Shelly Laurenston - Dragon Actually - rozdziały 1-3.pdf

(196 KB) Pobierz
(Microsoft Word - Dragon Actually - rozdzia\263y 1-3)
Dragon Actually
by
Shelly Laurenston
Tþumaczenie: madlen
Beta: Euterpe
Rozdział 1
Słyszał odgłosy walki już od jakiegoś czasu. Ale jak zwykle, ignorował je. Wojny
ludzi nic dla niego nie znaczyły. Nigdy nie znaczyły. Ale te dziwne dźwięki tuż obok jego
legowiska? Cóż, to pobudziło go do ruchu.
Odwinął ogon oplatający jego ciało, i powoli ruszył w stronę wejścia do swojego
domu. Nie wiedział czego oczekiwać i nie był nawet pewien czy go to obchodziło, ale
ostatnio nudził się a to właśnie mogło okazać się interesujące. Albo co najmniej dostarczyć
mu obiad.
***
Ostrze weszło w bok Annwyl, rozrywając zbroję i ciało, przedzierając się przez
organy. Polała się krew i wiedziała, że umiera. Żołnierz uśmiechnął się na jej okrzyk bólu, co
tylko zwiększyło znaczną wściekłość, z której Annwyl była znana.
Podniosła klingę i, z okrzykiem czystej mrożącej krew w żyłach furii, wzięła
zamach. Stal zadźwięczała przeciąwszy powietrze, kiedy przeszła przez mężczyznę
oddzielając jego głowę od szyi. Jego krew chlusnęła na jej twarz i ramię. Pozostali żołnierze
stanęli. Łatwo uśmiercili jej niewielką grupę wojowników, bez większych problemów
zepchnąwszy ich do tej opuszczonej górskiej doliny. Ale nigdy nie pozwoliłaby im tak łatwo
zadać śmiertelnego ciosu. Aż do teraz.
Jej życiodajna krew wypływała z jej ciała i wiedziała, że pozostało jej niewiele
czasu. Jej wzrok był zamglony, czuła się coraz słabsza i lżejsza. Walczyła o każdy kolejny
oddech potrzebny do dalszej walki. Annwyl podniosła swój miecz, wkładając uchwyt w obie
zakrwawione ręce, i czekała na następny atak.
Jeden z mężczyzn zrobił krok do przodu. Z wyrazu jego twarzy mogła odczytać, że
chciał być tym, który zetnie jej głowę. Wręczy ją jej bratu, żeby mógł ją trzymać jako trofeum
i ostrzeżenie dla tych, którzy ośmielą się kwestionować jego panowanie.
Obserwowała go jak porusza się pewnie, niespiesznie. Najwyraźniej także wiedział,
że ona umiera. Wiedział, że ona nie może dłużej walczyć.
Jej nogi zadrżały, gdy siły ją opuściły, a jej ciało pragnęło położyć się tylko na kilka
minut i zasnąć. Tylko krótka drzemka...
Annwyl szybko otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że żołnierz podszedł znacznie
bliżej. Zamachnęła się mieczem a on szybko odparował cios. Uśmiechnął się, a Annwyl
oddałaby swoją duszę za jeszcze jeden przypływ siły, by mogła zetrzeć ten zadowolony
uśmiech z jego twarzy.
Żołnierz spojrzał do tyłu na swoich towarzyszy, upewniając się, że wszyscy go
obserwują zanim ją zabije. Ale odsłonił się. A jedną rzeczą, którą ojciec zawsze ją uczył...
nigdy nie trać oczywistej okazji. Przeszyła go swoim mieczem, uderzając stalą w jego brzuch,
a on błyskawicznie odwrócił głowę i spojrzał na nią z przerażeniem. Przekręciła swój miecz
w jego wnętrznościach obserwując z satysfakcją jak otworzył usta do krzyku, ale świat
opuścił z niczym więcej jak skowytem.
Wyszarpnęła z niego ostrze i upadł na ziemię. Wiedziała, że to jej ostatni zabity, ale
mimo to wolała umrzeć z ostrzem wzniesionym do góry. Odwróciła się do pozostałych
mężczyzn, ale oni, ku jej zdziwieniu, nie interesowali się nią dłużej. Spoglądali poza nią. W
kierunku jaskini, przed którą teraz stała.
Annwyl starała się pojąć, co to za nowa sztuczka może być, ale ani na chwilę nie
spuściła wzroku z mężczyzn stojących przed nią. Nawet wtedy, gdy ziemia zadrżała pod nią.
Nawet wtedy, gdy odsunęli się od niej z jawnym przerażeniem. Nawet wtedy, gdy olbrzymi
cień padł na jej ciało, całkowicie zakrywając słońce.
Dopiero gdy mężczyźni zaczęli krzyczeć i uciekać, spojrzała do góry by zobaczyć
czarne łuski unoszące się tuż nad nią. Kiedy łuski poruszyły się, kiedy duży wdech został
wciągnięty do jeszcze większych płuc, wtedy znów spojrzała na uciekających żołnierzy.
Strumień ognia przeszedł przez dolinę, niszcząc drzewa, kwiaty, i w końcu
mężczyzn. Używając miecza jako podpórki obserwowała wrogich żołnierzy pochłanianych
przez ogień, ich skręcające się ciała, kiedy desperacko próbowali zwalczyć ogień, który ich
pochłaniał.
Drobne poczucie zadowolenia przeszło przez nią, nawet wtedy, gdy wiedziała że
będzie następna. Kiedy ucichły krzyki, Annwyl ponownie spojrzała do góry i trafiła na smoka
patrzącego w dół na nią. Obserwował ją ze szczerą ciekawością, i nie wykonał żadnego ruchu,
by zdmuchnąć ją w zapomnienie. W każdym bądź razie, jeszcze nie.
Obawiałabym się Ciebie, Lordzie Smoku rzekła, gdy resztka sił opuściła jej
ciało i upadła na jedno kolano, wciąż trzymając w ręce pokryty krwią miecz. Gdybym już
nie była umierająca. Uśmiechnęła się gorzkim półuśmiechem. Przykro mi, że muszę
odmówić ci tego łakomego kąska. Zakaszlała i krew spłynęła na jej podbródek i w dół jej
zbroi z polerowanej stali. Ciało Annwyl upadło na ziemię. I, chwilę później, poczuła jak się
porusza. Nie wiedziała, czy jej dusza poszła do krainy jej przodków czy do ust bestii, w
każdym bądź razie skończyła z tym życiem.
Rozdział 2
Annwyl usłyszała jęczenie. Nieprzerwane, głośne jęczenie. Zajęło jej kilka długich
chwil zanim zorientowała się, że to ona wydawała ten wkurzający dźwięk.
Zmusiła się do otwarcia oczu i zmagała ze skupieniem. Wiedziała, że leży na
porządnym łóżku, jej nagie ciało przykryte było zwierzęcymi futrami. Mogła usłyszeć
trzaskający ogień z pobliskiego ogniska i poczuć jego ciepło. Jakkolwiek nie miała pojęcia
gdzie jest i jak na bogów się tam dostała. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała... że umarła. Ale
czuła zbyt mały ból na to, by być martwą.
Skupiła wzrok i zorientowała się, że jest w pokoju. Pokoju z kamiennymi ścianami.
Mrugnęła ponownie i usiłowała powstrzymać rosnącą panikę. To nie były zwyczajne
kamienne ściany. Ale ściany jaskini.
Na bogów wyszeptała, wyciągając rękę i dotykając zimnego szarego kamienia.
Dobrze. Obudziłaś się.
Annwyl przełknęła, modląc się, by to był tylko okrutny żart ze strony bogów.
Podniosła się na łokciach, kiedy ten głęboki, mroczny głos ponownie przemówił.
Ostrożnie. Nie chcesz rozerwać tych szwów.
Z przerażeniem prawie całkowicie zatrzymującym serce, Annwyl spojrzała przez
ramię i nie mogła się potem odwrócić. Był tam. Olbrzymi czarny smok; jego skrzydła ciasno
przylegały do ciała. Światło wydobywające się z ogniska sprawiało, że jego lśniące czarne
łuski migotały. Jego wielka rogata głowa spoczywała na jednej z łap. Wyglądał tak
zwyczajnie. Gdyby nie wiedziała lepiej przysięgłaby, że uśmiechnął się do niej ironicznie;
jego czarne oczy przenikały ją przez przestrzeń pomiędzy nimi. Wspaniałe stworzenie.
Niemniej jednak stworzenie. Potwór.
A zatem smoki potrafią mówić? Błyskotliwie, Annwyl. Ale naprawdę nie
wiedziała, co więcej powiedzieć.
Aye. Łuski otarły się o kamień i ugryzła się wewnątrz ust, żeby powstrzymać
wzdrygnięcie. Mam na imię Fearghus.
Annwyn zmarszczyła brwi.
Fearghus? Zastanowiła się przez chwilę. Potem przerażenie przeszyło ją na
wskroś, ciągnąc ją na dół rozpaczy. Fearghus... Niszczyciel?
Tak mnie nazywają.
Ale nie widziano Ciebie od lat. Sądziłam, że jesteś mitem. Właśnie teraz cicho
modliła się, żeby był mitem.
Czy ja wyglądam jak mit?
Annwyl zapatrzyła się na ogromną bestię podziwiając jej długość i szerokość.
Czarne łuski pokrywały całe jego ciało. Dwa czarne rogi na szczycie jego potężnej głowy. I
grzywa jedwabistych czarnych włosów ciągnących się przez jego czoło, w dół pleców, prawie
dotykających brudnej podłogi. Odchrząknęła.
Nie. Jak dla mnie wyglądasz całkiem realnie.
Dobrze.
Słyszałam opowieści o Tobie. Zmiatałeś cale wioski.
Czasami.
Odwróciła się od jego poważnego spojrzenia zastanawiając się, jak bogowie mogli
być tak okrutni. Zamiast pozwolić umrzeć jej w walce jak prawdziwy wojownik, dadzą jej
skończyć jako obiad dla bestii.
A Ty jesteś Annwyl z Garbhán Isle. Annwyl z Dark Plains. I, ostatnio usłyszałem,
Annwyl Krwawa.
Annwyl słysząc to skuliła się. Nienawidziła tego szczególnego tytułu.
Ścinasz mężczyznom głowy i kąpiesz się w ich krwi.
Wcale nie! Spojrzała na smoka. Kiedy ścinasz głowę mężczyzny, jest tam krew.
Tryskająca krew. Ale nie kąpię się w niczym innym poza wodą.
Skoro tak mówisz.
Jego spokój uczynił ją nadmiernie defensywną.
I nie ścinam tak po prostu męskich głów. Tylko wrogom Dark Plains. Ludziom
mojego brata.
Ach tak, Lorcan. Rzeźnik z Garbhán Isle. Wygląda mi na to, że gdybyś po prostu
ścięła jego głowę, Twoja wojna byłaby skończona.
Annwyl zazgrzytała zębami. I to nie dlatego, że bolały ją rany.
Czy sądzisz, że nie myślałam o tym? Uważasz, że gdybym mogła podejść na tyle
blisko do tego szmaciarza, to bym go nie zabiła, gdybym miała szansę?
Smok nie odpowiadał a ona wpadła w szał.
Więc... nie sądzisz ?
Smok zmrużył oczy na jej nagły wybuch.
Czy zawsze tak się wściekasz na wspomnienie swojego brata?
Nie! Warknęła. A potem dodała: Tak! Annwyl westchnęła. Czasami.
Smok zachichotał a ona zwalczyła w sobie chęć, by zacząć krzyczeć. I nie
przestawać. Jego śmiech nie był nieprzyjemnym odgłosem, ale pogawędka ze smokiem... cóż,
być może ostatecznie zwariowała . Smok wolno się poruszył za nią i wniósł więcej swojego
olbrzymiego ciała do pokoju. Usadowił się po jej prawej stronie, ale bez odwrócenia głowy
widziała zaledwie połowę jego. Reszta pozostawała poza alkową. Zastanawiała się jak
wygląda w całości.
Właściwie dlaczego nie jestem...
Martwa?
Przytaknęła.
Byłabyś, gdybym Ciebie nie znalazł.
A dlaczego mnie ocaliłeś?
Nie wiem. Ty...fascynujesz mnie.
Annwyl zmarszczyła brwi.
Co? W porównaniu ze smokiem była niczym. Tylko człowiekiem.
Twoja odwaga. Fascynuje mnie. Kiedy mnie zobaczyłaś nie starałaś się uciekać jak
tamci mężczyźni. Stałaś w miejscu.
Umierałam, jak był sens?
To nie ma znaczenia. Smokofobia dotyka młodych i starych. Umierających i
silnych. Powinnaś uciekać by ratować życie, albo upaść na kolana i błagać o litość.
Nie upadam na kolana przed żadnym mężczyzną chlapnęła zanim pomyślała.
Zaśmiał się szczerze. Niski, przyjemny dźwięk. Podobny do tego, jakim mówił.
Szkoda, że należał do potwora.
Będę miał to na uwadze. Zachichotał i ostrożnie odwrócił swoje wielkie ciało.
Jego głowa znalazła się zastraszająco blisko niej, nim wyszedł z izby.
Obserwowała jak jego ogon huśtał się po pokoju, jego ostro zakończony koniec
ocierał się o kamienne ściany. Starała się nie panikować, kiedy uświadomiła sobie, że sam
jego ogon rozciąga się na długość co najmniej dwóch najwyższych mężczyzn z jej drużyny.
Przyślę kogoś żeby pomógł Ci się podnieść i nakarmił.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin