Lumley Brian - Nekroskop 8 - Swiat Wampirow 3 - Krwawe Wojny.rtf

(1248 KB) Pobierz

NEKROSKOP 8

Brian Lumley

Świat wampirów 3: krwawe wojny

Tytuł oryginału: The Vampire World III: Bloodwars

Tłumaczenie: Robert  Palusiński


Dla Steve'a Jonesa. Z podziękowaniami za magiczne słowa.

Zobaczysz, że oddałem je... Zek!

CZĘŚĆ PIERWSZA:

Ziemia

I

Na zewnątrz, wewnątrz

 

W centrum Londynu. Ben Trask wracał z wczesnego lunchu spożytego w indyjskiej restauracji, znajdującej się w odległości pięciu minut marszu od kwatery głównej Wydziału E. Pocił się zarówno od wewnątrz, jak i na zewnątrz. Od środka, w ustach i w gardle paliło go curry, na zewnątrz pocił się z powodu niezwykle ciepłego, majowego dnia. Królujące na bezchmurnym niebie południowe słońce przypiekało tak samo, jak nad Morzem Jońskim. Trask nie był tym zachwycony, lecz miał nadzieję, że jego gość, przybysz z innego świata, jest zadowolony z takiej pogody. Od czasu, gdy przed kilku dniami Zek Föener i Nathan Kiklu (albo Nathan „Keogh” - jak wolał być nazywany Nekroskop) pojechali na greckie wyspy, Trask dochodził do ładu z samym sobą oraz starał się uporządkować swoją tajną organizację wywiadu paranormalnego.

Martwił się o los tych dwojga z różnych jednakże przyczyn. Nathan był prawdopodobnie najbardziej wartościowym i z pewnością najbardziej, hm -jak to określić? - wyjątkowym człowiekiem na świecie; a nawet w dwóch światach. Z kolei Zek była jego miłością. W końcu, mając już swoje lata (Trask pociągnął nosem), zakochał się! Nie, żeby był starcem, co to to nie, ale... to komplikowało sprawy. Wyjazd Zek na greckie wyspy dodatkowo skomplikował sytuację. Przypomniało mu się głupie, stare przysłowie: „co z oczu, to z serca”. Fakt faktem, z oczu zniknęła, ale w sercu jeszcze nigdy nie zagościła tak mocno, jak teraz.

W chwili, kiedy o tym pomyślał, stwierdzenie zadziałało niczym przywołanie: Głęboka woda... słone morze... wodorosty i muł zasnuły wzrok Traska - nie, wzrok Zek! Ból w jego/jej klatce piersiowej... bicie serca, zamglony wzrok, płuca krzyczące o haust powietrza! Słodki Jezu, ona tonie! I daje mu znać o tym w jedyny sposób, w jaki potrafi... ponieważ Zek była jedną z najlepszych telepatek na świecie.

BEN! Eksplodowało w jego głowie jak bomba. Spróbuj sobie... z tym jakoś... poradzić.

- Zek! - Zawołał, czując zarazem smak wody wlewającej się do jego/jej ust.

Żegnaj... Ben...!

Trask zachwiał się, obrócił dookoła własnej osi, upadł i poczuł jak uderza kolanami o zakurzony chodnik. To akurat nie bolało. Nic go nie bolało, bo ważniejszy był fakt, że głos Zek zamarł. Czy Zek też umarła?

Przyglądali mu się przechodzący obok ludzie. Zatrąbił samochód, a zdumiony kierowca patrzył na Traska, który na klęczkach znalazł się częściowo na jezdni. Później samochód ominął go, a do Traska podbiegli ludzie, zadając pytania. Ktoś pytał, czy wpadł pod samochód. Pokręcił głową, podniósł się i ponownie zatoczył. Para młodych ludzi podtrzymała go, pomogła się wyprostować, dziewczyna zaś spytała: - Dobrze się pan czuje?

Trask pokiwał głową bez słowa. Czuł się dobrze, ale co z Zek?

Była połowa maja 2006 roku. Pomimo palącego słońca, Traskowi było zimno. Pot spływał mu po twarzy i przyklejał koszulę do pleców, jednak odczuwał chłód. Czuł w sobie zimno spowodowane poczuciem i smakiem wody z morskiej głębi. Ale znacznie zimniejsze było wspomnienie telepatycznego głosu Zek, krzyczącego i zamierającego w jego umyśle. Zimno spowodowane nagłą pustką.

- Zek!

Odepchnął parę młodych ludzi i otaczające go osoby i zaczął iść chodnikiem, a potem pobiegł. Wstrząsany dreszczami i zlany potem dobiegł na tyły hotelu, którego ostatnie piętro zajmowała kwatera główna Wydziału E. Odnalazł drzwi; w porównaniu do słonecznego dnia, w środku było ciemno jak w nocy. Rozjaśniło się dopiero, gdy skorzystał z zakodowanej karty przywołującej windę, oświetloną żarówkami umieszczonymi w suficie. Ale nawet wówczas było ciemno. Ta ciemność panowała jego umyśle. Wiedział, że było to spowodowane nieobecnością Zek. Mogło tak już zostać na zawsze.

Winda zatrzęsła się i zatrzymała. Drzwi otworzyły się z sykiem i Trask stanął na korytarzu, który... Co? Był zalany.

Do windy wlały się dwa centymetry wody! Co to jest, do jasnej...?

Na korytarzu stali esperzy. Trask ze zdziwieniem patrzył na ich twarze. Na każdej z nich widać było ulgę, może triumf, radość? Czuć było zapach oceanu, wodorostów, soli. Zapach przypomniał Traskowi smak Zek. Ponownie zapytał sam siebie, co to jest, do jasnej...?

W zasięgu wzroku pojawiła się szczupła, trupia, zazwyczaj melancholijna postać prekognity Iana Goodly'ego. Tym razem jego oczy błyszczały w uniesieniu. Złapał Traska za ramię i zachrypiał: - Ben, on to zrobił! Nathan to zrobił!

- Co zrobił? - Odrzekł Trask z trudem zbierając myśli i starając się skoncentrować. Goodly był mokry i pachniał morzem tak samo, jak cały korytarz. Jego spodnie były mokre od kolan w dół i przykleiły się do cienkich łydek. W tej samej chwili podszedł lokalizator David Chung. Podobnie jak Goodly był cały mokry i szczerzył zęby niczym orientalny lunatyk.

- Co zrobił? - Dopytywał się Trask i patrzył kolejno na każdego z nich. Co takiego zrobił Nathan? Przecież jest gdzieś na Morzu Jońskim z... z Zek. - W końcu nie wytrzymał i wypalił: - Niech mi kurwa ktoś w końcu powie, co tu się dzieje!?

- Byli w Grecji na wyspach - Goodly w końcu zorientował się, że Trask jest bliski szoku. Wiedział także jak trudno jest zszokować kogoś, kto zawsze wyczuwał prawdę, wykrywacza kłamstw i szefa Wydziału E. Patrząc na Traska, Goodly pomyślał: Z wiekiem staje się coraz twardszy. Jasne, że Ben ma nadal ludzkie cechy, łagodność, ale wewnątrz - jego umysł, dusza i osobowość, itd. - mają twardość diamentu.

Trask miał prawie pięćdziesiąt jeden lat, może kilogram nadwagi, szare włosy i zielone oczy. Jego szerokie ramiona lekko opadały, ręce zwisały luźno, zaś cała postać miała wyraz nieco ponury. A może był to wpływ jego talentu? W świecie, w którym tak trudno trafić na prawdę, niełatwo jest funkcjonować z umysłem, który nie akceptuje kłamstwa. Był to rok wyborów i Trask zajmował się głównie politykami. Oglądając programy telewizyjne z udziałem polityków, często wyrzucał z siebie stwierdzenie: - Kłopot z tymi ludźmi polega na tym, że nigdy nie kłamią! Ale także nigdy nie mówią prawdy!

Teraz wpatrywał się w Goodly'ego, pytając: - Co powiedziałeś? Byli nad Morzem Jońskim? Co to, do cholery, ma znaczyć?

Goodly wiedział, że mógł odpowiedzieć tylko w jeden sposób: - Tak, Ben, byli tam. Ale kilka minut temu wrócili tutaj, razem z Nathanem.

Traskowi opadła szczęka. Z trudem ją zamknął. - Razem z Nathanem?

- Tak, Nathan ją tu sprowadził - potwierdził Goodly. - Przez Kontinuum Möbiusa.

Tym razem szczęka Traska opuściła się do granic możliwości. Znowu musiał ją zamknąć, żeby sapnąć: - Kontinuum? - W końcu dotarło do niego. Jeśli nie z powodu Nathana, to na pewno za przyczyną Zek. Dotarło do niego, że Zek żyje! Oczywiście wiedział, że to prawda już w chwili, gdy Goodly o tym mówił, ale wydawało się na tyle nieprawdopodobne, że nawet Trask z trudem był w stanie to zaakceptować. Przed chwilą dowiedział się, że Zek Föener umarła - dokładnie słyszał i czuł jak umiera - ale teraz...

Kiedy już doszedł do siebie, zapytał: - Gdzie oni są? Jak się czują? Czy Zek nic nie jest?

Odpowiedział mu David Chung: - Dostali środki uspokajające. Położyliśmy ich do łóżek w centrum dowodzenia. Ale niewiele brakowało. Byli pod wodą. A kiedy dostali się do nas... myślałem, że zalewa nas Morze Śródziemne!

Trask chwycił go i spytał: - Jak to się stało? Co o tym wiemy? Jezu, wychodzę na lunch i wszystko wywraca się do góry nogami!

- Nathan coś tam wspomniał, zanim nie wpakowaliśmy go do łóżka - odpowiedział Chung. - Ale musieliśmy go na jakiś czas uśpić. Byli wyczerpani i zszokowani - zwłaszcza Zek - mogło się to znacznie gorzej skończyć.

- Co takiego powiedział Nathan? - Trask skierował się do centrum dowodzenia.

- Zdaje się, że to była banda rzezimieszków Tzonova -kontynuował opowieść Goodly. - Ochroniarze Nathana zostali zaskoczeni - i zamordowani! Nathan i Zek wskoczyli do wody. Ale tam czekali już na nich ludzie Tzonova; byli w piankach do nurkowania i mieli ze sobą kusze. Jak nam wiadomo, zaatakowano ich od strony morza. Kiedy jednak zaczęli iść na dno i nie było innego wyjścia, Nathan to zrobił. Zapewne zdarzyło się jeszcze o wiele więcej.

Trask spojrzał na niego i wszedł do centrum dowodzenia, gdzie niewielka grupka esperów zebrała się wokół dwóch sześciostopowych stołów.

Goodly poszedł za nim, kiwając głową. - Tutaj działy się bardzo dziwne rzeczy. Dzięki temu wiedzieliśmy, że Nathan i Zek mają kłopoty. - Wzruszył ramionami. - No to zrobiliśmy, co było w naszej mocy. - Goodly był znany ze swojej brytyjskiej flegmy. Ale jego stwierdzenie o „bardzo dziwnych rzeczach” miało ogromne znaczenie dla Traska: nie dowiedział się jeszcze o bardzo wielu rzeczach.

- I to wszystko w ciągu jednej godziny? - Powiedział w chwili, gdy zgromadzeni dookoła stołów esperzy robili miejsce dla szefa Wydziału. Trask zatrzymał się pomiędzy dwiema postaciami, śpiącymi w starannie zasłanych łóżkach.

- W o wiele krótszym czasie - wtrącił Chung. - Może ci o tym opowiem...

- Ja, Ian, Geoff Smart, wszyscy w tym samym czasie zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Jeżeli chodzi o mnie, dotyczyło to kolczyka Nathana. Po prostu ożył mi w dłoniach! Nie wiem, jak było ze Smartem, ale on jest empatą i wiele pracował razem z Nathanem; może nawet z takiej odległości wyczuł, że mają kłopoty. Oczywiście Ian odczytując przyszłość najwyraźniej „dostrzegł”, jak włączam komputer w pokoju Harry'ego. No to poszliśmy tam i włączyłem komputer. Było to samo, co wcześniej: liczby, równania i takie rzeczy. Nie jestem matematykiem, więc raczej ty mi o tym opowiedz! Wszystko pojawiło się na ekranie. Ale nie wszystko było dokładnie tak samo. Tym razem liczby zgrupowały się, połączyły, uformowały w coś innego. W coś, co było... no nie wiem, trwałe? No, prawie materialne.

Trask ujął Zek za nadgarstek; odetchnął z ulgą, wyczuwając równy puls. Zek, mówiłaś do mnie. Kiedy sądziłaś, że to już koniec, byłem jedyną osobą, do której przemówiłaś! To oznaczało dla Traska niezmiernie dużo. Następnie wypełnił płuca maksymalnie powietrzem, jakby po raz pierwszy od tygodnia brał oddech. Zmarszczył brwi, popatrzył na Chunga. - Coś materialnego, powiadasz? Na ekranie komputera?

Goodly podjął wątek opowieści. - Ben, czy pamiętasz te złote strzałki? Myślę o chwili, gdy umarł Harry?

- Oczywiście, pamiętam.

- A tą, którą zobaczyliśmy, jak wchodzi do komputera? W rzeczy samej, komputer nam to pokazał, prawda?

Trask skinął głową, odsunął się od stołów i skinął na resztę. - Dajcie im oddychać! - Do Goodly'ego powiedział zaś: -No i co?

- Moim zdaniem - odrzekł Goodly - strzałka, czy cokolwiek to było, czekała tam. Zanim w komputerze nie zabrakło prądu. Pamiętasz, że nie był podłączony? Cokolwiek to było, czy nazwiemy to „duchem”, czy „echem” Harry'ego Keogha, uaktywniło monitor i wypaliło się. Ale tym razem było podłączone do źródła energii, które uruchomiło to, co jeszcze pozostało. A więc... oto co zobaczyliśmy: - Liczby zatrzymały się na ekranie i, jak to powiedział David, uformowały się w coś materialnego - w złotą strzałkę! Była to ledwie widoczna wstęga żółtego dymu - prawie niematerialna - ale rzeczywista. Po czym... opuściła ekran!

- Co? - Trask zmarszczył czoło.

- Opuściła ekran - powtórzył Goodly. - Następnie przeszła przez ścianę pokoju i powędrowała dalej.

- Dalej? Dokąd?

Geoff Smart, empata, który właśnie pojawił się w pokoju, słysząc tę opowieść dodał od siebie: - Sądzę, że o to musisz zapytać Nathana, kiedy się obudzi.

Trask utkwił w nim spojrzenie. Smart miał niecałe sześć stóp wzrostu, był mocno zbudowany, rudy, krótko obcięty, wyglądał na kogoś agresywnego, jak bokser. Był jednak bardzo uprzejmym człowiekiem. To, czego brakowało w wyglądzie, wyrównywał jego talent; niezwykła zdolność do nawiązywania relacji. Posiadał umiejętność empatii, dzięki której pracował razem z Nathanem. Bardzo dużo wskazywało na to, że Smart będzie miał słuszność w swojej, jak dotąd niewypowiedzianej, ocenie tego, co się później stało. Wypowiedziana czy nie, Trask i tak poznał prawdę.

- Chcesz mi powiedzieć, że ta strzałka wyruszyła na poszukiwanie Nathana?

- Smart skinął głową. - I znalazła go! Jestem pewny. Myślę, że była tam - w komputerze - i czekała na niego. Żaden z nas tego nie wykrył, ale gdy Nathan się tutaj znalazł, rzecz sama się ujawniła. Kiedy w końcu otrzymała dawkę energii, gdy Chung włączył komputer...

- Strzałka wróciła do siebie. - Trask dokończył za niego. - Wróciła do Nathana.

Smart znowu skinął głową. - Tak właśnie uważam.

- Strzałka dokończyła zaczętą przez nas pracę - mówił Trask jakby do siebie, patrząc niemal z podziwem na młodego mężczyznę, leżącego na jednym z łóżek. - Dzięki temu odnalazł Kontinuum Möbiusa i zdobył wszystkie umiejętności. Ale... to był jego pierwszy raz, prawda? I pomimo tego potrafił odnaleźć drogę powrotną - i jeszcze zabrać ze sobą Zek?

Odezwał się David Chung: - Myślę, że nie był zdany tylko na siebie. Myślę, że prawdopodobnie miałem z tym coś wspólnego. A raczej to miało z tym coś wspólnego. - Podniósł do góry złoty, wygięty w kształt wstęgi Möbiusa kolczyk Nathana. - Maglore, lord Wampyrów dał to Nathanowi przed jego ucieczką z Turgosheim. Myślę, że Maglore używał kolczyka do śledzenia Nathana. Jednak takie urządzenie lokalizacyjne działa w obie strony. Nathan przywykł do niego i dlatego odnalazł drogę powrotną.

Trask rozejrzał się po zgromadzonych dookoła niego osobach. Przesunął wzrokiem po każdej twarzy, a następnie popatrzył na Zek Föener i Nekroskopa Nathana Keogha, którzy leżeli w łóżkach uśpieni środkami nasennymi. Na koniec uśmiechnął się szeroko i ze zdumieniem potrząsnął głową. Zwracając się do Smarta, Goodly'ego i Chunga powiedział: - A więc wszyscy mieliście w tym udział, prawda? O Boże, co byśmy bez was zrobili? Co bez was zrobiłby którykolwiek z nas i gdziekolwiek? - Następnie jego spojrzenie objęło wszystkich esperów. - Myślę o każdym z was.

Był to największy komplement, jaki padł z jego ust pod adresem ludzi z Wydziału.

Plan był prosty: Nathan ponownie odwiedził miejsce spoczynku sir Keenana Gormleya, żeby zapamiętać koordynaty oraz opowiedzieć byłemu dowódcy Wydziału E o eksperymencie z Kontinuum Möbiusa. Po powrocie do kwatery głównej Wydziału E, Nathan miał przeskoczyć tam, gdzie spoczywa Gormley. Gdyby coś poszło nie tak, David Chung miał wykorzystać kolczyk Nathana i sprowadzić go z powrotem. Żeby dodać eksperymentowi cech badań naukowych, część członków Wydziału E miała czekać przy grobie Gormleya, aby zmierzyć ewentualną różnicę czasu potrzebną na pokonanie odległości pomiędzy kwaterą główną, a cmentarzem Kensington.

Wszystko było przygotowane. Wybiła dziewiąta rano, a temperatura powietrza w mieście podnosiła się; Nathan, Trask oraz większość agentów Wydziału E znajdowali się w centrum dowodzenia. Pomimo włączonej klimatyzacji wszyscy byli lekko spoceni. W końcu Trask oświadczył: - No, synu. Teraz to twoja chwila.

Nathan uśmiechnął się nerwowo, popatrzył po wszystkich twarzach, zatrzymując wzrok na Zek, Uśmiechnęła się dodając mu otuchy i przypomniała: - Już raz to zrobiłeś. Nathan pokiwał głową. - Tak. Raz to zrobiłem.

Trask zaniepokoił się i powiedział: - Słuchaj, jeśli chcesz jeszcze poczekać...

- Nie - przerwał mu Nathan. - Zróbmy to teraz. Nie zostało nam dużo czasu. Jeśli się uda, to znacznie zwiększy moje szanse po powrocie do Krainy Słońca.

David Chung zrobił krok do przodu, uśmiechnął się szeroko mówiąc: - Nathan, ja...

Wyciągnął rękę. Dotknęli się przedramionami tak, jak robią to Cyganie i Chung cofnął się. Jakby na dany sygnał wszyscy esperzy odsunęli się od Nathana, który stał pośrodku pokoju.

Nadeszła ta chwila.

Zapadła kompletna cisza, zaś wszystkie twarze wyrażały napięcie i oczekiwanie. Nathan czuł siłę skoncentrowanych na sobie myśli. Wszyscy stali dookoła niego w bezpiecznej odległości. Czując na sobie ich wzrok, a właściwie umysły, stwierdził, że może być to przeszkodą. Zamknął oczy, żeby się odizolować. Nie mógł jednak zamknąć umysłu, przeciwnie, musiał otworzyć umysł. Otworzyć i skupić się na liczeniu wirujących liczb!

W jednej chwili, tak szybko, że prawie go to wytrąciło z równowagi, równania Möbiusa zaczęły przekształcać się na ekranie jego metafizycznego umysłu. To był wir liczb, a jednocześnie było to coś innego. Liczby, cechy oraz symbole były takie same, ale wzór był inny. Nie było już wirującego ciągu liczb, ale uporządkowany ruch obliczeń oraz zmieniających się równań na kształt pojawiającej się z wolna odpowiedzi, wyjaśniającej kwestię o niezmiernej złożoności. Odpowiedź pojawiała się na ekranie jakiegoś gigantycznego komputera.

Jednak tym razem Nathan nie byt już ignorantem, ani uczniem na lekcji matematyki. Teraz wiedział czego szuka, jak kontrolować i wykorzystać znalezisko. Nagle „to” pojawiło się, a Nathan zatrzymał bieg liczb. Wielkie Równanie zapisane na ekranie jego umysłu niczym wydruk z komputera. Przez krótką chwilę równanie trwało, po czym rozpuściło się i przekształciło formując... drzwi.

Drzwi Möbiusa!

Nathan wyczuł je, były rzeczywistością. Otworzył oczy i zobaczył je - w pokoju, o krok od siebie. Na dodatek wiedział, że jest jedynym człowiekiem na świecie, który może je widzieć.

To, co zdarzyło się chwilę później wszyscy świadkowie zapamiętają na zawsze. Obserwowali Nathana, dostrzegali najdrobniejsze szczegóły: wygląd, ubiór, postawę, nawet niektóre z jego uczuć precyzyjnie odzwierciedlając obraz tego człowieka w swoich nadzwyczajnych umysłach.

Nathan miał trochę ponad sześć stóp wzrostu. Był atletycznej budowy ciała: szerokie ramiona, wąski w talii, o mocnych rękach i nogach. Patrząc na Nathana, Ben Trask dostrzegał „prawdę”: odzwierciedlenie Harry'ego Keogha. Naturalna niewinność, współczucie i uduchowienie. Tak samo pomyślał, gdy po raz pierwszy zobaczył Nathana i od tej pory nic się nie zmieniło. To co działo się teraz, jeszcze bardziej potwierdzało opinie Traska.

Nathan popatrzył w drzwi Möbiusa i zrobił krok do przodu. Było to działanie niemal automatyczne, instynktowne, tak jakby coś zza drzwi przyciągało go, jakby coś go kusiło. Następnie, rzucając ostatnie spojrzenie na Traska i pozostałych wykonał ostatni, chwiejny, ale zdecydowany krok... poza ten świat.

Był i zniknął! Zobaczyli jak znika jego prawa stopa, łydka, udo, połowa ciała oraz twarz, reszta zniknęła w pustce ułamek sekundy później. W pokoju nie było już Nekroskopa Nathana Keogha. Jedynie pyłki kurzu widoczne w promieniach słońca płynęły w stronę próżni, w której zniknął Nathan.

Łatwo to opisać, lecz trudno oddać zaskoczenie świadków. Agent stojący na podwyższeniu prawie zapomniał, że ma powiedzieć do mikrofonu magiczne słowo „Teraz!” Z cmentarza Kensington w tej samej chwili nadeszła odpowiedź: „Teraz!” Człowiek na podwyższeniu skrzywił się.

- Tak, teraz, na litość boską! Dlaczego powtarzasz za mną? Właśnie zniknął. Wszedł do drzwi.

Z drugiej strony dobiegła zdecydowana odpowiedź: - A kto niby za tobą powtarza? Co ja ci mówię! Właśnie wyszedł! Jest teraz tutaj!

Świadkowie nie odnotowali najmniejszej różnicy w czasie. Z Nathanem było jednak inaczej.

Wszedł w metafizyczne drzwi Möbiusa, w miejsce pomiędzy miejscami, poza czasem, a jednak ogarnięty i ogarniający czasoprzestrzeń. Było to niepodobne do żadnego ze znanych mu doświadczeń. Nawet do sytuacji, w której niecałe dwadzieścia cztery godziny temu był tu po raz pierwszy razem z Zek. Wtedy przynajmniej znajdowali się w otoczeniu wody, całej masy wód Morza Jońskiego, która pod ciśnieniem wdarła się wraz z nimi do Kontinuum. Teraz nie było nawet wody.

Nie było niczego!

Było to miejsce kompletnej ciemności, może nawet była to Pierwotna Ciemność, która istniała przed pojawieniem się tego czy jakiegokolwiek innego, równoległego wszechświata. Brakowało nie tylko światła, nie było absolutnie niczego. Można to było porównać do centrum czarnej dziury (podczas nauki w Wydziale E poznał podstawy kosmologii), tyle, że czarna dziura cechuje się potężną grawitacją, która w tym miejscu nie istniała. Brak grawitacji, światła, czasu (a więc także przestrzeni). Było to miejsce, w którym nie obowiązuje żadne prawo natury czy nauki, miejsce poza znanym wszechświatem. A jednak istniało ono w obszarze znanego Wszechświata, ponieważ zostało dwukrotnie wykreowane obliczeniami normalnego, czy też anormalnego człowieka, Nekroskopa Nathana Keogha. Ojciec Nathana, Harry, często korzystał z tego „miejsca”, był prawie jego mieszkańcem.

Zarówno w środku, jak i na obrzeżach, Kontinuum Möbiusa było nigdzie i wszędzie. Korzystając z takiego punktu wyjścia można było dojść wszędzie lub na zawsze donikąd. I było owo zawsze, ponieważ w bezczasowym - otoczeniu? -nic nigdy się nie starzało, ani nie zmieniało, o ile nie wpłynęła na to siła woli. Nathan wiedział o tym, ale nie pojmował skąd posiada tę wiedzę. Ale skąd ssak taki jak delfin wie, jak pływać? To kwestia umysłu, krwi, genów.

Takie „miejsce” jak Kontinuum Möbiusa można co najwyżej opisać w przybliżeniu. Nauczyciele Nathana poruszali również kwestie teologiczne, szczególnie dotyczące chrześcijaństwa. Nathan wyczuwał, że Kontinuum może być w jakiś sposób miejscem „świętym”. Miejscem ukrytym, w którym jak dotąd żaden bóg nie wypowiedział cudownych słów ewokacji: „Niech stanie się światłość!” Jeśli zaś owe słowa zostały wypowiedziane... to Kontinuum było źródłem wszystkiego, pierwotną jednią, z której WSZYSTKO rozjarzyło się w wielkim i wspaniałym początku!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin