Lamb Charlotte - Cicha przystań.doc

(725 KB) Pobierz

CHARLOTTE LAMB

Cicha przystań

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Po policzku Emmy wolno spłynęła łza. Otarła ją gniewnym ruchem i zacisnęła dłonie na kierownicy, z całych sił starając się skoncentrować na prowadzeniu. Miała do przebycia jeszcze około czterdziestu kilomet­rów i instynkt samozachowawczy ostrzegał ją, że źle skończy rozmyślając ciągle o Fanny i Guyu. Należało całą uwagę skierować na szosę. Niebo przybrało już głęboki, wspaniały odcień fioletu, kolor dojrzałej śliwki. Zapadający zmierzch potęgował zwodnicze cienie i łat­wo było popełnić błąd. Nie cierpiała jazdy po nocy, pragnęła dotrzeć do miejsca przeznaczenia, zanim mrok ostatecznie pochłonie pagórkowaty krajobraz Dorset.

-               Czemu jedziesz akurat do Dorchester? - zapytała Fanny bez specjalnego zainteresowania, widząc ją dziś rano przy pakowaniu.

-               Dostałam zamówienie na ilustracje do nowego amerykańskiego wydania książek Thomasa Hardy'ego - oznajmiła Emma, co nie mijało się z prawdą.

Z prawdą rozumianą dosłownie, ale nie wyrażającą stanu ducha, pomyślała, na ślepo wciskając do torby czyste chustki do nosa.

Fanny rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. Przez dwa lata wspólnie wynajmowały mieszkanie. Znały się tak dobrze, jak tylko mogą się znać dwie za­przyjaźnione dziewczyny - obie nie znosiły keczupu, kochały koty, nienawidziły opery i uwielbiały słodycze z lukrecją. Różnice swoich charakterów przyjmowały z pogodą ducha. Fanny lubiła sport, ale w telewizji,


6


CICHA PRZYSTAŃ


oglądała go siedząc wygodnie w domowym zaciszu z zapasem krówek pod ręką. Emma wolała czynne uczestnictwo i z dzikim zapałem oraz niespożytą energią grała w tenisa, badmintona, squasha. Emma otwierała okna, Fanny je zamykała. Odkąd musiały dzielić to małe mieszkanko, nauczyły się sztuki kompro­misu. Fanny często powtarzała, że to świetnie przygoto­wuje do małżeńskiego pożycia.

Jednego żadna z nich nie przewidziała - że mogłyby zakochać się w tym samym mężczyźnie.

To Emma pierwsza go poznała, pewnego gorącego czerwcowego popołudnia na korcie tenisowym. Emma grała w deblu, bijąc na głowę swych przeciwników

-              Guya i jego rozlazłego partnera. Po meczu, przy
herbacie i bułeczkach, odkryli, jak wiele mają ze sobą
wspólnego. Guy był wysokim, energicznym blondynem.
Emmie spodobał się ciepły uśmiech kryjący się w jego
błękitnych oczach i mała narośl na nosie - pozostałość
po gwałtownym kontakcie nosa z piłką futbolową.

-              Wszystkie  gwiazdy  stanęły  mi  przed  oczami

-              opowiadał ze śmiechem. Rozczulił ją tym i przywiódł
na myśl obraz małego urwisa, którym się absurdalnie
wzruszyła.

Tak się złożyło, że Fanny była akurat w miesięcznej podróży służbowej po Ameryce z szefem wydawnictwa, w którym pracowała. Spotkała Guya dopiero po trzech tygodniach jego znajomości z Emmą, a wtedy Emma była już zakochana po uszy, pełna wiary, a raczej nadziei, że i ona nie jest mu obojętna.

Siedzieli właśnie w domu, grając z dziecięcym itozbawieniem w karty, kiedy wkroczyła Fanny. Strasznie lało, wiatr walił strugami deszczu w okna. Fanny wtoczyła się do mieszkania, otrząsając z siebie wodę jak mały ruchliwy piesek.

-              O mój Boże, cóż za wspaniałe powitanie! Pada


CICHA PRZYSTAŃ


7


specjalnie dla mnie... Angielski deszcz! Jak cudownie pachnie po miesiącu kalifornijskiej spiekoty!

Fanny była drobna i delikatna. Masa złotych loków otaczała promienną twarz o brzoskwiniowej cerze, przyciemnionej słońcem z drugiego końca świata. Błękitne oczy dziewczyny roziskrzyły się w powitalnym uśmiechu.

-              Ach, Em, tak się cieszę, że już jestem w domu!
- Lekko zaciekawiona spojrzała na Guya, ale po
chwili jej twarz przybrała dziwny wyraz.

Guy spąsowiał i gapił się na nią bez skrępowania.

-              Musisz być Fanny... - wydukał głosem kogoś,
kto ujrzał właśnie Afrodytę wyłaniającą się z morskiej
piany.

Emma poczuła zimno wokół serca. Wodziła wzro­kiem od jednego do drugiego, najpierw z niedowie­rzaniem, a potem z rosnącą rozpaczą. Nigdy jeszcze nie była świadkiem czegoś podobnego, ale to, co się działo, nie pozostawiało żadnych wątpliwości, Guy był zbyt bezpośredni i otwarty, by skrywać swoje uczucia, a Fanny cała pojaśniała, jej oczy mówiły wszystko.

Następny tydzień jeszcze pogorszył sytuację. Guy ciągle przesiadywał w ich mieszkaniu, ale teraz Fanny była tego powodem.

Oczywiście Fanny z niepokojem wybadała, jak bardzo Emmie zależy na tej znajomości. Była zbyt uczciwa i dobroduszna, by bezlitośnie odbić komuś chłopaka. Do tej pory każdej podobał się zupełnie inny typ mężczyzn. Chociaż Emma pierwsza poznała Guya, Fanny uwierzyła jego zapewnieniom, że była to tylko serdeczna przyjaźń, nic więcej. Na wszelki wypadek upewniła się również co do uczuć przyjaciółki.

-               Kazałabyś mi trzymać się od niego z daleka, gdyby ci na nim zależało, prawda? - zapytała.

-               Możesz nie mieć co do tego żadnych wątpliwości!


8


CICHA PRZYSTAŃ


-              Emmie jakimś cudem udało się przywołać na twarz
uśmiech.

-              Nie zaangażowałaś się poważnie? - nalegała Fanny.

-              Nie musisz się krępować. - Emma wzruszyła ramionami. Z trudem wymówiła te słowa, ale mimo doznanego bólu była zbyt szczera, by nie przyznać, że jej dwoje najdroższych przyjaciół nie mogło nic poradzić na to, co się stało. Sama widziała, że była to miłość od pierwszego wejrzenia.

-              Jeszcze  nigdy  nie  czułam  się  tak jak   teraz

-              wyznała jej Fanny, zupełnie niepotrzebnie, bo było
to jasne jak słońce. - Jakbym miała głowę pełną
gwiazd! Em, gdybym mogła wyrazić to słowami.
Wyobraź sobie - zachichotała - że on też nie cierpi
keczupu! Czy to nie jest zrządzenie opatrzności? - Jej
błękitne oczy rzuciły Emmie porozumiewawcze spoj­
rzenie w oczekiwaniu reakcji na ich stary, sekretny
żart. Kiedyś był to sprawdzian dla ich adoratorów.
Lubisz keczup? Jeśli tak... żegnaj na zawsze!

Emma roześmiała się z przymusem i właśnie wtedy poczuła, że musi wyjechać. Nie da rady obserwować z udawaną sympatią tego płomiennego romansu. Zabrakło jej odwagi, by próbować przez to przejść. Ona przecież także zaczęła już odkrywać w Guyu jego małe, rozkoszne słabostki. Wiedziała już, że nie lubi keczupu i kocha koty. Była zachwycona usłyszaw­szy, że sprawia mu przyjemność czytanie kryminałów w wannie, natomiast odrazą napawają go znajdowane rano w tejże wannie pająki.

Czy zdołałaby spokojnie słuchać opowieści Fanny o takich rzeczach? Nie była to ich wina i nie miała do nich pretensji. Nic nie mogło ich powstrzymać od zakochania się. Była wściekła na ślepy los - ten los, który bezlitośnie wpędził ją w pułapkę.


CICHA PRZYSTAŃ


9


Łatwo się zakochać i odkochać łatwo, wmawiała w siebie zawzięcie, przywołując na pamięć różne ludowe mądrości. Co z oczu, to z serca... lub: Nie ma tego złego...

Zapomni o Guyu, gdy tylko znajdzie się daleko od niego. Właściwie to zostanie jej niewiele wspo­mnień, Guy powiedział Fanny szczerą prawdę, byli tylko dobrymi przyjaciółmi. Pokochała jego czułą przyjaźń, mylnie biorąc ją za rosnące uczucie. Opie­kuńczy uścisk za wyznanie miłości. Jakże łatwo sami siebie oszukujemy, kiedy gorąco chcemy w coś uwierzyć.

No i wymyśliła tę podróż. Zamówienie na ilustracje było prawdziwe, ale wcale nie wymagało wycieczki krajoznawczej do Dorset. Z łatwością znalazłaby potrzebny materiał historyczny w londyńskich muzeach - mogła zrobić tak jak zwykle, przerysować stroje, meble i elementy architektury ze starych czasopism i książek. Uznała jednak, że skoro nie planuje na ten rok wakacji, spędzenie kilku tygodni na prowincji będzie usprawiedliwione, a przy okazji zrobi parę szkiców z natury. Może kiedyś się przydadzą.

Miała szczęście, że zawód, który wybrała, pozwalał jej na taką swobodę. Swoboda w pracy i swoboda wyobraźni - tak mówiła ze sztucznym ożywieniem do Fanny. A przecież została ilustratorką książek przez czysty przypadek - miała szczery zamiar pracować w agencji reklamowej swego wuja, ale zamówienie na ilustracje, które dostała, będąc jeszcze na studiach, zmieniło całkowicie jej plany życiowe.

Zwolniła przed zakrętem, żeby odczytać drogowskaz i skręciła w lewo. Jeszcze tylko pół godziny i wyląduje w hotelu. Poczuła głód. Dobry znak, zakpiła z siebie, zakochani nigdy nie są głodni. Po jednej stronie drogi ciągnęły się wysokie nasypy, rysujące się ostro na tle


10


CICHA PRZYSTAŃ


szarzejącego nieba. Z północy nadciągnęły chmury. Zastanawiała się, czy aby nie zwiastują deszczu.

Nagle ujrzała psa, który wybiegł z otwartej bramy prosto pod jej samochód. Gwałtownie zahamowała, starając się zapanować nad kierownicą, jednak jej refleks okazał się zbyt wolny i samochód zjechał na drugą stronę jezdni. Szarpnęła kierownicą, żeby go wyprostować, gdy poczuła gwałtowne uderzenie i usłyszała straszny huk.

Uderzyła głową w przednią szybę, nadziewając się na kierownicę i tracąc dech w piersiach. Przez parę sekund nie mogła pojąć, co się stało. Potem otrząsnęła się z oszołomienia i wyskoczyła z auta, żeby sprawdzić, co się dzieje z tyłu.

Jakiś inny samochód wjechał od tyłu w jej bagażnik. Ze zgrozą stwierdziła, że jest znacznie bardziej zniszczony.

Miał rozbite szyby. Młoda kobieta leżała z głową na kierownicy i z zakrwawioną twarzą. Na tylnym siedzeniu samochodu trójka dzieci wołała z płaczem: „Mamusiu! Mamusiu!" Na miejscu obok kierowcy siedziała starsza kobieta, przechylona dziwnie na bok; z jej czoła sączyła się krew.

Szczęśliwie w tym momencie nadjechał motocyklista, który na widok wypadku rzucił tylko:

-              Zatelefonuję po karetkę. Poradzi sobie pani do
jej przyjazdu?

Kiwnęła głową bez słowa, cała się trzęsąc. Kobieta za kierownicą rozbitego samochodu poruszyła się. Emma otworzyła drzwi i nachyliła się nad nią, delikatnie odgarniając włosy z twarzy. Powieki uniosły się i niebieskie oczy spojrzały nieprzytomnie.

-              Proszę się nie denerwować - szepnęła błagalnie
Emma. - Dzieciom nic się nie stało.

Pobladłe wargi usiłowały wymówić słowo „dzieci".


CICHA PRZYSTAŃ


11


Na twarzy kobiety pojawił się przestrach. Starała się odwrócić głowę do tyłu.

-              Dzieci...

-              Są w absolutnym porządku - zapewniła ją Emma. - Naprawdę. - Przyjrzała się im. Dwójka to były jeszcze zupełne maluchy, ale najstarsza dziewczynka, mogąca mieć z siedem lat, wyglądała na bardzo rezolutną.

-              Odezwij się do mamy - szepnęła do niej Emma.

-              Nic nam się nie stało, mamusiu - oznajmiło dzielnie dziecko, odgarniając nerwowo małą rączką ciemne włosy.

-              Chwała Bogu - wyszeptała z ulgą matka. Potem spojrzała w bok i jęknęła z przerażenia. - Niania... o mój Boże, chyba nic...?

-              Oczywiście, że nic - pośpieszyła Emma z od­powiedzią. - Zaraz ją obejrzę dokładnie, ale myślę, że nie powinnyśmy jej ruszać, karetka zaraz przy­jedzie. - Pobiegła na drugą stronę i pochyliła się nad starszą panią, próbując ją obejrzeć, na ile było to możliwe w tak słabym świetle.

Była bardzo pokrwawiona, ale rana wydawała się powierzchowna.

-              Niewielkie rany często silnie krwawią - pocieszała drugą kobietę.

-              Puls jest wyraźny, więc nie może być ciężko ranna - dodała po chwili.

-              Bogu dzięki! - Kobieta za kierownicą przymknęła powieki, spod których wypłynęły łzy. - Co za koszmarny wypadek... co za cholerny pech, że ten samochód tak nagle zahamował. Nie mogłam nic zrobić... widziałam, jak zatańczył na drodze i czułam, że żadnym cudem nie uniknę zderzenia.

Emma zagryzła wargi. Wróciła pośpiesznie i ujęła ją za rękę.


12


CICHA PRZYSTAŃ


-               Tak ogromnie mi przykro, naprawdę, ale to ten pies... Nie miałam czasu się zastanowić. To wszystko moja wina.

-               To była pani? - Kobieta wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami.

-               Tak - wyznała Emma ze skruchą.

-               Jaki pies?

-               Wybiegł nagle na drogę, prosto pod mój samo­chód... Zobaczyłam go w ostatniej chwili i instynktow­nie nacisnęłam na hamulec. Widzę, że to był błąd. To nagle hamowanie spowodowało znacznie więcej nie­szczęścia, ale wszystko zdarzyło się tak nagle, nie było czasu do namysłu. To był impuls. Strasznie tego żałuję.

Ranna uśmiechnęła się słabo, ale ze zrozumieniem.

-               Jestem pewna, że postąpiłabym tak samo. - Spró­bowała usiąść i skrzywiła się z bólu.

-               Och! - Chwyciła się za pierś i spojrzała na Emmę przerażona. - Moje żebra...

W tym momencie nadjechała karetka, oświetlając dokładnie miejsce wypadku. Sanitariusze natychmiast zajęli się rannymi, grzecznie, ale stanowczo odsuwając Emmę na bok.

W chwilę później była już i policja. Policjanci spisali wyjaśnienia Emmy, uprzejmie, chociaż niezbyt wyrozumiale wysłuchując jej opowieści o psie. Obejrzeli samochód i stwierdzili, że nadaje się do dalszej jazdy. Na pytanie, czy może jechać za karetką do szpitala, po chwili zastanowienia odpowiedzieli twierdząco.

Dzieciom również pozwolono towarzyszyć matce do szpitala. Emma znalazła je w dyżurce pielęgniarek. Siedziały nad kubkami z gorącym kakao i skubały biszkopty. Najstarsza dziewczynka przywitała ją wręcz jak starą znajomą. W tym nieprzyjaznym otoczeniu Emma stanowiła dla nich, w jakiś absurdalny sposób, jedyną więź z matką.


CICHA PRZYSTAŃ


13


-               Co z ich mamą? - zapytała pielęgniarkę dyskretnie, aby dzieci nie słyszały.

-               Nie jest tak źle - usłyszała w odpowiedzi. - Ma złamane dwa żebra i lekki wstrząs mózgu. Miała szczęście. Jej pasażerka jest w gorszym stanie - trzy złamane żebra i paskudna rana na głowie. Ale obie powinny szybko z tego wyjść. Żadna z nich nie ma trwałych obrażeń.

-               Czy mogłabym się z nią zobaczyć? - poprosiła Emma, wyjaśniwszy uprzednio, jaką rolę odegrała w tym wszystkim.

Siostra spojrzała na nią pełnym wątpliwości wzro­kiem.

-               Cóż, nie wydaje mi się...

-               Błagam, chciałabym...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin