Mary Stewart - Ogary Gabriela.pdf

(895 KB) Pobierz
OGARY GABRIELA
Mary Stewart
OGARY GABRIELA
przełożyła Zofia Sroczyńska
ISKRY
WARSZAWA • 1970
Żadnej tu zbędnej nie usłyszysz mowy:
Dźwięcznie ci będzie szemrała fontanna,
Czekać cię będzie wygodne posłanie,
Czara po brzegi wypełniona winem,
Miękkie poduszki usłane pod głowę
I rozścielone pod stopy dywany.
Koran: Sura LXXXVII
Spotkałam go na Straight Street.
Z pełnym naręczem jedwabiów wyszłam z mrocznego wnętrza sklepu na zalaną oślepiającym
blaskiem słońca ulicę Damaszku. Z początku nic nie widziałam, gdyż słońce świeciło mi
prosto w oczy, a on stał w cieniu, w miejscu gdzie ulica przechodzi w ciemny tunel, nakryty
wysokim dachem z falistej blachy.
5
Na bazarze było pełno ludzi. Ktoś zatrzymał się przede mną, żeby zrobić zdjęcie. Gromadka
wyrostków przeszła obok, przyglądając mi się ciekawie i wymieniając głośno uwagi w języku
arabskim, przerywane słówkami „miss", „halo" i „good bye". Mały, szary osiołek minął mnie
stukając kopytkami i uginając się pod trzy razy szerszym od niego brzemieniem jarzyn. Jakaś
taksówka przemknęła tak blisko, że musiałam cofnąć się o pół kroku, na próg sklepiku, a
stojący koło mnie kupiec instynktownie wysunął rękę osłaniając zwoje swoich jedwabiów.
Taksówka trąbiąc zapamiętale wyminęła osiołka i rozdzieliwszy zbitą gromadkę małych
łachmaniarzy, niby statek prujący fale, nie zmniejszając szybkości wpadła prosto w ciasną
szyję ulicy, zwężającej się gwałtownie między rzędami stłoczonych przy niej straganów.
Właśnie wtedy go zobaczyłam. Stał z pochyloną głową przed kramem jakiegoś jubilera,
obracając w ręku małą. złotą błyskotkę. Zaalarmowany głośnym sygnałem taksówki, podniósł
głowę i szybko ustąpił z drogi. Ten jeden krok wydobył go z cienia w pełnię słonecznego
blasku i wtedy, z jakimś dziwnym skurczem serca, spostrzegłam, że to on. Wiedziałam, że
jest w tej części świata, i nie było w tym nic szczególnego, że zobaczyłam go w samym
środku Damaszku, a nie gdziekolwiek indziej, stałam jednak nieruchomo w słońcu, tępo
wpatrując się w jego odwróconą profilem twarz, nie widzianą od czterech lat, lecz mimo to od
razu mi bliską. Wydawało mi się, że po prostu nie mogło być inaczej.
Taksówka, z głośnym zgrzytem zmienianych biegów i rykiem klaksonu, zniknęła w ciemnym
tunelu za główną ulicą bazaru. Brudna i duszna ulica opustoszała. Jeden zwój jedwabiu
wymknął mi się z rąk i chwyciłam go szybko, zanim kaskada szkarłatu dotknęła
brudnej ziemi. Mój nagły ruch i błysk jaskrawego jedwabiu ściągnęły jego uwagę; obrócił się
w moją stronę i nasze oczy spotkały się. Dostrzegłam, że jego źrenice rozszerzyły się ze
zdumienia, odrzucił złoty drobiażdżek na stragan i głuchy na potok słów przekupnia,
wykrzykiwanych z okropnym amerykańskim akcentem, przeszedł na moją stronę ulicy.
Minione lata przewinęły się w mojej pamięci jeszcze szybciej niż zwoje szkarłatnego
jedwabiu, gdy odezwał się do mnie dokładnie takim samym tonem, jakim dawniej mały
chłopiec witał codziennie swoją jeszcze mniejszą wielbicielkę:
— Och, dzień dobry! To ty!
Nie byłam już małą dziewczynką, miałam dwadzieścia dwa lata, a on był tylko moim
kuzynem Karolem, którego oczywiście dawno przestałam uwielbiać. Nie wiem dlaczego,
wydało mi się, że należy to zaraz wyjaśnić. Chciałam odpowiedzieć mu dokładnie takim
samym tonem, ale udało mi się osiągnąć tylko tyle, że mój głos zabrzmiał jakoś idiotycznie
głucho:
— Dzień dobry! Ale wyrosłeś! Cieszę się, że cię widzę!
— No właśnie! I golę się już, co najmniej raz w tygodniu. — Uśmiechnął się do mnie i nagle
uświadomiłam sobie, że nie jest już małym chłopcem. — Ach, Christy, jak to świetnie, że cię
złapałem. Ale co ty właściwie tu robisz?
— Nie wiedziałeś, że jestem w Damaszku?
— Wiedziałem, że masz przyjechać, ale nie mogłem dowiedzieć się kiedy. Może mi jednak
powiesz, co tu robisz sama? Podobno przyjechałaś tutaj z jakąś wycieczką?
— Tak — odparłam — ale właśnie się od niej na chwilę odłączyłam. Czy to mama dała ci
znać?
— Powiedziała mojej matce, która mi przekazała tę
7
wiadomość, ale nikt dokładnie nie wiedział, co się z tobą dzieje, kiedy tu przyjedziesz sni
nawet gdzie będziesz mieszkała. Czy nigdy nie zostawiasz swojego adresu?
— Wydawało mi się, że to zrobiłam.
— Podałaś swojej matce nazwę jakiegoś hotelu, ale ta informacja okazała się błędna. Kiedy
tam zatelefonowałem, powiedziano mi, że twoja grupa pojechała do Jerozolimy, a stamtąd
odesłano mnie z powrotem do Damaszku. Potrafisz zacierać za sobą ślady, smarkulo.
— Bardzo mi przykro — odparłam. — Gdybym wiedziała, że miałam szansę spotkać się z
tobą przed Bejrutem... Po prostu poplątał się plan naszej podróży, coś tam nie wyszło z
rezerwacją lotu, nasze zwiedzanie zaczęło się wobec tego od końca i musieliśmy zmienić
hotel w Damaszku. Och, do diabła, przecież my jutro jedziemy do Bejrutu! Jesteśmy tu już od
trzech dni. Byłeś w Damaszku przez cały czas?
— Dopiero od wczoraj. Ktoś, t kim miałem się tu zobaczyć, wróci dopiero w sobotę, ale
kiedy mi powiedziano, że lada chwila można się ciebie spodziewać, przyjechałem od razu. Do
diabła, jak byłaś łaskawa powiedzieć. Ale poczekaj... może nawet dobrze się stało, że
przewrócili do góry nogami plan twojej wycieczki... nie musisz chyba jutro z nimi jechać,
prawda? Będę tu do końca tygodnia, może więc odczepisz się od swojej grupy, zwiedzimy
razem Damaszek, a potem pojedziemy do Bejrutu? Nie musisz chyba ciągle się ich trzymać?
— Spojrzał na mnie, marszcząc brwi. — Ale co ty właściwie robisz na tej wycieczce? Nie
wydaje mi się, żebyś przepadała za tego rodzaju imprezami.
— Raczej nie, ale coś mnie nagle opętało, żeby zobaczyć tę część świata, a nic o niej nie
wiedziałam. Oni ogromnie ułatwiają podróżowanie... załatwiają
wszystkie rezerwacje i różne inne sprawy, mają kierownika, który mówi po arabsku i wie
wszystko, co trzeba. Chyba lepiej było nie wybierać się tu na własną rękę, prawda?
— Nie rozumiem dlaczego. I proszę cię, nie rób takich wielkich, cielęcych oczu. Nie znam
kobiety, która by tak znakomicie potrafiła sobie radzić jak ty.
— Och tak, niewątpliwie jestem amazonką do n-tej potęgi. — Patrzyłam na niego z
przyjemnością. — Ach, Karolu, nie wiem, czy w to uwierzysz, ale naprawdę ogromnie się
cieszę, że cię widzę! To wspaniale, że matka zdołała cię złapać i dała ci znać, że tutaj będę!
Strasznie bym chciała spędzić tu z tobą parę dni, ale to niemożliwe. Mam zamiar zostać w
Bejrucie po odjeździe mojej wycieczki, co ma nastąpić w sobotę. I chyba będę się tego planu
trzymała. Jak ci się udała podróż? Zrobiliście coś w rodzaju wielkiej podróży po Europie,
prawda?
— Mniej więcej. Zwiedziłem kawał świata; starałem się wprawić w arabskim, nim zabiorę się
na serio do jakiejś pracy w Bejrucie. Wiesz, to naprawdę była bomba... Przejechaliśmy przez
Francję, przewieźliśmy samochód statkiem do Tangieru, a potem włóczyliśmy się po Afryce
północnej. Robbie musiał z Kairu wracać do domu, więc pojechałem dalej sam. Właśnie w
Kairze dostałem list od matki, w którym pisała, że wybierasz się na tę wycieczkę, wobec tego
przyjechałem prosto tutaj.
— Mówiłeś, że masz się tu z kimś zobaczyć. Interesy?
— Częściowo tak. Ale po co my tu stoimy? Ładnie tu nie pachnie, a któryś z tych osłów może
nas lada chwila stratować. Chodź na herbatę.
— Bardzo chętnie, tylko ciekawe, gdzie ją dostaniesz, choć jesteśmy w centrum Damaszku.
9
— U mnie, w mieszkaniu niezwykle podobnym do pałacu Azema. — Uśmiechnął się do mnie
zabawnie. — Zatrzymałem się u mego znajomego z Oksfordu, Bena Sifary. Może
przypadkiem słyszałaś to nazwisko od ojca? Ojciec Bena jest ważną osobistością w
Damaszku... wszystkich zna i wszędzie ma swoje udziały; w Bejrucie ma brata bankiera i
szwagra... ni mniej ni więcej tylko ministra spraw wewnętrznych. Pochodzi, jak się tu mówi,
„z dobrej rodziny", co w Syrii oznacza zawrotne bogactwo.
— To bardzo pięknie. Mierząc tymi kategoriami, my też bylibyśmy wysoko notowani w
księdze rodowodów.
— A czy tak nie jest? — Mój kuzyn powiedział to z gryzącą ironią. Wiedziałam, o co mu
chodzi. Moja kupiecko-bankierska rodzina jest od trzech pokoleń nieprzyzwoicie bogata i to
naprawdę dziwne, jak wiele ludzi zapomina, że w żyłach Manselów płynie mieszana krew,
nie wspominając już o wielu mezaliansach.
Roześmiałam się.
—¦ Przypuszczam, że to jakieś handlowe kontakty tatusia i stryja Kara?
— Tak. Musiałem obiecać Benowi, że do niego wpadnę, jak będę w Syrii, a ponieważ ojciec
też bardzo sobie życzył, żebym nawiązał z nim kontakt, więc oto jestem.
— To pięknie. Z przyjemnością wypiję u ciebie herbatę. Zaczekaj tylko, aż sobie kupię któryś
z tych materiałów. — Przyjrzałam się uważnie zwojom mieniących się jedwabiów. — Tylko
który?
— Szczerze mówiąc żaden mi się specjalnie nie podoba. — Mój kuzyn wziął w palce
spływającą ze zwoju tkaninę, pomacał ją i wypuścił marszcząc brwi. — Gatunek jest niezły,
ale ta czerwień za ostra. Brano by cię za skrzynkę do listów. A ten niebieski? Nie, absolutnie
nie dla ciebie, kochanie. To nie mój kolor, a lu-
10
bię, żeby moje dziewczyny stanowiły odpowiednie tło dla mnie.
Spojrzałam na niego chłodno.
— Właśnie dlatego kupię oba materiały i każę sobie uszyć suknię w pasy. Poprzeczne.
Chociaż nie, masz rację. A w sklepie wyglądały zupełnie dobrze.
— Nic dziwnego, bo jest w nim ciemno jak w lochu.
— Och, wszystko jedno! Chciałam sobie uszyć z tego szlafrok. Może w przyćmionym
świetle... Deseń jest wschodni i chyba zupełnie przyjemny?
— Nie.
— Jesteś naprawdę nieznośny — powiedziałam cierpko — i w dodatku czasem miewasz
rację. Może mi wobec tego powiesz, co sam miałeś zamiar kupić? Pierścionek dla Emilii?
— Jakiś klejnocik dla mojej ostatniej miłości, to jasne. Błękitny wisiorek do mego
samochodu.
— Błękitny wisiorek do...? Błękitny wisiorek do twego samochodu! Nie, to przechodzi
wszelkie pojęcie!
Roześmiał się.
— Nie słyszałaś o tym? Błękitne paciorki bronią od uroku. Noszą je wszystkie wielbłądy i
osły, czemu więc nie miałyby mi służyć za maskotkę w samochodzie? Zdarzają się tu czasem
zupełnie przyjemne turkusiki. Ale mniejsza z tym, kupię go sobie przy jakiejś innej okazji.
Czy naprawdę chcesz wziąć ten jedwab? Zmiłuj się, przecież możesz dostać w kraju coś
równie ładnego i nie będziesz musiała się z tym wozić.
Kupiec, który stał tuż za mną i o którego obecności oboje zupełnie zapomnieliśmy, odezwał
się ze zrozumiałą goryczą:
— Wszystko było dobrze, póki pan nie przyszedł. Pani okazywała znakomity gust.
— Jestem tego zupełnie pewny —' odparł mój ku-
li
zyn — ale naprawdę nie mogę na to pozwolić, wyglądałaby potem w takim szlafroku jak
skrzynka pocztowa albo jak papuga. Jeśli pan ma coś odpowiedniejszego, proszę nam
pokazać.
Na twarzy kupca wykwitł wyraz zrozumienia. Ogarnął wzrokiem niewątpliwie kosztowne
ubranie mego kuzyna i w jego oczach zabłysła nadzieja.
— Rozumiem pana i bardzo przepraszam. Pan jest mężem tej pani.
— Jeszcze nie — odparł Karol. — Wejdźmy do sklepu, Christy, kupmy ten jedwab i
chodźmy wreszcie gdzieś, gdzie można porozmawiać. Zaparkowałem samochód na placyku,
przy końcu tej ulicy. Ale powiedz mi, gdzie jest reszta twojego towarzystwa?
— Nie wiem, zgubiłam się. Zwiedzaliśmy Wielki Meczet, a potem wałęsaliśmy się
pojedynczo po bazarze. Przystanęłam, żeby obejrzeć kramy, i reszta wycieczki gdzieś mi się
zapodziała.
— I poszli bez ciebie? A może zaczną przeszukiwać bazar z psami gończymi, kiedy zobaczą,
że cię nie ma?
— Bardzo możliwe. — Zgarnęłam materiały i obróciłam się w stronę wejścia. — Słuchaj,
Karolu, gdyby mieli coś naprawdę pięknego, jakiś gruby perłowy jedwab...
— Mówmy serio. Czy nie powinnaś zatelefonować do hotelu?
Wzruszyłam ramionami.
— Wątpię, czy zorientują się przed obiadem, że mnie nie ma. Przyzwyczaili się już, że nagle
się gubię.
— Ciągle ta sama mała, rozkapryszona dama, którą kocham?
— Po prostu nie lubię tłoku. Ale komu to mówić! Tatuś zawsze uważał, że jesteś niemożliwie
rozpuszczony, i tak było naprawdę, więc liczę teraz na twoją pomoc.
12
— Ależ oczywiście. Kochany stryjek — powiedział pojednawczo mój kuzyn, wchodząc za
mną w głąb ciemnego sklepu.
Kupiłam w końcu piękny, ciężki, perłowy brokat, który Karol wyczarował z jakiejś ciemnej
półki i którego mi kupiec wcale przedtem nie pokazał. W dodatku był dużo tańszy od
wszystkiego, co dotąd widziałam. Nie zdziwiłam się też zbytnio słysząc, jak mój kuzyn
rozmawia z kupcem i jego pomocnikiem dość wolno, ale zupełnie płynnie po arabsku. Mógł
sobie być „potwornie rozpuszczony" (moi rodzice często tak przy mnie o nim mówili), ale
nikt nigdy nie przeczył, że jest bardzo inteligentny i jeśli chce, potrafi tę inteligencję
wykorzystać — co zdarzało mu się (ich zdaniem) przeciętnie raz na miesiąc i tylko wtedy,
gdy widział w tym jakąś własną korzyść.
Kiedy, odprowadzeni przez niosącego paczkę chłopca, znaleźliśmy się na placyku, od razu
wiedziałam, gdzie stoi samochód Karola. Nie poznałam go po marce ani po kolorze, ale po
zbitym tłumie małych chłopców, którzy go otaczali. Przyjrzawszy mu się z bliska,
stwierdziłam, że jest to porsche 911 S, a ponieważ bardzo lubiłam swego kuzyna oraz dobrze
znałam moją rodzinę, szybko skierowałam rozmowę na właściwe tory.
— Co za cudo! Dobrze ci się nim jeździ?
Opowiedział mi dokładnie. Podniósł maskę i pokazał silnik. Nieomal rozebrał samochód na
części, aby mi wszystko zademonstrować. Chłopcy byli uszczęśliwieni. Tłoczyli się teraz
wkoło nas, gapiąc się z otwartymi ustami i na pewno dużo więcej ode mnie rozumiejąc z
wykładu o systemach zawieszenia, o współczynniku sprężania, drążkach skrętnych i
teleskopowych amortyzatorach. Puszczałam tę miłosną tyradę mimo uszu i obserwując twarz
i ręce mego kuzyna,
13
Zgłoś jeśli naruszono regulamin