A. i B. Strugaccy - Wspaniale urzadzona planeta.pdf

(170 KB) Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Wspaniale urzadzona planeta
A. i B. Strugaccy
W SPANIALE URZ ġ DZONA PLANETA
I
Lu stał zanurzony po pas w soczystej zieleni i patrzył, jak l Ģ duje helikopter. Wicher, bij Ģ cy
od Ļ migieł, rozkołysał spokojne dot Ģ d morze ro Ļ linno Ļ ci, po którym rozeszły si ħ srebrzyste i
ciemnozielone fale. Lu wydawało si ħ , Ň e helikopter obni Ň a si ħ zbyt wolno, wi ħ c niecierpliwie
przest ħ pował z nogi na nog ħ . Było bardzo gor Ģ co i duszno. Male ı kie białe sło ı ce wzeszło ju Ň
wysoko, nawet trawa dyszała skwarem. ĺ migła zafurczały gło Ļ niej; helikopter odwrócił si ħ
bokiem do Lu, potem obni Ň ył si ħ nagle na jakie Ļ półtora metra i uton Ģ ł niemal w trawie na
szczycie pagórka. Lu pobiegł w gór ħ po zboczu, pl Ģ cz Ģ c si ħ i potykaj Ģ c w trawie.
Silnik zamilkł, Ļ migła zwolniły obroty i po chwili zamarły w bezruchu. Z kabiny helikoptera
wyszli ludzie. Najpierw wygramolił si ħ Ļ lamazarny nieco dryblas w kurtce z podwini ħ tymi
r ħ kawami. Jego spłowiałe włosy, nie kr ħ powane hełmem, sterczały niesfornie nad owaln Ģ
br Ģ zow Ģ twarz Ģ . Lu poznał go: był to kierownik grupy, Tropiciel ĺ ladów, Anatol Popow.
— Dzie ı dobry, gospodarzu — przemówił wesoło, wyci Ģ gaj Ģ c r ħ k ħ . — Ni ı –chao!
— Chao–ni ı , Tropiciele ĺ ladów! — odrzekł Lu. — Witamy serdecznie na Leonidzie!
Uczynił równie Ň powitalny gest, ale musieli przej Ļę jeszcze z dziesi ħę kroków, zanim si ħ
spotkali.
— Bardzo si ħ ciesz ħ — powiedział Lu, u Ļ miechaj Ģ c si ħ szeroko.
— Wynudził si ħ pan za wszystkie czasy?
— Skona ę mo Ň na było z nudów! Sam jeden na całej planecie.
Za plecami Popowa kto Ļ krzykn Ģ ł: „A Ň esz ty…!” — i co Ļ z łoskotem run ħ ło w traw ħ .
— To wła Ļ nie Borys Fokin — zaprezentował Popow nie odwracaj Ģ c głowy. — Archeolog
„wa ı ka–wsta ı ka”.
— To przez t ħ diabelsk Ģ traw ħ … — wykrztusił Borys Fokin podnosz Ģ c si ħ niezdarnie. Miał
rude w Ģ siki, usiany piegami nos i zsuni ħ ty na bakier biały plastykowy hełm. Borys wytarł
po Ļ piesznie o spodnie swe zabrudzone zieleni Ģ dłonie i przedstawił si ħ : — Archeolog Fokin z
grupy Tropicieli ĺ ladów. Bardzo miło mi pozna ę fizyka Lu.
Przedstawił si ħ uroczy Ļ cie, według wszelkich zasad, których go widocznie jeszcze
niedawno uczono w szkole.
— Witam serdecznie, archeologu Fokin — powiedział Lu.
— A to jest Tatjana Palej, tak Ň e archeolog — rzekł znowu Popow.
Lu zbli Ň ył si ħ i grzecznie skłonił głow ħ . Dziewczyna miała szare zuchwałe oczy i
ol Ļ niewaj Ģ co białe z ħ by. R ħ ka jej była silna i szorstka. Nawet kombinezon umiała nosi ę z
wdzi ħ kiem.
— Nazywam si ħ Tania — o Ļ wiadczyła.
— A ja Guan–Czen — niezdecydowanie wymamrotał Lu.
— Mboga — przedstawił Popow — biolog i my Ļ liwy.
— Gdzie on jest? — zapytał Lu. — Ach, prosz ħ mi wybaczy ę . Stokrotnie przepraszam!
— Nie szkodzi, fizyku Lu — powiedział Mboga, witaj Ģ c si ħ serdecznie.
Mboga był Pigmejem z Kongo i ponad traw Ģ wystawała tylko jego czarna głowa, owini ħ ta
biał Ģ chustk Ģ . Obok głowy sterczała masywna, czarna lufa karabinu.
— To jest Tora My Ļ liwy — powiedziała ciepło Tatjana.
Lu musiał si ħ schyli ę , aby u Ļ cisn Ģę r ħ k ħ Torze My Ļ liwemu. Teraz wiedział, kim jest Mboga:
Tora My Ļ liwy — to przecie Ň członek komitetu, sprawuj Ģ cego opiek ħ nad faun Ģ innych planet;
to biolog, maj Ģ cy w swoim dorobku odkrycie „bakterii Ň ycia” na Pandorze; to zoopsycholog,
który oswoił potworne marsja ı skie „sora–tobu–hiru” — lataj Ģ ce pijawki. Lu czuł si ħ strasznie
za Ň enowany swoj Ģ gaf Ģ .
— Widz ħ , Ň e pan jest bez broni, fizyku Lu — zauwa Ň ył Mboga.
— W ogóle to ja mam pistolet — odrzekł Lu. — Ale on jest bardzo ci ħŇ ki.
— Rozumiem — powiedział Mboga z aprobat Ģ , po czym rozejrzał si ħ dokoła. — Mimo
wszystko podpalili Ļ my step — rzekł Ļ ciszonym głosem.
Lu odwrócił si ħ . Od pagórka a Ň do samego horyzontu ci Ģ gn ħ ła si ħ płaska równina, pokryta
l Ļ ni Ģ c Ģ , soczyst Ģ traw Ģ . Ze trzy kilometry od wzgórza płon ħ ła trawa, podpalona reaktorem
rakiety desantowej. W białawe niebo wznosiły si ħ z wolna g ħ ste kł ħ by jasnego dymu. Za
dymem majaczyła rakieta — ciemne jajko na trzech rozstawionych podpórkach. Wokół rakiety
czerniał szeroki, wypalony kr Ģ g.
— To nic strasznego — powiedział Lu — trawa szybko zga Ļ nie. Tu jest bardzo wilgotno.
Chod Ņ cie, to wam poka Ňħ wasze gospodarstwo.
Wzi Ģ ł Popowa pod r ħ k ħ i powiódł go obok helikoptera na drug Ģ stron ħ wzgórza. Pozostali
ruszyli ich Ļ ladem. Lu obejrzał si ħ kilka razy, z u Ļ miechem machaj Ģ c ku nim r ħ k Ģ .
Popow burkn Ģ ł ze zło Ļ ci Ģ :
— Zawsze jest nieprzyjemnie, gdy człowiek tak nabałagani przy l Ģ dowaniu.
— Trawa szybko zga Ļ nie — powtórzył Lu.
Słyszał, jak id Ģ cy za nim Fokin troszczy si ħ pieczołowicie o archeologa: „Ostro Ň nie, Taniu,
tu, zdaje si ħ , jest k ħ pa”… — „Utrapienie ty moje — odpowiadała in Ň ynier archeolog. — Sam
patrz lepiej pod nogi”.
— Oto wasze gospodarstwo — oznajmił Lu.
Bezkresn Ģ , zielon Ģ równin ħ przecinała szeroka, spokojna rzeka. Na zakr ħ cie rzeki błyszczał
w sło ı cu karbowany dach.
— To moje laboratorium — zakomunikował Lu.
Na prawo od laboratorium unosiły si ħ w niebo kł ħ by czerwonego i czarnego dymu.
— A tam buduje si ħ magazyn — poinformował..
Wida ę było, jak w dymie miotaj Ģ si ħ jakie Ļ cienie. Na moment ukazała si ħ wielka,
niedoł ħŇ na maszyna na g Ģ sienicach — robot–matka, w Ļ ród dymów od razu co Ļ błysn ħ ło,
rozległ si ħ dono Ļ ny łoskot i jeszcze g ħ stsze kł ħ by buchn ħ ły w niebo.
— A tam oto jest miasto — wskazał Lu.
Od bazy do miasta było niewiele wi ħ cej ni Ň kilometr. Z pagórka budynki miasta wygl Ģ dały
jak szare płaskie cegły. Szesna Ļ cie szarych, olbrzymich cegieł…
— Istotnie — powiedział Fokin — bardzo oryginalne rozmieszczenie.
Popow w milczeniu skin Ģ ł głow Ģ . To miasto było zupełnie niepodobne do innych. Do
momentu Odkrycia planety Leonidy, Tropiciele ĺ ladów — jak nazywano pracowników
komisji zajmuj Ģ cej si ħ badaniem Ļ ladów działalno Ļ ci innych istot rozumnych w Kosmosie —
zetkn ħ li si ħ jedynie z dwoma miastami. Z opustoszałym miastem na Marsie i równie pustym
miastem na Władysławie — planecie bł ħ kitnej gwiazdy EN–17. Miasta te najwyra Ņ niej
budował sam architekt. Były tam cylindryczne, wrzynaj Ģ ce si ħ wiele pi ħ ter w gł Ģ b gmachy ze
Ļ wiec Ģ cej substancji krzemoorganicznej, rozmieszczone koncentrycznie.
Miasto na Leonidzie miało zupełnie inny wygl Ģ d. Były to po prostu dwa rz ħ dy szarych
pudełek z porowatego wapniaka.
Popow w milczeniu skin Ģ ł głow Ģ . To miasto było zupełj nie niepodobne do innych. Do
momentu odkrycia pis Leonidy, Tropiciele Siadów — jak nazywano pracowników komisji
zajmuj Ģ cej si ħ badaniem Ļ ladów działalno Ļ ci nych istot rozumnych w Kosmosie — zetkn ħ li si ħ
j« z dwoma miastami. Z opustoszałym miastem na i równie pustym miastem na Władysławie
— planecie kitnej gwiazdy EN—17. Miasta te najwyra Ņ niej budował sam architekt. Były tam
cylindryczne, wrzynaj Ģ ce si ħ wiele pi ħ ter w gł Ģ b gmachy ze Ļ wiec Ģ cej substancji krzemc
organicznej, rozmieszczone koncentrycznie.
Miasto na Leonidzie miało zupełnie inny wygl Ģ d. Były po prostu dwa rz ħ dy szarych pudełek
z porowatego waf niaka.
— Czy odwiedzał pan miasto po Gorbowskim? — zapytał Popow.
— Nie — a — odpowiedział Lu — ani razu. Wła Ļ ciwie miałem kiedy. Zreszt Ģ nie jestem
archeologiem, lecz fizykiem atmosferycznym. No i wreszcie Gorbowski mnie, bym tam nie
chodził.
— Bu–buch! — rozległo si ħ z budowy. G ħ stymi obłokami rwały si ħ w gór ħ czerwone kł ħ by
dymu. W Ļ ród nic zarysowywały si ħ ju Ň gładkie Ļ ciany magazynu. Robot–matka wydostawała
si ħ z dymu na traw ħ . Obok niej skakały czarne cybernetyczne roboty–budowniczowie, podobne
pielgrzymów. Nast ħ pnie cybery ustawiły si ħ w szeregu i pobiegły nad rzek ħ .
— Dok Ģ d to one? — z ciekawo Ļ ci Ģ zapytał Fokin.
— K Ģ pa ę si ħ — rzekła Tania.
— Wyrównuj Ģ zapor ħ — wyja Ļ nił Lu. — Magazyn ju Ň prawie gotów. Trzeba je zaraz
przestroi ę na inny system, gdy Ň b ħ d Ģ budowa ę hangar i wodoci Ģ g.
— Wodoci Ģ g! — zapiał z zachwytu Fokin.
— Wolałbym jednak przenie Ļę baz ħ nieco dalej od miasta — rzekł Popow z wahaniem.
— Tak zarz Ģ dził Gorbowski — odpowiedział Lu. — Niedobrze jest oddala ę si ħ zbytnio od
bazy.
— To tak Ň e racja — przyznał Popow. — ņ eby tylko cybery nie uszkodziły miasta.
— Ale Ň sk Ģ d! — obruszył si ħ Lu. — One mi tam nie pójd Ģ .
— Jaka to wspaniale urz Ģ dzona planeta — przemówił Mboga.
— Tak, to prawda — rado Ļ nie potwierdził Lu. — Rzeka, powietrze, ziele ı i Ň adnych
komarów, Ň adnych szkodliwych owadów!
— Uroczy zak Ģ tek — powtórzył Mboga.
— A k Ģ pa ę si ħ mo Ň na? — zapytała Tania.
Lu popatrzył na rzek ħ . W jej zielonkawych odm ħ tach trudno si ħ było przejrze ę , ale poza tym
była to jednak najpoczciwsza rzeka z najprawdziwsz Ģ pod sło ı cem wod Ģ . Leonida była
pierwsz Ģ planet Ģ , na której znaleziono powietrze, nadaj Ģ ce si ħ do oddychania, i prawdziw Ģ
wod ħ .
— My Ļ l ħ , Ň e mo Ň na si ħ k Ģ pa ę — powiedział Lu. — Wprawdzie ja sam si ħ nie k Ģ pałem, nie
miałem czasu.
— Wobec tego b ħ dziemy si ħ k Ģ pa ę codziennie! — ucieszyła si ħ Tania.
— Nie zgadzam si ħ — zaoponował Fokin. — Trzy razy dziennie! Wła Ļ ciwie to k Ģ piel
b ħ dzie chyba naszym głównym zaj ħ ciem…
— No, dobrze — przerwał mu Popow. — A tam co? — zapytał, patrz Ģ c na pasmo płaskich
wzgórz na horyzoncie.
— Nie wiem — wzruszył ramionami Lu. — Tam jeszcze nikt nie był. Walkenstein nagle
zachorował i Gorbowski musiał go zabra ę . Zd ĢŇ ył tylko wyładowa ę dla mnie sprz ħ t i odleciał.
Przez pewien czas wszyscy stali w milczeniu i patrzyli na wzgórza, rozci Ģ gaj Ģ ce si ħ na
horyzoncie. Pierwszy odezwał si ħ Popow:
— Za jakie Ļ trzy dni sam polec ħ wzdłu Ň rzeki w obie strony.
— Je Ļ li s Ģ jeszcze jakiekolwiek Ļ lady — zauwa Ň ył Fokin — to niew Ģ tpliwie nale Ň y ich
szuka ę wła Ļ nie przy rzece.
— Na pewno — grzecznie zgodził si ħ Lu. — A teraz chod Ņ my do mnie.
Popow obejrzał si ħ na helikopter.
— Nic mu nie b ħ dzie, niech zostanie tutaj — powiedział Lu. — Hipopotamy nie wchodz Ģ na
wzgórza.
— Oo — zdziwił si ħ Mboga. — Hipopotamy?
— To tylko ja je tak nazywam. Z daleka s Ģ nawet podobne do hipopotamów, ale z bliska ich
nie widziałem.
Zacz ħ li wreszcie schodzi ę ze wzgórza.
— Po tamtej stronie trawa jest bardzo wysoka, widziałem tylko ich grzbiety — ci Ģ gn Ģ ł Lu.
Mboga szedł obok niego mi ħ kkim, posuwistym krokiem, rozsuwaj Ģ c faluj Ģ c Ģ traw ħ .
— Poza tym s Ģ tu te Ň ptaki — wyja Ļ niał gospodarz swym go Ļ ciom. — To istne olbrzymy i w
dodatku lataj Ģ nieraz bardzo nisko. Jeden ptak o mało co nie przewrócił mi lokatora.
Popow, nie zwalniaj Ģ c kroku, popatrzył w niebo, zakrywaj Ģ c oczy od sło ı ca.
— Przy okazji — powiedział — musz ħ posła ę radiogram na „Słonecznik”. Czy mo Ň na
b ħ dzie skorzysta ę z waszej radiostacji?
— Ile dusza zapragnie — odpowiedział Lu.
— Wie pan, Percey Dixon chciał ustrzeli ę jednego. Mówi ħ o ptakach. Ale Gorbowski nie
pozwolił.
— Dlaczego? — zapytał Mboga.
— Nie wiem, nie mam poj ħ cia. Ale był strasznie rozgniewany i — nie uwierzycie chyba —
chciał odebra ę nam wszystkim bro ı .
