18. Staff Adrienne & Goldenbaum Sally - Symfonia na dwa serca i orkiestrę.pdf

(673 KB) Pobierz
137987333 UNPDF
Staff Adrienne
Goldenbaum Sally
Symfonia na dwa serca i
orkiestrę
137987333.002.png
Rozdział 1
Brzdęk! Porcelanowy kubek Dana z namalowanym kotem
wylądował na parkiecie. - Przykro mi, Garfield - powiedziała
Ellen Farell, uginając się pod ciężarem wypełnionego po
brzegi tekturowego pudła. Aby utorować sobie drogę,
odsunęła nogą leżące na ziemi skorupy. - Młodzi lekarze nie
powinni mieć tylu rzeczy - mruknęła - stawiając z hukiem
pudło na ziemi. Czubkiem tenisówki zgniotła puste pudełko
po czekoladkach. - Nareszcie! Pozbędę się w końcu tych
gratów z mieszkania! Mojego mieszkania!
Nie dopuszczając do siebie dawnych uczuć, Ellen
energicznym krokiem weszła do sypialni, by wynieść stamtąd
zniszczone pionierki, czapkę baseballową i nie napoczęty
karton importowanego piwa.
Poprawiając kasztanowe włosy, zatrzymała się na moment
i obejrzała zgromadzone w drzwiach rzeczy. Błyszcząca
brązowa walizka, którą w pośpiechu zapakowała, stała oparta
o stojak na parasole. Obok znajdowało się pudło wypełnione
pismami medycznymi, gazetami i wielokrotnie czytanymi
opowiadaniami Travisa McGee. Na wierzchu leżała para
męskich znoszonych butów.
- W porządku. Zaraz z tym skończymy. - Wzięła głęboki
oddech, wsunęła ręce do kieszeni spodni, a potem wolno
potrząsnęła głową. - Nie. Poprawka: już skończyliśmy. I to
jakiś czas temu, Danie Newlin. Minął już miesiąc, odkąd
rozstała się z młodym lekarzem. Było po wszystkim. Koniec.
Wszak samotność jest lepsza niż udawanie, nieprawdaż?
Powtarzała to sobie z uporem... ale ciągle odczuwała ból. Byli
ze sobą trzy lata. Przez cały ten czas Dan stanowił nieodłączną
część jej życia. Tym trudniej tyło jej teraz, gdy zrozumiała, że
ich związek nie ma przyszłości.
Aby zapomnieć, brała dodatkowe dyżury. Wszystko było
lepsze niż przejmujący chłód jej mieszkania. Ale to nie
137987333.003.png
wystarczało. Nie tak wyobrażała sobie swoje życie. Ellen
zakryła twarz dłońmi, gdy zaczęło ogarniać ją zmęczenie i
smutek i poczuła, jak gorące łzy napływają jej do oczu.
Wchodząc do sypialni znów sięgnęła machinalnie do
spływających kasztanową kaskadą na ramiona włosów. Jej
wzrok padł na maszynkę do golenia, która stała w kubeczku
na toaletce. Cholera! Oczy dziewczyny zabłysły. Zastanawiała
się, czy to możliwe, by nienawidzić maszynki do golenia.
Tkwiła tam, nieruchoma i tępa, z kilkoma włosami
przyklejonymi do ostrza. Dokładnie przypomniała, czym była
znajomość z Danem Newlinem. Z jednej strony ona, Ellen -
kochająca i szczodra, z drugiej zaś - zawsze skory do brania
Dan. Kiedy był jeszcze stażystą, zawsze tłumaczył się brakiem
czasu z powodu dużej ilości zajęć w szpitalu. Kiedy zaczął
pracować jako lekarz, nic się nie zmieniło. Co stało się z ich
uczuciem? Albo ich miłość wygasła już bardzo dawno, albo
była tylko wymysłem Ellen.
Cóż, nadszedł czas, by z tym skończyć. Zadzwoniła do
Dana i poprosiła go, aby przyjechał i zabrał rzeczy. Dopiero
wtedy będzie mogła rozpocząć życie od nowa.
Chwyciła maszynkę i z celnością gracza Harlem
Globetrotters wrzuciła ją do kosza na śmieci. Potem wyszła z
pokoju, szeroko otworzyła drzwi i wypchnęła cały dobytek
Dana na korytarz. Zrobione! Finis, jak mówią! Uśmiechnęła
się, otrzepując ręce, lecz po chwili uśmiech zniknął z jej
twarzy.
Ellen oparła się o framugę drzwi. Przeszył ją strach. A
jeśli nigdy więcej nikogo nie pokocha? Jeśli nic nowego jej
już nie czeka? Żadna pasja, żaden burzliwy romans ani
namiętna miłość?
Wargi Ellen zadrżały. Zamknęła oczy i przytrzymała się
drzwi, aby nie upaść pod wpływem nagle ogarniającej ją
słabości. Czy... czy kiedykolwiek jeszcze będzie szczęśliwa?
137987333.004.png
Ale nagle wyprostowała ramiona i otrząsnęła się z tych
ponurych myśli. O, nie! Nie zamierza poddać się tak łatwo.
Coś musi się wydarzyć! Ktoś musi pojawić się w jej życiu,
nawet jeśli miałoby to nastąpić później, niż oczekiwała. Tym
większa będzie to miłość!
Jej rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Szybko
zamknęła drzwi i pospieszyła podnieść słuchawkę.
- Halo? O, cześć Laurie. - Głos Laurie Westin zawsze
wywoływał uśmiech na twarzy Ellen. Po trzech latach
małżeństwa z Rickiem Westinem jej najlepsza przyjaciółka
wciąż promieniowała szczęściem i radością, która udzielała
się także jej najbliższym. Za parę miesięcy spodziewała się
dziecka.
- Słuchaj Ellen, Rick zaprosił do domu jednego z
muzyków nowego zespołu jazzowego, który przyjechał do
miasta i...
- I z pewnością chciałabyś, żebym przyszła na obiad, w
dodatku najlepiej razem z deserem - zażartowała Ellen,
wiedząc, jaki będzie ciąg dalszy.
- Och, Ellen, pośpiesz się. Rick mówi, że to świetny facet.
Zależy nam, abyś go poznała. Wyjście z domu dobrze ci zrobi,
a poza tym bardzo chcielibyśmy cię zobaczyć - przekonywała
miękko Laurie.
Ellen roześmiała się głośno.
- Laurie, czy ty nigdy się nie poddasz?
- Oczywiście, że nie. Dzięki tobie poznałam Ricka i nie
spocznę, dopóki nie znajdę dla ciebie równie odpowiedniego
faceta. Przyjdziesz?
Ellen usiadła na kanapie obok telefonu.
- Laurie, nie chcę wydać się niewdzięczna, ale
przypominasz sobie ostatniego przyjaciela Ricka? Był niższy
ode mnie o piętnaście centymetrów i w dodatku nieustannie
całował mnie w brodę. Nigdy więcej muzyków! Przyjdę jutro
137987333.005.png
wieczorem i wezmę ze sobą lody czekoladowe. To mogę ci
gwarantować. W każdym razie dzięki. Dziś muszę sprzątnąć
mieszkanie i oczyścić je z pozostałości...
I nagle, odkładając słuchawkę, Ellen wiedziała już, jak to
zrobić. W chwilę później ubrana w luźny sweter zbiegała po
schodach.
- Clarence! - zawołała do mężczyzna w średnim wieku,
który pracował tu jako dozorca. - Kiedy zjawi się Dan Newlin,
by zabrać swoje rzeczy, powiedz mu, że wszystko z
wyjątkiem jego kubka do kawy leży przed drzwiami mojego
mieszkania. Kubek przedwcześnie opuścił ten świat!
Clarence uśmiechnął się z aprobatą.
- A pani wychodzi, panno Farrell?
- Tak, Clarence. Wyjeżdżam.
Wychodząc spostrzegła czarnego kota, który przeciął
chodnik i biegł w jej stronę.
- Och, nie! Psik!
Kot uciekł z podwiniętym ogonem, a Ellen pobiegła do
samochodu, usiadła za kierownicą i wyruszyła w drogę.
Przez opuszczoną szybę wpadał wiatr, targając jej włosy, a
chłodne, jesienne powietrze owiewało twarz dziewczyny. Ten
ożywczy powiew porwał jej myśli i uczucia, unosząc je ku
błękitnemu, bezchmurnemu niebu. Na następnych światłach
ostro skręciła w lewo. Tak musiało być. Pędząc w dół
Wisconsin Avenue, Ellen Farrell zbliżała się do swego
przeznaczenia.
To było takie proste - mknąć z ogromną prędkością,
patrzeć, jak umykają krajobrazy, czuć na twarzy pęd
powietrza. Była jak ptak, który wreszcie mógł rozwinąć
skrzydła. Czuła się wspaniale!
Skręcając na autostradę, przyspieszyła jeszcze i włączyła
radio. Rozległa się znana rockowa piosenka, której takt Ellen
zaczęła wystukiwać jedną nogą, drugą naciskając pedał gazu.
137987333.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin