Quick Amanda - Alchemia.pdf

(955 KB) Pobierz
Alchemia
Amanda Quick
Alchemia
91505064.002.png
Prolog
Londyn, północ
C harlotte nigdy potem nie potrafiła sobie uświadomić, co ją obudziło o tej ciemnej
godzinie nocy. Może jej uśpiony umysł zarejestrował skrzypnięcie podłogi lub też stłumiony
męski głos. Jakkolwiek było, otworzyła oczy i gwałtownie usiadła w łóżku Całą swoją istotą
czuła, że zaraz stanie się coś złego.
Była w domu sama ze swoją młodszą siostrą, Ariel. Gosposia miała wychodne, a ich
ojczym, Winterbourne, nigdy nie wracał z hulanek przed świtem. A jednak ktoś wszedł po
schodach; słyszała na korytarzu powolne kroki. Odrzuciła kołdrę i stanęła drżąca na zimnej
podłodze. Przez chwilę nie wiedziała, co robić dalej.
W korytarzu znów zatrzeszczała deska podłogowa.
Podeszła do drzwi, uchyliła je na kilka cali i wyjrzała. W ciemności, przed drzwiami
sypialni Ariel, zobaczyła dwie męskie postacie otulone obszernymi płaszczami.
Jeden z osobników trzymał zapaloną świecę. W migotliwym świetle zobaczyła
Winterbourne'a - jego grube rysy i wyraz twarzy świadczący o rozwiązłości.
- Załatw to szybko - ojczym bełkotliwie popędzał nieznajomego. - I zaraz potem
wyjdź. Niedługo będzie świtać.
- Ależ ja chcę nacieszyć się tą wyjątkową przyjemnością. Prawdziwa dziewica, i to
pochodząca z tak znakomitej rodziny, to rzadka okazja. Czternaście lat, powiadasz?
Rozkoszny wiek. Winterbourne, zamierzam się nią delektować i nie będę liczył czasu.
Charlotte w ostatniej chwili powstrzymała okrzyk wściekłości i lęku. Głos drugiego
mężczyzny przywodził na myśl bogate, głębokie brzmienie wspaniałego instrumentu
muzycznego. Mimo, że obcy zaledwie cicho szeptał, odczuła obezwładniający urok i
zniewalającą moc. Taki głos mógłby uspokoić dzikie zwierzę lub śpiewać hymny, a jednak
był to najbardziej przerażający dźwięk, jaki w życiu słyszała.
- Oszalałeś? - rozłościł się Winterbourne. - Pospiesz się. To nie może trwać zbyt
długo.
- Winterbourne, jesteś mi winien mnóstwo pieniędzy. Jeśli chcesz bym anulował twój
dług, nie oczekuj, że zadowolę się zaledwie kilkoma minutami z tą kosztowną małą cnotką.
2
91505064.003.png
Potrzebuję co najmniej godziny.
- To niemożliwe - szepnął gorączkowo Winterbourne. - Starsza dziewczyna ma pokój
w tym samym korytarzu. A musisz wiedzieć, że ta dziewka jest bardzo pewna siebie. Nawet
ja nie wiem, co zrobi, jeżeli ją obudzisz.
- To twój kłopot, nie mój. Ty jesteś panem tego domu, więc jakoś to załatw.
- Co, do diabła, zrobić, jeżeli się obudzi?
- Zamknij ją w pokoju. Zwiąż i zaknebluj. Bij, aż straci przytomność. Nie obchodzi
mnie, jak to załatwisz, po prostu zadbaj, by nie zakłóciła mi przyjemności.
Charlotte cicho zamknęła drzwi i w przerażeniu powiodła wzrokiem po swojej
sypialni, oświetlonej tylko blaskiem księżyca. Zaczerpnęła głęboko powietrza, otrząsnęła się
z paniki i pobiegła do komódki stojącej przy oknie. Przez chwilę nie mogła poradzić sobie z
zamkiem, ale w końcu go otworzyła. Odrzuciła na bok dwa leżące na wierzchu koce i
sięgnęła na spód, gdzie przechowywała szkatułkę z pistoletem ojca.
Chwyciła szkatułkę, otworzyła ją drżącymi palcami i wyjęła ciężką broń. Pistolet był
nie naładowany, ale nic nie mogła na to poradzić. Nie miała prochu ani kul, brakowało jej też
czasu, żeby ich poszukać.
Podeszła do drzwi, gwałtownie je otworzyła i wyszła na korytarz. Instynktownie
wiedziała, że obcy, który zamierzał zgwałcić Ariel, był bardziej niebezpieczny niż ojczym.
Czuła, że jeżeli okaże choć odrobinę strachu czy niepewności, nie mówiąc już o panice, która
przenikała ją do szpiku kości, ten człowiek potrafi uzyskać nad nią przewagę.
- Stój albo strzelam! - powiedziała spokojnie.
Zaskoczony Winterbourne odwrócił się tak szybko, że aż się zachwiał. Płomień
świecy oświetlił jego otwarte usta.
- Do diabła! To Charlotte!
Drugi mężczyzna odwrócił się o wiele wolniej. Jego szeroki płaszcz zawirował z
cichym szelestem. Słaby płomień świecy Winterbourne'a nie sięgał twarzy nieznajomego,
osłoniętej szerokim rondem kapelusza i podniesionym kołnierzem.
- Ach - mruknął. - Starsza siostra, jak sądzę?
Charlotte uświadomiła sobie, że stoi w smudze księżycowego światła przedostającego
się przez otwarte drzwi sypialni. Nieznajomy mógł widzieć zarys jej ciała okrytego tylko
cienką koszulą nocną.
Z całego serca pragnęła, by pistolet, który trzymała w ręku, był naładowany. Jeszcze
nigdy w życiu nikogo nie nienawidziła tak bardzo, jak tego osobnika. I nigdy jeszcze tak się
nie bała.
3
91505064.004.png
Po raz pierwszy w życiu przydarzyła jej się chwila, w której wyobraźnia mogła wziąć
górę nad rozumem. Jakaś pierwotna część jej umysłu była przekonana, że stoi przed nią nie
najzwyklejszy człowiek, lecz potwór.
Wiedziona instynktem, milczała. Chwyciła pistolet oburącz, uniosła go powolnym
precyzyjnym ruchem tak, jakby był naładowany, i odciągnęła kurek. W cichym korytarzu
rozbrzmiał dźwięk, którego nie można pomylić z żadnym innym.
- Do diabła, dziewczyno, oszalałaś? - Winterbourne ruszył ku niej, ale zatrzymał się
niepewnie w odległości kilku stóp. - Odłóż pistolet!
- Wyjdź! - Charlotte nie drgnęła. Całą uwagę skoncentrowała na potworze w czarnym
płaszczu. - Obaj natychmiast stąd wyjdźcie!
- Winterbourne, wydaje mi się, że ona naprawdę ma zamiar strzelić. - Aksamitny głos
potwora sączył się jak gęsty miód zaprawiony trucizną. Brzmiała w nim przerażająca nutka
rozbawienia.
- Nie ośmieli się. - Winterbourne jednak cofnął się o krok. - Charlotte, posłuchaj.
Chyba nie jesteś na tyle głupia, by sądzić, że możesz tak po prostu, z zimną krwią, zastrzelić
człowieka? Powieszą cię.
- No to mnie powieszą. - Charlotte, niewzruszenie trzymała pistolet w górze.
- Winterbourne, chodźmy stąd - powiedział łagodnie potwór. - Ta smarkula zamierza
umieścić kulkę w jednym z nas i, jak mi się wydaje, tym kimś będę ja. Żadna dziewica nie
jest warta takich kłopotów.
- A co z moimi wekslami? - drżącym głosem spytał Winterbourne. - Obiecałeś, że mi
je oddasz, jeżeli dam ci młodszą z dziewczyn.
- Więc musisz znaleźć inny sposób na spłacenie tego, co do mnie przegrałeś.
- Ależ ja nie mam żadnych innych środków. - W głosie Winterbourne'a brzmiała
niekłamana rozpacz. - Do sprzedania nie pozostało już nic. Poszła cała biżuteria żony. Te
trochę srebra stołowego, które jeszcze mam, nie wystarczy. A dom nie jest mój. Tylko go
wynajmuję.
- Jestem pewien, że znajdziesz sposób na zwrócenie swojego długu. - Potwór wolno
ruszył w kierunku schodów, cały czas bacznie obserwując Charlotte. - Postaraj się jednak,
bym już więcej nie musiał stawać twarzą w twarz z aniołem zemsty tylko po to, by odzyskać
swoje pieniądze.
Nieznajomy schodził ze schodów, ale Charlotte ani na chwilę nie przestała w niego
mierzyć. Unikał światła świecy Winterbourne'a, cały czas trzymając się w cieniu. Charlotte
pochyliła się nad balustradą i patrzyła, jak otwiera frontowe drzwi. Ku jej przerażeniu
4
91505064.005.png
zatrzymał się i spojrzał w górę.
- Panno Arkendale, wierzy pani w przeznaczenie? - Jego głos płynął ku niej z mroków
nocy.
- Nie obchodzą mnie takie sprawy.
- Szkoda. Skoro pani właśnie udowodniła, że jest jedną z nielicznych osób, które mają
moc kształtowania przeznaczenia, powinna pani poświęcić tej sprawie więcej uwagi.
- Proszę wyjść!
- Żegnam, panno Arkendale. Przynajmniej dobrze się ubawiłem.
Po raz ostatni zawirował płaszczem i wyszedł.
Charlotte znów mogła oddychać. Spojrzała na Winterbourne'a.
- Ty także, panie. Wyjdź albo strzelam.
Obrzmiała twarz Winterbourne'a wykrzywiła się z wściekłości.
- Ty głupia dziewko! Wiesz, co zrobiłaś? Jestem mu winien cholerną sumę.
- Nie obchodzi mnie, ile do niego przegrałeś. To potwór. A ty chciałeś dać mu do
zabawy niewinne dziecko. A więc też jesteś potworem. Wyjdź.
- Nie możesz mnie wyrzucić z mojego domu.
- Właśnie to mam zamiar zrobić. Wychodź albo pociągnę za cyngiel! Nie miej co do
tego żadnych wątpliwości!
- Na Boga, jestem twoim ojczymem.
- Winterbourne, jesteś nędznym, godnym pogardy oszustem. A na dodatek złodziejem.
Ukradłeś wszystko, co ojciec zostawił Ariel i mnie. Roztrwoniłeś to w jaskiniach hazardu.
Myślisz, że po tym, co zrobiłeś, mogę odczuwać wobec ciebie jakąkolwiek lojalność? Jeżeli
tak sądzisz, to chyba jesteś szalony.
Winterbourne'a ogarniała coraz większa złość.
- Gdy ożeniłem się z twoją matką, jej majątek stał się moją własnością. Wiesz, że tak
stanowi prawo.
- Opuść ten dom.
- Charlotte, poczekaj, nie rozumiesz, w jakiej sytuacji się znalazłem. On zażądał, bym
zwrócił dzisiaj mu dług karciany, a z tym człowiekiem nie ma żartów. Muszę to załatwić. Nie
wiem, co ze mną zrobi, jeżeli go zawiodę.
- Wyjdź!
Winterbourne otworzył usta i natychmiast je zamknął. Popatrzył bezradnie na pistolet i
nagle, mamrocząc z niezadowoleniem, pobiegł ku schodom. Trzymając się mocno poręczy
zszedł na dół, minął hol i opuścił dom.
5
91505064.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin