masą strzaskanych kości i pozrywanych ścięgien.

Yalerie miała tyle pracy, że musiała mieszkać na terenie szpitala na dalekim przedmieściu i zaledwie dwa razy w tygodniu przyjeżdżała do miasta, by spędzić ze mną noc. Zajeżdżałem po nią samochodem, a gdy zdarzało się, że właśnie miała dyżur, przesiadywaliśmy godzinami w kafeterii szpitalnej, wypijając niezliczone filiżanki kawy i rozmawiając. Powiedziała mi, że z początku koledzy lekarze i pacjenci atleci kpili z niej, że zadaje się z człowiekiem o tyle od niej starszym. Niektórzy byli przekonani, że bierze ode mnie pieniądze. Ale gdy dowiedzieli się, jak bardzo jestem zamożny, namawiali ją, żeby porzuciła medycynę dla wygodnego życia, jakie niewątpliwie potrafiłbym jej zapewnić. Ja też ją na to namawiałem i chociaż większość moich funduszy była zamrożona, to, co pozostawało, starczyłoby na dostatnie życie dla nas obojga. Ponadto przyrzekłem jej, że przeleję na jej konto pokaźną sumę, którą będzie mogła sobie zatrzymać, nawet jeżeli zechciałaby się ze mną rozstać. Zapewniłem ją, że nie spodziewam się, by mnie kiedykolwiek pokochała, że pragnę tylko, aby ze mną zamieszkała, przy czym oboje zachowalibyśmy swobodę widywania się z innymi osobami.

Valerie oświadczyła na to, że ustawiając się w roli jej wyzwoliciela, uniemożliwiam jej kształtowanie własnego losu; że obchodzi mnie wyłącznie moja przyszłość i w gruncie rzeczy chcę, żeby była kimś zupełnie innym.

Przyznała, że jest zbyt chłodna na to, by móc kogokolwiek prawdziwie pokochać, ale że fascynuje ją proponowany przeze mnie układ, oparty na niezależności obu partnerów. Pragnęła utrzymać nasz romans chociażby po to, by się przekonać, czy potrafi zaangażować się emocjonalnie lub fizycznie, a jednocześnie zachować swą niezależność.

Zapewniła mnie, że nie widuje się z nikim innym: moje pożądanie budziło w niej chęć bycia posiadaną. Pragnęła, bym znał na pamięć każdy cal jej ciała, każdą uncję jej skóry, włosów, kości i mięśni.

Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy w szpitalnej kafeterii, minął nas jakiś mężczyzna i spojrzał na Valerie tak, jak gdyby ją znał. Ona nie odwzajemniła mu spojrzenia, ale byłem pewny, że go zauważyła.

Kilka dni później powiedziałem jej, że muszę natychmiast jechać na Zachodnie Wybrzeże. Ponieważ zamierzała spędzić ten weekend w mieście, zaproponowałem, żeby wybrała się ze mną, ale odmówiła twierdząc, że jedna ze szkolnych koleżanek właśnie przyjechała do niej w odwiedziny. Dałem jej więc klucze do mieszkania, w którym się zawsze z nią spotykałem, i zatelefonowałem do niej w piątek z wiadomością, że powrócę dopiero w poniedziałek.

Całe piątkowe popołudnie spędziłem na przygotowaniach do jej wizyty. Zostawiłem jej dwie kartki. Na jednej podałem mój numer telefonu w San Francisco, a na drugiej napisałem, że aparatura dźwiękowa podłączona do telewizora, radia i magnetofonu jest uszkodzona. Pierwszą karteczkę położyłem na stole, a drugą przykleiłem do magnetofonu, który wyłączyłem. Następnie naładowałem kamerę, zamontowałem flesz i obiektyw teleskopowy i zabrałem ją do mojego schowka w ciemni.

O zmroku usłyszałem zgrzyt klucza w pierwszym zamku. Wiedziałem, że upłynie dobra minuta, zanim zostaną otwarte wszystkie trzy, więc miałem dość czasu, by zgasić światło i zasunąć za sobą dźwiękoszczelną kotarę, gdy szedłem do ciemni. Odsunąłem maskującą ściankę i wślizgnąłem się do schowka.

Drzwi wejściowe otworzyły się, usłyszałem głos Valerie, a zaraz potem drugi, niewątpliwie należący do mężczyzny. Zapalając światła Valerie dowcipkowała na temat dźwiękoszczelnej zasłony i trzech zamków, a jej towarzysz zauważył, że nie rozumie, dlaczego ona zadaje się z takim dziwakiem jak ten Tarden. Valerie znalazła moją pierwszą kartkę, przeczytała ją na głos, następnie próbowała włączyć radio. Ponieważ milczało, zaczęła sprawdzać aparaturę i wtedy zauważyła drugą kartkę.

Potem oprowadziła swojego gościa po kuchni, łazience i ciemni. Mężczyzna zatrzymał się na moment przy powiększalniku, w odległości zaledwie kilku cali ode mnie.

Po chwili oboje zaczęli się zastanawiać, dokąd pójść na kolację, lecz zanim wyszli, kochali się na dywanie zaledwie pół metra od mojej kryjówki. Leżąc nieruchomo w ciemnościach byłem jak ślepiec o wyostrzonym słuchu. Valerie wydawała z siebie znacznie więcej dźwięków niż wtedy, gdy robiła to ze mną. Później, kiedy wylegiwali się w wannie, dowiedziałem się z ich niespiesznej rozmowy, że mężczyzna jest żonaty, ale zamierza wziąć rozwód i poślubić Valerie.

Ubrali się i opuścili mieszkanie. Wyszedłem z kryjówki, zrobiłem sobie sandwicza, przez pewien czas czytałem, a następnie powróciłem do niszy i zapadłem w sen. Valerie i jej kochanek powrócili późno. Ze sposobu, w jaki rozmawiali o lokalu, w którym spędzili wieczór na tańcach, wynikało, że sporo wypili. Valerie, mimo że była dobrze wstawiona, nie zapomniała zaryglować wszystkich trzech zamków i zasunąć kotary, pewnie na wypadek gdybym się niespodzianie zjawił. Rozbawiło mnie to. Mężczyzna poszedł pod prysznic wesoło podśpiewując, podczas gdy ona rozkładała kanapę i wyjmowała z szafy poduszki i koce. Po chwili mężczyzna powrócił z łazienki i zaczął przygotowywać drinki, a ona poszła się myć.

Znowu się kochali, a potem on zaczął ją wypytywać o mnie. Szczególnie interesowało go konto bankowe, jakie przyrzekłem dla niej założyć. Valerie stwierdziła, że jej zdaniem obiecałem jej to tylko dlatego, żeby zobaczyć, jak Amerykanka zareaguje na taką dziwaczną propozycję i że nie przyszło mi nawet na myśl, że mogłaby się na to zgodzić. Mężczyzna zasugerował, że skoro moim największym marzeniem jest wyzwolenie jej, Valerie powinna wykorzystać te pieniądze na wyzwolenie się ode mnie.

Nieco później zapytał: - Cóż to takiego tak się Tardenowi w tobie podoba?

-     Może to samo co tobie - odparła.

-     Mówię serio. Co ty mu robisz, czego żadna inna kobieta nie potrafi?

-     A czy robię coś dla ciebie, czego żadna inna kobieta nie potrafi?

-    Ja cię kocham, chcę, żebyś została moją żoną. Chcę mieć z tobą dziecko. Nie interesuje mnie, co potrafisz, a czego nie potrafisz. Ale Tarden cię nie kocha; sama mi to powiedziałaś. Wyczerpuje cię emocjonalnie i seksualnie. Niszczy cię na wszelkie sposoby. Powiedz mi: czego on właściwie od ciebie chce?

-     Mówi, że pragnie, żebym towarzyszyła mu we wszystkim, co robi. Ma dosyć samotnego życia, ma dosyć podrywania dziewczyn, których nigdy więcej nie zobaczy, których nie zamierza więcej zobaczyć, dziewczyn, które sprowadza do siebie po to, żeby go podniecały. Opowiada mi, jak się z nimi zabawia. A potem, w stanie pełnej erekcji zarzuca sobie nogi za głowę i onanizuje się.

-     Jezu, ale musi być wygimnastykowany! - roześmiał się mężczyzna. - Po co mu do tego dziewczyny? Jako widownia?

-     Dziewczyny są mu potrzebne po to, żeby mógł się podniecić własnym ciałem. Muszą patrzeć, jak sam sobie dogadza. Mówi, że wtedy jest tak, jak gdyby oboje robili to z kimś trzecim.

-     Ale co z tobą i nim?

-     Tamte kobiety budzą w nim poczucie niższości: on je wybiera, a one chętnie z nim idą. Ale mnie nigdy nie jest zupełnie pewny. Być może dlatego, że spędzam całe dnie w towarzystwie mężczyzn. Kiedy jest ze mną, czuje swą wyższość, ponieważ to ja wybrałam jego spośród wszystkich.

-     Mnie także? - zapytał mężczyzna.

-     Ciebie także - powiedziała.

Po chwili milczenia odezwał się znowu.

-     Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić, że szamoczesz się z tym kościstym starym ptaszyskiem. Co za obraz! Ten zboczeniec wsuwający w ciebie swój wstrętny dziób. Założę się, że on cię tylko obserwuje. Jak sobie sama sprawiasz przyjemność. Tak, na pewno. Pokaż mi, co on ci każe robić.

Mężczyzna zapewne usiłował zmusić ją do przybrania jakiejś pozy, bo najpierw zachichotała, a potem wrzasnęła z bólu.

-     Przestań. To boli! - krzyknęła i na chwilę zaległa cisza.

-     Co będzie, jeżeli on dowie się o mnie? - odezwał się mężczyzna po pewnym czasie.

-     Nie przejmie się tym.

-     Ale jeżeli założy ci konto, a ty wyjdziesz za mnie?

-     I co z tego?

Zapadła długa cisza. Kiedy usłyszałem chrapanie mężczyzny, opuściłem swoją kryjówkę i wszedłem ostrożnie do pokoju. Stanąłem za kanapą, spojrzałem na ich nagie ciała, ale w ciemnościach widać było zaledwie niewyraźne kształty. Wycelowałem w nich aparat fotograficzny i zrobiłem próbne zdjęcie. Krótki błysk flesza nie zbudził ich, jednakże w jego świetle zdołałem zobaczyć kochanka Valerie. Był to ten człowiek ze szpitalnej kafeterii. Teraz zrobiłem szybko kilka zdjęć, wysuwając coraz bardziej obiektyw. Udało mi się uwiecznić na błonie filmowej pierś Valerie obok ramienia mężczyzny, jej udo na jego udzie, jego łokieć dotykający jej brzucha.

Spali mocnym snem. Przez chwilę miałem ochotę obudzić ją i zapytać, dlaczego skłamała, podając mi przyczynę pozostania w mieście. Kłamstwo to niepokoiło mnie głównie dlatego, że przecież nasza umowa zakładała całkowitą swobodę postępowania. Ale w końcu postanowiłem ich nie budzić. Powróciłem do mojej kryjówki i zasnąłem. Ocknąłem się dopiero nazajutrz po południu, kiedy w mieszkaniu byłem już sam.

Dwa dni później zadzwoniłem do Valerie. Oświadczyłem, że powróciłem do miasta i że bardzo pragnę ją zobaczyć. Stwierdziła, że samotny pobyt w moim mieszkaniu wywołał w niej tęsknotę za moim towarzystwem. Dodała, że postara się o zastępstwo i spędzi tę noc ze mną.

Gdy się zjawiła, była jak gdyby wyciszona, ale czuła i serdeczna. - Kiedy cię nie było - powiedziała - podjęłam decyzję. Rzucę pracę w szpitalu i zamieszkam z tobą.

Przechadzałem się tam i z powrotem po pokoju.

-     Pragnę, żebyś się uwolniła od wszelkich obowiązków. Czy nadal sądzisz, że jest to możliwe?

-     Tak - odparła. - Bardziej niż kiedykolwiek. - Usiadłem naprzeciwko niej i położyłem jej ręce na ramionach. - A więc w twoim życiu nie ma nikogo poza mną?

Uśmiechnęła się. - Nikogo. Któż by to mógł być?

-    Jeden z portierów powiedział mi, że w czasie weekendu widział cię tu w towarzystwie młodego człowieka. Myślał, że to może mój syn - powiedziałem obojętnym głosem.

Odparła spokojnie: - A tak. Natknęłam się przypadkowo na starego znajomego, jeszcze z uniwersyteckich czasów. Nie widzieliśmy się od lat, więc zaprosiłam go na górę na drinka. Porozmawialiśmy sobie trochę i poszedł. To wszystko.

-     Czy on jest choć trochę do mnie podobny?

-     Ależ skąd - roześmiała się. - Jest gruby i łysy.

Ja także roześmiałem się i powiedziałem: - A jednak może jest do mnie podobny? Czy można by go wziąć za syna takiego starego chudego ptaszyska jak ja?

Przełknęła łyk kawy. - Stare chude ptaszysko? - zdziwiła się. - Skąd przyszło ci do głowy takie powiedzenie?

-    Mnóstwo ludzi tak o mnie mówi. Bo jestem chudy i mam nos podobny do ptasiego dzioba.

-     Mnie przypominasz raczej wielbłąda.

-    A czy jesteś pewna, że życie z wielbłądem będzie ci odpowiadało?

-     Kiedy mam rzucić szpital? - zapytała.

Wstałem i przeszedłem do biurka. - Im prędzej,

tym lepiej.

Usiadłem w fotelu i z dużej białej koperty wyjąłem kilka czarno-białych fotografii.

Podeszła do mnie. - Co to za zdjęcia?

-     Zrobiłem je jakiś czas temu. - Podałem jej pierwsze z nich, podeszła z nim do lampy.

-     Jest niezbyt wyraźne. Czy to jest łokieć?

-     Łokieć. Czy znasz dużo pięknych fotografii łokci? A to, jak ci się podoba?

-     To chyba ramię. Czy wszystkie są takie ciemne?

-    Jesteś za bardzo krytyczna. Chodziło mi po prostu o to, żeby pokazać parę ludzi w czasie aktu... Spójrz.

Wręczyłem jej resztę fotografii.

Przyglądając im się po kolei, stawała się coraz bledsza i bardziej spięta. Gdy odkładała ostatnią na stolik, ręka jej lekko drżała.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin