Popołudnie biednej niedzieli Cóż począć z sobą? Tydzień mi przyniósł roboczy Niedzielę przedwiosenną, ale mglistą, siną, Nie ucieszą się parku bezlistowiem oczy, Zresztą i zmierzch zapada zbyt wczesną godziną.. Ulice amoniakiem pachną i benzyną, Zamknięte sklepy wygląd mają nieochoczy, Zaduchem potu zieje przepełnione kino, W którym się dzika ciżba przelewa i tłoczy. Nazbyt mało mnie nęcą polityczne wiece, Zostanę raczej w domu. Ot, lampę zaświecę I z papierosowego smak ciągnąc ogarka Na arkuszu czystego papieru, bez lupy, Będę rozbierał, czyścił i układał do kupy Kółka i śrubki mego starego zegarka. Massa-carrara Ilekroć stopy wracają w swe ślady, Zmarłej przeszłości wlokąc z sobą mary, Zawsze tych samych miejsc – o, gaje, sady! - Wieczystą młodość łzą skrapia żal stary. O, czasy marzeń, miłości i wierszy! Błogosławione niech będą te wody, Nad których morskim brzegiem po raz pierwszy Płakałem dzisiaj z szczęścia, żem był młody. ---------------------------------------------------------------------------------------- Wezwany tonącego w wieczornej niemocy Serca potrzebą, Sen bratni bierze w uścisk i w czoło całuje Tych, co się trwożą. A w górze milczy letniej, bezgwiażdzistej nocy Spokojne niebo, Którego się nie widzi, lecz które się czuje, Jak rękę bożą. Rzeczywistość Niewiara w miłość ma się wstydzi: Oczy mi skrywa róż dwulistkiem. Bowiem to, czego się nie widzi, Istnieje przecie przede wszystkiem. Szczęście przemija, jak dym ginie, Nikną ułudy mgliste kraje. Rzeczywistością jest jedynie To, co po wszystkim pozostaje. 711
Faficzek-10