— Nam nawet zabrał — powiedział Popow. — To był wielki skandal na Radzie. Według
mnie, wyszło bardzo nieładnie — Gorbowski wprost przytłoczył nas wszystkich swoim
autorytetem.
— Prócz Tory My Ļ liwego — wtr Ģ ciła Tania.
— No có Ň , ja bro ı wzi Ģ łem — przytakn Ģ ł Mboga.
— Ale ja rozumiem Leonida Andriejewicza. Tu jako Ļ wcale nie chce si ħ strzela ę .
— A mimo wszystko Gorbowski to dziwak! — wybuchn Ģ ł Fokin.
— Ka Ň dy ma swoje dziwactwa — powiedział Lu pow Ļ ci Ģ gliwie. — Moim zdaniem, to
wspaniały człowiek.
Podeszli wreszcie do obszernej kopuły laboratorium z niskimi, okr Ģ głymi drzwiczkami. Nad
kopuł Ģ obracały si ħ w ró Ň ne strony trzy kratownicowe dyski lokatorów.
— Tu oto mo Ň na rozbi ę wasze namioty — zaproponował Lu. — A je Ļ li trzeba, to dam
rozkaz cyberom, by wybudowały wam co Ļ bardziej trwałego.
Popow spojrzał na kopuł ħ , popatrzył na kł ħ by czerwonego i czarnego dymu za laboratorium,
nast ħ pnie obejrzał si ħ na szare dachy miasta i rzekł z poczuciem winy:
— Wie pan, Lu? Boj ħ si ħ , Ň e b ħ dziemy tu panu przeszkadza ę . I do miasta taki kawał. Ju Ň
lepiej urz Ģ dzimy si ħ jako Ļ w mie Ļ cie, co?
— I zreszt Ģ tu jako Ļ pachnie spalenizn Ģ — dodała Tania — a ja do tego boj ħ si ħ cyberów…
— Ja równie Ň nie znosz ħ cyberów — solidarnie doł Ģ czył si ħ Fokin.
Lu z uraz Ģ wzruszył ramionami.
— Jak chcecie — powiedział. — Według mnie, tu jest bardzo dobrze.
— Gdy tylko rozbijemy obóz — rzekła Tania — Ļ ci Ģ gniemy pana z pewno Ļ ci Ģ . Sam pan
zobaczy, jak u nas b ħ dzie Ļ wietnie. A od miasta do bazy jest przecie Ň bliziutko!
— No có Ň — powiedział Lu. — Czemu by nie…? Ale na razie prosz ħ do mnie…
Archeolodzy, schyliwszy si ħ uprzednio, skierowali swe kroki ku niskim drzwiczkom.
Mboga szedł ostatni, nie chyl Ģ c czoła przed niczym.
Lu stan Ģ ł na progu i rozejrzał si ħ . Gdy zobaczył zdeptan Ģ ziemi ħ , po Ň ółkł Ģ , zmi ħ t Ģ traw ħ ,
ponure stosy stopionego Ň elastwa, to nagle u Ļ wiadomił sobie, Ň e tu rzeczywi Ļ cie pachnie
spalenizn Ģ .
II
W mie Ļ cie była tylko jedna jedyna ulica, bardzo szeroka, porosła g ħ st Ģ traw Ģ . Ci Ģ gn ħ ła si ħ
prawie dokładnie wzdłu Ň południka i ko ı czyła niedaleko rzeki. Popow postanowił rozbi ę obóz
w centrum miasta. Prac ħ zacz ħ li o trzeciej po południu według czasu miejscowego (doba na
Leonidzie miała nieco ponad 27 godzin).
Upał jakby si ħ wzmógł. Wiatru nie było, nad szarymi prostopadło Ļ cianami budynków dr Ň ało
rozpalone powietrze i tylko w południowej cz ħĻ ci miasta, bli Ň ej rzeki, było nieco przewiewnie.
Pachniało — jak mówił Fokin — sianem i „troszeczk ħ chlorellow Ģ * plantacj Ģ ”.
Popow zabrał ze sob Ģ Mbog ħ a tak Ň e Lu, który zaproponował mu sw Ģ pomoc. Wsiedli w
helikopter i poszybowali ku rakiecie, aby przywie Ņę z niej aparatur ħ i produkty, Tatjana za Ļ i
Fokin zaj ħ li si ħ pomiarami miasta. Sprz ħ tu było niewiele i Popow przewiózł go w dwóch
partiach. Kiedy przyleciał po raz pierwszy, Fokin, pomagaj Ģ cy przy wyładowywaniu,
zakomunikował głosem daj Ģ cym wiele do my Ļ lenia, Ň e wszystkie budynki miasta maj Ģ bardzo
zbli Ň one do siebie wymiary, a ich odchylenia od Ļ rednich dadz Ģ si ħ doskonale uło Ň y ę w
klasyczn Ģ krzyw Ģ prawdopodobie ı stwa.
— To bardzo ciekawe — zauwa Ň ył grzecznie Lu.
— Dowodzi to — kontynuował Fokin — Ň e wszystkie budynki maj Ģ to samo przeznaczenie.
Pozostaje tylko ustali ę — jakie? — dodał po namy Ļ le.
Kiedy helikopter wrócił ponownie, Popow zobaczył, Ň e Tania i Fokin ustawili wysok Ģ
Ň erd Ņ , wznosz Ģ c ponad miastem nieoficjalny sztandar Tropicieli ĺ ladów — białe płótno ze
stylizowanym emblematem siedmiobocznej nakr ħ tki Ļ ruby.
W odległych czasach, prawie półtora stulecia temu, pewien wielki badacz Kosmosu —
zaci ħ ty przeciwnik studiowania Ļ ladów działalno Ļ ci innych istot rozumnych w Kosmosie —
o Ļ wiadczył pochopnie, Ň e za niezbite Ļ wiadectwo tego rodzaju działalno Ļ ci gotów jest uzna ę
wył Ģ cznie koło na osi, graficzne przedstawienie twierdzenia Pitagorasa, wykute w skale, i
siedmioboczn Ģ Ļ rubk ħ . Tropiciele ĺ ladów przyj ħ li wyzwanie i ozdobili swój sztandar
emblematem Ļ rubki.
Popow z zadowoleniem zasalutował sztandarowi. Wiele spalono paliwa, wiele przebyto
parseków * od narodzin tego sztandaru. Po raz pierwszy wzniesiono go nad kolistymi ulicami
opuszczonego miasta na Marsie. Wtedy jeszcze kr ĢŇ yły fantastyczne hipotezy, Ň e zarówno
miasto, jak i sputniki Marsa mog Ģ by ę pochodzenia naturalnego. Wtedy tylko naj Ļ mielsi
Tropiciele ĺ ladów uwa Ň ali, Ň e miasto i sputniki s Ģ jedynymi Ļ ladami marsja ı skiej cywilizacji,
która znikła w tak tajemniczy sposób. I wiele jeszcze musiano przeby ę parseków, wiele ziemi
przekopano, zanim zatriumfowała jedynie słuszna hipoteza: opustoszałe miasta i porzucone
sputniki zostały zbudowane przez przybyszy z odległego i nieznanego systemu planetarnego.
Ale co z tym miastem na Leonidzie…
Popow wyrzucił z kabiny helikoptera ostatni tobół, zeskoczył w traw ħ i z rozmachem
zatrzasn Ģ ł drzwiczki. Lu podszedł do niego, rozwijaj Ģ c podwini ħ te r ħ kawy, i powiedział:
— Pozwólcie, Ň e was teraz po Ň egnam, archeologu Popow. Za dwadzie Ļ cia minut mam
przeprowadzi ę sondowanie.
— Oczywi Ļ cie — odparł Popow. — Nie ma o czym mówi ę . Serdecznie dzi ħ kuj ħ , Lu. Prosz ħ
przyj Ļę do nas na kolacj ħ . Lu spojrzał na zegarek i powiedział:
— Dzi ħ kuj ħ , ale nie wiem jeszcze, czy przyjd ħ . Mboga, oparłszy strzelb ħ o Ļ cian ħ
najbli Ň szego budynku, nadmuchiwał namiot na samym Ļ rodku ulicy. Rzucił okiem za
Z chlorella vulgaris wyrabia si ħ antybiotyk — chlorelin ħ (chlorellin).
* Parsek — jednostka miary odległo Ļ ci w astronomii równa 3,26 lat Ļ wietlnych.
*
Zgłoś jeśli naruszono regulamin