Edgar Rice Burroughs Tarzan i klejnoty Oparu Powie�� Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 Prze�o�y�a z j�z. angielskiego J. Colonna_Walewska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z Wydawnictwa "Nakom", Pozna� 1989 Pisa� A. Galbarski, korekty dokona�y L. Wi�ckowska i D. Jagie��o Rozdzia� I Belg i Arab Wy��cznie urokowi swego nazwiska porucznik Albert Werper zawdzi�cza� to, �e uda�o mu si� unikn�� wi�zienia. Pocz�tkowo odczuwa� wdzi�czno�� za to �e, zamiast by� postawiony przed s�dem wojennym (na co sobie zas�u�y�) zosta� wys�any do tego "przekl�tego" Konga. Jednak sze�� miesi�cy monotonnego �ycia, straszliwe odosobnienie i samotno�� dokona�y w nim zmiany. M�odzieniec ci�gle rozmy�la� nad swoim losem. Dni up�ywa�y mu na u�alaniu si� nad sob�. W ko�cu owe �ale wzbudzi�y w jego chwiejnym i niezbyt rozs�dnym umy�le nienawi�� do tych, kt�rzy go tu wys�ali: do ludzi, dla kt�rych jeszcze niedawno czu� wdzi�czno�� za oszcz�dzenie mu ha�by degradacji. Szkoda mu by�o weso�ego �ycia w Brukseli. Tak jak nigdy nie �a�owa� grzech�w, kt�re spowodowa�y jego wygnanie z tej najweselszej spo�r�d stolic. Z biegiem czasu nienawi�� jego skupi�a si� na przedstawicielu tej w�adzy, kt�ra go tu wygna�a: na kapitanie za�ogi, jego bezpo�rednim zwierzchniku. Oficer �w posiada� natur� ch�odn� i milcz�c�. Nie wzbudza� wielkiego przywi�zania u wojskowych ni�szej rangi pozostaj�cych pod jego rozkazami. Jednak czarni �o�nierze z jego oddzia�u szanowali go i czuli przed nim respekt. Werper zwyk� by� ca�ymi godzinami wpatrywa� si� z nienawi�ci� w swego prze�o�onego w czasie, gdy obydwaj siadywali wieczorem na wsp�lnej werandzie, pal�c papierosy w milczeniu - kt�rego �aden z nich nie pr�bowa� przerywa�. Szalona nienawi�� porucznika zmieni�a si� z czasem w rodzaj manii. T�umaczy� sobie ponure usposobienie kapitana ch�ci� ubli�enia mu z powodu jego dawnych wybryk�w. Wyobrazi� sobie, i� zwierzchnik gardzi nim; burzy� si� wi�c w sobie i szykowa� si� do zemsty. A� pewnego razu szale�stwo jego wybuchn�o ��dz� mordu. Po�o�y� palec na cynglu rewolwera zwieszaj�cego mu si� u pasa. Oczy mu si� zw�zi�y, brwi zmarszczy�y ponuro. Wreszcie odezwa� si�: - Ubli�y�e� mi ostatni raz - zawo�a�, zrywaj�c si� na r�wne nogi. - Jestem oficerem i szlachcicem, nie b�d� wi�c znosi� d�u�ej takiego traktowania - nie porachowawszy si� z tob�! Kapitan odwr�ci� si� do m�odszego oficera z wyrazem zdumienia na twarzy. Zdarza�o mu si� ju� nieraz przedtem widzie� ludzi, ogarni�tych szale�stwem d�ungli; szale�stwem samotno�ci, ponurych rozmy�la�, z domieszk� - by� mo�e - gor�czki. Powsta� wyci�gaj�c d�o�, aby j� oprze� na ramieniu Werpera. Uspokajaj�ce s�owa przestrogi by�y ju� na jego ustach; nie zosta�y jednak wym�wione. Werper, wzi�wszy ruch zwierzchnika za gest obelgi, nacisn�� cyngiel rewolweru. Tamten nie uszed� nawet kroku, gdy mordercza kula przeszy�a mu serce. Upad�, nie wydaj�c j�ku... W�wczas mg�y, zasnuwaj�ce umys� Werpera rozst�pi�y si�: oto ujrza� sw�j post�pek w �wietle, w jakim zobaczy�by go ka�dy �wiadek tej potwornej zbrodni. Us�ysza� podniecone okrzyki w �o�nierskich kwaterach oraz kroki ludzi, biegn�cych ku niemu. - Schwytaj� go; je�li za� nie zabij� go na miejscu, zawioz� do najbli�szego miasta w Kongo, gdzie trybuna� wojenny ska�e go niechybnie na kar� �mierci! Werper bynajmniej nie chcia� umiera�. Nigdy jeszcze nie pragn�� �ycia tak, jak w owej chwili - kiedy utraci� prawo do niego. Ludzie zbli�ali si� coraz bardziej. C� mu pozosta�o do zrobienia? Rozejrza� si� wok�, jak gdyby szukaj�c przyczyny, kt�ra t�umaczy�aby jego post�pek; nie znalaz� jednak nic opr�cz trupa cz�owieka, kt�rego u�mierci� bez powodu. Zrozpaczony, odwr�ci� si� i �ciskaj�c mocno w d�oni rewolwer zacz�� ucieka� przed nadbiegaj�cymi �o�nierzami w kierunku wyj�cia z obozu. Na wysoko�ci bramy zatrzyma�a go warta. Werper nie pr�bowa� nawet zaimponowa� stra�nikowi swoj� rang�, lecz zmusi� do wypuszczenia go z obr�bu obozu. Wypali� z rewolweru, a gdy czarnosk�ry �o�nierz pad� bezw�adnie na ziemi�, zdar� z niego pas z nabojami oraz karabin i p�dem pu�ci� si� w stron� d�ungli. Po chwili znik� w jej ciemno�ciach. Przez ca�� noc Werper bieg� przed siebie. Od czasu do czasu powstrzymywa� go na chwil� w biegu ryk lwa; chwyta� w�wczas za bro�, got�w do obrony - i znowu bieg� naprz�d, w rzeczywisto�ci mniej l�kaj�c si� drapie�nik�w w d�ungli ani�eli �cigaj�cych go ludzi. Nadszed� wreszcie �wit, a uciekinier wci�� bieg� dalej. Uczucie g�odu i zm�czenia przezwyci�a�a trwoga przed sun�c� za nim pogoni�. Nie �mia� nawet zatrzyma� si� aby wypocz�� i ostatnim wysi�kiem zmusza� w�asne cia�o do przyspieszania kroku. Wreszcie straci� przytomno�� i opad� bezw�adnie na ziemi�, nie mog�c ju� dalej przeciwstawia� si� wyczerpaniu z g�odu i zm�czenia. Le��cego Werpera odnalaz� Achmed Zek, Arab. Ludzie Achmeda przebiliby od razu w��czniami cia�o odwiecznego wroga, ten jednak�e zadecydowa� inaczej. Najpierw chcia� wybada� Belga (a �atwiej by�o tego dokona� przed zamordowaniem go, ani�eli po tym fakcie). Poleci� przenie�� porucznika Alberta Werpera do swojego namiotu. Tam niewolnicy pocz�li zemdlonemu wlewa� w usta pokrzepiaj�ce wino, powoli przywracaj�c go do przytomno�ci. Kiedy porucznik otworzy� oczy, ujrza� wok� siebie twarze obcych, czarnych ludzi. U wej�cia do namiotu widnia�a posta� Araba. Nie by�o ani �ladu jego �o�nierzy. Arab spostrzeg�szy, �e wi�zie� otworzy� oczy, wszed� do namiotu. - Jestem Achmed Zek - oznajmi�. - A ty? Co robisz w moim kraju? Gdzie s� twoi �o�nierze? - Achmed Zek! - Serce Werpera zako�ata�o na d�wi�k tego imienia. Przecie� znajdowa� si� w r�kach jednego z najwi�kszych �otr�w w ca�ej Afryce: znanego wroga Europejczyk�w, a Belg�w przede wszystkim! Przez ca�e lata belgijskie oddzia�y wojskowe stara�y si� schwyta� w zasadzk� tego awanturnika wraz z jego band� - zawsze jednak wysi�ki ich spe�za�y na niczym. Jednak w�a�nie z powodu tej nienawi�ci Araba do Belg�w w uciekinierze zab�ysn�� promyk nadziei. On tak�e by� przecie� obecnie wyj�tym spod prawa wyrzutkiem. W ten spos�b dzielili identyczny los. Postanowi� wi�c uderzy� w t�, wsp�ln� im, strun�. - S�ysza�em o tobie - odpar�. - I szuka�em ciebie. Moi towarzysze obr�cili si� przeciwko mnie. Nienawidz� ich serdecznie. Teraz w�a�nie ich �o�nierze �cigaj� mnie, by mnie zabi�. Wiedzia�em, �e mnie przed nimi obronisz, poniewa� tak�e ich nienawidzisz. W zamian wst�pi� do twojego oddzia�u. Jestem dobrze wyszkolonym �o�nierzem, mog� dobrze walczy�. Twoi wrogowie s� r�wnie� moimi nieprzyjaci�mi. Achmed Zek w milczeniu ogarn�� spojrzeniem Europejczyka. Mn�stwo my�li przemkn�o mu przez g�ow�; mi�dzy innymi ta - i� s�owa niewiernego psa s� k�amliwe. M�g� on jednak r�wnie� m�wi� prawd� - a w takim uk�adzie propozycja jego by�a nie do pogardzenia ze wzgl�du na us�ugi, jakie jego bandzie m�g� odda� trenowany w rzemio�le wojennym Europejczyk. Achmed Zek spojrza� na Belga pos�pnie. Werperowi zamar�o serce z trwogi. Wreszcie Arab przem�wi�, cedz�c powoli s�owa: - Je�li mnie oszuka�e� - rzek� - zamorduj� ci�, w ka�dej chwili! Czego wi�cej, opr�cz pozostawienia ci� przy �yciu ��dasz za swoje us�ugi? - Na razie chodzi mi wy��cznie o utrzymanie - odpar� Werper. - ...
marc144