Arthur Hailey - W wyzszych sferach.pdf

(1682 KB) Pobierz
ARTHUR HAILEY
W WYŻSZYCH
SFERACH
In High Places
Tłumaczyła
Ewa Zaremba
1125114532.001.png
Jako polegli mocarze w pośród bitwy!
Jonatan na górach twoich zabity jest.
Lament Dawida
1. 23 grudnia
Po południu i wczesnym wieczorem 23 grudnia miały miejsce trzy pozornie nie
związane ze sobą wydarzenia, oddzielone od siebie trzema tysiącami mil.
Pierwszym był telefon Prezydenta Stanów Zjednoczonych do Premiera Kanady.
Łączyła ich specjalna ściśle strzeżona linia. Rozmowa była dość ponura i trwała prawie
godzinę. Drugim wydarzeniem było przyjęcie u Gubernatora Generalnego Jej Wysokości.
Odbywało się w jego rezydencji w Ottawie. Trzecim było zacumowanie statku w Vancouver
u zachodnich wybrzeży Kanady.
Najpierw miała miejsce rozmowa telefoniczna. Prezydent dzwonił z Białego Domu, a
telefon odebrał Premier w swoim biurze na Parliament Hill.
Następnie odbyło się zacumowanie statku. Był to Vastervik, motorowy statek o
wyporności 10 000 ton pod banderą Liberii. Pierwszym kapitanem był Norweg - Sigurd
Jaabeck. Statek sprawnie dotarł do południowego nabrzeża La Pointe na skraju miasta. W
cieśninie przystani Burrard był już o trzeciej.
Niespełna godzinę później, w Ottawie, gdzie z powodu różnicy w czasie był już
wieczór, rozpoczęło się przyjęcie w budynku Rządu. Przyjęcie było niewielkie: z gatunku
tych przedświątecznych jakie wydaje na ogół Jego Ekscelencja dla członków Gabinetu i ich
żon.
Tylko dwóch ludzi na przyjęciu - Premier i Sekretarz Stanu w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych - wiedziało o telefonie Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Żaden z gości
natomiast nie słyszał i prawdopodobnie nigdy nie usłyszałby o M/S Vastervik.
Jednak nieodwołalnie przeznaczeniem tych trzech wydarzeń było obracać się wokół
siebie, jak planety i ich mgławice, których orbity w pewien dziwny i tajemniczy sposób
zderzają się ze sobą, by przez chwilę razem zajaśnieć.
2. Premier
Noc w Ottawie była rześka i chłodna. Zachmurzone niebo zapowiadało śnieg o świcie.
Jak twierdzili znawcy, stolica mogła spodziewać się śnieżnych świąt.
Na tylnym siedzeniu czarnego oldsmobila, którego prowadził szofer, Margaret
Howden, żona Premiera Kanady, dotknęła ręki swego męża.
- Wyglądasz na zmęczonego, Jamie - powiedziała.
James McCallum Howden miał przymknięte oczy i odpoczywał.
- Nie, nie jestem zmęczony - powiedział otwierając oczy. Nigdy nie lubił przyznawać
się do zmęczenia. - Próbuję się trochę zrelaksować. Ostatnie czterdzieści osiem godzin...
Przejrzał się w szybie oddzielającej go od szofera. W snopie padającego światła mógł
dostrzec swoje odbicie: jastrzębią twarz, orli nos, wysunięty podbródek.
- Przestań się tak sobie przyglądać, bo zostaniesz... jak to określają psychiatrzy? -
spytała z rozbawieniem.
- Narcyzm - uśmiechnął się Howden mrużąc ciężkie powieki. - I tak mam to już od lat.
Żaden polityk się przed tym nie uchroni.
Po chwili znów byli poważni.
- Coś się stało, prawda? - spytała. - Coś ważnego? - Zwróciła ku niemu zakłopotaną
twarz. W swym zamyśleniu dostrzegał jednak klasyczną harmonię rysów jej twarzy. Margaret
wciąż była atrakcyjną kobietą i nadal często mężczyźni oglądali się za nią.
- Tak. Masz rację. - Przez moment poczuł chęć zwierzenia się żonie, opowiedzenia jej
o wszystkim co nastąpiło tak szybko; o telefonie z Białego Domu sprzed dwóch dni i o
następnym dzisiaj po południu. Stwierdził jednak, że nie była to odpowiednia chwila.
- Tyle rzeczy wydarzyło się ostatnio i mieliśmy tak mało czasu dla siebie -
powiedziała i wzięła go za rękę.
- Wiem. - Gest ten wyzwolił powstrzymywane słowa.
- Czy to wszystko jest tego warte? Czy nie zrobiłeś już wystarczająco dużo? -
Margaret Howden mówiła szybko wiedząc, że podróż jest krótka, bowiem ich dom od
rezydencji Gubernatora dzieli zaledwie kilka minut drogi. Za minutę lub dwie ta chwila ciepła
i bliskości skończy się.
- Jesteśmy małżeństwem czterdzieści dwa lata. Przez większość tego czasu miałam
tylko niewielką cząstkę ciebie. Już tak dużo nam tego życia nie zostało.
- Nie było ci z tym łatwo, prawda? - powiedział Premier cicho i szczerze. Słowa
Margaret wzruszyły go.
- Nie zawsze. - Brzmiała w tym nuta niepewności. Był to trudny i rzadko poruszany
temat.
- Będziemy jeszcze mieli czas dla siebie. Obiecuję ci. Jeśli inne sprawy... - przerwał,
bo przypomniał sobie o tym, co przyniosły dwa ostatnie dni i pomyślał, że przecież nie
wiadomo co jeszcze może się zdarzyć.
- Jakie inne sprawy?
- Jest jeszcze jedno zadanie. Chyba najważniejsze jakie do tej pory miałem do
wykonania.
Cofnęła dłoń.
- Dlaczego to zawsze musisz być ty?
Na to pytanie nie można było odpowiedzieć. Nawet żonie nie mógł powierzyć swego
najgłębszego przekonania: nie ma po prostu nikogo innego z moim intelektem, moją
umiejętnością przewidywania, niezbędną do podejmowania ważkich decyzji.
- Dlaczego znowu ty? - spytała ponownie Margaret.
Wjechali na teren rezydencji Gubernatora. Opony zaskrzypiały na żwirze. Po obydwu
stronach drogi dojazdowej rozciągał się parking.
Nagle spadło na Howdena olbrzymie poczucie winy dotyczące jego związku z
Margaret. Zawsze lojalnie akceptowała styl życia jaki narzuca polityka, mimo że nigdy nie
bawiło ją to tak jak jego. Ale już dawno zauważył, że Margaret po prostu miała nadzieję, że
pewnego dnia porzuci politykę i będą mogli być znowu razem blisko siebie, tak jak na
początku.
Z drugiej strony wiedział też, że jest dobrym mężem. Nie było właściwie innej kobiety
w jego życiu... z wyjątkiem jednej, wiele lat temu. Romans trwał niespełna rok, po czym
Howden stanowczo go zakończył, by nie narazić na szwank swego małżeństwa. Ale czasami
wina dręczyła go... i silny niepokój, że Margaret mogłaby się kiedyś dowiedzieć prawdy.
- Porozmawiamy wieczorem - powiedział pojednawczo. - Po powrocie do domu.
Samochód zatrzymał się i otwarto drzwi.
Policjant Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej w czerwonym mundurze
zasalutował elegancko, kiedy Premier z żoną wysiedli z samochodu.
James Howden uśmiechnął się z uznaniem, podał policjantowi rękę i przedstawił
Margaret. Były to rzeczy, które Howden zawsze robił z wdziękiem i bez protekcjonalności.
Poza tym był pewien, że policjant będzie o tym spotkaniu opowiadał. Zadziwiające ile mogą
pociągnąć za sobą małe gesty.
Kiedy weszli do domu, adiutant, młody porucznik Kanadyjskiej Marynarki
Królewskiej, wyszedł im naprzeciw. Jego odświętny, złotem obszyty mundur wyglądał na
zbyt ciasny. Prawdopodobnie, pomyślał Howden, był to wynik zbyt dużej ilości czasu
spędzonego za biurkiem w Ottawie zamiast na morzu. Marynarka była teraz właściwie tylko
siłą symboliczną, dlatego marynarze zmuszeni byli czekać w kolejce na przydział do służby
morskiej. Gdyby nie fakt, że było to bardzo kosztowne, szczególnie dla tych wszystkich,
którzy płacą podatki, cała ta sytuacja byłaby nawet zabawna.
Wprost z sieni ozdobionej wysokimi kolumnami poprowadzono ich marmurowymi
schodami, wyłożonymi czerwonym dywanem na górę, przez szeroki korytarz pełen
gobelinów i arrasów do salonu, gdzie zazwyczaj odbywały się przyjęcia takie jak dzisiaj.
Obszerna, wydłużona, jak przedział kolejowy sala, z belkami w poprzek wysokiego sufitu,
swoją przytulnością przypominała raczej hall hotelowy, chociaż dawała poczucie większego
komfortu. Zachęcająco ustawione krzesła i kanapy obite były materiałem o delikatnym
odcieniu turkusu i żółci żonkili. Na razie były puste. Około sześćdziesięciu zaproszonych
gości rozmawiało stojąc w małych grupkach. Na jednej ze ścian rozpościerał się naturalnej
wielkości portret Królowej, która spoglądała przed siebie, przez całą salę na zaciągnięte teraz,
bogato zdobione złotym brokatem zasłony. W końcu sali z przepychem ubrana choinka
migotała swoimi światełkami. Gwar rozmów ucichł, kiedy Premier wraz z żoną weszli do
sali. Margaret Howden miała na sobie balową suknię z fioletowej koronki. Suknia ukazywała
jej nagie ramiona. Idący wciąż przed nimi porucznik Marynarki doprowadził ich wprost do
miejsca, gdzie przy płonącym ogniu kominka witał gości Gubernator Generalny.
Adiutant zaanonsował:
- Pan Premier i pani Howden.
Jego Ekscelencja, Szanowny pan marszałek Sił Powietrznych, Sheldon Griffiths,
Gubernator Generalny Jej Wysokości w Dominium Kanady, wyciągnął dłoń.
- Dobry wieczór panie Premierze. Margaret - dodał uprzejmie skinąwszy głową.
Margaret Howden złożyła głęboki ukłon i uśmiechnęła się do pani Natalie Griffiths
stojącej u boku swego męża.
- Dobry wieczór Ekscelencjo - powiedział Premier. - Wygląda pan dzisiaj doskonale.
Gubernator Generalny, siwowłosy, czerstwy, wyprostowany aż za bardzo jak na swój
wiek, miał na sobie nienagannie skrojony wieczorowy garnitur z szeregiem medali i
odznaczeń. Nachylił się do państwa Howden i powiedział szeptem wskazując na kominek:
- Czuję jakbym się powoli palił od tyłu. Skoro już jesteście to odsuńmy się z tego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin