Thomas Patricia - Sniezna panna.rtf

(503 KB) Pobierz

Patricia Thomas

 

Śnieżna panna

Przełożył Krystian Dem


1

 

Ogromne płatki śniegu przywierające do przedniej szyby samochodu odgarniane były łagodnie na bok przez rytmicznie poruszające się wycieraczki. Jadąc opustoszałą autostradą Elizabeth ONeil czuła coraz większe zmęczenie, a ciche mruczenie silnika jej datsuna działało usypiająco.

Przymknęła na chwilę oczy i rozluźniła dłonie trzymające kierownicę. W następnej jednak chwili otwarła szeroko oczy, czując, jak samochodem zarzuciło na bok. Odzyskawszy panowanie nad kierownicą, Elizabeth włączyła radio, potrząsnęła energicznie głową i wolną ręką odgarnęła znad znużonych powiek niesforne kosmyki miedziano-rudych włosów.

Była szósta wieczór i na zewnątrz już zmierzchało. Elizabeth była w podróży od drugiej.

Wstała o siódmej, by mieć czas na porządne spakowanie rzeczy i umieszczenie ich w samochodzie. Reszta poranka upłynęła jej na płaceniu zaległych rachunków i porządkowaniu mieszkania, wszak jechała na dwutygodniowe wakacje do domu.

W duchu przeklinała kapryśną kanadyjską pogodę. Wyjeżdżając z Toronto zostawiła za sobą zimowy, ale pogodny poranek, teraz zaś znalazła się w samym centrum zawieruchy śnieżnej.

Dziesięć minut później z jej piersi wydobyło się westchnienie ulgi. O ćwierć mili od drogi, na szczycie niewielkiego wzgórka stał jej rodzinny dom. Oświetlone okna zdawały jej się tym samym, co latarnie schroniska dla zbłąkanych podróżników. Nagle na wzgórzu pojawiły się inne światła, które szybko zmierzały w jej stronę. Nadjeżdżający z przeciwka kierowca dał Elizabeth sygnał długimi światłami.

Zaskoczona i oślepiona Elizabeth zamrugała i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przez cały czas sama jechała na długich światłach. Szybkim ruchem przesunęła stopę w poszukiwaniu wyłącznika świateł. Niech to szlag, wykrztusiła do siebie nie mogąc od razu zapanować nad zdrętwiałym ciałem. Podenerwowana nie opanowała kierownicy i datsun zboczył na lewą krawędź jezdni.

Na widok pędzącego wprost na nią samochodu, w panice szarpnęła kierownicą w prawo i natychmiast poczuła miękkie uderzenie. Datsun gwałtownie stanął.

Panika Elizabeth wkrótce ustąpiła rozpaczy. Samochód stał na poboczu prawą stroną wtulając się w zaspę.

Nagle drzwiczki otwarły się i do wnętrza wdarło się mroźne powietrze, a zaraz potem czyjaś zwalista sylwetka zablokowała wyjście z auta.

– No pewnie. Powinienem się od razu domyślić, że za kierownicą siedzi kobieta. – Odezwał się mocny, lekko kpiący głos. Zakutany w kożuch mężczyzna o opalonej twarzy i kpiącym uśmiechu na twarzy wpatrywał się niebieskimi oczami w dzikie ze złości oczy Elizabeth.

– Jak pan śmie!? Przez pana omal nie wypadłam z szosy!

– O! I to w dodatku kobieta z temperamencikiem. To naprawdę nie moja wina, że zjechała pani z drogi. – Przeciągał powoli słowa.

Elizabeth niecierpliwie odgarnęła niesforne włosy znad czoła i odepchnąwszy na bok nieznajomego wyszła z samochodu.

– No i co ja teraz mam robić?!

– No nie wiem – odparł mężczyzna z nonszalancją. – Może zbudować bałwana?

Tego już Elizabeth było za dużo. Zgrzytając ze złością zębami i zaciskając pięści omal nie rzuciła się na niego, by wy drapać mu jego kpiące oczy.

– Czy ktoś już pani mówił, że jest pani prześliczna w gniewie? – ciągnął mężczyzna całkowicie lekceważąc jej wzburzenie. Zaraz jednak potem odsunął się na bok i dodał bardziej polubownie: – Proszę zamknąć samochód. Podwiozę panią do budki telefonicznej, skąd będzie pani mogła wezwać pomoc drogową. O pięć mil stąd, w kierunku, w którym pani jechała, znajduje się Kingston. Właśnie stamtąd wracam.

– Zbytek łaski. Sama sobie dam radę. Jak na jeden wieczór dość pan już narozrabiał. – Ominęła go, by dostać się do auta.

– Zgoda, jeśli taka pani wola.

Ze wszystkich aroganckich, zarozumiałych i szowinistycznych samców, których znała, ten zdecydowanie zasługiwał na pierwszą nagrodę, pomyślała. Z auta wyciągnęła torebkę oraz podręczną torbę i zamknęła samochód, by ruszyć w pozostałą część drogi pieszo.

– Proszę posłuchać – usłyszała za sobą niski, głęboki głos, którego miała już powyżej uszu. – Proszę skończyć z tymi dziecinnymi dąsami. Zawiozę panią do miasta, a rano załatwię jakąś pomoc. Niech pani korzysta z mojej propozycji, póki zwyczaj zostawiania bezbronnych, samotnych kobiet na pustej drodze zupełnie nie wejdzie mi w krew.

– Powiedziałam wyraźnie nie – odparła Elizabeth zimno, nie przerywając pakowania najniezbędniejszych rzeczy. Do domu miała kilka kroków.

Głos mężczyzny zabrzmiał teraz szorstko.

– Czy pani chce, czy nie, podwiozę panią.

Elizabeth postanowiła go zignorować, ale poczuła niespodziewanie falę ogromnego zmęczenia i straciła ochotę do kłótni. W innej sytuacji powiedziałaby mu, żeby po prostu się odczepił, lecz nużące godziny jazdy samochodowej i niegroźny, choć denerwujący wypadek zrobiły swoje. Spojrzała na zaparkowaną szaroniebieską corwetę. W porównaniu z pustą drogą owiewaną mroźnym marcowym powietrzem, od którego cała drżała pod białą kurtką, wnętrze auta wyglądało aż nadto przytulnie.

Bez słowa, które nieznajomy mógłby wykorzystać do następnej zaczepki, podeszła do samochodu i wślizgnęła się do środka.

– No to gdzież to mamy nasz domek? – spytał nieznajomy wyłączając wewnętrzne oświetlenie.

– Tam, na wzgórzu.

– Przecież to dom Franka ONeila...

– Zgadza się. To mój ojciec.

– No nie. Niech mnie... A więc to pani jest tą słodziuchną córeczką, o której tyle się od niego nasłuchałem?

Elizabeth była zbyt zmęczona, żeby i tym razem zareagować na sarkazm w głosie kierowcy.

– Co to? Nie doczekam się odpowiedzi?

– Niech pan da spokój. Jestem zmęczona.

– To może innym razem?

– Jeżeli o mnie chodzi, to dziękuję bardzo. Ruszyli w stronę domu jej ojca. Nawet nie patrząc, Elizabeth wiedziała, że mężczyzna uśmiecha się pod wąsem. Szorstkość Elizabeth zdawała się sprawiać mu jakąś perwersyjną rozkosz. Reszta drogi zeszła im w milczeniu.

Elizabeth z coraz większą niecierpliwością obserwowała zbliżające się oświetlone okna domu. Od czasu, gdy po raz ostatni składała wizytę w domu ojca, dwa lata wcześniej, chyba nic się nie zmieniło, myślała Elizabeth z ulgą.

Gdy zajechali pod dom, w drzwiach stał już Frank ONeil.

– Wreszcie, Elizabeth. Zaczynałem się już martwić. Myślałem, że będziesz wcześniej. – Elizabeth zniknęła w niedźwiedzich uściskach ojca.

– Ale jak to się stało – zwrócił się do stojącego za nią mężczyzny – że to ty ją przywiozłeś? •

Weszli do środka, gdzie Elizabeth natychmiast rozciągnęła się z ulgą na kanapie przy kominku. W tym czasie mężczyzna relacjonował zdarzenie na drodze. Mimo zmęczenia, Elizabeth nie oparła się pokusie, by mu się przyglądnąć.

Miał ogorzałą twarz o mocnych zdecydowanych rysach, niebieskie oczy, w których jarzyły się kpiące iskierki. Mimo okrywającego go kożucha widać było, że jest bardzo barczysty.

Nagle odwrócił się do niej i Elizabeth poczuła, że się rumieni. Przez chwilę wpatrywali się w siebie, lecz zaraz ona odwróciła wzrok i tuszując zmieszanie, wybąkała coś do ojca o pogodzie.

Niezobowiązująca rozmowa toczyła się jeszcze przez kilka minut. Elizabeth dowiedziała się, że mężczyzna nazywa się Dan Murdoch. Ze sposobu, w jaki rozmawiał z jej ojcem, wynikało, że łączyła ich spora zażyłość.

Wreszcie, gdy Murdoch podniósł się, ojciec Elizabeth powiedział przyjaźnie:

– Cieszę się, że zawarliście już znajomość, choć może nie wypadło to w najbardziej sprzyjających okolicznościach. Na pewno znajdziecie wspólny język. Macie ze sobą wiele wspólnego.

– O, to na pewno – odparł Murdoch z przekornym błyskiem w oczach. – Polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia, nieprawdaż, Elizabeth?

Elizabeth miała ochotę odszczeknąć się jakąś niecenzuralną uwagą, ale ze względu na obecność ojca pohamowała się.

– To wspaniały człowiek i przyjaciel – powiedział ONeil, gdy Murdoch wreszcie ich opuścił.

– Na pewno – odparła Elizabeth grzecznie, bez większego przekonania.

– Chyba pójdziemy wcześnie do łóżka – zaproponował Frank. – Wyobrażam sobie, jak jesteś zmęczona po takiej długiej podróży. Puść sobie wodę na kąpiel, a ja przyniosę ci coś do jedzenia i kawę na górę.

Elizabeth uściskała ojca serdecznie i ruszyła po schodach na górę.

Od czasu gdy sześć lat temu rozpoczęła studia na uniwersytecie, jej pokój z różowym wystrojem i firankami wybranymi jeszcze przez matkę nie zmienił się nic.

Gdy przekroczyła próg pokoju, ogarnęły ją wspomnienia z dzieciństwa. Jakże była wtedy szczęśliwa. Potem to się zmieniło.

Była na drugim roku studiów, gdy któregoś dnia zadzwonił ojciec zawiadamiając ją o śmierci mamy. Mimo że Elizabeth zbyt dobrze wiedziała o wielomiesięcznej, bezskutecznej walce matki z rakiem, nie mogła się oprzeć uczuciu ogromnej pustki.

Po pogrzebie zamieszkała jakiś czas w domu. Ojciec rzucił się w wir szaleńczej pracy, spędzając w redakcji noce i dnie, tak że Elizabeth sama musiała radzić sobie z osamotnieniem i bólem.

Po dwóch tygodniach wróciła na uczelnię z postanowieniem, że od teraz będzie pracowała nad samokontrolą, że będzie silna i niezależna.

Jej ambicje pozostania dziennikarką w pełni się spełniły; pracowała w poczytnym dzienniku w Toronto. Ciężkie lata studiów i pracy nie poszły na marne. Od czasu gdy dwa lata wcześniej opuściła uniwersytet, były to jej pierwsze wakacje.

Po błogiej kąpieli otuliła się flanelowym szlafrokiem i gdy ojciec przyniósł jej kanapkę z indykiem oraz kawę, już smacznie spała.

Frank stał przez chwilę w progu przyglądając się śpiącej dziewczynie. Witaj w domu, córeczko, wyszeptał i pocałował ją w czoło, a następnie z zamglonymi lekko oczami zgasił światło i zamknął za sobą drzwi.

Następnego ranka Elizabeth wyskoczyła z łóżka rześka i radosna. Wyglądnęła przez okno. Zastygłe w uśpieniu pola pokryte były białą warstwą śniegu.

Jakież to wspaniałe uczucie być w domu, pomyślała wzruszona. Włożywszy swoje ulubione dżinsy zbiegła na dół przyzywana kuszącym aromatem porannej kawy i smażonego bekonu.

– Cześć tato! Powinnam się domyślić, że zerwiesz się o świcie, by przygotować mi taką ucztę!

– Mam nadzieję, że twój apetyt dorówna twoim słowom. Coś mizerniutko mi wyglądasz. Muszę cię trochę podtuczyć.

– Masz na to dwa tygodnie – roześmiała się Elizabeth. – Więc zachowaj coś ze swoich kulinarnych sekretów na cały ten czas.

Elizabeth nalała kawę do filiżanek, a ojciec podał jedzenie. Po śniadaniu rozsiedli się wygodnie przy drugiej filiżance kawy.

– Jak w pracy, tato?

– Jak zawsze, chociaż w tym tygodniu będzie jeszcze większa orka, bo odchodzi jeden z naszych dziennikarzy. Pamiętasz Jima Masona? Dostał pracę w Ottawie.

– Szkoda, że odchodzi, ale trudno go za to winić. Praca w większym mieście każdego może skusić.

– Ciebie też nie trzymałem na siłę i zdaje się, że wyszło ci to na dobre.

– Och, tatku. Nawet nie wiesz, jak mi się wspaniale pracuje w Toronto. Każdy dzień niesie nowe wyzwanie. Przy tym układy z resztą personelu są bez zarzutu. Za nic w świecie nie zamieniłabym takiej pracy.

Frank przyglądał się córce z pełnym uczucia uśmiechem. Przypominała mu jego samego z czasów młodości. Był pełen wspaniałych pomysłów i aż kipiał od entuzjazmu. Marzył skrycie, że Elizabeth znudzi się pracą w wielkim mieście i wróci do Kingston, do jego gazety.

Wstał i spojrzał na zegar kuchenny.

– No, córeczko. Na mnie już pora. Zamierzasz wylegiwać się cały boży dzień, czy też może masz ochotę wpaść do mnie do miasta na lunch?

– Z dziką rozkoszą. Umyję włosy i w południe wpadnę do redakcji. – Elizabeth zaczęła sprzątać po śniadaniu, podczas gdy jej ojciec ubierał się do wyjścia. – Aha! Ale co z moim samochodem? Pan Murdoch obiecał, że sprowadzi go rano. Można na nim polegać?

– Nie ma obawy. Dan zawsze dotrzymuje słowa. – Uspokoił ją, po czym ucałował ją w czubek głowy i wyszedł.

Po porządnym wymoczeniu się w wannie i umyciu głowy, Elizabeth wyszła z łazienki mając na sobie tylko turkusowy płaszcz kąpielowy i ręcznik zawiązany na głowie w formie turbana.

Rozleniwiona kąpielą, pomyślała, że ubieranie się będzie na razie zbyt wielkim wysiłkiem, i postanowiła zrobić sobie wpierw herbatę. W chwili gdy opłukiwała czajniczek, usłyszała stukanie do drzwi.

Podskoczyła nerwowo. Kogo to czort niesie? Zapominając, jak jest ubrana, otworzyła na oścież drzwi nachalnemu gościowi.

– Ach to pan – wyjąkała i w panice uskoczyła do tyłu chroniąc się za drzwi. Do hallu, ź szerokim uśmiechem, wkroczył Dan Murdoch.

– Pani samochód czeka na zewnątrz gotów do następnych dzikich eskapad. Został zaholowany do warsztatu, gdzie sprawdził go mechanik. Wszystko w najlepszym porządku. To znaczy na razie.

