Goldberg Lucianne - Panienki madame Cleo(1).pdf

(2007 KB) Pobierz
Lucianne Goldberg
Lucianne Goldberg
Panienki Madame Cleo
Dla Williama R. Grose`a , który zabrał mnie na tańce. Dziękuje, Bill.
PROLOG
W majowy poranek 1990 roku nisko zawieszony srebrny Citroen wjechał na rozległy
Place de la Concorda. Wiele osób rozpoznało samochód z przyciemnianymi szybami i
tajemniczą, pojedynczą literą C na tablicy rejestracyjnej, jako własność niesławnej
madame Cleo.
Ci, którzy nie dysponowali wiadomościami z pierwszej ręki o kobietach pracujących
dla niej, wiedzieli, że dziewczyna madame Cleo to ktoś znacznie więcej niż
prostytutka. Dziewczęta madame Cleo były najpiękniejszymi, posiadającymi
najwyższe kwalifikacje dziewczynami do wynajęcia, które, odpłatnie, spełniały
najskrytsze marzenia możnych tego świata.
Młody mężczyzna siedzący za kierownicą miał na sobie czarną liberię, czapkę
szofera i skórzane rękawiczki. Z tyłu siedziała elegancka starsza kobieta w dużym
berecie z czarnych norek, opadającym fałdami na prawy rękaw takiego samego
futra. Obok niej siedział młody człowiek o długich, prostych, jasnych włosach.
Plotkowali nie zwracając uwagi na poranny tłok uliczny, który zakorkował centrum
Paryża.
Kiedy szofer zmienił pas ruchu, kobieta nagle zamilkła, wpatrując się w coś ponad
ramieniem towarzysza. Zamarła, z przerażeniem otworzyła szeroko oczy i zaczęła
krzyczeć do szofera:
- Mon Dieu! Armand! Uważaj!
Szofer ścisnął kurczowo kierownicę, odwrócił głowę w lewo i zaklął pod nosem.
Niewinnie wyglądające czarne Renault wpychało się na pas obok Citroena. W rogu
otwartego tylnego okna widniała lufa karabinu skierowana wprost na Citroena.
Pierwsza seria, która zagrzechotała po karoserii, zmusiła parę na tylnym siedzeniu
do przywarcia do podłogi; na ich ciała posypały się odłamki szkła. Druga seria,
wystrzelona z bliższej odległości, przeszyła całą długość samochodu.
Czapka szofera poleciała na tylne siedzenie, Citroenem zarzuciło na krawężniku i
uderzył w latarnię.
Przerażeni przechodnie zastygli na chodniku, widząc jak kierowca czarnego Renault
traci panowanie nad kierownicą. Pojazdem skręcił na sąsiedni pas, tuż pod
nadjeżdżającą furgonetkę. Nastąpiło ogłuszające zderzenie, a ludzie rozpierzchli się
we wszystkich kierunkach.
Chłodne poranne powietrze rozdarły krzyki, ogłuszający pisk opon i trzask metalu.
Samochody, furgonetki, ciężarówki, autobusy i motocykle grzęzły w chaotycznym
karambolu. Ludzie znajdujący się najbliżej strzelaniny porzucali pojazdy i uciekali
w popłochu.
Z przedniego siedzenia podziurawionego kulami Citroena dobiegł cichy jęk. Drzwi
od strony kierowcy otworzyły się. Leżał rozciągnięty na siedzeniu, ściskając lewe
ramię, które kula przeszyła na wylot.
Na tylnym siedzeniu leżeli mężczyzna i kobieta. Żadne nie śmiało się odezwać.
Ulica zaczęła rozbrzmiewać tupotem kroków i okrzykami umundurowanych
policjantów, trzymających broń gotową do strzału. W oddali rozległa się pulsująca
syrena karetki pogotowia.
Pierwszy policjant, który dotarł do Citroena pomógł rannemu szoferowi wydostać się
z samochodu i położył go na chodniku. Pozostali zajęli się przerażoną parą. Ich
eleganckie ubrania były w nieładzie; we włosach tkwiły odłamki szkła.
Rozdygotany blondyn patrzył, jak dwóch policjantów delikatnie prowadzi kobietę do
krawężnika.
- Je suis bien, merci - powiedziała do policjantów z niesamowitym spokojem. -
Zajmijcie się, proszę, moim przyjacielem.
- O, mój Boże, o, mój Boże - powtarzał blondyn. - Wiedziałem, że tak się stanie. Po
prostu wiedziałem. Oni chcą nas zabić!
Kobieta podeszła do niego.
- Martin, weź się w garść - warknęła.
- Mówiłem pani, madame, mówiłem - jęczał przyciskając kostki dłoni do
szczękających zębów.
Znajdowała się o cal od jego twarzy.
- Martin, jeśli wpadniesz w histerię, uderzę cię - szepnęła. -Uspokój się.
- Madame? - rozległ się za nią głos. Odwróciła się i ujrzała wysokiego policjanta w
średnim wieku, ze złotym sznurem na daszku czapki. Postąpił w jej stronę i
otworzył skórzany notatnik. - Czy mogę prosić o nazwisko?
Kobieta chwyciła kurczowo norkowy kołnierz i zamrugała oczami.
- Słucham? - spytała.
- Czy mógłbym zobaczyć jakiś dowód tożsamości? - Polizał czubek ołówka i zbliżył go
do notatnika.
- Tożsamości? - wykrzyknęła kobieta z oburzeniem. Ponad ramieniem policjanta
spostrzegła zbliżającą się znajomą twarz. - O, kapitan Dusseau! Dzięki Bogu, że pan
tu jest.
- Ja się tym zajmę - powiedział opryskliwie do młodszego policjanta. - To jest
madame Cleo. Nie trzeba jej przesłuchiwać. Proszę się zająć tamtym panem.
Twarz policjanta zastygła, usta zwiotczały. Potem skinął głową i podszedł do
blondyna, który nie przestawał się trząść.
Kapitan wsunął dłoń pod łokieć madame Cleo i pomógł jej obejść wrak samochodu.
- Moja droga Cleo - powiedział, ściszając z szacunkiem głos. - Cudownie cię znowu
widzieć, chociaż wolałbym, żebyśmy się spotkali w szczęśliwszych okolicznościach.
Nie kłopocz się o szofera, nic mu nie będzie. To czysta rana. Martwię się o ciebie.
- Nic mi nie jest - zapewniła ze słabym uśmiechem. - Może doznałam lekkiego szoku.
To stało się tak nagle.
- Czy przychodzi ci do głowy, kto mógłby zrobić coś takiego?
Madame Cleo powoli potrząsnęła głową.
- Jeden z tysięcy, drogi kapitanie. Mam wielu wrogów, zwłaszcza teraz.
- A także wielu przyjaciół, ze mną włącznie. - Delikatnie wyjmował odłamki szkła z
jej włosów i ubrania. Inny policjant wręczył jej beret z norek, który znalazł na
podłodze samochodu.
- Merci - powiedziała z lekkim skinieniem głowy. - Kim byli ci ludzie? Złapaliście
ich? - spytała zwracając się do kapitana.
- Kiedy ich samochód zderzył się z furgonetką, wmieszali się w tłum, madame.
Proszę się jednak nie obawiać, dostaniemy ich. Przeprowadzimy drobiazgowe
dochodzenie. Moi ludzie przeczeszą każdy centymetr samochodu napastników.
Cleo spojrzała na zmiażdżony pojazd. Furgonetkę, która na niego najechała,
ściągnięto na krawężnik i chodnik.
- Co mam robić, kapitanie? Czy mogę iść do domu?
- Oczywiście. Osobiście cię odprowadzę. Proszę mi dać tylko chwilę na rozmowę z
moimi ludźmi. Tamten porucznik odprowadzi cię do mojego samochodu.
- Dziękuję - odparła odwracając się do asystenta, który przestał jęczeć, chociaż wciąż
stał oniemiały. - Chodź, Martin. Kapitan odwiezie nas do domu.
Idąc do wozu policyjnego minęli rozbitego Citroena. Maska była groteskowo
odwinięta w tył, a zderzak zwisał luźno. Kule rozorały dach. Z opon zeszło
powietrze, a po tylnym zderzaku płynęła strużka benzyny.
Madame Cleo i Martin właśnie zamierzali wsiąść do samochodu policyjnego, lecz
kapitan Dusseau powstrzymującym gestem położył dłoń na ramieniu kobiety.
- Moi ludzie właśnie znaleźli to na ulicy - oświadczył, wręczając jej plastykową
torebkę z jakąś metalową zawartością. - Czy to ci coś mówi?
W torebce znajdowała się złota zapalniczka z wygrawerowanym misternym herbem.
Rozpoznała ją momentalnie.
- Mam taką samą. Istnieje tylko kilka. Zostały zrobione u Cartiera dla jednego z
moich przyjaciół.
- Skąd wiesz, że ta nie jest twoja? - spytał kapitan, ostrożnie wyjmując zapalniczkę z
jej dłoni.
- Nie mam wątpliwości - odparła zdecydowanie. Sięgnęła do kieszeni futra i wyjęła
zapalniczkę identyczną z tą, którą kapitan umieścił w torebce na dowody.
- Czy mogę pomówić z tobą na osobności? - spytał kapitan, rzucając spojrzenie
Martinowi. - Jeden z moich ludzi może zawieźć twojego przyjaciela, dokąd tylko
zechce.
- Oczywiście - odparła. - Martin, muszę chwilę pogadać z tym miłym panem.
Zobaczymy się w domu.
Asystent niechętnie skinął głową, po czym zajął miejsce w samochodzie policyjnym.
Kapitan objął opiekuńczym gestem odziane w norki ramiona madame Cleo i
zaprowadził ją ku trawnikowi, z dala od ciekawskich słuchaczy.
- Kto chce cię zabić, Cleo?
Cleo zatrzymała się i oparła o żelazne ogrodzenie. Powoli pokręciła głową i spuściła
wzrok.
- Nie masz pojęcia? - pytał kapitan.
- Nie, Alain. Nawet nie chcę myśleć, że to prawda.
- Jakich jeszcze dowodów ci trzeba oprócz strzelaniny w biały dzień? Nie sądzę,
żebyśmy tu mieli do czynienia z pomyłką, kochanie. Nie w tym samochodzie. -
Spojrzał na zniszczonego Citroena, którego policjanci podczepiali do wozu ho-
lowniczego.
Cleo popatrzyła na rozległy plac.
- Tak się właśnie dzieje, kiedy ktoś sprzedaje duszę.
- Pardon?
- Zgodziłam się opowiedzieć historię swojego życia, która ma się ukazać w Ameryce
w formie książki.
- Słyszałem. Powiedz, kochanie, czemu zrobiłaś coś takiego?
- Pieniądze, Alain, pieniądze. Mam milionowe długi podatkowe.
Na zmęczonej twarzy policjanta odmalował się wyraz niedowierzania.
- Czemu ich po prostu nie spłacisz? Cleo, taka bogata kobieta, jak ty? Po co masz
sprzedawać swoje sekrety? Sprzedaj obraz albo trochę biżuterii.
- Rząd twierdzi, że moje pieniądze pochodzą z wyzysku kobiet. Jeśli ich użyję,
przyznam się do stręczycielstwa i pójdę do więzienia. Oczywiście jeśli nie zapłacę
tych podatków, też mnie zamkną. - Cleo uśmiechnęła się powolnym, smutnym
uśmiechem. - Widzisz teraz, czemu muszę sprzedawać swoje sekrety.
- Swoje i innych.
- Oui. - Madame Cleo westchnęła i spojrzała na zegarek. -Muszę wracać do domu,
Alain. Czuję się bardzo słaba.
- Naturalnie - przytaknął, ujmując ją pod ramię, kiedy ruszyła w stronę samochodu.
- To zrozumiałe.
Madame Cleo spojrzała na kapitana i bez słowa pogładziła jego policzek wierzchem
dłoni. Był to częściowo gest czułości, a częściowo przeprosin za to, że go okłamała.
Wiedziała dokładnie, do kogo należą pozostałe zapalniczki Cartiera. Jednak zanim
jej stary przyjaciel dowie się, że go zwiodła, Cleo zdąży zrobić to, co musi.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
Peter Shea, redaktor czasopisma „Fifteen Minutes", zamknął oprawioną odbitkę
szczotkową nowej powieści. Obiecał autorowi, że ją przeczyta, ale spojrzawszy na
pierwszą stronę, pojął, że nie zdoła się skoncentrować. Wepchnął książkę do
kieszeni fotela znajdującego się przed nim, po czym zamknął oczy. Czuł się wymięty
i poirytowany. Powietrze w pierwszej klasie nie przewyższało jakością powietrza w
klasie turystycznej, a samolot od blisko godziny tkwił na pasie lotniska Montego
Bay z wyłączoną klimatyzacją.
Otworzył oczy na dostatecznie długą chwilę, by znaleźć jedną z maleńkich,
wydzielających przykrą woń gąbeczek, które linie lotnicze nazywają poduszkami.
Wepchnął ją między ramię a policzek, kiedy coś zwróciło jego uwagę.
Wydawało się, że para zajmująca pierwsze fotele w prawym rzędzie pierwszej klasy
usiłowała połknąć nawzajem swoje głowy. Ciała obojga zakrywał długi płaszcz
deszczowy z białego jedwabiu, a sądząc z ruchów pod materiałem, ręce i nogi wyka-
zywały niezwykłą aktywność.
Kobieta o lśniącej, opalonej na złoty brąz skórze przerzuciła długie, ciemnorude
włosy przez oparcie fotela, gdzie zwisały, falując lekko w powiewie wentylatora. Co
pewien czas jęczała cicho i wierciła się na fotelu. Nawet najbardziej niedbały
obserwator zrozumiałby, że towarzysz kobiety wprawiają w stan ekstazy.
Właśnie ta para była przyczyną opóźnienia startu samolotu, a przynajmniej tak
poinformowała Petera stewardesa. Wiadomość, że czekali na ważną osobistość,
wzbudziła jego zainteresowanie. Peter Shea zarabiał na życie zaspokajając
ciekawość swoją i innych.
Kiedy para weszła wreszcie na pokład, a stewardesa ceremonialnie zaprowadziła ją
na miejsce, Peter podniósł wzrok i otworzył szerzej oczy z zaciekawieniem.
Rozpoznał oboje. Mężczyzna, obejmujący kobietę w pasie, był nowojorskim
finansistą, Johnem Wesleyem Aylerem, którego prasa nazywała „Black Jackiem" z
powodu, jak przypominał sobie Peter, jego dokonań wojennych. Posługując się
prostą arytmetyką, Peter wydedukował, że musiało chodzić o drugą wojnę światową.
Shea wiedział, że kobieta nie jest panią Ayler. Znał ją jedynie jako Christine;
stanowiła główne źródło informacji Petera, kiedy pisał artykuł o hollywoodzkim
skandalu narkotykowym. Christine była bardzo stylową, bardzo drogą, najwyższej
klasy dziewczyną na telefon.
Wiedział o Jacku Aylerze dość, by nim gardzić. Arogancki, hipokrytyczny i bogaty
Ayler cieszył się prawie nieskazitelną reputacją.
Peter wyjął z kieszeni koszuli mały notatnik i zapisał, że ma do pogadania z
redaktorem o artykule na temat Black Jacka. Podróżowanie z dziewczyną na telefon
całkowicie kłóciło się z wizerunkiem publicznym Aylera, za którego propagowanie
słono płacił. Być może w życiu tego człowieka istniały aspekty, którym należało się
bliżej przyjrzeć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin