Bunny
jest komiwojażerem poszukującym swej zagubionej
duszy. Niebawem odkryje, że jego dni są policzo-
ne. Gospodyniom domowym zamieszkującym południo-
we wybrzeże Wielkiej Brytanii Bunny sprzedaje nie
tylko produkty kosmetyczne, ale też złudne nadzieje.
Podczas gdy krąży od domu do domu, pociechę znaj-
dując w ramionach odwiedzanych kobiet, jego syn
— dziewięcioletni Bunny Junior — czeka cierpliwie
w samochodzie i z kart encyklopedii czerpie wiedzę
o świecie.
I Nim ich dziwna i z biegiem czasu coraz bardziej sza-
lona podróż dobiegnie końca, nim nastanie pora osta-
tecznego rozliczenia, Bunny zauważy, że upiory jego
świata — zniedołężniały ojciec, mściwe duchy zmar-
łych, zazdrośni mężowie i psychopatyczni mordercy
— wychynęły z cienia i domagają się haraczu.
Śmierć Bunny'ego Munro to powieść stylowa, pory-
wająca, czasami gniewna. Z niezwykłą subtelnością
odmalowuje relacje między ojcem i synem, skrzy się
dowcipem i uwodzi tajemnicą. Wielbiciele talentu
Nicka Cave'a bez trudu dostrzegą w niej cechy cha-
rakterystyczne dla jego niepowtarzalnej wizji świata.
NICK CAVE
ŚMIERĆ Bunnego Munro
Przełożył
Dariusz Wojtowicz
Zysk i S-ka
Tytuł oryginału
THE DEATH OF BUNNY MUNRO
Copyright © Nick Cave 2009
All rights reserved
Fragment piosenki „Spinning Around", słowa i muzyka Abdul/Bingham/Dioguardi/
Shickman, copyright © 2000, reproduced by permission
of Warner Chappell Musie Publishing, EMI Musie Publishing Ltd, Bug Musie, Inc.
International copyright secured. Ali rights reserved.
Fragment piosenki „Bohemian Rhapsody", słowa i muzyka Freddie Mercury
© 1975, reproduced by permission of Queen Musie Ltd, London W8 5 SW.
Projekt okładki
Gray318
Zdjęcie na okładce
Polly Borland
Zdjęcie autora
Gavin Evans
Redaktor prowadzący
Renata Smolińska
Redakcja
Magdalena Koziej
Korekta
Agata Broszczak
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7648-231-6
Warszawa 2009
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
www.proszynski ,pl
Druk i oprawa
Drukarnia Naukowo-Techniczna
Oddział Polskiej Agencji Prasowej
03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
Dla Susie
CZĘŚĆ PIERWSZA:
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jestem przeklęty", myśli Bunny Munro w nagłym prze-
błysku samoświadomości, jaki zdarza się wyłącznie tym,
którzy mają niebawem umrzeć. Czuje, że gdzieś po drodze
popełnił poważny błąd, ale to przeświadczenie trwa za-
ledwie przez jedno zatrważające uderzenie serca i znika,
zostawiając Bunny'ego - tylko w bieliźnie, w pokoju hotelu
„Grenville" - sam na sam ze sobą i własnymi żądzami. Bunny
zamyka oczy i wyobraża sobie jakąś tam waginę, później
siada na skraju hotelowego łóżka i -w zwolnionym tempie
- opiera plecy o wyściełany zagłówek. Przytrzymując brodą
telefon komórkowy, odpieczętowuje zębami miniaturową
buteleczkę brandy. Wlewa zawartość w gardło, ciska bu-
telkę na drugi koniec pokoju, potem wzdryga się, krztusi
i mówi do telefonu:
- Nie martw się, kochanie, wszystko będzie dobrze.
- Boję się, Bunny - mówi Libby, jego żona.
- Czego się boisz? Nie ma się czego bać.
- Wszystkiego. Boję się wszystkiego.
Dopiero teraz Bunny zdaje sobie sprawę, że w głosie
jego żony zaszła zmiana: zniknęły aksamitne tony wio-
lonczeli, a ich miejsce zajęły wysokie, zgrzytliwe dźwięki
skrzypiec, na których gra jakaś zbiegła z zoo małpa lub coś
w tym stylu. Bunny rejestruje tę zmianę, lecz jej znaczenie
na razie mu umyka.
9
- Nie mów tak. Wiesz, że to donikąd nie prowadzi
- powiada Bunny i zaciąga się dymem z lambert & butle-
ra, głęboko, jak w miłosnym akcie. I wtedy nagle dozna-
je olśnienia: pawian grający na skrzypcach, nieukojone,
spiralne opadanie dryfującej Libby, mówi więc: - Kurwa!
- I wydmuchuje z nozdrzy dwie wściekłe smugi dymu,
jak dwa błękitnoszare kły. - Odstawiłaś tegretol? Libby,
powiedz, że nadal bierzesz tegretol!
Milczenie na drugim końcu linii, potem urywany, od-
legły szloch.
- Twój ojciec znów dzwonił. Nie wiem, co mam mu
powiedzieć. Nie wiem, czego on chce. Krzyczy na mnie.
Wścieka się - mówi Libby.
- Na miłość boską, Libby, wiesz, co powiedział dok-
tor. Jeśli nie weźmiesz tegretolu, wpadniesz w depresję.
Jak dobrze ci wiadomo, to dla ciebie niebezpieczne, gdy
wpadasz w depresję. Ile jeszcze, kurwa, razy mamy przez
to przechodzić?
Szloch powraca, oddala się i znów powraca, aż w końcu
staje się cichym, żałosnym popłakiwaniem, które przypomina
Bunny'emu o ich pierwszej wspólnej nocy- Libby, leżąc w jego
ramionach w zapuszczonym hotelowym pokoiku w Eastbourne,
wpadła w niewytłumaczalną płaczliwą chandrę. Zapamiętał,
że spojrzała wówczas na niego i powiedziała: „Przepraszam,
czasem zbyt łatwo się wzruszam", lub coś w tym stylu.
Bunny wpycha dłoń w krocze i zaciska palce, uwalniając
do dolnej części kręgosłupa impuls rozkoszy.
- Po prostu weź ten zasrany tegretol - mówi, łagod-
niejszym nieco głosem.
- Boję się, Bunny. Ten facet wciąż grasuje, napada na ko-
biety.
- Co za facet?
- Maluje sobie twarz na czerwono i nosi na głowie
diabelskie rogi z plastiku.
10
- Co takiego?
- Gdzieś na północy. Mówią o tym w telewizji.
Bunny chwyta pilota leżącego na nocnym stoliku i po krót-
kiej serii szermierczych pchnięć i odparowań włącza usta-
wiony na minibarku telewizor. Z wyciszonym dźwiękiem
przeskakuje kolejne kanały, dopóki na ekranie nie pojawi się
czarno-biały materiał z kamery przemysłowej, nagrany w cen-
trum handlowym w Newcastle. Jakiś mężczyzna w spodniach
od dresu, z obnażoną klatką piersiową kluczy pośród tłumu
zatrwożonych klientów. Usta ma otwarte w bezgłośnym
krzyku. Wygląda, jakby miał na głowie diabelskie rogi i wy-
machuje czymś, co przypomina duży czarny kij.
Bunny przeklina pod nosem i w tejże chwili opuszcza
go wszelka energia, seksualna czy jakakolwiek inna. Rzuca
pilotem w telewizor, odbiornik wyłącza się z sykiem wy-
ładowań elektrostatycznych, Bunny odchyla głowę, która
bezwładnie opada na zagłówek, a potem skupia uwagę
na plamie wilgoci na suficie, ukształtowanej jak niewielki
dzwon lub kobieca pierś.
Gdzieś na obrzeżach świadomości Bunny wyczuwa
natrętną obecność szczebiotliwego dźwięku - jak pełne
wściekłego sprzeciwu dzwonienie w uchu, elektronicznie
brzmiące i straszne - ale nie potrafi rozpoznać jego źródła,
zamiast tego słyszy głos swojej żony:
- Bunny? Jesteś tam?
- Libby. Gdzie teraz jesteś?
- W łóżku.
Bunny spogląda na zegarek, przysuwa i odsuwa nadgar-
stek od oczu jak puzonista, ale nie może złapać ostrości.
- Chryste! A gdzie jest Bunny Junior?
- W swoim pokoju. Chyba.
- Posłuchaj, Libby, jeśli mój tato znów zadzwoni...
- On nosi przy sobie trójząb - mówi jego żona.
-Co?
11
- Widły ogrodnicze.
- Co takiego? Kto?
- Ten facet, na północy.
Bunny zdaje sobie sprawę, że wrzaskliwy, przypominający
kwilenie dźwięk dobiega z zewnątrz. Słyszy go pomimo
buczenia klimatyzacji; brzmi wystarczająco apokaliptycznie,
by niemal pobudzić jego ciekawość. Jednak nie pobudza.
Ślad wilgoci na suficie rośnie, zmienia kształt - jest
większą piersią, pośladkiem, seksownym kobiecym kolanem
- pod nim formuje się kropelka, coraz dłuższa, drżąca, od-
rywa się od sufitu i spada swobodnie, eksplodując na klatce
piersiowej Bunny'ego. Bunny głaszcze to miejsce, jakby
wszystko działo się we śnie, i mówi:
- Libby, skarbie, gdzie my mieszkamy?
- W Brighton.
- A gdzie leży Brighton? - pyta Bunny, przesuwa palcem
po miniaturowych buteleczkach z trunkami, ustawionych
w rząd na nocnym stoliku, i wybiera smirnoffa.
- Na południu.
-A to znaczy, że jesteśmy tak oddaleni od „gdzieś na pół-
nocy", jak tylko się da bez wpadania do cholernego morza.
Teraz posłuchaj, złotko, wyłącz telewizor, weź swój tegretol,
weź pigułkę na sen - a niech to, weź dwie pigułki na sen
- a ja będę z powrotem jutro rano. Wcześnie rano.
- Molo się pali - mówi Libby.
- Zachodnie Molo się pali. Dym czuć aż tutaj.
- Zachodnie Molo?
Bunny wlewa w siebie zawartość buteleczki z wódką,
zapala kolejnego papierosa, wstaje z łóżka. Ściany pokoju
chwieją się i Bunny uświadamia sobie, jak bardzo jest pijany.
Stąpając na palcach, z ramionami wyciągniętymi na boki, prze-
mierza pokój niczym lunatyk, podchodzi do okna. Słania się,
potyka, i nim złapie równowagę i stanie w miejscu, zawisa
12
jak Tarzan na wyblakłych perkalowych zasłonach. Rozsuwa
je szeroko, a wtedy zwulkanizowane, niemal dzienne światło
oraz krzyk ptaków wdzierają się do pokoju, siejąc w nim
zamęt. Źrenice oczu zwężają się Bunny'emu boleśnie, gdy
wykrzywia twarz do światła za oknem i widzi ciemną chmurę
szpaków szczebioczących obłąkańczo nad płonącą i dymiącą
bryłą Zachodniego Mola, które stoi, bezradne, wcinając się
w morze naprzeciwko hotelu. Bunny zastanawia się, dlaczego
nie zauważył tego wcześniej, a potem zastanawia się, jak
długo już jest w tym pokoju, wreszcie przypomina sobie
o swojej żonie i słyszy jej głos:
-Jesteś tam, Bunny?
- No - odpowiada Bunny, zahipnotyzowany widokiem
płonącego mola i tysięcy wrzeszczących ptaków.
- Szpaki oszalały. To coś okropnego. Ich maleństwa
płoną w gniazdach. Nie mogę tego znieść, Bun - mówi
Libby, piskliwy ton skrzypiec wznosi się coraz wyżej.
Bunny wraca na łóżko i słyszy, jak jego żona płacze
na drugim końcu linii telefonicznej. Dziesięć lat, myśli,
dziesięć lat, a te łzy wciąż na niego działają - te turkuso-
we oczy, ta radosna cipka, ach stary!, i ten niezgłębiony
szloch - i Bunny opiera się o zagłówek, i poklepuje się
po genitaliach jak małpa, mówiąc:
- Wrócę jutro, kochanie, wcześnie rano.
- Kochasz mnie, Bun? - pyta Libby.
- Wiesz, że tak.
- Przysięgasz na swoje życie?
- Na Chrystusa i wszystkich świętych. Kocham cię calu-
teńką, łącznie z twoimi maleńkimi stopkami, skarbie.
- Nie możesz wrócić do domu dziś wieczorem?
- Wróciłbym, gdybym mógł - odpowiada Bunny, wier-
cąc się na łóżku w poszukiwaniu papierosów - ale jestem
wiele kilometrów od domu.
- Och, Bunny... ty pieprzony kłamco...
13
W słuchawce zapada martwa cisza, więc Bunny mówi:
- Libby? Lib?
Patrzy zdziwiony na telefon, jakby dopiero teraz od-
krył, że trzyma go w dłoni, zatrzaskuje klapkę w chwili,
gdy kolejna kropla wody rozpryskuje się na jego klatce
piersiowej. Bunny formuje usta w małe „o" i wciska w nie
papierosa. Przypala go zapalniczką firmy Zippo, zaciąga się
głęboko, następnie emituje do atmosfery pełną zadumy
smugę szarego dymu.
- Masz tam pełne ręce roboty, skarbie.
Z wielkim wysiłkiem Bunny odwraca głowę i spogląda
na stojącą w drzwiach do łazienki prostytutkę. Jej fluore-
scencyjne majtki pulsują różową barwą na tle czekolado-
wej skóry. Dziewczyna drapie się po głowie ozdobionej
drobnymi warkoczykami, a plasterek pomarańczowego
ciała wyziera zza jej lekko opadniętej od narkotyku dolnej
wargi. Bunny'emu przychodzi na myśl, że sutki dziewczyny
wyglądają jak detonatory min morskich, używanych w czasie
wojny do wysadzania w powietrze statków, lub coś w tym
stylu, i już ma jej o tym powiedzieć, ale natychmiast zapo-
mina, zamiast tego zaciąga się papierosem i mówi:
- To była moja żona. Cierpi na depresję.
- Nie ona jedna, skarbie - zapewnia prostytutka, prze-
mierzając niepewnym krokiem krzykliwy pseudoturecki
dywan z Axminster; jasnoróżowy czubek języka sterczy
spomiędzy jej warg. Potem dziewczyna opada na kolana
i bierze w usta kutasa Bunny'ego.
- Nie, nie. To u niej to depresja endogenna, taka cho-
roba. Moja żona bierze leki.
-Ja też, kochanie - oznajmia dziewczyna z wysokości
podbrzusza Bunny'ego.
On zdaje się poważnie zastanawiać nad tą odpowiedzią,
manewrując równocześnie biodrami. Miękka czarna dłoń
spoczywa na jego brzuchu i Bunny, spoglądając w dół,
14
widzi, że na każdym paznokciu wymalowano szczegółowo
widok zachodu słońca gdzieś w tropikach.
- Czasami jest naprawdę źle - mówi Bunny.
- Dlatego nazywają to chandrą, skarbie - ripostuje dziew-
czyna, ale on ledwo słyszy jej słowa, gdyż dochodzą w po-
staci niskiego, niezrozumiałego chrypienia. Dłoń na jego
brzuchu zaczyna drgać, a chwilę później podskakiwać.
- Hej! Co jest?-woła, zasysając powietrze przez zęby;
nagle robi szybki wdech i znów nachodzi go, eksplodując
z samego dna serca, ta myśl na koniec czasu, na koniec
wszystkiego: „jestem przeklęty", i Bunny przysłania ramie-
niem oczy, a jego ciało wygina się lekko w łuk.
- Wszystko gra, kochanie? - pyta prostytutka.
-Wydaje mi się, że na piętrze nad nami przepełniła się
wanna - mówi Bunny.
- Bądź cicho, skarbie.
Dziewczyna unosi głowę i spogląda przelotnie na Bun-
ny'ego, a on próbuje dostrzec centralne punkty jej czarnych
oczu, wiele mówiące punkciki źrenic, ale jego wzrok traci
ostrość widzenia i obraz się rozmywa. Bunny kładzie dłoń
na głowie prostytutki, wyczuwa wilgotną połyskliwość
na jej karku.
- Bądź cicho, skarbie - powtarza ona.
- Mów mi Bunny- prosi on i widzi, jak kolejna kropelka
wody drży na suficie.
- Mogę nazywać cię każdym cholernym imieniem, ja-
kiego sobie zażyczysz, kochanie.
Bunny zamyka oczy i naciska dłonią na szorstkie sznurki
włosów dziewczyny. Czuje na swej klatce piersiowej deli-
katną eksplozję wilgoci, jak płacz.
- Nie, nie każdym. Mów mi Bunny- szepcze.
ROZDZIAŁ DRUGI
Bunny potyka się w ciemności, po omacku szukając na ścia-
nie łazienki wyłącznika światła. To jedna z tych martwych
godzin, trzecia albo czwarta nad ranem; prostytutka została
opłacona i odesłana. Bunny jest sam, nie śpi, a kolosalny kac
dopada go podczas tej przerażającej misji, na jaką udał się
w poszukiwaniu tabletek nasennych. Przypuszcza, że zosta-
wił je w łazience, i ma nadzieję, że kurwa ich nie znalazła.
Trafia wreszcie na kontakt; jarzeniowe rury budzą się, bzy-
cząc i pomrukując. Idzie w stronę lustra, staje przed nim
w bezlitosnym oświetleniu i pomimo gorącego, toksycznego
pulsowania kaca - suche, cuchnące usta, zaczerwieniona
skóra, przekrwione oczy i zdemolowany loczek na czole
- to, co wita go po drugiej stronie, nawet mu się podoba.
Nie doświadcza przebłysku intuicji, nie doznaje objawie-
nia, nie spływa na niego wielka mądrość, a jednak od razu
widzi, dlaczego panie w nim gustują. Nie jest napakowanym
kochasiem o kwadratowej szczęce ani wysztafirowanym
bawidamkiem, wszelako tkwi w nim jakaś przyciągająca siła
- nawet teraz, w tej jego zrujnowanej po przepiciu twarzy
-jakiś magnetyzm, który ma dużo wspólnego z mieszka-
mi współczucia, formującymi się w kącikach oczu, kiedy
Bunny się uśmiecha, z łobuzerskim łukiem brwi i z małymi,
rozdziewiczającymi dołeczkami w policzkach, widocznymi,
kiedy się śmieje. Patrzcie! Oto i one!
16
Łyka tabletkę na sen i wtedy z jakiegoś niesamowitego
powodu w świetlówkach następuje zwarcie i światło to ga-
śnie, to znów się zapala. Bunny widzi przez ułamek sekundy
swą twarz prześwietloną promieniami rentgenowskimi:
zielone kości czaszki wyłażą na powierzchnię skóry. Mówi
do uśmiechniętej trupiej głowy: „o, stary!", łyka jeszcze
jedną tabletkę nasenną i wraca do łóżka.
Wykąpany, ufryzowany i wypachniony Bunny pochyla się
nad brukowcem w salce śniadaniowej hotelu „Grenville".
Ma na sobie świeżą koszulę w romby w kolorze byczej
krwi i czuje się podle, ale mimo wszystko jest względ-
nie optymistycznie usposobiony. W tej grze tak trzeba.
Jest godzina 10.30 rano, więc Bunny przeklina sam siebie,
przypomniawszy sobie daną żonie obietnicę, że nie wróci
późno. Tabletki nasenne wciąż cyrkulują w jego organizmie
i Bunny odkrywa, iż przewrócenie stronicy w gazecie wy-
maga sporego wysiłku.
Czuje czyjeś łaskoczące, stroszące włoski na karku zain-
teresowanie i wnet orientuje się, że przyciągnął uwagę pary
jedzącej śniadanie po drugiej stronie jadalni. Spostrzegł ich
już wcześniej, gdy wchodził do sali, a oni siedzieli w prę-
gach światła wpadającego przez przysłonięte żaluzją okno.
Powoli, z premedytacją odwraca głowę i ich oczy spotyka-
ją się - w sposób, w jaki spotykają się oczy zwierząt.
Mężczyzna o gadzich zębach i połyskliwym skalpie
prześwitującym spomiędzy rzednących włosów głaszcze
uklejnoconą dłoń kobiety po czterdziestce. Odwzajemnia
spojrzenie Bunny'ego, na jego ustach wykwita chytry uśmie-
szek rozpoznania: obaj grają w tę samą grę. Kobieta patrzy
na Bunny'ego i Bunny taksuje jej pozbawione wyrazu oczy,
zimne pod ciężką od botoksu brwią. Rejestruje ubrązowioną
skórę, tlenione włosy i galaretowate wargi, pokryty piegami
dekolt i rowek między potężnymi, mocno zmodyfikowanymi
17
piersiami...
dwa_dni