Juliusz Verne
Pierre-Jean
Tytuł oryginału francuskiego: Pierre-Jean
Tłumaczenie: Barbara Poniewiera (1996)
Tłumaczenie uwag Jacquesa Davy’ego: Andrzej Zydorczak
(pochodzi z wydania broszurowego)
Prezentujemy Wam dzisiaj, Drodzy Czytelnicy, opowiadanie, które długie lata przeleżało w ukryciu i zostało opublikowane dopiero we Francji w roku 1993 przez wydawnictwo Le cherche midi éditeur w zbiorze zatytułowanym San Carlos i inne niewydane opowiadania. Naszym zdaniem najlepiej zaprezentuje je tekst Uwag pana Jacquesa Davy’ego poprzedzający owo dziełko. Oto on:
Jednym z najważniejszych pytań jakie sobie stawiamy rozpatrując to nie wydane wcześniej opowiadanie, jest data jego powstania. Być może należy szukać jakiejś wskazówki pośród utworów teatralnych. I rzeczywiście, w Zamkach w Kalifornii, który został opublikowany w 1852 roku w Muzeum Rodzinnym, pana Dubourga przywozi z Ameryki Ceres, i jest to prawdopodobnie ten sam statek, na pokładzie którego, w zakończeniu Pierre-Jeana udaje się do Nowego Świata wolny wreszcie galernik.
Zainteresowanie się numerem więziennym galernika prowadzi nas do drugiej wskazówki: numer 2224 zdaje się być kompozycją lat życia Paula, brata pisarza, urodzonego w czerwcu 1829 roku i samego Julesa, urodzonego w styczniu 1828 roku. Jest to jednak, być może, zbytnie zawierzenie prostej arytmetyce.
Na koniec można nawiązać do faktu, że pisarz nadał swemu synowi imię Michel Jean-Pierre.
Przedstawiono powyżej dość ciekawy zbieg okoliczności, zdający się utwierdzać hipotezę o powstaniu opowiadania w roku 1852.
Drugą sprawą związaną z tym utworem jest jego rzeczywista historia. Ponownie pojawia się on w roku 1910 w wydaniu pośmiertnym zbioru opowiadań Wczoraj i jutro pod tytułem Przeznaczenie Jeana Morenasa. Znaczne fragmenty tego opowiadania zostały zaczerpnięte z rękopisu, jednak intryga, a przede wszystkim sens tego utworu zostały mocno zmienione. Należy tu zauważyć, że Michel Verne1 dobrze odpowiedział na nakazy wydawcy, który napisał na pierwszej stronie rękopisu: “Mniej przejmować się galernikiem i kodeksem karnym”. Dlatego też Jean powraca znów na galery, gdy tymczasem Pierre-Jean wydostaje się na wolność. Wydaje się to być jedynym motywem tego opowiadania. Choć oczywiście w tej opowieści o niespotykanej ucieczce odnajdziemy także klasyczny wątek przygodowy, nie jest on jednak zbyt oryginalny. Utwór jest przede wszystkim w miarę szczegółową prezentacją położenia galerników w drugiej połowie XIX wieku. Surowość prawa spadała bez litości na złodzieja, którego najpierw skazywano na trzy lata, a w przypadku recydywy na lat dziesięć. Znaczące pod tym względem jest przedstawienie w rozdziale II regulaminu kar. Wypada też podkreślić poglądy pisarza przekazywane poprzez osobę Bernardona, prawego mieszczanina i kupca z Marsylii, jak mocno okazane jest współczucie, kiedy w tej zbieraninie ludzkiej, skazanej na galery, znajduje parę ludzi złożoną z numeru 2224, czyli nieszczęsnego młodzieńca, będącego przedstawieniem uczciwości, oraz jego kompana od łańcucha, “wiecznego skazańca”, wszystkimi swoimi cechami obrazującego zezwierzęcenie.
Tym sposobem opowiadanie to wyprzedziło powieść Wiktora Hugo, w której po mistrzowsku pokazane jest odzyskiwanie godności przez Jeana Valjeana, ponieważ powieść Nędznicy wydana została dopiero w roku 1862!
Tak naprawdę nie jest rzeczą zdumiewającą ani odosobnioną u Verne’a okazywanie wrażliwości na niewątpliwe cierpienia zrodzone z krzywdy, skoro pięćdziesiąt lat później przy opisie więzienia w Port Artur [Tasmania] w Braciach Kip (1902), pokazuje autor znów swe zapatrywania na problemy zwyrodnienia w tamtych czasach.
Wobec tego nie można sobie nie stawiać pytania: jakie były prawdziwe motywy, które powstrzymały Julesa Verne’a od opublikowania tego wspaniałego opowiadania?
Jacques Davy
Andrzej Zydorczak
Już od kilku miesięcy działo alarmowe nie terroryzowało portu w Tulonie. Galernicy – lepiej pilnowani – zatrzymywani byli podczas najmniejszych prób ucieczki. Nawet ci najbardziej nieustraszeni cofali się teraz przed trudnymi do pokonania przeszkodami.
To nie miłość do wolności osłabła w sercach skazańców, ale jakieś niewytłumaczalne zniechęcenie zdawało się obciążać ich łańcuchy. Skądinąd kilku strażników, którym udowodniono niedbalstwo albo zdradę, odwołano z galer, co spowodowało, że ich następcy byli bardziej surowi w pilnowaniu więźniów i w prowadzeniu dochodzeń.
Komisarz galer, przeczulony na punkcie zaniedbań bezpieczeństwa, był dumny z takich rezultatów. W Tulonie ucieczki zdarzały się częściej i były łatwiejsze niż w innych portach, dlatego też należało obawiać się nawet pozornego bezruchu, który mógł skrywać tajne zamiary.
Dla strażników prawa jest rzeczą naturalną podejrzewać zbrodnię nawet wobec jej braku. W chwilach, kiedy nie ścigają przestępców, ich zadaniem jest czuwanie. Przy braku czynów podlegających ich represji czują się zobowiązani oskarżać o zbrodniczość nawet ciszę.
We wrześniu przed rezydencją wiceadmirała zatrzymał się bogaty powóz. Wysiadł z niego mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat. Był nim pan Bernardon, zamożny kupiec, który niedawno osiedlił się w Marsylii.
Twarz mężczyzny była poważna a on sam wydawał się starszy niżby to wynikało z jego metryki urodzenia. Cierpienia, jakich doznał już w pierwszych latach swego życia, zarysowały na jego czole kilka przedwczesnych zmarszczek. Niegdyś jego odwaga zwyciężała przeznaczenie, jego dusza wzgardzała ludzkimi przesądami, jego ręka oddawała się z jednakową szczerością w ręce małych i dużych, jeśli tylko wielkość tych ostatnich i ich pokora były uczciwe!
Pan Bernardon bez niczyjej pomocy dorobił się fortuny – zaczynając od niczego zaszedł bardzo wysoko. W Marsylii otoczony był wielkim szacunkiem i sławą, utrzymywał kontakty z najważniejszymi osobistościami.
W młodości walczył z nieszczęściem, bezdusznością i podejrzliwością ludzką, poszukiwał samotności. Wraz z rodziną trzymał się na uboczu – tak skutecznie, że nigdy nie utrzymywał kontaktów handlowych z ludźmi go otaczającymi. Jego wyjazd odbył się więc bez specjalnego rozgłosu i bez pośpiechu. Do Tulonu przybył pod pretekstem załatwienia spraw rodzinnych.
Możliwie szybko wystosował listy polecające do wiceadmirała. Ten przyjął go chłodno, prosząc o podanie przyczyn swojej wizyty.
– Panie admirale – rzekł Marsylczyk – mam do pana zwykłą prośbę.
– Jaką?
– Chciałbym zobaczyć, z najdrobniejszymi szczegółami, galery w Tulonie.
– Panie Bernardon – odpowiedział wiceadmirał – listy polecające od prefekta były zbyteczne. Człowiek tak wartościowy jak pan mógł się naprawdę o nie nie troszczyć.
Pan Bernardon ukłonił się i, dziękując za łaskawość, zapytał, jakich formalności musi dopełnić.
– Nic prostszego – proszę zgłosić się do szefa sztabu marynarki i pana życzenia zostaną spełnione.
Pan Bernardon pożegnał się i kazał się zawieźć do szefa sztabu, gdzie otrzymał pozwolenie wejścia do arsenału. Chciał natychmiast wcielić w życie swoje plany. Obecny u komisarza więzienia ordynans uniżenie oddał się do jego dyspozycji. Marsylczyk jednak podziękował, dając do zrozumienia, że chce zostać sam.
– Zrobi pan jak zechce – odpowiedział komisarz.
– Czy mogę rozmawiać ze skazańcami?
– Oczywiście, moi adiutanci są uprzedzeni. To z pewnością cele filantropijne sprowadzają pana tutaj?
– Tak panie – odpowiedział bez wahania Bernardon.
– Jesteśmy przyzwyczajeni do tego rodzaju wizyt – rzekł komisarz. – Rząd – nie bez racji – poszukiwał sposobów na złagodzenie rygorów więziennych i proszę mi wierzyć, że warunki, w jakich żyją skazańcy, już uległy znacznej poprawie.
Marsylczyk ukłonił się.
– Istnieje sroga sprawiedliwość, jednakże jest ona szczególnie trudna do egzekwowania w tych warunkach, jeśli mamy nie przesadzać w stosowaniu rygorów prawa. Musimy mieć się na baczności wobec współczesnych filantropów, którzy często zapominają o zbrodni w obliczu surowości kary! W dodatku wiemy, że obiektywizm wymiaru sprawiedliwości także ulega ciągłej poprawie.
– Jest pan obdarzony wyjątkową wrażliwością – odpowiedział pan Bernardon. – Jeśli moje uwagi mogłyby pana zainteresować, to z prawdziwą przyjemnością przedyskutuję je z panem.
Na tym obydwaj mężczyźni zakończyli rozmowę i rozstali się, a Marsylczyk udał się w stronę galer.
Port wojskowy w Tulonie składał się głównie z dwóch potężnych wieloboków opartych stroną północną o brzeg basenu nazwanego Nową Darsą,2 położonego na zachód od drugiego, zwanego Starą Darsą. Mury obronne – przedłużenie fortyfikacji miasta – były rodzajem tam wystarczająco szerokich aby pomieścić w sobie długie budynki, takie jak: warsztaty, koszary, magazyny Marynarki. Każdy z basenów miał w części południowej rodzaj wejścia-zamknięcia wystarczającego do swobodnego przejścia okrętu liniowego. Te piękne skądinąd mury obronne potworzyły baseny żeglowne z kontrolowanymi wlotami – zdającymi egzamin w przypadku stałego poziomu wód Morza Śródziemnego, a które stałyby się bezużyteczne w przypadku istnienia przypływów. Nowa Darsa była ograniczona od zachodu przez magazyny i park artylerii a na południu, po prawej stronie od wejścia poprzez więzienie – przez małą redę.
Tutaj schodziły się pod kątem prostym dwie budowle: pierwsza, zwrócona na południe, to warsztaty z maszynami parowymi; druga, zwrócona na Starą Darsę, obejmowała kolejno koszary i szpital. Niezależnie od trzech sal-cel, które zamykały budowlę, były jeszcze trzy więzienia pływające. W tych ostatnich przebywali skazańcy z wyrokami terminowymi, podczas gdy skazani na dożywocie zamykani byli we wspomnianych celach.
Jeśli gdziekolwiek nie powinna istnieć równość to właśnie tutaj – na galerach. System karny, wyznaczając karę, dając nam obraz wynaturzenia ducha skazańca, powinien również rozróżniać jego dotychczasową pozycję społeczną i jego pochodzenie! Haniebnie wymieszani byli tu skazańcy wszelkich gatunków, różnego wieku i przeróżnych kar. Z tego żałosnego skupiska nie mogło się wyłonić nic innego jak tylko obrzydliwe zepsucie. Zaraza zbrodni dokonywała pośród tych zgangreniałych mas niebezpiecznego zniszczenia a wszelkie środki zaradcze zostały zniweczone gdy raz zło przeszło do krwi i strawiło inteligencję.
Więzienia były odizolowane, widać je było z najdalszych stron arsenału i z najodleglejszych punktów miasta.
W więzieniu w Tulonie przebywało około cztery tysiące skazańców. Zarządy portu, budownictwo okrętowe, artylerię, magazyn główny, konstrukcje hydrauliczne i budynki cywilne obsługiwało około trzech tysięcy skazanych przeznaczonych do fatygi.3 Inni, którzy nie znaleźli miejsca w tych pięciu głównych oddziałach, służyli w porcie do załadowywania i rozładowywania balastu, holowania statków, odmulania, transportu błota, wyładunku drewna na maszty, wykonywania konstrukcji, itp. Resztę wreszcie stanowili pielęgniarze albo chorzy, pracownicy specjalni, czy w końcu skazani na podwójne łańcuchy – na przykład za próbę ucieczki.
Zegar arsenału wybił wpół do pierwszej kiedy pan Bernardon skierował się w stronę basenów. Port był pusty. Skazańcy, którzy opuścili swoje cele o wschodzie słońca, pracowali do wpół do dwunastej, kiedy to dzwon przywołał ich do pomieszczeń. Każdy dostał 917 gramów chleba albo 300 gramów sucharów morskich oraz 48 centylitrów wina. Skazani na dożywocie weszli na ławki a zbir4 natychmiast zakuł ich w łańcuchy, natomiast skazani z łagodniejszymi wyrokami mogli poruszać się swobodnie wzdłuż całego pomieszczenia. Na gwizdek adiutanta wszyscy siedli w kucki wokół menażek zawierających, przez cały rok taką samą, zupę z suszonego bobu. Taki był ich dzień powszedni, a co gorsze, prawo do swojej porcji wina mieli tylko w wyznaczone dni.
Roboty musiały być wznowione o godzinie pierwszej, by móc je zakończyć o ósmej wieczorem, kiedy to prowadzono skazańców do ich więzień, gdzie znajdowali miejsce spoczynku na lawetach dział – w więzieniach pływających, albo na łóżkach polowych – w celach naziemnych, bez dodatkowej ochrony przed zimnem czy twardością posłania, oprócz strzępu zgrzebnej, szarej wełny.
Skazańcy nie powinni byli powrócić do robót przed upływem pół godziny. Pan Bernardon skorzystał z ich nieobecności aby przejść się po nabrzeżach, badając rozkład portu, statki z przykrytymi dla ochrony ładowniami, potężne szkielety uwięzione w basenach warsztatów okrętowych, ciężkie odlewy zgromadzone pod dźwigami. Jednak nie zwracał zbytnio uwagi na te wspaniałości przemysłu. Bez wątpienia potrzebował poznać kilka detali z życia prywatnego skazańców, ponieważ zbliżył się do jednego z adiutantów i rzekł:
– O której godzinie więźniowie powinni wrócić do portu?
– O pierwszej – odpowiedział mu strażnik.
– Czy wszyscy, bez różnicy, wykonują te same prace?
– Nie, są tacy, którzy pod nadzorem podmajstrów uprawiają rzemiosła szczególne: udają się do warsztatów ślusarskich, powroźniczych, odlewniczych, a tam wymaga się praktycznych umiejętności i, proszę wierzyć, spotyka się tu wspaniałych fachowców.
– Ile mogą zarobić?
– To zależy. Pracują albo na dniówki albo na akord. Dzień pracy może im przynieść od pięciu do dwudziestu centymów. Akord, w zależności od ich wydajności i szybkości, pozwala czasami osiągnąć trzydzieści.
– Ta nieznaczna suma – skwapliwie spytał Marsylczyk – może poprawić ich byt?
– Wystarcza na zakup tytoniu, gdyż, mimo zakazów, tolerujemy palenie. Także, za kilka centymów, mogą czasem otrzymać porcję ragoût5 lub jarzyn.
– Czy skazani na dożywocie i więźniowie z terminowymi wyrokami otrzymują taką samą zapłatę?
– Płaca jest taka sama dla wszystkich ale tym ostatnim przysługuje dodatkowo jedna trzecia zarobku, którą zatrzymuje się im do zakończenia kary, kiedy to otrzymują całą uzbieraną sumę, aby nie byli kompletnymi nędzarzami w chwili opuszczania więzienia.
– Tak, wiem – rzekł pan Bernardon, głęboko wzdychając.
– Proszę mi wierzyć – podjął podoficer – oni nie są tacy nieszczęśliwi i jeśli z własnej winy albo z powodu prób ucieczki nie podwoją swojej kary, to pod względem warunków bytu nie mają się na co uskarżać, w porównaniu z wieloma robotnikami w miastach!
Ten człowiek, grający rolę zatroskanego, nazywa to wręcz dobrobytem!
– Przedłużenie kary więzienia – spytał Marsylczyk nieco zmienionym głosem – nie jest jedynym rodzajem kary, jaka spotyka ich za próbę ucieczki?
– Nie! Jest także kara chłosty, albo zakucie w podwójne łańcuchy!
– Chłosty? – powtórzył pan Bernardon.
– Obejmuje ona od 15 do 60 razów smolistym sznurem przez plecy!
– Czy wykluczona jest jakakolwiek ucieczka skazańca zakutego w podwójne łańcuchy?
– Prawie – odpowiedział podoficer. – Skazańcy są przykuci do nóg ławek i nigdy nie wychodzą, stąd ucieczka jest właściwie niemożliwa!
– To znaczy, że podejmują próby ucieczki najczęściej podczas robót?
– Bez wątpienia! Pary, które tworzą, mimo ciągłego nadzoru, mają pewien rodzaj wolności, niezbędnej do wykonywania robót. Ci ludzie są tak zręczni, że w przeciągu pięciu minut przetną najmocniejszy łańcuch. Jeśli dybel – przynitowany do ruchomej śruby – jest za twardy, zostawiają obręcz wokół nogi i przecinają pierwsze ogniwo łańcucha. Dużo skazańców pracuje w warsztatach ślusarskich a tam znajdują materiały, których im potrzeba. Często wystarcza im blaszka białego żelaza, na której wyryto ich numer. Jeśli uda im się zdobyć sprężynę z zegara – nie trzeba długo czekać na wystrzał alarmowej armaty! Ostatecznie mają tysiące sposobów na to, by się stąd wyrwać. Raz jeden skazaniec – aby uchronić się przed chłostą – sprzedał nam dwadzieścia dwa sposoby uwolnienia się!
– A gdzie mogą chować swoje narzędzia?
– Wszędzie i nigdzie. Jeden ze skazańców ponacinał sobie szczeliny pod pachami i wsunął pomiędzy skórę i ci...
jakomaz