Howard Robert E. - Conan - Skarb Tranicosa.txt

(229 KB) Pobierz
Robert E. Howard

Conan i Skarb Tranicosa

Spis tre�ci:
Przedmowa � L. Spraque de Camp
1. Malowani ludzie
2. Ludzie morza
3. Czarny nieznajomy
4. Rytm czarnego b�bna
5. Cz�owiek z dziczy
6. Grabie� martwych
7. Ludzie lasu
8. Miecze Aquilonii
Tropem Tranicosa � L. Spraque de Camp
Skald w Post Oaks � L. Spraque de Camp
Przedmowa � L. Spraque de Camp
	Saga o Conanie tak oto opisuje jego dzieje: 
Conan, syn Cymmeria�skiego kowala, urodzi� si� na jednym z licznych p�l 
bitewnych 
tej g�rzystej, chmurnej krainy. Jako m�odzian bra� udzia� w wypadach �upie�czych 
na 
aquilo�ski przycz�ek graniczny � Venarium. Podczas jednej z takich wypraw, tym 
razem do Hyperborei dosta� si�, wraz z band� Aesira do hyperborejsk� niewoli. 
Zbieg�szy z ich niewolniczej osady, pow�drowa� na po�udnie do Zamory i 
s�siednich 
ksi�stw, gdzie wi�d� niepewny �ywot z�odzieja. Nie obeznany z cywilizacj� i z 
natury 
niepos�uszny prawom, doskonale nadrabia� brak subtelno�ci i wyrafinowania 
wrodzonym sprytem i herkulesow� postaw�, kt�r� odziedziczy� po ojcu.
	W ko�cu zaci�gn�� si� jako najemnik do armii kr�la Yildiza w Turanie. 
Podczas 
licznych podr�y po stepach Hyrkanii opanowa� �ucznictwo i jazd� konn�. P�niej 
s�u�y� jeszcze jako kapitan najemnik�w w hyboria�skich krajach, przewodzi� 
bandzie 
czarnosk�rych korsarzy u wybrze�y Kushu, a nawet by� najemnikiem w Shemie i 
pobliskich ksi�stwach. Wkr�tce jednak porzuci� legaln� s�u�b� i wst�pi� do bandy 
kozak�w �upi�cej stepy nad rzek� Zaporosk�, by nast�pnie zosta� piratem na morzu 
Vilayet. Odbywszy w armii Khauranu s�u�b� najemnika, sp�dzi� dwa lata przewodz�c 
Zuagirom � pustynnym nomadom ze wschodniego Shemu. Potem prze�y� jeszcze 
dzikie przygody w le��cych na wschodzie krainach Iranistanu i Vendhii, a� 
zaw�drowa� do podn�a g�r Himelijskich, gdzie zmierzy� si� z czarnymi prorokami 
Yimshy.
	Po powrocie na zach�d, Conan zn�w zosta� korsarzem �upi�c i grabi�c wraz z 
baracha�skimi piratami i zingarskimi bukanierami. Nast�pnie s�u�y� jako najemnik 
w 
Stygii i w Czarnych Kr�lestwach. P�niej zaw�drowa� do Aquilonii i, ju� jako 
czterdziestolatek, zosta� zwiadowc� na granicy piktyjskiej. Gdy Piktowie, 
wspomagani 
przez czarodzieja Zogar Saga, zaatakowali umocnienia aquilo�skie Conan usi�owa� 
broni� fortu Tuscelan przed zniszczeniem, niestety bezskutecznie. Jednak zdo�a� 
uratowa� licznych osadnik�w zamieszkuj�cych ziemie le��ce w rozwidleniu rzek 
Gromowej i Czarnej. W tym w�a�nie momencie rozpoczyna si� ta opowie�� �
	Conan raptownie awansuje w armii aquilo�skiej. Zostawszy genera�em, 
pokonuje Pikt�w w wielkiej bitwie pod Velitrium i prze�amuje si�� ich 
zjednoczonego 
uderzenia. Nast�pnie zostaje wezwany do stolicy w Tarantii, jako triumfator. Ale 
jego 
sukces budzi podejrzenia i zazdro�� zdeprawowanego i g�upiego kr�la Numedidesa, 
kt�ry upija Conana usypiaj�cym winem i zakuwa w �a�cuchy w �elaznej Wie�y, z 
wydanym ju� wyrokiem �mierci. Jednak�e barbarzy�ca ma w Aquilonii tak wrog�w, 
jak i przyjaci�, tote� wkr�tce zostaje uwolniony. Na wierzchowcu i z mieczem w 
d�oni ucieka z wi�zienia. Kieruj�c si� z powrotem ku granicy, odnajduje swe 
bosso�skie oddzia�y w rozsypce i dowiaduje si� o nagrodzie wyznaczonej za jego 
g�ow�. Czym pr�dzej pokonuje wp�aw rzek� Gromow� i przez podmok�e lasy 
pustkowia Pikt�w przedostaje si� ku odleg�emu morzu.
Malowani ludzie
	W jednej chwili, na pustej dotychczas polance pojawi� si� m�czyzna, 
wychylaj�c si� ostro�nie zza linii krzak�w. Nie rozleg� si� najmniejszy d�wi�k, 
kt�ry 
mog�cy ostrzec o jego nadej�ciu szare wiewi�rki. Jednak jaskrawo upierzone 
ptaki, 
kt�re przysiad�y na ziemi, grzej�c si� w s�o�cu, poderwa�y si� natychmiast do 
lotu, 
wystraszone tym niespodziewanym pojawieniem i wype�ni�y przestrze� nad drzewami 
furkocz�c� chmur�. M�czyzna zmarszczy� brwi i zerkn�� za siebie, jakby l�kaj�c 
si�, 
�e wzburzenie atak�w mog�o zdradzi� jego kryj�wk� jakiej� niewidzialnej pogoni. 
Upewniwszy si�, j�� skrada� si� po polanie, stawiaj�c ostro�nie ka�dy krok. 
	Mimo swej niezwykle masywnej budowy, porusza� si� z gi�tk� zr�czno�ci� 
lamparta. Jego nagie cia�o okrywa� jedynie skrawek materia�u przewi�zany wok� 
l�d�wi. Ko�czyny usmarowane g�sto zaschni�tym b�otem nosi�y �lady zadrapa� 
cierniami,. Banda� opasywa� brunatn� plam� na muskularnym, lewym ramieniu. 
Skryta 
pod spl�tan� grzyw� czarnych w�os�w twarz, by�a �ci�gni�ta i wychudzona, a jego 
oczy p�on�y jak �lepia rannego wilka. Utyka� lekko, pod��aj�c wzd�u� ledwie 
widocznej �cie�ki, kt�ra wiod�a przez polan�.
	W po�owie drogi zamar� nagle i odwr�ci� si�, z koci� zr�czno�ci�, gdy od 
strony, z kt�rej przyszed� dobieg�o go z lasu przeci�g�e wycie. Ka�dy cz�owiek 
pomy�la�by, �e to zaledwie g�odny wilk, ale ten m�czyzna wiedzia�, �e to co� 
innego. 
Jako Cymmerianin rozpoznawa� odg�osy dziczy tak, jak mieszczanin rozpoznaje 
g�osy 
swych przyjaci�.
	Gniew zap�on�� czerwieni� w jego przekrwionych oczach, gdy ponownie 
odwr�ci� si� i pr�dko ruszy� �cie�k� przez polan�. Prowadzi�a ona ku g�stym 
krzakom, 
st�oczonym na kraw�dzi lasu w postaci �ciany zielonych li�ci i ga��zi. Masywna 
k�oda, 
g��boko wro�ni�ta w omsza�e pod�o�e, odgradza�a brzeg g�stwiny od �cie�ki. Gdy 
Cymmerianin zauwa�y� ten wielki bal, zatrzyma� si� i spojrza� za siebie na 
polan�. 
Niewprawny obserwator nie pozna�by, czy kto� tamt�dy przechodzi�, ale jego 
prze�ladowcy dysponowali r�wnie ostrym, jak on, wytrenowanym w dziczy wzrokiem. 
Tote�, je�eli sam dostrzega� dowody swej obecno�ci na polanie, pod��aj�cy w 
po�cigu 
niew�tpliwie te� je zauwa��. Warkn�� cicho, niczym bestia zap�dzona w pu�apk�.
	Z zamierzon� nieostro�no�ci� pod��y� wzd�u� �cie�ki, tu i �wdzie depcz�c 
traw� i �ami�c ga��zk�. Gdy, dotar� do drugiego ko�ca obalonej k�ody, wskoczy� 
na 
ni�, obr�ci� si� i zr�cznie pobieg� po niej z powrotem. Jako, �e kora dawno ju� 
odpad�a 
pod dzia�aniem pogody i robactwa, nie pozostawi� najmniejszego �ladu, kt�ry 
mog�yby 
dostrzec bystre oczy tropiciela. Gdy dotar� do najciemniejszej cz�ci 
krzaczastej 
g�stwiny, ukry� si� w niej, nie poruszaj�c ani jednego listka, kt�ry zdradza�by 
jego 
kryj�wk�.
	Mija�y minuty. Szare wiewi�rki zn�w si� odezwa�y, by nagle, wtulone 
czujnie w 
konary drzew, zamilkn��. Ponownie zosta� zak��cony spok�j polany. R�wnie cicho, 
jak �cigany m�czyzna, od wschodu pojawili si� trzej czarnosk�rzy ludzie kr�pej 
budowy, o muskularnych ramionach i klatkach piersiowych. Odziani byli w 
przepaski 
biodrowe ze sk�ry jelenia. Czarne w�osy upi�te mieli w w�z�y ozdobione orlim 
pi�rem. 
Ich cia�a by�y pomalowane od st�p do g��w w misterne wzory. W d�oniach dzier�yli 
prymitywny or� z kutego br�zu. 
	Ostro�nie rozejrzeli si� po polanie, zanim ukazali si� na otwartej 
przestrzeni, 
wychodz�c pe�ni wahania z ukrycia. Kroczyli mi�kko jak lamparty, w �cis�ym 
szyku, z 
uwag� obserwuj�c ziemi� pod stopami. Tropili Cymmerianina, a to nie�atwe zadanie 
nawet dla tych ogar�w w ludzkiej sk�rze. Poruszali si� wolno po polanie, gdy 
nagle 
jeden z nich zesztywnia�, mrukn�� i wskaza� sw� w��czni� o szerokim, p�askim 
ostrzu 
na �wie�o zdeptan� traw� tam, gdzie �cie�ka bieg�a z powrotem w las. Wszyscy 
zamarli natychmiast, a ich jak czarne koraliki oczy, �widrowa�y podejrzliwie 
�cian� 
lasu. Jednak zwierzyna by�a doskonale ukryta. Nie dojrzawszy nic, co mog�o 
wzbudzi� 
podejrzenia, ruszyli, tym razem szybciej, w stron� drzew. Pod��ali ledwie 
widocznym 
�ladem, kt�ry sugerowa�, �e uciekinier staje si� nieostro�ny ze zm�czenia lub 
desperacji.
	Ledwie zdo�ali min�� miejsce, gdzie krzaczasta g�stwina ros�a najbli�ej 
�cie�ki, 
gdy tu� za nimi wyskoczy� Cymmerianin, dobywaj�c broni, zza pasa. W lewej r�ce 
dzier�y� d�ugi n� o br�zowym ostrzu, a w prawej top�r z tego samego metalu. 
Atak 
nadszed� tak szybko i niespodziewanie, �e ostatni Pikt nie mia� najmniejszej 
szansy na 
ocalenie �ycia, gdy Cymmerianin wbi� mu n� g��boko mi�dzy �opatki. Ostrze 
dosz�o 
serca, zanim czarnosk�ry zorientowa� si� w niebezpiecze�stwie.
	Pozostali dwaj odwr�cili si� z niewiarygodn� szybko�ci� dzikus�w, ale 
nawet to 
nie pomog�o, Cymmerianin, wyrywaj�c n� z grzbietu pierwszej ofiary, uderzy� z 
pot�nym impetem swym bojowym toporem. Drugi Pikt w�a�nie si� odwraca�, gdy na 
jego g�ow� spad�o mordercze ostrze, roz�upuj�c mu czaszk� a� do szcz�ki.
	Pozosta�y przy �yciu dzikus, s�dz�c po szkar�atnym czubku jego orlego 
pi�ra 
w�dz, rzuci� si� do ataku. Ju� niemal si�ga� w��czni� piersi Cymmerianina, gdy 
ten 
jeszcze wyrywa� top�r z g�owy zabitego wroga. Cymmerianin jednak g�rowa� 
inteligencj� i uzbrojeniem. Top�r w szerokim bocznym uderzeniu, odbi� w��czni� 
ku 
g�rze podczas, gdy lewa r�ka barbarzy�cy, uzbrojona w n�, wystrzeli�a ku 
malowanemu brzuchowi Pikta, rozcinaj�c go na ca�ej d�ugo�ci.
	Ranny wyda� z siebie przera�liwe wycie, gdy upad� wybebeszony na ziemi�. 
Ryk zawiedzionej zwierz�cej furii rozdar� powietrze, a ze wschodu nadesz�a dzika 
odpowied� wyj�cych g�os�w. Cymmerianin wypr�y� si� konwulsyjnie, a nast�pnie 
skuli�, jak dzikie zwierze szykuj�ce si� do skoku. Jego wargi wykrzywi� 
morderczy 
grymas, gdy potrz�sn�� g�ow� strz�saj�c krople potu z twarzy. Spod banda�a 
pociek�a 
po ramieniu stru�ka krwi.
	Wypluwaj�c niezrozumia�e przekle�stwo, odwr�ci� si� i pobieg� na zach�d. 
Ju� 
nie wybiera� drogi, tylko bieg� co si� w d�ugich nogach, dzi�ki wielkiej 
wytrzyma�o�ci, 
kt�r� natura zrekompensowa�a mu barbarzy�skie pochodzenie. G�osy za nim na 
chwil� 
zamilk�y. Wtem, demoniczne wycie wybuch�o ponownie. Wiedzia� ju�, �e pogo� 
odnalaz�a cia�a jego ofiar. Nie starcza�o mu tchu, by przekl�� krople krwi 
kapi�ce na 
ziemi� ze �wie�o otwartej rany i zostawiaj�ce wyra�ny �lad na drodze. Mia� 
nadziej�, 
�e mo�e ci trzej Piktowie, to wszystko, co pozosta�o z dru�yny wojennej, kt�ra 
pod��a�a za nim ju� od ponad stu mil. Powinien b...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin