R144. Murray Annabel - Mężczyzna na gwiazdkę.pdf

(439 KB) Pobierz
ANNABEL MURRAY
ANNABEL MURRAY
Mężczyzna na gwiazdkę
Tytuł oryginalny: A man for Christmas
Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 144)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- „Na Boże Narodzenie mój ukochany przysłał mi..." - śpiewała Jodi Knight silnym, melodyjnym
głosem, kołysząc na kolanach roczną siostrzenicę, Tanię.
Nagrodą był słodki uśmiech berbecia. Sally, starsza siostra Jodi, roześmiała się.
- Rozpuścisz mi dziecko! Nie mam siły na harce z nią, kiedy ciebie nie ma. - Po chwili dodała
już poważnie: - Nigdy nie czułam się tak zmęczona, ani w ciąży z Robinem, ani z Tanią.
- No cóż, jesteś teraz o parę lat starsza, moje ty biedactwo - zażartowała ciepło Jodi. - No i nie
musiałaś się opiekować dwójką dzieci, kiedy oczekiwałaś Robina.
- To prawda - przyznała siostra i westchnęła. - Barry też bywał wtedy częściej w domu.
Jej mąż, inżynier, pracował teraz za granicą.
- Zostały tylko trzy tygodnie do świąt i nie wygląda na to, że przyjedzie do domu na czas.
Jodi spojrzała na nią z niepokojem. To nie w jej stylu żalić się na częstą nieobecność Barry'ego.
Niektóre kobiety pozwalają sobie na łzy czy histerię, ale Sally ma niezwykle spokojną naturę.
Najwidoczniej niewygody ciąży dawały o sobie znać.
- Tak czy owak - podjęła poprzedni temat - odrobina zabawy nie zaszkodzi Tani. Korzystaj z
mojej obecności, żeby trochę odpocząć od dzieci.
- Mniejsza z tym. - Sally uśmiechnęła się. - Ciągle nie wiem, co byś chciała dostać pod choinkę.
- Nie przejmuj się prezentami dla mnie - powiedziała Jodi. - Gwiazdka jest dla dzieci. Myśl o
nich. Nie sądzisz, że mając dwadzieścia pięć lat jestem nieco za stara, żeby zaprzątać sobie
głowę Mikołajem? Poza tym, chyba nie chcesz teraz, w ósmym miesiącu ciąży i bez opieki
męża, biegać po sklepach. Kiedy o tym pomyśleć - zakończyła oburzona - to ojcowie wymigują
się cholernie łatwo. Pamiętasz, jak tato podróżował i mama miała już tego dość?
Małżeństwo ich rodziców zakończyło się szczególnie przykrym rozwodem, kiedy ona i Sally
były nastolatkami.
- Jego podróże były związane z pracą - zwróciła uwagę Sally. - Barry też z pewnością wolałby
być tutaj. To nie jego wina, że firma wysłała go za granicę. A ty możesz protestować, ile chcesz,
siostrzyczko, i tak dostaniesz prezent. W końcu nie masz poza rodziną nikogo, kto by ci dawał
upominki. Ani męża, ani nawet chłopaka.
-Chwała Bogu - odparła Jodi surowo. - Mężczyźni mnie w ogóle nie interesują. Sally pokręciła
głową.
- Wolałabym, żebyś nie wyciągała tak daleko idących wniosków dlatego, że zawiodłaś się na
jednym. Mężczyźni potrafią być czuli i opiekuńczy. A jeżeli chodzi o prezent, to jestem ci coś
winna - ciągnęła. - Nie wiem, jak bym sobie poradziła bez ciebie przez te ostatnie kilka dni.
Lekarz zalecił Sally więcej odpoczynku, jeżeli nie chce spędzić kilku ostatnich tygodni ciąży w
szpitalu.
- To naprawdę ładnie z twojej strony, Jodi - dodała. - Zwłaszcza przed świętami, jesteś z
pewnością bardzo zajęta.
- Nie jesteś mi nic winna - oburzyła się siostra.
- Zrobiłabyś to samo dla mnie, gdybym, broń Boże, znalazła się kiedyś w podobnej sytuacji.
- A nie martwisz się trochę, że zostawiłaś Lucindzie zarządzanie butikiem? - zapytała Sally. -
Chyba nie możesz zbyt na niej polegać?
Jodi zdecydowała się otworzyć własny butik, kiedy miała siedemnaście lat. Zdobyła
doświadczenie, pracując w kilku sklepach odzieżowych ojca w różnych częściach kraju. Trzy
lata temu otworzyła razem z przyjaciółką sklep „Wyższe sfery" tuż obok Oxford Street w
Londynie. Wynajęły małe pomieszczenie należące do „Goodbody", jednego z największych
domów towarowych.
- Niestety, Lucinda okazała się dość kłopotliwą wspólniczką - odpowiedziała w zamyśleniu. -
Córka bogatego ojca bawiąca się w kobietę interesu. Rzadko bywa w sklepie, a jak już przyjdzie,
to niewiele z niej pożytku.
- Nie sądzisz, że przestało ją to bawić?
- Tak, i żałuję, że nie stać mnie, by ją spłacić- potwierdziła Jodi - ale skoro nie mogę... Tak czy
owak, ona wyjeżdża na święta i Nowy Rok na narty, a ja mam na szczęście dwie świetne
sprzedawczynie. Wpadam do sklepu od czasu do czasu, ale mogę im śmiało powierzyć
doglądanie wszystkiego. Więc zostaję tutaj, jak długo mnie będziesz potrzebować- zapewniła
siostrę. - Na pewno zaczekam, aż mi sprawisz następną siostrzenicę lub siostrzeńca. Barry
mógłby coś zrobić, żeby być w domu z tej okazji. Nie dzwonił chyba też od wieków?
- Nie zawsze ma dostęp do telefonu - odrzekła łagodnie Sally. - Niektóre budowy są o dziesiątki
kilometrów od bitej drogi.
Jodi pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nieprawdopodobne, że dwie siostry, tak bliskie sobie jak my, tak diametralnie różnią się w
poglądach.
Sally miała dwadzieścia kilka lat, kiedy zrobiła karierę jako modelka. Była rozchwytywana i
hołubiona. Ze swoją młodzieńczą twarzą i sylwetką mogła pozostać modelką nawet po
trzydziestce. Ale dla niej kariera była jedynie przystankiem pomiędzy szkołą a zaspokojeniem
najważniejszej ambicji życiowej, małżeństwem i macierzyństwem. Teraz, pięć lat po ślubie, pod
koniec trzeciej ciąży, wyglądała przyjemnie, ale już nie porywająco.
- O czym ty mówisz? - zapytała zaskoczona. -To nie znaczy, że nie lubię dzieci. Wiesz, że
ubóstwiam Robina i Tanie. Ale małżeństwo odkładałam zawsze na odległą przyszłość.
- Myślałam, że zmieniłaś zdanie, kiedy poznałaś Rodneya - powiedziała Sally z żalem.
Przed półtora rokiem w życie Jodi wkroczył Rodney Taylor, atrakcyjny właściciel sieci sklepów
z konfekcją męską. Poznała go przez wspólnych znajomych. Rodney, uprzedzony, iż Jodi nie
zamierza wychodzić za mąż, rozgrywał swoje karty ostrożnie. Najpierw wystąpił z propozycją
handlową. Potem, kiedy ich przyjaźń się rozwinęła, dał do zrozumienia, że może ich łączyć nie
tylko wspólnota interesów. Jodi, dotąd tak zazdrośnie strzegąca niezależności, uległa jego
czarowi. Zaczęła marzyć i snuć plany.
Była już bliska przyznania się do swoich uczuć, kiedy Rodney ujawnił swoje prawdziwe oblicze.
Zaaresztowano go nieoczekiwanie za oszustwo. W dodatku okazał się człowiekiem bez
skrupułów nie tylko w sprawach finansowych. Jodi odkryła, że spotykając się z nią mieszkał cały
czas z inną kobietą. Poczuła się zraniona do głębi.Ucierpiała na tym nie tylko jej ambicja, lecz
przede wszystkim serce. Odzyskawszy równowagę postanowiła, że nie da się nigdy więcej
oszukać żadnemu mężczyźnie ani w interesach, ani w życiu osobistym.
Sally nie przeżyła takiego rozczarowania. Ale mimo to jej życie nie było łatwe.
- Nie wiem, jak ty na to wszystko pozwalasz! - wybuchnęła nagle Jodi. - Trzy ciąże w ciągu
czterech lat, mąż ciągle poza domem. Jak możesz być taka spokojna, taka tolerancyjna?
Siostra uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Ponieważ kocham dzieci i kocham Barry'ego. Kiedy kogoś pokochasz, będziesz zdolna wiele
znieść. Jeszcze się przekonasz. Barry zadzwoni, jak tylko będzie mógł. - Popatrzyła na nią
badawczo. - Chciałabym widzieć cię tak szczęśliwą jak ja. Chciałabym, żebyś się w kimś
zakochała, Jodi.
- Już raz się zakochałam, nie pamiętasz? - odparła cierpko. - Tak mi się przynajmniej wydawało.
Wywinęłam się z tego szczęśliwie. Pomijając wszystko inne, mogłam stracić sklep.
- Wielka szkoda, że tak się to skończyło. Ale nie wszyscy mężczyźni są tacy. A poza tym, nie
mam na myśli wspólnoty interesów, te dwie rzeczy nie muszą iść w parze. Myślę o miłości. Nie
wiesz nawet, co tracisz. Może powinnaś coś takiego umieścić na pierwszym miejscu swojej listy
życzeń do świętego Mikołaja - zażartowała. - Mężczyznę.
- Mężczyznę na gwiazdkę? - parsknęła drwiąco Jodi. - Nie, dziękuję. Nigdy mi się nie spieszyło,
żeby się wiązać. A po Rodneyu... Wy, stare mężatki, jesteście wszystkie takie same.
Chciałybyście zobaczyć każdą kobietę w takiej samej sytuacji.
- Ostrożnie z tymi starymi, proszę. Jestem tylko dwa lata starsza od ciebie. Zresztą nie będzie ci
łatwo znaleźć mężczyznę. Ktoś, kogo zechcesz poślubić, musi odbiegać od przeciętności.
Powinien być bardzo tolerancyjny, szczególnie gdybyś chciała po ślubie kontynuować karierę
zawodową. Musi być równie twardy jak ty.
Twardy jak ja?! - wykrzyknęła z rozbawieniem Jodi.
Nie określiłaby się tak. Ale,cóż, nawet przed Sally nie zdradziła nigdy swojej bezbronności,
którą teraz chciała ukryć pod ochronną skorupą.
Robisz ze mnie herod-babę albo jakąś bezwzględną kobietę interesu z seriali telewizyjnych.
Sally zachichotała.
- No, do wybaczenia byłoby jeszcze to drugie, bo na to się kreujesz. Zawsze było mi żal
mężczyzn, którzy się za tobą bezskutecznie uganiali. Nie twierdzę, że jesteś twarda i
bezwzględna. Potrafisz być łagodna i cierpliwa, inaczej nie byłabyś tutaj. I masz dobre podejście
do dzieci. Powinnaś mieć swoje, zanim będziesz za...
-Skoro mowa o dzieciach... Jodi wstała, by uniknąć kazania, które znała aż nazbyt dobrze obie-
całam zabrać Robina do miasta. Bracia Griffiths niedaleko mojego sklepu otwierają dzisiaj Grotę
Świętego Mikołaja. Robin ma całkiem sporą listę zamówień. Chcesz, żebym wzięła Tanie?
Sally pokręciła przecząco głową.
- Jest za mała, żeby ją to bawiło. Będziesz miała i tak pełne ręce roboty z Robinem. On potrafi
być czasami małym diabełkiem.
- Czy tatuś wróci niedługo? - pytał siostrzeniec, kiedy zapinała mu płaszcz przeciwdeszczowy.
Jodi zagryzła wargi, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Chciała uspokoić malca, rozproszyć jego
zmartwienia Pojecie czasu jest tak trudne do zrozumienia dla małych dzieci. Co będzie, jeśli mu
powie tak, a Barry nie pojawi się przez następnych kilka tygodni...? Nieszczęście w tym, że
Sally, jak ich matka, poślubiła mężczyznę, którego praca odciąga tak często od rodziny. Z
drugiej strony trzeba oddać sprawiedliwość szwagrowi - ta praca zapewniła Sally piękny dom, a
nieruchomości w Hampstead nie są tanie. Jodi często żałowała, że nie może sobie pozwolić na
mieszkanie w tej przepięknej dzielnicy, przypominającej stare miasteczko o krętych uliczkach i
malowniczych posiadłościach.
- Przyjedzie, ciociu? - nalegał Robin.
- Mam nadzieję.
Ta odpowiedź wydawała się najbezpieczniejsza.
Było ponure, mokre sobotnie popołudnie, ale duże sklepy wzdłuż Oxford Street jarzyły się
światłami, a ulica mieniła od iluminacji. Jaskraworóżowi klauni na rozpiętych linach żonglowali
kolorowymi piłkami, rywalizując z krągłymi Mikołajami i reniferami o czerwonych nosach. W
metrze z Hampstead czteroletni Robin, zapomniawszy o swoich zmartwieniach, zachowywał się
jak aniołek. Ale teraz, zbliżając się do celu, był podekscytowany i ciągnął Jodi za rękę.
Jodi zamierzała wpaść do butiku i upewnić się, czy wszystko idzie dobrze, ale siostrzeniec za
bardzo się niecierpliwił,
- To już ten sklep? - pytał co kilka metrów.
- To tutaj powiedziała w końcu z ulgą. Kiedy weszli przez ciężkie drzwi, uderzyły ich ciepło
i cała gama kolorów Jodi obserwowała z pobłażliwym uśmiechem twarz malca, gdy
przypatrywał się wielobarwnym światełkom odbitym w błyskotkach ozdabiających lądy.
Powietrze zdawało się być przesiąknięte tysiącem zapachów, unikatową mieszaniną wszyst-
kiego, co sprzedawanow sklepie.
Grota Mikołaja znajdowała się w dziale z zabawkami na szóstym piętrze. Wjechali windą pełną
przemokniętych i podekscytowanych dzieci, eskortowanych przez zrezygnowanych dorosłych z
nieprzyjemnie ociekającymi parasolami. Wokół groty panował harmider. Jodi z trudnością
opanowała swoje zniecierpliwienie. Z podziwem obserwowała uczynne starsze panie, przebrane
nieco absurdalnie za elfy, które podprowadzały dzieci do tronu. Wokół Mikołaja leżały kolorowo
opakowane prezenty.
Widać było, że nie szczędzono wydatków, by przygotować jedną z najpiękniejszych grot, jakie
kiedykolwiek widziała. Ale kiedy stanęła z Robinem w kolejce, zdała sobie nagle sprawę, że
panujący zgiełk nie wynika z radości. Kilkoro małych dzieci wracało od Mikołaja z płaczem,
niektóre wrzeszczały rozzłoszczone. Kilka mam i babć zebrało się w gniewną grupkę.
Obserwowali to ci, których dzieci nie dotarły jeszcze do tronu. Święty Mikołaj, mocno
poruszony, ocierał czoło. Jeden elf załamywał ręce z rozpaczy.
- Wygląda na to, że są jakieś problemy - powiedziała głośno Jodi.
- Problemy?! - odburknęła stojąca przed nią kobieta. - To całkowita katastrofa. Czekamy w tej
kolejce już pół godziny, a jeszcze się z tym nie uporali. Gdyby nie ona - wskazała na małą
dziewczynkę, którą trzymała za rękę - już dawno bym zrezygnowała i poszła do domu.
- Co się właściwie dzieje?
- Pomieszano paczki. Chłopcy dostają lalki i zapinki do włosów, a dziewczynki zestawy
pociągów i piłki. Ktoś pomylił kolory papierów, w które zostały zawinięte prezenty.
- I zrobiono coś w tej sprawie?
- Niewiele. Pracownicy wpadli w popłoch. To są emeryci zatrudnieni okresowo.
- Więc to przypuszczalnie nie ich wina - domyśliła się Jodi. - Kierownictwo powinno to
rozwiązać.
Kobieta przytaknęła.
- Ja też tak uważam, ale nikt nie chce stracić kolejki, żeby pójść i o tym powiedzieć.
- No cóż, coś trzeba zrobić - zdecydowała dziewczyna.
Zawsze umiała oceniać sytuację i podejmować decyzje. Z Robinem na rękach przepchnęła się w
kierunku podium. Posadziła go przy pluszowym tronie i podniosła porzuconą przez jakieś
zawiedzione dziecko trąbkę. Dziecięce płuca mogłyby nie osiągnąć takiego rezultatu, ale Jodi
udało się zadąć długo i donośnie. Zapanowała cisza, którą przerwał jej głos:
- Jeżeli zachowacie państwo przez minutę spokój, wyjaśnię sprawę z kierownictwem.
Niestety, wystąpienie nie wywołało spodziewanego efektu. Dorośli od razu ruszyli do niej, a
każdy zdecydowany był wyłuszczyć swoje zażalenia przed samozwańczym adwokatem. Sprawę
pogorszył jeszcze fakt, że Święty Mikołaj i jego świta, niewłaściwie odczytując to masowe
poruszenie, wycofali się tchórzliwie, zostawiając całe podium dla Jodi, a tron dla
przedsiębiorczego Robina. Na próżno prosiła o spokój. Nikt nie chciał ustąpić miejsca sąsiadowi.
- Cisza! - rozległ się tubalny głos. Przy wejściu do działu z zabawkami stał mężczyzna, który, po
zapewnieniu sobie uwagi, przecisnął się przez tłum, górując nieprzeciętnym wzrostem nad
wszystkimi. Jodi, sama będąc wysoką kobietą, natychmiast zwróciła na niego uwagę. Nie miał
klasycznej urody. Zarówno usta, jak i nos były na to zbyt duże. Emanowało z niego jednak coś
zniewalającego, co, jak przypuszczała, musi przyciągać kobiety. Ciemnokasztanowe włosy
spadały na wysokie czoło. Ubrany był w jasnoszary garnitur, skrojony bez zarzutu. Czyżby jeden
z porządkowych?
Przechodząc przez dział, nie spuszczał z Jodi groźnego spojrzenia. Dobrze widoczna na podium,
wyglądała czarująco w turkusowym zimowym płaszczu, z opadającymi na kołnierz blond
włosami. Kiedy stanął obok niej, aura jego władzy miała w sobie coś absolutnego, co
utrzymywało dotychczas głośnych klientów w ciszy. Początkowo nie zwrócił się do nich, lecz do
Jodi. Jego słowa przeznaczone były tylko dla niej, a ton potępiający.
- Co pani sobie myśli, u diabła?! Wznieca pani tumult. Co z pani za awanturnica?
- Nie ja to sprowokowałam - zaczęła oburzona. - Przyszłam z siostrzeńcem...
- Ach, tak? - przerwał sarkastycznie. - I dlatego stoi pani na podium, przewodnicząc całej
sprawie.
- Dla pana informacji - odparła lodowato - starałam się pomóc...
- Pomóc?
Odwrócił się do niej plecami i powiedział do nadal zaskakująco cichych klientów:
- Drodzy państwo, nazywam się Griffiths. David Griffiths. Czy ktoś z państwa, jedna osoba -
podkreślił - zechce mi łaskawie powiedzieć, o co chodzi.
Ku wściekłości Jodi jego słowa osiągnęły pożądany skutek, podczas gdy jej wysiłki przeminęły
bez echa. Roli rzecznika podjął się starszy mężczyzna, który został uprzejmie wysłuchany.
Słowa starszego pana tłumaczyły jej zachowanie, ale David Griffiths nie skwitował tego nawet
jednym spojrzeniem. Dziewczyna kipiała.
- Dziękuję. Teraz wszystko jest jasne. Tak jak państwu powiedziałem, nazywam się Griffiths i
jestem tutaj dyrektorem. Zapewniam państwa, że problem będzie niezwłocznie rozwiązany.
Zeskoczył zgrabnie z podium i podbiegł do wewnętrznego telefonu. Nie było słychać, co mówi,
ale Jodi na tym nie zależało. Była zbyt wściekła. Dołączyła razem z Robinem do gromadki
klientów. Gdyby nie to, że nie chciała zawieść siostrzeńca, wyszłaby natychmiast ze sklepu
Braci Griffiths. Jak David Griffiths śmiał winić ją za nieudolność swojego personelu?
- Panie i panowie - ponownie zwrócił się do tłumu. - Do państwa dyspozycji jest bufet
pracowniczy. Jeżeli zechcą państwo przejść tam na dziesięć minut, nie więcej, podamy na koszt
firmy napoje. Przez ten czas zostanie dostarczony świeży zestaw prawidłowo zapakowanych,
odpowiednich prezentów dla waszych dzieci.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin