Marquez Gabriel Garcia - Rzecz o mych smutnych dziwkach.pdf

(305 KB) Pobierz
13640315 UNPDF
GABRIEL GARCIA MARQUEZ
RZECZ O MYCH SMUTNYCH
DZIWKACH
Przełożył Carlos Marroddn Casas
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Tytuł oryginału: Memoria de mis putas tristes
Projekt okładki: Luz de la Mora
Redakcja: Marta Szafrańska-Brandt
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Korekta: Maria Mirecka
© Gabriel Garcia Marquez, 2004
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2005
© for the Polish translation by Carlos Marrodan Casas
© Cover photograph © Luis Miguel Palomares
ISBN 83-7200-131-6
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2005
TŁUMACZ SIĘ TŁUMACZY
Widniejący na okładce tytuł powieści jest tytułem zastępczym, tytułem roboczym,
tytułem wstydliwym i ocenzurowanym. Gabriel Garcia Marquez dał swojej powieści tytuł
Rzecz o mych smutnych kurwach i tak też przetłumaczył to tłumacz, w pamięci mając
twórczość takich mistrzów, jak Jan Kochanowski, Daniel Naborowski czy Jan Andrzej
Morsztyn (z przyczyn oczywistych nie wspomnę Juliana Tuwima). Na okładce widnieje
jednak bezpieczny tytuł, a to w wyniku prawniczych ekspertyz, sugerujących, iż
wydrukowanie tytułu nadanego przez tłumacza grozi nieobliczalnymi konsekwencjami jak
np.: prokuratorski zakaz (w wyniku doniesienia o popełnieniu przestępstwa)
rozpowszechniania książki. Kodeks o wykroczeniach. Rozdział XVI. Wykroczenie przeciw
obyczajności publicznej. Art.141. Taki jest stan prawny w Polsce - można dzieła artystyczne
cenzurować, bezkarnie niszczyć; artystów nie tylko można, ale po prostu, jak Dorotę
Nieznalską, skazuje się na więzienie. Przyjdzie czas na karę banicji, może na obozy swoistej
resocjalizacji. Ale ten stan prawny chroni hunwejbinów święcie wierzących w sprawczą
moc słowa polskiego (nie wywołuj wilka z lasu). Stoją więc na straży czystości języka
polskiego, nie odróżniając dopełniacza od biernika, o wołaczu w ogóle nie pamiętając,
mieszając związki frazeologiczne, ortografię myląc z kaligrafią. Za to na wyrywki znają cały
repertuar obecny w Słowniku polskich przekleństw i wulgaryzmów (autora nie podam, bo
nie chcę być donosicielem).
Powieść Garcii Marqueza to skromna elegia o późnej miłości, a nie swawolny
przewodnik po zamtuzach, o czym mam nadzieję przekonają się ci czytelnicy, którzy będą
mieli odwagę po tę książkę sięgnąć. Tłumaczowi pozostaje jedynie wierzyć, że jednak
nadejdzie czas, gdy Rzecz o mych smutnych kurwach będzie mogła pod tym właśnie
tytułem się ukazać.
Carlos Marrodan Casas
Proszę niczego nie robić w złym guście. Nie wolno na przykład wkładać palców do
ust śpiącej dziewczyny! - ostrzega starego Eguchiego kobieta z hotelu.
Śpiące piękności, Yasunari Kawabata
(przełożył Mikołaj Melanowicz)
W roku mych dziewięćdziesiątych urodzin chciałem sprawić sobie w prezencie
szaloną noc miłosną z nieletnią dziewicą. Przywołałem w pamięci osobę Rosy Cabarcas,
właścicielki domu schadzek, która mając w rękach coś nad wyraz specjalnego, zwykła była
powiadamiać o tym swych najlepszych klientów. Nigdy nie uległem tego rodzaju pokusom,
ani wielu innym jej plugawym propozycjom, ale Rosa i tak nie wierzyła w czystość moich
zasad. Nawet moralność jest tylko kwestią czasu, mawiała ze złośliwym uśmieszkiem, sam
się przekonasz. Była nieco młodsza ode mnie, a że od lat nie miałem o niej żadnych wieści,
więc równie dobrze od dawna mogło jej nie być pośród żywych. Ledwie jednak przebrzmiał
pierwszy sygnał w słuchawce, natychmiast rozpoznałem jej głos i wypaliłem bez zbędnych
wstępów:
- Dziś chcę.
Westchnęła: Och, ty mój smutny mędrku, przepadasz gdzieś na dwadzieścia lat, a
jak już się pojawiasz, to tylko po to, żeby żądać rzeczy niemożliwych. Natychmiast jednak
odzyskała swój zawodowy kunszt i podsunęła z pół tuzina rozkosznie zapowiadających się
sugestii, jednak, nie da się ukryć, już użytkowanych. A ja, że nie, że musi być panna i na tę
właśnie noc. Zaniepokojona spytała: A co chcesz sobie udowodnić? Nic, odparłem, trafiony
w najczulsze miejsce, bardzo dobrze wiem, co mogę i czego nie mogę. Rosa niewzruszona
stwierdziła, że mędrkowie wiedzą wszystko, ale nie wszystko: Jedyne Panny, jakie jeszcze
chodzą po świecie, to takie Panny sierpniowe jak ty. Nie mogłeś poprosić mnie o to
odpowiednio wcześniej? Natchnienie ma to do siebie, że nie uprzedza, odpowiedziałem.
Ale poczekać chyba może, skwitowała, nieodmiennie i jak żaden mężczyzna przemądrzała,
i poprosiła o przynajmniej dwa dni, żeby dokładnie przebadać rynek. Odrzekłem,
najzupełniej serio, że w tym interesie, w którym robi, każda godzina w moim wieku jest jak
rok. To znaczy, że się nie da, podsumowała, bez cienia wątpliwości w głosie, ale to akurat
nieważne, za to bardzo emocjonujące, a co tam, kurwa, oddzwonię w ciągu godziny.
Nie muszę o tym wspominać, bo z daleka widać, jaki jestem: brzydki, nieśmiały i
staroświecki. Ale usilnie dbając o to, ażeby właśnie takim nie być, zacząłem odgrywać swe
całkowite przeciwieństwo. Do dnia dzisiejszego, kiedy to z własnej i nieprzymuszonej woli
przystępuję do opowiedzenia sobie samemu, jaki naprawdę jestem, choćby po to tylko, by
przynieść ulgę swemu sumieniu. Zacząłem od niecodziennego telefonu do Rosy Cabarcas,
bo jeśli spojrzeć na to dziś, właśnie ta rozmowa dała początek nowemu życiu w wieku, w
którym znakomitą większość śmiertelników śmierć już dawno zabiera.
Mieszkam w kolonialnym budynku po słonecznej stronie parku San Nicolas, w
domu, gdziem spędził wszystkie dni swego życia bez żony i bez fortuny, tu, gdzie również
żyli byli i dokonali żywota moi rodzice, i wreszcie tu, gdzie zamiarem moim było umrzeć
samotnie, w tym samym łóżku, w którym przyszedłem na świat, i w dniu oby
najodleglejszym i oby bezboleśnie. Mój ojciec nabył ów dom na aukcji publicznej pod
koniec XIX wieku, po czym parter wynajął konsorcjum Włochów prowadzącemu sieć
luksusowych sklepów, zatrzymując dla się to właśnie piętro, ażeby tam zaznać szczęścia z
córką jednego ze swych włoskich arendarzy, znamienitą interpretatorką Mozarta,
poliglotką i garibaldzistką i najpiękniejszą i najbardziej utalentowaną kobietą, jaka
kiedykolwiek żyła w tym mieście, z Floriną de Dios Cargamantos: moją matką.
Mieszkanie jest przestrzenne i jasne, ze stiukowymi sklepieniami, z podłogami
wyłożonymi szachownicą florenckich mozaik, z czworgiem szklanych drzwi wychodzących
na długi szeregowy balkon, gdzie moja matka siadywała, aby wespół ze swymi włoskimi
kuzynkami śpiewać arie miłosne. Widać stąd park San Nicolas z katedrą i pomnikiem
Krzysztofa Kolumba, a dalej składy rzecznego nabrzeża i portu i rozległy widnokres rzeki
Magdalena, dwadzieścia mil od jej estuarium. Jedyną niedogodnością tego mieszkania jest
słońce przechodzące w ciągu dnia przez wszystkie okna po kolei; trzeba je więc wszystkie
zamykać, by spróbować przynajmniej uciąć sobie sjestę w skwarnym półmroku. Kiedy, w
wieku trzydziestu dwu lat, zostałem sam, przeniosłem się do dotychczasowej sypialni mych
rodziców, kazałem przebić z niej drzwi bezpośrednio do biblioteki i zacząłem wyprzedawać
na licytacjach to, co mi do życia nie było potrzebne, czyli niemal wszystko - jak miało się z
czasem okazać - poza książkami i pianolą.
Przez czterdzieści lat byłem depeszowcem, czy też nadmuchiwaczem, jak na nas
mawiano, w gazecie „El Diario de La Paz”, a praca moja polegała na rekonstruowaniu i
dopowiadaniu w miejscowej prozie wyłapywanych przez nas wiadomości krążących w
przestrzeni na falach krótkich lub w kodzie Morse’a. Dziś utrzymuję się jako tako z
emerytury wypracowanej w tym wymarłym zawodzie; poza tym otrzymuję prawie nic jako
emerytowany nauczyciel gramatyki języka hiszpańskiego i łaciny, tyle co nic za
coniedzielny felieton, pisany regularnie od ponad pół wieku, i mniej niż nic za teksty do
programów muzycznych i teatralnych, które łaskawie raczą mi publikować, gdy przybędą
do nas znamienici artyści z gościnnymi występami. Poza pisaniem nic właściwie innego w
życiu nie robiłem, ale brak mi powołania i narracyjnego talentu, zupełnie są mi nieznane
zasady dramaturgicznej konstrukcji, jeśli więc podjąłem się tego trudu, to dlatego, iż ufam
w światłość tego wszystkiego, com w życiu przeczytał, a przeczytałem bez liku. Mówiąc
najzwyczajniej, szaraczkowy ze mnie literat i pewnie niczego szczególnego nie miałbym do
przekazania potomnym, gdyby nie zdarzenia, z których, na ile mi mój talent pozwoli,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin