Conan (Tom 18 - Conan i Droga królów) - Karl Edward Wagner.txt

(330 KB) Pobierz
KARL EDWARD WAGNER
   
   
   
CONAN I DROGA KROL�W
   
TYTU� ORYGINA�U CONAN THE ROAD OF KINGS
PRZE�O�Y� MAREK MASTALERZ
   
Dla LEIGH BRACKETT:
   � Pie�� Shannach za� rozp�ywa�a si� w ciszy,
   gdy ostatnie dzieci g�r odchodzi�y na zawsze w noc.
   
   Wojna jest ojcem i kr�lem wszechrzeczy;
   jednych czyni bogami, innych niewolnikami,
   jeszcze innych lud�mi wolnymi.
   HERAKLIT

PROLOG
   
   W zapad�ej ciszy rozb�ys�a jaskrawa jak diamenty stal.
   Dwa miecze zamigota�y w zasnutym dymem kr�gu bezlitosnych i rozjarzonych oczu. Oba ostrza zderzy�y si� gwa�townie, rozdzieraj�c cisz� brz�kiem gniewnej stali, po czym z garde� obydwu walcz�cych pocz�y dobywa� si� urywane westchnienia. Przez kr�g widz�w przesz�y st�umione pomruki. Oczy w mrocznych obliczach zap�on�y podnieceniem. Ostrze zn�w trafi�o na ostrze. �mier� nami�tna i nieub�agana ta�czy�a rado�nie na zderzaj�cych si� mieczach.
   Dwu walcz�cych m�czyzn nie ��czy�o nic poza zr�czno�ci�, z jak� pos�ugiwali si� swymi ostrzami.
   Pierwszy z nich, czterdziestoparoletni i cz�ciej atakuj�cy, szermowa� tak zr�cznie, �e by�o oczywiste, i� d�ugi, prosty zingara�ski miecz nie jest broni� obc� jego d�oni. Pasma siwizny przetyka�y g�adkie czarne w�osy i kr�tko przystrzy�on� brod�, przystojn� twarz za� znaczy�o kilka prostych blizn. Szramy by�y blade i stare, poniewa� ju� od wielu lat �adne ostrze nie dotkn�o jego oblicza. Kr�tkie, obcis�e spodnie o barwie czerwonego wina i kaftan z najlepszego aksamitu opina�y szczup�� sylwetk� o zwartej muskulaturze i swobodnej postawie. Na prawym naramienniku wygrawerowany by� czarny orze� � znak Harcownik�w Korsta, elitarnego pu�ku zingara�skiej armii, a poni�ej l�ni�y bli�niacze z�ote gwiazdy, symbolizuj�ce rang� kapitana.
   Drugi z walcz�cych by� znacznie m�odszy. Mia� niewiele wi�cej ni� dwadzie�cia lat, ale ciosy swojego przeciwnika parowa� z instynktownym wyczuciem, bardziej charakterystycznym dla do�wiadczonego weterana ni� narwanego m�odzie�ca. By� znacznie pot�niejszej budowy i nieco wy�szy ni� jego maj�cy sze�� st�p wzrostu przeciwnik. Obna�one masywne barki i szerok� pier� m�odzie�ca pokrywa�a ciemna opalenizna, rozja�niona tu i �wdzie liniami blizn � pami�tkami bitew i potyczek, w kt�rych uczy� si� w�ada� mieczem. Gdy robi� wypad, jego czarna grzywa powiewa�a nad czo�em, a b��kitne oczy osadzone w twarzy o surowych rysach rozjarza�y si� mrocznym b�yskiem. Mia� na sobie sk�rzane spodnie barbarzy�cy z p�nocy, a jego pot�na r�ka wydawa�a si� bardziej pasowa� do ci�kiego topora ni� w�skiego, p�torar�cznego miecza zingara�skiego je�d�ca.
   Walka toczy�a si� po�rodku kr�gu ciasno st�oczonych �o�nierzy. Wi�kszo�� gapi�w nosi�a szkar�atne i z�ote barwy Kr�lewskiej Armii Zingary oraz znak Harcownik�w Korsta. Rami� w rami� z nimi stali ludzie z innych pu�k�w oraz �o�nierze w niejednolitych, pstrokatych strojach, podobnych do tego, kt�ry mia� na sobie m�odszy z walcz�cych. Byli to najemnicy ze wszystkich kraj�w �wiata. Nad nimi wznosi� si� br�zowy dach wojskowego namiotu. Prycze i pozosta�e sprz�ty le�a�y zepchni�te na bok, by nie zawadza� walcz�cym.
   Kr�g �o�nierzy o zastyg�ych w napi�ciu twarzach nie odrywa� oczu od walcz�cych m�czyzn. Fachowe spojrzenia dostrzega�y wszystkie niuanse szermierki. Do niedawna namiot rozbrzmiewa� okrzykami zach�ty oraz gor�czkow� wymian� przekle�stw i zak�ad�w. To wszystko jednak ucich�o, gdy rywale roztoczyli przed widzami zapieraj�cy dech w piersiach spektakl ci�� i sztych�w, zwod�w i ripost. Zapanowa�o podniecenie zbyt wielkie, by mog�o znale�� uj�cie w s�owach. Dziel�c napi�cie walcz�cych, widzowie ws�uchiwali si� w ka�dy ich dech i czekali na t� jedn�, fataln� omy�k� kt�rego� z przeciwnik�w lub na chwil�, kiedy wyczerpi� si� si�y jednego z nich.
   Obydwa miecze zasmakowa�y przed chwil� krwi. P�ytkie, niegro�ne ci�cie na przedramieniu starszego m�czyzny broczy�o czerwieni�. Ostrze m�odzie�ca mimo zastawy zdo�a�o doj�� celu po ciosie, kt�ry prawie od�ama� kling� od r�koje�ci. M�ody m�czyzna krwawi� z dw�ch bruzd na lewym boku oraz g��bszej rany pod barkiem, kt�ra zdawa�o si�, pozbawi�a go w�adzy w lewej r�ce. By�y to pami�tki po trzech sztychach, kt�re przeszy�yby serce m�odzie�ca, gdyby jego odruchy by�y o mgnienie oka wolniejsze. By� mo�e, widok brocz�cych ran sprawi�, �e nozdrza starszego m�czyzny rozszerzy�y si�, a jego w�skie wargi skrzywi�y w szyderczym u�miechu. Z wiar� we w�asne si�y, nieust�pliwie d��y� do zadania przeciwnikowi �miertelnego pchni�cia.
   M�ody najemnik nie u�miecha� si�. Jego oczy p�on�y gniewem, nie za� b�lem, cho� bez w�tpienia musia� go odczuwa�.
   Ich ostrza ponownie skoczy�y ku sobie, zwar�y si� i rozdzieli�y. Nie zaprzestaj�c ataku, zaledwie miecze oderwa�y si� od siebie, kapitan zn�w uderzy�. Pozwoli�, by zbijaj�cy cios m�odzie�ca zepchn�� mu ostrze w d� i podst�pnym zwodem skierowa� je dooko�a gardy przeciwnika, prosto w masywne mi�nie jego uda.
   M�odzieniec prychn�� furi�, uskakuj�c przed ciosem. Jednak kolana ugi�y si� pod nim, zatoczy� si� i ledwie zdo�a� usta�. Jego rozpaczliwa kontra by�a niezgrabna i pozbawiona mocy.
   Pojedynek osi�gn�� fina�. Kr�g oczu trwa� w najwy�szym skupieniu. Syc�c si� przez u�amek chwili absolutnym zainteresowaniem widz�w, oficer zdecydowa� si� zako�czy� b�j piorunuj�cym pchni�ciem w serce, z kt�rego s�yn��.
   M�ody m�czyzna wykorzysta� cie� nieuwagi rywala. Z p�przysiadu ci�� w g�r�, dla dodania si�y ciosowi chwytaj�c d�ug� r�koje�� lew� r�k�, dotychczas niby bezw�adn�. Czubek ostrza wbi� si� w krocze starszego m�czyzny i pomkn�� w g�r� brzucha. Kapitan polecia� w ty�, gubi�c rozprute trzewia. Nim pad�, miecz barbarzy�cy zdo�a� jeszcze przebi� mu p�uca.
   Z wielu piersi wyrwa�o si� d�ugie westchnienie niedowierzania, a potem bez�adne okrzyki zaskoczenia.
   Z klepiska namiotu kapitan patrzy� na �o�nierzy m�tniej�cym spojrzeniem. Opu�ciwszy ramiona m�odzieniec r�wnie� zwr�ci� gorej�cy wzrok na kr�g gapi�w.
   Przez chwil� nikt si� nie poruszy�, po czym m�czyzna na polanie zadr�a� w ostatnim spazmie. �miertelne rz�enie uton�o w nag�ym zgie�ku okrzyk�w, przekle�stw oraz brz�ku monet. M�odzieniec opu�ci� skrwawiony czubek miecza na pod�og� i ci�ko wspar� si� na r�koje�ci. Jaskrawa krew wyp�yn�a z jego uda, lecz nie wyda� z siebie �adnego d�wi�ku pr�cz chrapliwego wci�gni�cia powietrza w p�uca.
   Zawaha� si�, a d�onie zacisn�� kurczowo na r�koje�ci miecza. Si�y opuszcza�y barbarzy�c�. Dw�ch jego przyjaci� najemnik�w, z kiesami sp�cznia�ymi od wygranych w�a�nie monet, po�pieszy�o, by go podtrzyma�. Oczy m�odzie�ca zap�on�y dziko nieposkromion� ��dz� walki i przygas�y, gdy rozpozna� swoich towarzyszy. Zatoczy� si� na nich bez si�. Trzeci najemnik wydoby� zza pazuchy pasmo p��ciennego banda�a i pocz�� opatrywa� ran� na udzie m�odzie�ca.
   Zgie�k nagle przycich� do st�umionego szmeru. �o�nierze przestali dzieli� wygrane sumy i zacz�li cofa� si� z l�kiem. Za moment kto� zawo�a� p�g�osem:
   � Genera� Korst!
   M�odzieniec uni�s� g�ow� i hardo spojrza� w luk� tworz�c� si� w ludzkim kr�gu.
   W asy�cie kilku oficer�w genera� Korst, g��wnodowodz�cy Kr�lewskiej Armii Zingary, wmaszerowa� dumnie do namiotu. Po�yskuj�ce niebieskoczarne w�osy i �niada cera kr�pego, niewysokiego m�czyzny �wiadczy�y o domieszce szemickiej krwi w jego �y�ach. To, �e syn ladacznicy z wojskowego taboru i jednego z tysi�cy �o�nierzy, kt�rym sprzedawa�a si� jego matka, osi�gn�� generalski stopie� w ceni�cej szlacheckie pochodzenie Zingarze, a� nadto dowodzi�o militarnych talent�w Korsta.
   Oczy genera�a zw�zi�y si�, gdy utkwi� wzrok w wypatroszonych zw�okach. W zamy�leniu pog�adzi� sw� starannie przystrzy�on� br�dk�.
   � Ach, kapitanie Rinnova! Tak wi�c wreszcie skrzy�owa�e� ostrze z kim�, kto ci� przewy�szy�? Nie by� to elegancki cios w serce, prawda, ale mimo ca�ej jego toporno�ci jeste� i tak zupe�nie martwy.
   Genera� zwr�ci� wzrok na rannego barbarzy�c�. Nieruchome spojrzenie genera�a sprawi�o, �e ci, kt�rzy podtrzymywali m�odzie�ca, cofn�li si�. Ten zatoczy� si�, pozbawiony ich oparcia, ale zdo�a� utrzyma� si� na nogach i odpowiedzia� Korstowi r�wnie dumnym spojrzeniem.
   � To twoje ostrze wypru�o trzewia z kapitana Rinnovy?
   � Tak, zabi�em go � mrukn�� m�odzieniec � ale w uczciwej walce. Prosz� spyta� kogokolwiek, generale.
   Genera� Korst pokiwa� g�ow�.
   � Trudno uwierzy�, �e jest kto�, kto skrzy�owa� ostrza z kapitanem Rinnov� i mo�e si� tym szczyci� za �ycia. Tak, wi�c dokona� tego barbarzy�ski najemnik� Jak si� nazywasz?
   � Conan.
   � Z p�nocnych, barbarzy�skich krain, jak wnosz� z twego akcentu?
   � Jestem Cymmerianinem.
   � Co z jego ranami? � te s�owa skierowane by�y do towarzyszy Conana, kt�rzy rozgl�daj�c si� nerwowo, usilnie stawali si� wtopi� w t�o.
   � Ci�cia na �ebrach s� p�ytkie, a rana ramienia czysta. Straci� du�o krwi z uda, ale ostrze min�o t�tnic�.
   � Dobrze � genera� Korst skin�� g�ow� swoim ludziom. � Do�yje wi�c szubienicy. O cokolwiek si� pok��cili�cie, Conanie z Cymmerii, wiedz, �e najemny �o�nierz nie ma prawa zaszlachtowa� oficera Kr�lewskiej Armii Zingary.
   Conan rykn��, szarpn�� si� w stron� Korsta, ale pomi�dzy nich wkroczyli Harcownicy.
   Zdo�a� zabi� dw�ch z nich, zanim reszta pobi�a go pa�kami do nieprzytomno�ci.
   � Szkoda dobrego r�baj�y � mrukn�� do siebie Korst, gdy odci�gano nieprzytomnego Conana. � Ale tych barbarzy�c�w z p�nocy trzeba nauczy� dyscypliny.

1
PLATFORMA TANECZNA
   
   Po�udniowe s�o�ce �wieci�o jaskrawo, zbyt jaskrawo dla oczu, kt�re od wielu dni nie ogl�da�y �adnego �wiat�a poza migotliwymi pochodniami wi�ziennych stra�y. �askawszy by�by szary poranek, ale nie by� to dzie� �aski. Ustawieni w szereg skaza�cy, zaciskaj�c mocno powieki, post�powali niepewnie w stron� czekaj�cej na nich szubienicy. Gdy znale�li si� w po�owie wi�ziennego dziedzi�ca, byli ju� w stanie dostrzec ko�ysz�ce si� p�tle i podniecon� gawied�.
   Zmru�ywszy oczy, Conan wpatrywa� si� w rysuj�c� si� na tle s�o�ca czarn� krech�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin