Palmer Diana - Long tall Texans series 28 - Niebezpieczna miłość.pdf

(644 KB) Pobierz
258327425 UNPDF
DIANA PALMER
NIEBEZPIECZNA MIŁOŚĆ
ROZDZIAŁ 1
Był ciepły letni wieczór. Marcus Carrera stał na balkonie kasyna „Bow Tie” na
Paradise Island i palił cygaro, zatopiony w myślach. Jeszcze niedawno był biznesmenem o
podejrzanych koneksjach oraz reputacji, która budziła strach nawet wśród największych
twardzieli. Teraz wszystko miało się zmienić. Wprawdzie pozostał tym samym mężczyzną,
miał jednak nadzieję, że udało mu się raz na zawsze zerwać z gangsterską przeszłością.
Carrera miał sieć kasyn w Stanach i na Bahamach, choć najczęściej jako cichy
wspólnik. „Bow Tie”, kombinacja hotelu z kasynem, była jego oczkiem w głowie. To tutaj
podejmował wytwornych gości - gwiazdy ekranu i estrady, milionerów, a nawet paru krętaczy
pierwszej wody. Sam zgromadził na koncie ładne parę milionów, i choć od dawna zawierał
już wyłącznie transakcje legalne, musiał jeszcze przez jakiś czas podtrzymywać krążącą o
nim złą opinię. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mógł o tym nikomu powiedzieć.
Cóż, może nie była to do końca prawda. Mógł powiedzieć Smithowi. Był to jego
osobisty ochroniarz, ekswojskowy wszelkich możliwych formacji, i ogólnie rzecz biorąc, typ
nie do zdarcia. Smith trzymał u siebie dwumetrową iguanę imieniem Kruszynka i ta para stała
się czymś w rodzaju symbolu Paradise Island. Marcus odnosił czasami wrażenie, że jego
gości w równym stopniu przyciągał tajemniczy pan Smith ze swoją pupilką jak możliwość
uprawiania hazardu w luksusowym hotelu wśród złotych piasków.
Przeciągnął się tak energicznie, że zatrzeszczały mu stawy. Był straszliwie zmęczony.
Jego życie, którego nawet w najlepszym okresie nie można było nazwać spokojnym, w ostat-
nich czasach pełne było ciężkich stresów. Coraz częściej odnosił wrażenie, jakby miał
rozdwojenie jaźni. Jednak ilekroć przypominał sobie samotny grób w Chicago, uświadamiał
sobie, że nie żałuje swojej decyzji. Jego jedyny brat padł ofiarą bezlitosnego króla
narkotyków, który prał na Bahamach brudne pieniądze. Biedny Carlo miał zaledwie dwa-
dzieścia osiem lat i osierocił żonę z dwójką małych dzieci. Po jego śmierci Marcus wziął ich
pod swoje skrzydła, ale nie był w stanie przywrócić im męża i ojca. Co za cholerna głupota,
dać się zabić dla pieniędzy! Co gorsza, bankier od brudnych pieniędzy, który wystawił Carla
na przynętę, wciąż przebywał na wolności, a ostatnio dogadał się z pewnym gangsterem z
Miami i wspólnie próbowali wykupić kasyna na Paradise Island. Marcus był pewny, że - w
przeciwieństwie do niego - nie zamierzali prowadzić ich w sposób legalny.
Zaciągnął się pachnącym cygarem, hawańskim, jednym z najlepszych. Dostał je od
Smitha, którego przyjaciele z CIA często jeździli na Kubę i mogli tam legalnie kupować
cygara. Dawali je później w prezencie znajomym, również Smithowi, a ten przekazywał je
swojemu szefowi. Smith nie pił, nie palił i rzadko przeklinał. Na myśl o nim Marcus pokręcił
głową i zaśmiał się cicho. Co za zagadkowa figura ten jego ochroniarz. Prawdę mówiąc, byli
do siebie bardzo podobni.
Uniósł głowę i zapatrzył się w dal. Chłodny wiatr znad oceanu rozrzucił jego czarne,
kręcone włosy, poprzetykane nitkami siwizny. Marcus dobiegał czterdziestki, ale nie
wyglądał na swoje lata. Był eleganckim mężczyzną mimo potężnej postury. Mierzył ponad
metr dziewięćdziesiąt, ale ruchy miał pełne gracji, a w razie potrzeby potrafił być szybki. Nie
nosił biżuterii prócz roleksa na lewym nadgarstku oraz sygnetu z rabinem na serdecznym
palcu. Jego oliwkowa cera interesująco kontrastowała z nieskalaną bielą koszuli. Ubrany był
w czarny smoking, a kanty eleganckich spodni były ostre jak żyletka. W noskach czarnych,
skórzanych półbutów, w świetle księżyca odbijały się palmy, niczym w lustrze. Paznokcie
miał starannie utrzymane i nieskazitelnie czyste. Świeżo ogolony i uczesany, zawsze
pilnował, by każdy włosek był na swoim miejscu. Można powiedzieć, że dbał o siebie w
sposób wręcz obsesyjny.
Często myślał, że to dlatego, iż cierpiał tak straszliwy niedostatek w dzieciństwie. On i
jego brat Carlo jako synowie ubogich imigrantów od najmłodszych lat musieli pracować w
niewielkim warsztacie samochodowym, który ojciec prowadził wraz z parą wspólników.
Ojciec wpajał im szacunek do pracy, więc szybko pojęli, że tylko harując, zdołają
wydźwignąć się z biedy.
Niestety, ojciec zadarł z miejscową bandą i został pobity niemal na śmierć, gdy nie
zgodził się na urządzenie w swoim garażu dziupli dla skradzionych samochodów. Marcus
miał wtedy dwanaście lat i był za młody, by podjąć legalną pracę. Carlo, młodszy od niego o
cztery lata, chodził jeszcze do podstawówki. Gdyby nie matka, która najęła się za sprzątaczkę
w sąsiedztwie, nie mieliby co włożyć do garnka.
Wkrótce też okazało się, że nie są w stanie płacić czynszu, skutkiem czego wylądowali
na bruku. Obaj wspólnicy ojca oświadczyli wówczas, że zawarli tylko ustną umowę, więc nie
mają wobec niego żadnych zobowiązań. A Carterów nie było stać na adwokata.
Od tamtej pory wiedli bardzo nędzną egzystencję. Ojciec po pobiciu nie odzyskał
przytomności i wegetował przykuty do łóżka. Po kilku miesiącach zmarł na skrzep,
osierocając żonę i dwóch małoletnich synów.
Po jego śmierci matka, załamana i upokorzona, musiała zwrócić się do opieki
społecznej. Gdy zaczęła podupadać na zdrowiu, pojawiła się groźba, iż sąd skieruje chłopców
do rodzin zastępczych. Marcus postanowił zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić.
Niestety, nie mieli w Stanach ani rodziny, ani przyjaciół, ani nikogo, kogo mogliby poprosić o
pomoc.
Wtedy Marcus zaciął zęby i zwrócił się do szefa lokalnej mafii. Swoją determinacją
potrafił go przekonać, że warto na niego postawić. Został kurierem i niemal z dnia na dzień
zrobił wielkie pieniądze. Wystarczyło na wygodne mieszkanie dla matki i brata, a nawet na
ubezpieczenie.
Matka wiedziała, czym się parał, i próbowała go od tego odwieść. Ale on, nad wiek
dojrzały, zdołał ją przekonać, że to, co robił, nie było tak naprawdę nielegalne. Powtarzał jej
też, że nie chce chyba, by znów popadli w nędzę, a sąd odebrał jej dzieci.
Przerażona wizją rozpadu rodziny, matka zaczęła co rano chodzić na mszę i modlić się
za duszę syna, który zszedł na złą drogę.
Kiedy Marcus skończył dwadzieścia lat, był już świetnie urządzony - choć osiągnął to
wbrew prawu. Zdążył też dopaść szefa bandy, która pobiła jego ojca, i wyrównał z nawiązką
porachunki. Wykupił także garaż, w którym pracowali dawni wspólnicy ojca i bez pardonu
wyrzucił ich na bruk. Wtedy odkrył, że zemsta może być słodka.
Matka nigdy nie pochwalała tego, co robił. Umarła, zanim zarobił pierwszy milion,
modląc się do samego końca, by zszedł ze złej drogi. Początkowo miał wyrzuty sumienia, że
ją zawiódł, ale z czasem przestał się tym dręczyć. Brata umieścił w dobrej szkole i
dopilnował, by zdobył wykształcenie, co jemu nie było dane. I nigdy nie oglądał się za siebie.
Kobiety pojawiały się w jego życiu, by szybko zniknąć, gdyż tryb życia, jaki
prowadził, wykluczał założenie rodziny. Cieszyło go za to szczęście Carla, który ukończył
szkoły, został prawnikiem i ożenił się z ukochaną z dzieciństwa, Celią. A gdy na świecie
pojawił się bratanek, a później bratanica, z radością wszedł w rolę dobrego wujka i
bezwstydnie ich rozpieszczał.
Raz tylko pozwolił sobie na to, by się zakochać. Erin pochodziła z niezwykle bogatej,
wpływowej rodziny i była bardzo piękna. Zafascynował ją swoją reputacją człowieka
groźnego i tajemniczego i lubiła pokazywać go swoim znudzonym znajomym.
Niestety, sama nie polubiła ani Carla, ani przyjaciół Marcusa, wywodzących się
jeszcze z dawnych chicagowskich czasów - ludzi równie mało obytych jak on sam. Marcus
nie lubił opery, nie potrafił rozmawiać o literaturze, nie tracił też czasu na plotki. Gdy raz
wspomniał o powiększeniu rodziny, Erin go wyśmiała. Powiedziała mu, że jeszcze przez
wiele lat nie planuje dzieci, bo chce się bawić, podróżować i poznawać uroki świata. A jeśli
kiedyś zapragnie dziecka, to na pewno nie z kimś, komu nawet nie chce się udawać, że jest
cywilizowanym człowiekiem. Wtedy właśnie dotarło do niego, że Erin ceni sobie wyłącznie
urok nowości, a on był dla niej co najwyżej ciekawostką przyrodniczą. I to go dobiło.
Koniec nadszedł dość nieoczekiwanie, na przyjęciu urodzinowym dla Erin, które
wydał w jednym ze swoich największych hoteli w Miami. Gdy w pewnym momencie znikła
mu z oczu, poszedł jej szukać i nakrył ją, pijaną i roznegliżowaną, wymykającą się z
hotelowego pokoju nie z jednym, lecz z dwoma gwiazdorami rocka, których sam zaprosił.
Tak skończył się jego piękny sen o miłości. Przyłapana na gorącym uczynku Erin wyśmiała
go i powiedziała, że lubi odmianę. Wtedy życzył jej szczęścia i odszedł, nie oglądając się za
siebie.
Po tym wszystkim przestał się interesować kobietami i znalazł sobie inne hobby. Ci,
którzy z niego początkowo pokpiwali, przestali się śmiać, gdy zaczął zgarniać nagrody na
międzynarodowych konkursach. Przy okazji poznał wiele kobiet o zręcznych rękach i polubił
ich towarzystwo. Większość z nich była jednak sporo od niego starsza lub zamężna. A te
wolne spoglądały na niego niechętnym okiem, gdy słyszały jego nazwisko i związane z nim
plotki. Wtedy wreszcie dotarło do niego, że porządni ludzie nie chcą się zadawać z bandytą.
Niedawno więc podjął decyzję. Był to zwrotny punkt w jego życiu. Nie mógł jednak na razie
nikomu o tym powiedzieć.
Miał już po uszy bycia czarnym charakterem i dojrzał wreszcie do tego, by zmienić
swój wizerunek. Niestety, było to niemożliwe jeszcze przez kilka miesięcy. Będzie musiał
odegrać swoją rolę do końca. W obecnej chwili najpilniejszym zadaniem było nawiązanie
kontaktów z łącznikiem, który zatrzymał się w hotelu w Nassau. Nikt nie mógł go zobaczyć z
tym człowiekiem, a choć Smith pilnie dbał o jego bezpieczeństwo, używanie telefonu czy
nawet komórki niosło ze sobą spore ryzyko. Był jeszcze jeden problem. Człowiek, któremu
miał pomóc w pewnych nielegalnych transakcjach, miał się zgłosić do niego tego wieczoru,
lecz się do tej pory nie pokazał.
Nim cofnął się do pokoju, zgasił niechętnie cygaro, gdyż w hotelu i kasynie nie wolno
było palić. W zasadzie nie powinien narzekać, bo to on wydał zakaz po tym, jak gościł przez
tydzień bratową z dziećmi. Jego bratanek, Julio, dostał ataku kaszlu od dymu tytoniowego we
foyer. Wezwany lekarz rozpoznał u chłopca astmę. A ponieważ Marcus czuł się
odpowiedzialny za Julia i Cosimę, zabronił palenia na terenie całego kompleksu. Decyzja ta
nie przysporzyła mu popularności, ale on nigdy nie dbał o popularność. Sam przy tym rzadko
palił, a jeśli już, to tylko cygaro. Papierosy dawno przestały mu smakować, a nałogi z zasady
potępiał.
Wrócił do swojego luksusowego gabinetu. Smith, marszcząc brwi, wpatrywał się w
rząd monitorów, kontrolujących okolice kasyna i hotelowe wnętrza. Był to człowiek w śred-
nim wieku, o imponującej posturze oraz groźnym wyglądzie. Czaszkę golił na łyso, a w jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin