Mary Clarke
DIANA
Nie spełnione sny
Przekład Anna Bartkowicz
Warszawa 1998
Tytuł oryginału
DIANA. ONCE UPON A TIME
Copyright © by MARY CLARKE
Exclusively represented by
SINGER MEDIA CORPORATION & QUELLE PRESSE
Polish edition copyright © by MARBA CROWN LTD.
Polish translation copyright © by Anna Bartkowicz
Zdjęcie na okładce copyright © BULLS
Wkładka zdjęciowa copyright © by Press Association
Redakcja
Hanna Grajewska-Rychlik
Projekt graficzny okładki
Andrzej Kosiński
ISBN 83-85467-83-1
Wydanie II
Wydawnictwo MARBA CROWN LTD.
02-685 Warszawa, ul. O. Langego 2 m. 15
Skład „Polico-Art”, Warszawa
Printed in Poland
Druk: Zakłady Graficzne ATEXT S.A.
Gdańsk, ul. Trzy Lipy 3
tel. (0-58) 302-57-69, (0-58) 302-64-41
Moim rodzicom, którzy mnie ukształtowali
Moim przyjaciołom, którzy mnie kochają
i których ja kocham
Benowi, mojemu ukochanemu synowi
i Davidowi, partnerowi i niezwykle
bliskiemu przyjacielowi, który ani na
chwilę we mnie nie zwątpił, wspierając
mnie duchowo.
Dziękuję wam wszystkim.
Przedmowa
Mój pomarańczowy citroën diane przemykał się ruchliwą londyńską ulicą w stronę Ludgate Circus.
Był rok 1981, wspaniały lipcowy dzień. Na chodnikach zalanych porannym słońcem kłębiły się tłumy. Londyn jest miastem ruchliwym i o tej porze dnia mnóstwo ludzi pędzi tu zwykle do pracy, po zakupy albo na zwiedzanie miasta. Na ich twarzach przypominających szare maski maluje się determinacja i napięcie. Tego dnia jednak było inaczej. Twarze były uśmiechnięte, naokoło słyszało się głośny śmiech. Panowała powszechna radość, ludzie czuli, że dobrze jest żyć i brać udział w tym, co się właśnie dzieje. Nawet policjantka, która odkryła, że nie zapłaciłam podatku drogowego, z uśmiechem dała mi znak, żebym jechała dalej, upominając łagodnie:
1
- Kiedy minie dzisiejszy dzień, musi to pani uregulować.
No tak, „dzisiejszy dzień”, dzień, w którym pewna dziewczyna - moja podopieczna sprzed dziesięciu lat - wychodzi za mąż i w którym ja jadę na jej ślub. Ta dziewczyna, którą znałam przed laty i z którą pozostawałam w kontakcie, spotykając się z nią od czasu do czasu, nie miała nigdy wygórowanych życiowych ambicji. Podobnie jak wiele innych dziewcząt, marzyła o jednym - chciała skończyć szkołę, zakochać się, wyjść za mąż i mieć dzieci - kilkoro, co najmniej troje albo czworo - i żyć w licznej, szczęśliwej rodzinie. Teraz jej marzenia zaczynały się spełniać: zakochała się i miała wyjść za mąż. Jednak między nią a jej rówieśnicami była pewna istotna różnica. Otóż dziewczyna, o której mowa, Diana, zakochała się w Karolu, księciu Walii, i miała stać się księżniczką z bajki, za którą tęsknił naród, inspiracją dla tych, którzy mieli odwagę marzyć, i dowodem na to, że bajki czasami naprawdę się urzeczywistniają. Dzięki niej ludzie - przynajmniej tego jednego dnia - mogli uciec od ponurej monotonii codziennego życia. Tego dnia nawet zwolennicy republiki i opozycjoniści byli zadowoleni, bo mogli twierdzić, że jej ślub z księciem Karolem jest przedsięwzięciem propagandowym mającym odwrócić uwagę narodu od spotykających go „nieszczęść”.
Kiedy dostałam zaproszenie, wpadłam w zachwyt. Przedtem moja rodzina była bardzo ciekawa, czy je otrzymam. Ja sama poświęcałam temu zagadnieniu niewiele uwagi, bo wiedziałam, że - choć na ślubie mają być setki osób - Dianie pozwolono na wystosowanie tylko kilku osobistych zaproszeń. Rok wcześniej zostałam, co prawda, zaproszona na ślub jej starszej siostry Sary, kiedy ta wychodziła za mąż w Althorp, jednak mimo to nie wiedziałam, czego się spodziewać, aż do chwili gdy zaproszenie na ślub Diany, nadane listem poleconym, dotarło do moich rąk.
2
Wbrew temu, co o mnie pisano na podstawie błędnych informacji z drugiej ręki, nie byłam jedną z wielu nianiek. Zostałam zatrudniona, by pomagać ojcu Diany w opiece nad dziećmi po odejściu poprzednich wykwalifikowanych i doświadczonych niań. Miałam pozostać w rodzinie do chwili, gdy najmłodsze z dzieci, syn lorda Althorpa, Charles, pójdzie do szkoły przygotowawczej Maidwell. To do mnie, po moim odejściu, lord Althorp napisał: Sprawiła pani, że dzieci były szczęśliwsze niż kiedykolwiek przedtem. Przyjęłam zaproszenie na ślub z ogromną przyjemnością.
Mieliśmy wtedy dwa samochody. Podatek drogowy za citroëna diane nie został opłacony, więc nie powinniśmy się byli wraz z moim ówczesnym mężem spodziewać, że przejedziemy nim przez okolicę, w której skoncentrowała się większość londyńskich sił policyjnych. Jednak spróbowaliśmy tego dokonać, gdyż nasz drugi samochód - jabłkowozielony citroën 2 CV, którego papiery były w porządku - nie pasował kolorem do mojego szmaragdowego jedwabnego kostiumu. Jabłkowozielony i szmaragdowy po prostu się gryzły! Postanowiliśmy zatem zdać się na wielkoduszność policjantów. Mieliśmy do wyboru kilka miejsc, w których mogliśmy zjechać na wydzieloną trasę. Chciałam wykorzystać swoje pięć minut do maksimum, dlatego zjechaliśmy w miejscu najbardziej oddalonym od katedry Świętego Pawła. Mój mały samochodzik wzbudził entuzjazm tłumu, ludzie wiwatowali. Byli w tak radosnym nastroju, że robili to na cześć wszystkiego, co przejeżdżało - od śmieciarek poprzez policjantów na koniach aż do pojazdów rodziny królewskiej. Znalazłszy się w katedrze, zajęłam wyznaczone miejsce w głównej nawie, skąd miałam wspaniały widok i, usadowiwszy się wygodnie, zaczęłam obserwować przybywających gości oraz zainstalowane w świątyni ekrany telewizyjne, na których widać było lady Dian...
Marian_Chomik