Elizabeth zignorowała jego ostatnia uwagę i starając się mimo swego odzienia przybrać godny wygląd, podziękowała mu. Czuła, jak pod. wzrokiem Murdocha, bezwstydnie przesuwającego się po jej skąpo odzianej figurze od bosych stóp po zaróżowioną kąpielą twarz, zaczyna palić ją kark. Zerwała z głowy ręcznik i jej puszyste włosy opadły bezładną masą na twarz i ramiona.

– Och, proszę się nie krępować, Elizabeth – powiedział powoli Murdoch. – Nie jest pani pierwszą kobietą, którą widzę wprost po kąpieli.

– Tak i też sądziłam – odparła zaczepnie.

– No to się rozumiemy. Pani bagaże zostawiłem na schodach wejściowych. Zaraz je przyniosę.


2

 

Mimo krępującej sytuacji Elizabeth ucieszyła się, że wszystkie swoje rzeczy będzie miała znów pod ręką. Z ulgą odebrała z rąk Murdocha wielką niebieską walizkę.

– Stokrotne dzięki, panie Murdoch. A teraz, przepraszam, ale muszę się szybko przebrać, by zdążyć na spotkanie w mieście.

Wbiegła na górę i szybko przejrzała zawartość walizki w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego do wyjścia. Jej wybór padł na jasny sweter z angory i marszczoną wełnianą spódnicę o barwie śliwki.

Grzebieniem rozczesała naturalnie układające się w loki włosy, już prawie całkiem suche, i lekko przejechała szminką po wargach.

Schodząc na dół, nuciła sobie radośnie. Nagle stanęła jak wryta słysząc jakiś dźwięk na dole. Jakby ktoś zakaszlał, pomyślała zdenerwowana.

W zupełnej ciszy stała znieruchomiała bojąc się ruszyć. Co ma robić? Zbiec na dół i stawić czoło intruzowi, czy też pędzić na górę i pozamykać się na wszystkie spusty? Teraz nie miała już wątpliwości, że ktoś rzeczywiście był na dole. Z biciem serca słyszała kroki, a potem zobaczyła czyjąś głowę.

– Zadaję sobie pytanie, co też się stało z tak pięknie nuconą przez panią melodią? Doprawdy, Elizabeth, mając taki głos nie powinna się pani krępować nawet mnie. Może jednak zdecyduje się pani i dokończy swą mozolną wędrówkę w dół?

Przerażenie Elizabeth w jednej chwili zmieniło się we wściekłość. To Murdoch! Jakim prawem jeszcze się tu pętał po jej domu?!

– Przestraszył mnie pan nie na żarty. Nie miałam pojęcia, że pan został – powiedziała podniesionym głosem. – Czego pan jeszcze sobie życzy? Czy o tej porze dnia nie powinien pan raczej znajdować się w pracy? Zdaje się, że już podziękowałam panu za przywiezienie samochodu i rzeczy? O co jeszcze chodzi? – Elizabeth wiedziała, że jej wybuch nie grzeszył grzecznością, ale miała tego faceta rzeczywiście już po dziurki w nosie.

– Coraz bardziej upewniam się w swojej opinii, że ma pani niezły charakterek. Jeżeli uda się pani jakoś uspokoić, postaram się odpowiedzieć na wszystkie jej pytania. Po pierwsze, proszę mi przebaczyć, jeśli panią przestraszyłem. Musi pani jednak wiedzieć, że przez kilka ostatnich miesięcy to miejsce stanowiło mój drugi dom. Po drugie, co do pytania, co tu jeszcze robię, odpowiadam, że mam ochotę na filiżankę kawy. A co do pracy, owszem, pracuję, ale jako pisarz sam wybieram sobie godziny pracy.

Spokojna odpowiedź Murdocha podziałała Elizabeth jeszcze bardziej na nerwy. Cechował go mało dla niej sympatyczny dar, który sprawiał, że ciągle go źle oceniała.

– Przepraszam, jeśli byłam dla pana szorstka – powiedziała tłumiąc złość. – Zdaje się, że muszę przywyknąć do obecności w moim domu różnych dziwnych nieznajomych mi ludzi.

Jego usta zacisnęły się w wąską linię. – Możliwe, że gdyby pani kontakt z ojcem w ostatnich kilku latach był mniej sporadyczny, wiedziałaby pani coś niecoś o jego kręgu przyjaciół.

– Co chce pan przez to powiedzieć? Murdoch przejechał dłonią po twarzy.

– Niech pani posłucha, Elizabeth. Ta rozmówka zaczyna mnie nudzić – powiedział głosem, w którym wyczuwało się napięcie. – Miałem jedynie nadzieję na przyjacielską pogawędkę z córką bliskiego przyjaciela. A ponieważ wygląda na to, że się przeliczyłem, dajmy temu pokój. Muszę jednak przyznać, że z trudem przychodzi mi zrozumienie gorącego uczucia, jakim darzy panią ojciec.

Elizabeth nie miała najmniejszej ochoty pozwalać, żeby to do niego należało ostatnie słowo.

– Podobnie jak ja nie rozumiem, jak tak arogancka, zarozumiała i zapatrzona w siebie osoba mogła stać się przyjacielem mojego ojca, i to jak pan twierdzi bliskim.

Murdoch uśmiechnął się i w jego oczach zapaliły się ironiczne błyski.

– Cóż, moja droga. Jest to fakt, do którego musi się pani przyzwyczaić. Czy się to pani podoba, czy też nie, będziemy się dość często spotykać. I kto wie? Być może z końcem pani pobytu tutaj może pani żałować, że musi się pani ze mną rozstawać.

– W dodatku jest pan nieznośnie zarozumiały.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się szerzej. – Narasta we mnie coraz większe przekonanie, że już lubi mnie pani coraz bardziej. Już się nie mogę doczekać następnej miłej pogawędki z panią.

– To sobie długo poczekasz – powiedziała Elizabeth zawziętym głosem do siebie, gdy za Murdochem zamknęły się drzwi.

Dopiero w drodze do miasta Elizabeth ochłonęła nieco i zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie potraktowała go za ostro. Jej stosunki z ludźmi układały się zwykle jak najlepiej, dziś natomiast zareagowała jak histeryczka. Ale sam sobie był winny. Było w nim coś, co burzyło w niej krew ze złości. Był tak cholernie pewny siebie. No, ale cóż, trzeba się nim przestać denerwować, nie po to ma się wakacje.

Jadąc autostradą do Kingston nie mogła opanować uczucia podniecenia. Teraz dopiero czuła upływ czasu, jaki ją dzielił od ostatniego pobytu w rodzinnym mieście. Mijając znajome widoki przypominały jej się sceny z dzieciństwa. Czerwone budynki farmerskie, pola uprawne dobrze wryły jej się w pamięć, gdy oglądała je z okien szkolnego autobusu.

Za szybami auta pojawił się stareńki Fort Henry zbudowany jeszcze przez Brytyjczyków kilka wieków temu. Teraz stanowił atrakcję turystyczną, która w lecie dawała zatrudnienie studentom. Przebrani w mundury brytyjskich żołnierzy obsługiwali antyczne działa i rekonstruowali sceny z życia dawnych mieszkańców.

Gdy Elizabeth przejechała przez most i wjechała do Kingston, przywitał ją znajomy widok przycumowanych w porcie kutrów i jachtów.

Jadąc King Street miała przed sobą miejski ratusz. Zbudowano go w zeszłym stuleciu, gdy mieszkańcy mieli nadzieję, że to ich miasto stanie się stolicą Kanady.

Elizabeth skręciła i wjechała na Princess Street, stanowiącą centrum biurowe. Ruch był niewielki i bez trudu znalazła miejsce do parkowania, wprost przed redakcją gazety ojca.

Gdy wkroczyła do redakcji, przywitały ją radosne uśmiechy pracowników gazety. Mikę Dougal, szef redakcji miejskiej, wskazał jej wolne miejsce.

– Twój ojciec ma jakąś pracę, ale za chwilę powinien skończyć. Masz więc okazję porozmawiać ze starym przyjacielem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin