M. Kuncewiczowa - Cudzoziemka - streszczenie.doc

(123 KB) Pobierz
M

M. Kuncewiczowa Cudzoziemka – streszczenie

 

I

Róża przyszła z wizytą do swojej córki, lecz od grubej służącej Sabiny dowiedziała się, że Marta wyszła z domu. Matka postanowiła zaczekać w mieszkaniu. Było ono umeblowane dopiero co kupionymi meblami. Gdy spostrzegła na jednej ze ścian portret swojego ojca natychmiast zdjęła go z haczyka i schowała do torby. Róża stojąc przed lustrem wspominała dzień, gdy razem z Martą wybrały sweter, który miała właśnie na sobie. Córka zaproponowała, by matka kupiła ten najciemniejszy z białym kołnierzykiem i mankietami. Róża, przymierzając go, poczuła się staro. Mimo że Marta uważała, że matka wygląda w czarnym swetrze doskonale, ta zmierzyła ją chłodnym wzrokiem i wybrała ten w pąsowe i srebrne skrzydła, który miała właśnie na sobie. Następnego dnia strój uzupełniła parasolką, paryskim gorsetem, jasnym paltem i gumowym wyszczuplającym jej talię pasem.

Wciąż wpatrując się w lustro, Róża ponownie zdała sobie sprawę z tego, że do szesnastego roku życia nigdy nie patrzyła na swoje odbicie. Zmieniło się to wtedy, gdy jako nastolatka pobierała w Warszawie lekcje gry na skrzypcach od dyrektora Januarego Bądskiego. Mistrz był niezwykle czarującym mężczyzną. Czasami zdarzało się, że pod nieobecność nauczyciela lekcje prowadziła jego córka Aniela, pianistka. Róża była niegdyś pierwszą adeptką skrzypiec Warszawskiego Konserwatorium na Tamce. Pewnego wieczora, gdy zajęcia prowadziła córka mistrza, do pokoju wszedł Michał Bądski, jego syn. Chłopak podszedł ukradkiem do Róży i przytulił się do niej. Aniela powiedziała mu wówczas po francusku, że szesnastolatka ma piękny nos. Róża nie wiedziała jak ma się zachować w tej niecodziennej sytuacji. Gdy wróciła do domu i zamknęła się w swoim pokoju, tak by ciocia Luiza jej nie przeszkadzała. Właśnie wtedy stanęła przed lustrem i po raz pierwszy wpatrywała się w swoją urodziwą twarz.

Zaprzyjaźniła się z Michałem, który bardzo chętnie odprowadzał ją po lekcjach muzyki do domu. Pewnego razu na prośbę chłopaka Róża okłamała ciotkę, że tego dnia lekcja u mistrza będzie wyjątkowo długa. Dzięki temu mogli wynająć karetę i po zajęciach wyjechali za miasto. Podczas przejażdżki Michał wciąż prawił dziewczynie komplementy, z czasem zaczął ją namiętnie całować. Róża wpadła wtedy w oszołomienie i zaczęła zanosić się płaczem. Poprosiła, by odwiózł ją do domu. W swoim pokoju stanęła naga przed lustrem i po raz pierwszy dostrzegła nie tylko piękną twarz, ale i piękne ciało. Dotarło do niej, że jest kobietą i to niezwykle urodziwą.
 

Zakochała się w Michale bez pamięci, co uczyniło ich rozstanie niezwykle dla niej bolesnym. Syn mistrza skrzypiec musiał wyjechać do Rosji, gdzie czekała na niego posada inżyniera powiatowego. Jego żoną została moskiewska kursistka.

Róża mieszkała u ciotki Luizy od czternastego roku życia. Tante, jak nazywała ją bohaterka, sprowadziła do pod swój dach również rodziców dziewczynki. Ich sytuacja materialna z każdym dniem stawała się coraz gorsza, ponieważ Warszawa nie była przychylna dla oficerów rosyjskiej armii, a właśnie nim był ojciec dziewczynki. Matka Róży, lekkomyślna Sophie, namawiała ją, by bogato wyszła za mąż i podratowała w ten sposób rodzinny budżet. Dziewczyna jednak wciąż cierpiała po utracie Michała i nie słuchała tego, co podpowiadało jej najbliższe otoczenie.

Minęło kilka lat i w sercu bohaterki zaszła wyraźna zmiana:

Róża postanowiła się zemścić. Na Polsce, gdzie ją nieszczęście spotkało, i na mężczyznach. Uroda błyszczała na niej wtedy jak książęcy strój, wszyscy na ulicy odwracali głowy. Nie chciała ładnych paniczyków ani potężnych starców – takiego właśnie chciała: cichego, nic nie znaczącego Adama, żeby na niego zwalić swoją piękność jak miażdżący głaz. Żeby nic jej nie mógł ofiarować w zamian za dar okrutny – ani rozkoszy, ani bogactwa – żeby za nic nie musiała być wdzięczna. Chciała takiego właśnie bezwolnego petersburskiego studenta z Darwinem pod pachą, z obrazkiem Częstochowskiej w kieszeni, z kacapską brodą i romantycznym, nadwiślańskim sercem.



Róża i Adam wzięli ślub w kościele u Panny Marii na Lesznie. Młode małżeństwo zamieszkało w Saratowie, gdzie mężczyzna dostał pracę w gimnazjum jako nauczyciel matematyki. Na znak żałoby po ukochanym Michale, Róża postanowiła ubierać się na czarno. Dla Adama była oschła i nieprzystępna. W łożu małżeńskim zachowywała się niezwykle biernie, lecz ich małżeństwo zaowocowało szybko dwójką dzieci. Kobieta bez przerwy wzbudzała w mężu zazdrość, kokietując innych mężczyzn:

Szły długie lata dobrego zdrowia

, kwitnącego wyglądu, szumiących kanausowych halek, częstych łatwych triumfów Róży nad męskimi żądzami. Polubiła tę grę – cierpienia mężczyzn podtrzymywały ją jak alkohol.



Nadal była piękna i bardzo dbała o swoją urodę. Używała wielu kremów i maści, a nawet spała w rękawiczkach, aby nie zniszczyć dłoni. Każda zmarszczka lub przebarwienie skóry przyprawiały ją niemal o omdlenie. Obawiała się, że jej ciało zbyt szybko się starzeje.

 

II

Róża wciąż czekała na powrót Marty w jej mieszkaniu. Nie mogła znieść myśli, że córka ją lekceważy, bo przecież umówiły się na to spotkanie. Bohaterka sięgnęła do torby i wyjęła z niej gamasze, czyli ręcznie wykonane męskie pończochy. Zrobiła je na drutach dla swojego męża. Przy akompaniamencie radia wzięła się za wykończenie robótki. Znudzona przeszła do salonu. Tam, na ścianie, wisiał ozdobny szal, który niegdyś należał do jej babki Zwardeckiej. W 1831 roku krewna Róży wraz z mężem została zesłana na Kaukaz,

wtedy powstańcze wojsko biło się w mundurach, wtedy cesarz Wszechrosji tytułował się królem Polski, wtedy matrony nie chodziły jeszcze w czerni, z krzyżami na hebanowych różańcach, nie oddawały klejnotów na żebracki skarb narodowy, wtedy Polska nie nazywała się cette malheureuse et sublime martyre (franc. Ta nieszczęsna i wzniosła ofiara), nie skamlała po emigracjach, nie pleniła się po szczurzemu w niewoli, tylko gryzła wędzidło jak świeżo osiodłana klacz. Dla Róży Polska skończyła się w 1931 roku.



Bohaterka usiłowała zerwać szal ze ściany, ale okazało się, że był do niej przybity wielkimi ordynarnymi gwoździami, dlatego gdy szarpnęła mocniej sfatygowana tkanina po prostu pękła. Na biurko zięcia Marty stał osłonięty kloszem krucyfiks ulepiony z chleba przez jego ojca na zesłaniu. Bohaterka sięgając po nożyk do rozcinania kart przypadkowo zrzuciła krzyż na podłogę. Rozsypał się w drobny mak, lecz kobieta wcale się tym nie przejęła. Za pomocą nożyka wyciągnęła gwoździe ze ściany, zdjęła zniszczony szal babki i chowała go do torby.

Gdy rozległ się dzwonek telefonu Róża natychmiast odebrała. Po drugiej stronie słuchawki był Adam, który miał nadzieje porozmawiać z córką. Kobieta odpowiedziała, że właśnie na nią czeka. Zaprosiła go, by jej potowarzyszył, a przy okazji odebrał gamasze.

Róża od zawsze uwielbiała śpiewać. Miała wieczny żal do ciotki Luizy, że zmuszała ją do nauki gry na skrzypach. Tante przeniosła się z petersburskiej pensji dla szlachetnie urodzonych panien do Warszawy. Ukończyła tam pensję, by przenieść się na jakiś czas do Paryża. Tam uczęszczała do słynnego Hotelu Lambert. Luiza znała klika języków obcych, odrzuciła miłość urzędnika samorządowego z Rosji carskiej, pozyskała przyjaźnie rodzin ziemiańskich na Kujawach. Przez długie lata pracowała w wielu domach, gdzie nauczała francuskiego. W końcu zebrała kapitał pieniężny, a także pamiątki po wychowankach – kolekcję zegarków, i zjawiła się w rodzinnym Tagangrodzie. Mieszkali tam jej brat, czyli ojciec Róży, niegdysiejszy bohater narodowy, a teraz przymuszony do służby carowi i jego żona Sophie, która ciągle chodziła po klubach oficerskich zapominając o całym świecie. Po rozmowie z bratem Luiza zdecydowała, że zabierze Różę do siebie, do Warszawy, aby ocalić dziewczynkę przed zmoskaleniem w dzikim kraju. Po przyjeździe do Polski kobieta zapisała podopieczną na prywatną pensję oraz do konserwatorium na lekcje muzyki. Po latach Róża miała pretensje do ciotki, że zniszczyła jej marzenia o śpiewaniu i to, że zabrała ją od przyjaciół z Tagangrodu, tylko dlatego, że zachciało się jej ratować polskie dziecko.

 

III

W mieszkaniu Marty pojawił się Adam. Ucałował kobietę na powitanie w rękę i zapytał o samopoczucie. Róża wyżaliła mu się, że ich córka zapomniała o niej, że wszyscy ją ignorują i nikt się nią nie interesuje na starość. Ze złością w głosie wypomniała mu, iż dla niego znacznie ważniejsza jest pani Kwiatkowska, z którą Adam mieszkał już przeszło rok. Mężczyzna stanął w obronie poczciwej kobiety, starając się uspokoić jednocześnie swoją rozmówczynię.

Ciotka Luiza nadała

kiedyś Róży nowe imię – Eveline, ze względów prestiżowych. Kiedyś podczas spaceru w parku Łazienkowskim Tante krzyczała na dziewczynkę używając jej prawdziwego imienia. Słyszący imię Róża Warszawiacy oburzali się:

Do czego to dochodzi! Nawet tu, w Łazienkach, schronienia nie ma przed parchami? A na Nalewki z powrotem! Do ogrodu Krasińskich! Suma jeszcze się odprawia u Świętego Krzyża, a tu Rojza kudłami swymi potrząsa! (…) Złapać i do zrewidowania odstawić, niech prowadzi do cyrkułu! To bezprawie – tu Żydom nie wolno.

Od tego przykrego wydarzenia Luiza oznajmiła Róży, że jest córką kapitana włoskich legionów, a ludzie przez imię dziewczynki uznali ją za Żydówkę. Dlatego też Tante wymyśliła imię Eveline, by do takich sytuacji więcej nie dochodziło.

Adam przez całe życie zwracał się niej Elciu. Mężczyzna przymierzając gamasze skarżył się Róży na bóle krzyża, które powracały do niego coraz częściej. Z grymasem na twarzy Adam rozwiązywał swoje trzewiki. Róża, przyglądając się jego nieporadnym palcom u rąk, zaczęła z niego kpić i szydzić. Wpadła w furię, a z oczu bił jej niemal prawdziwy ogień. Właśnie tego najbardziej obawiał się Adam, tych jej napadów i drwin.

Byli małżeństwem od ponad czterdziestu lat. Przez te wszystkie lata wiedział, że żona nigdy go nie pokochała. Gdy ujrzał ją pierwszy raz, była zauroczony jej urodą. Kiedy zgodziła się za niego wyjść był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Myślał, że wszystko jakoś między nimi się ułoży i będą oboje kochać się na zabój. Jednak na samym początku ich małżeństwa, pewnej nocy Róża leżała zapłakana na łóżku z fotografią innego mężczyzny przyciśniętą do piersi. Pokazała mu ją mówiąc: Patrz, to Michał.

IV

 

Przez wszystkie wspólnie spędzone lata Adam nauczył się cierpliwości i wyrozumiałości w stosunku do żony. Teraz, będąc w mieszkaniu ich córki, musiał wysłuchiwać jak wyśmiewała się z jego rąk. Róża wypominała mu, jakie złe życie z nim miała, że kiedyś musiała dawać prywatne lekcje, szyć po nocach, trzymać uczniów na stancji, biegać po tańsze zapasy warzyw na targ, aby mogli żyć na w miarę dobrym poziomie. Adam wtrącał co jakiś czas, że równie ciężko pracował na dom, na nią, na dzieci.

Róża krzyczała coraz głośniej i stawała się coraz bardziej agresywna. Wypomniała mu, że gdy umierał ich syn Kazio, któremu nie pomogły: konsylium, operacja, profesor sprowadzony z Moskwy, błagała go, żeby coś robił, a on jej odrzekł jedynie: Bóg dał, Bóg wziął. Kobieta rzuciła się na Adama z pięściami i okładała go krzycząc, że Bóg zabrał jej najukochańsze dziecko i nikt nie chciał jej pomóc.

Mężczyzna podniósł się z fotela i kazał Róży natychmiast zamilknąć. Zabolały go te słowa, bo przecież on również cierpiał, gdy Kazio umierał. Między parą doszło do małej szarpaniny, ponieważ Adam usiłował uspokoić Róże. Kobieta zaczęła wówczas krzyczeć, że ją mordują i zemdlała. Mąż ułożył ją na kanapie i zaparzył herbatę. Gdy już oprzytomniała i się uspokoiła poprosiła Adama, by zadzwonił po Władysława, ich syna.

Ze szkoły wrócił syn Marty, czyli ich wnuk, Zbyszek. Chłopak nigdy nie lubił swojej babki, ponieważ na przemian albo grała na skrzypcach, albo na kogoś krzyczała lub komuś dokuczała. Dziadek nie był dla niego ważną postacią, po prostu był.

Róża spojrzała na wnuka, był podobny do Marty, do której ona zawsze czuła niechęć, gdyż była bardzo przypomniała Adama. Jej synowie Władyś i nieżyjący Kazio z kolei byli podobni do niej, dlatego wyobrażała sobie, że to Michał był ich ojcem. Zbyszek był też trochę podobny do jej zięcia, którego ona zupełnie nie znosiła.

Krzyknęła do wnuka, że gdy się wchodzi do mieszkania mówi się dzień dobry. Kazała mu wyjść z pokoju. Zbyszek odburknął jej pod nosem, żeby sama wyniosła się jego domu. Wtedy Róża ponownie wpadła w szał. Nie mogła pojąć jakim prawem rodzony wnuk wypędza ją z domu jej córki. Adam poprosił ją aby dała chłopakowi spokój, bo to jeszcze dziecko. Próbował jej wytłumaczyć, że nie zachowuje się jak człowiek tylko jak ktoś opętany z nienawiści.
 

V

Do domu Marty przybył Władysław z żoną Jadwigą.

Nie był człowiekiem silnym. Róża dała pierworodnemu organizm drobniutki, choleryczny – owoc panieńskiej anemii, zaostrzonej udręką niemiłego małżeństwa. W to wątłe ciało o wielkiej śledzionie, śledzionie nerwowym sercu, o bolesnych ambicjach uwikłanych w kompleks niższości – Adam wlał balsam swojej flegmatycznej natury. (…) Władysław wyrósł na mężczyznę popędliwego i wyrozumiałego zarazem: pełnego żółci wobec drobnych szykan, wobec prawdziwie ciężkich sprzeciwów życia –pełnego stoicyzmu.

Nie znosił hałasu, niepunktualności, złej pogody, bał się choroby. Niedawno odwołano go ze stanowiska państwowego w Królewcu, więc jego kariera zawodowa zawisła w próżni. Wciąż poszukiwał nowej pracy, lecz bezskutecznie. Jego żona Jadwiga Żagiełtowska – duża i uśmiechnięta kobieta – była mu bardzo oddana, uważała go wręcz za bohatera. Mieli trójkę dzieci.

Władysław już od drzwi wyczuł niepokój i napiętą atmosferę. Nie wiedział dlaczego matka go wezwała, miał nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Widok matki leżącej na kanapie wcale nie zdziwił Władysława. Róża zawsze żądała od dzieci, by nie niepokoili się o nią i nie przejmowali jej zdrowiem

. Z czasem opanowali tę sztukę do perfekcji. Syn przywitał się z matką po kilkudniowej rozłące.

Witając się z Władysławem, Róża przypomniała sobie pewne zdarzenie. Władzio miał wtedy sześć lat. Była umówiona na piętnastą na próbę w Klubie Szlacheckim przed koncertem. Przed południem ćwiczyła w salonie, a domownikom nie wolno było jej wówczas przeszkadzać. Gdy trenowała grę na skrzypcach w domu panowała grobowa atmosfera. Matka Róży – Sophie, w przeddzień próby otrzymywała od córki dyspozycje zapisane na karteczkach co ma robić, jak prowadzić dom, aby jej nie przeszkadzać.

Po południu Adam wrócił z pracy z gimnazjum. Gdy nadeszła pora obiadu mąż Róży poszedł po nią do salonu. Kobieta wpadła w szał, ponieważ przerwał jej próbę. Zaczęła krzyczeć, żeby domownicy zjedli obiad bez niej, lecz Adam nie ustąpił. Z płaczem zasiadła przy stole. W takich chwilach tylko Kazio umiał ją udobruchać miłymi słówkami czy śmieszną miną. Przy stole Adam oznajmił, że zabrani jej gry na skrzypcach i występów, jeśli nie będzie wypełniać rodzinnych obowiązków. Gdy pojechała na próbę w domu zrobiło się natychmiast wesoło, a babcia Sophie dała dzieciom konfitury.

 

Róża szukała w macierzyństwie ukojenia. Kiedyś zraniona przez Michała, dla pierworodnego syna Władysława chciała być bóstwem. On z kolei patrząc na dziwactwa, rozpacz i furię matki myślał, że wszystkie kobiety są do niej podobne. Róża nauczyła syna gry na fortepianie, ponieważ odziedziczył po niej smykałkę do muzyki. Adam zawsze chodził na jej koncerty, a po nich towarzyszył małżonce w drodze do domu. Gdy Władyś miał szesnaście lat pierwszy raz akompaniował jej przed publicznością. Róża szczyciła się synem, gdy stali ramię w ramię, młodzi i piękni, na scenie w deszczu oklasków.

VI

W wieku dwudziestu paru lat Władyś przebywał za granicą na studiach. Poznał tam brzydką i biedną Halinę. Po pół roku znajomości zawiadomił rodziców o swoich zaręczynach. Róża natychmiast pojechała do niego do Berlina. Władyś przywitał ją na dworcu kolejowym z kwiatami w ręku i zawiózł do pensjonatu. Wieczorem pojechali do opery, gdzie panowie zachwycali się urodą Róży. Ona patrzyła na nich z pogardą, gdy szła u boku syna. Rozdawała jedynie sztuczne uśmiechy na prawo i lewo, niczym królowa, a mężczyźni ustępowali jej miejsc i schodzili z drogi.

Nazajutrz zwiedziła galerię sztuki, a po obiedzie Władyś przywiózł do pensjonatu Halinę, aby przedstawić ją matce. Dziewczyna ubrała się odświętnie, a o jej przejęciu sytuacją świadczyły wypieki na twarzy. Odpowiadała spokojnie na pytania Róży, która potraktowała ją oschle. Bohaterka nawet nie poruszyła tematu zaręczyn. Nie było tajemnicą, że obie panie nie przypadły sobie do gustu.

Gdy zasmucona Halina wyszła, zapłakany Władysław miał pretensje do matki, że tak potraktowała jego narzeczoną. Jednak nie potrafił się jej sprzeciwić i pogodził się z jej decyzją. Doskonale pamiętał, jak matka dbała o niego i o brata w dzieciństwie. Zawsze byli schludnie i czysto ubrani, nie chodzili głodni, przyjaźnili się z synami wysokich dygnitariuszy, uczęszczali do dobrych szkół. Zawdzięczał jej zbyt wiele, by teraz jej się przeciwstawić. Matka zarabiała wystarczająco dużo dzięki występom, by opuścić niezaradnego ojca i poszukać szczęścia gdzie indziej, jednak nigdy tego nie zrobiła. Nie opuściła ich, choć mogła, ponieważ była niezwykle utalentowana i piękna.

 

Odrzuciła Halinę jako kandydatkę na żonę Władysława i musiał się z tym pogodzić. Powiedziała wówczas do niego:

Idź i tej zmokłej kury nie próbuj ty wpychać, nie imponują mnie „wspanialsze zalety”, twojemu tatusiowi ją prezentuj!

Została w Berlinie jeszcze na kilka dni.

Niemcy, słysząc jej akcent mówili o niej cudzoziemka. Nie dziwiło ją to, powiedziała Władysiowi, że od bardzo dawna, gdziekolwiek by nie była, wszyscy tak ją tak nazywają słysząc rosyjską wymowę. W Taganrogu, gdzie mieszkała jako dziecko, nie chodziła do cerkwi, tylko do kościoła. Kiedy ciotka zabrała ją do Warszawy, ludzie pytali ją be przerwy: pani z Kresów czy z Rosji? Do końca jej pobytu w Berlinie nie rozmawiali z synem o Halinie, poprosiła go jedynie o zerwanie tej znajomości, ponieważ dziewczyna nie była wystarczająco dobra dla niego. Kiedy Róża wyjechała Władysław udał się do Haliny i wycofał zaręczyny.

VII

Kilka lat później Władyś zawiadomił rodziców listownie, że oświadczył się Jadwidze Żagiełtowskiej pochodzącej z ziemiańskiej rodziny. W kopercie znajdowała się również zaręczynowa fotografia. Na pięć godzin przed ślubem rodzice stawili się w mieszkaniu syna. Nie było już czasu na oficjalne wizyty. Władysław przyprowadził swoją przyszłą żonę, aby zapoznała się z matką. Wcześniej uprzedził Jadwigę, że Róża jest wielką artystką, a w dodatku kobietą nerwową. Strach przed spotkaniem jednak szybko znikł, kiedy matka Władysława powitała jego narzeczoną ciepłym pocałunkiem. Róża wręczyła przyszłej synowej w prezencie srebrną tackę z okrągłym chlebem i pozłacaną solniczką. Władysław nie posiadał się ze szczecią.

Po ceremonii ślubnej pan młody odnalazł swoich rodziców w bocznej nawie kościoła. Matka patrząc na niego z niemal martwą twarzą powiedziała: Idź precz do nowej rodziny! Pchaj się w tę tłuszczę. Ja tam niepotrzebna.

Po weselu w domu rodzinnym, matka Jadwigi – pani Kasia – zajęła się gośćmi. Jadwiga otrzymała od swego ojca dzieło o monetach szwedzkich w Polsce, od matki wachlarz romantycznej muzy, od litewskich krewnych emaliowe brodze, bransolety z granatów, turkusowe kolczyki. Na weselu śpiewano, wznoszono toasty, tańczono. Nad ranem Władysław odnalazł swoją żonę zapłakaną w pokoju. Powiedziała mu, że Róża stwierdziła, iż ślub prawosławny jest piękniejszy, że w Polsce śmierdzi, że szlachta zaprzedała ten kraj, że miłość to łgarstwo, a na koniec, że Władysław w tym związku umrze z głodu. Mężczyzna po tym co usłyszał zrozumiał, iż musi wybierać pomiędzy żoną, a matką, ponieważ to musiało się wreszcie skończyć. Natychmiast po ślubie para młoda wyjechała.
 

Róża często odwiedzała syna i synową. Władyś witał ją wtedy niczym królową, a matka traktowała Jadwigę jak powietrze, jak zło konieczne. W upalne dni kazała, aby jej paliła w piecu, narzekając, że mieszkanie jest zawilgocone. Żądała wyszukanych potraw, zatrzymywała syna w domu, uniemożliwiając mu pracę w biurze. Władysław spełniał jej zachcianki, uspokajał, a na swoją żonę patrzył z wrogością, chociaż ta robiła wszystko, co jej kazali. Róża wtrącała się do prowadzenia domu, kuchni, a także zgłaszała zastrzeżenia co do garderoby syna i jego żony. Pod obecność Władysława kobieta była pozornie dobra i uprzejma wobec Jadwigi. Jednak gdy wychodził urządzała istne piekło, wyśmiewała dziewczynę, mówiąc, że jej matka, choć pochodziła z wysokich polskich sfer, niczego jej nie nauczyła. Nie mogąc tego dłużej znosić, Jadwiga krzyknęła teściowej w twarz: Tylko o mojej matce nie wolno! Tylko już matki i Polski proszę nie tykać! Spokój powracał do domostwa w momencie, gdy Róża siedziała w pociągu i jechała do siebie.

Sytuacja domowa Jadwigi zmieniła się, gdy na świat przyszło ich troje dzieci. Wychowywała je w miłości i czułości, aby nie miały nieszczęśliwego dzieciństwa, jak jej mąż. Natomiast Róża nie poświęcała wnukom żadnej uwagi. Cieszyła się tylko, że odziedziczyły po Władysławie. Gdy bywała u nich wspólne posiłki były swoistym egzaminem dla dzieci. Służba i nauczyciele wnuków w obecności Róży pracowali staranniej i ciężej niż zazwyczaj, obawiając się ostrej reprymendy z jej strony. Na słowo uznania z jej strony nie mieli jednak co liczyć. Gości syna i synowej traktowała podejrzliwie, nie wierzyła w bezinteresowną przyjaźń, w ludzką dobroć. Wszędzie wietrzyła podstęp i fałsz. Z nikim się nie spoufalała i to samo radziła synowi. Na czas jej pobytu dom zamieniał się w arenę wytężonej pracy. Gotowanie, szycie, szorowanie pod jej nadzorem trwało nieustannie. Jadwiga w dni, kiedy była u nich teściowa, dostawała nerwicy.

IX

Władysław po dziesięciu latach małżeństwa otrzymał posadę na placówce w Rzymie. Pewnego dnia zaprosił matkę do siebie, do stolicy Włoch. Na początku Róża zachowywała się bardzo poprawnie. Miała już sześćdziesiąt lat, chociaż wyglądała na zaledwie czterdzieści. Pasjonowały ją zabytki, historia i ludzie „wiecznego miasta”. Jednak po kilku dniach zainteresowanie Rzymem przeniosła na gospodarstwo domowe syna. Biadoliła nad ich meblami, nad garderobą Jadwigi, nad dziećmi i służbą.

 

Pewnego razu syn zabrał ją na raut do ambasady. Tak jej się tam spodobała, że postanowiła urządzić podobne przyjęcie w domu Władysława. Kazała zmienić meble i cały wystrój domu, czym naraziła syna na wielkie koszty. Jadwiga postanowiła, że i tym razem nie będzie się wtrącać.

Podczas przyjęcia Róża zagrała dla gości przy akompaniamencie Władysława. Publiczność była pod wielkim wrażeniem ich występu. Po mini recitalu ambasador podziękował kobiecie za prawdziwie polski sentyment z jakim wykonała utwory i zapytał, czy nie chciałaby swoją muzyką przysłużyć się polskiej propagandzie. Róża zaśmiała mu się wtedy w twarz, mówiąc:

Sentyment? Pan to nazywa polski sentyment? Na, a ja panu powiem, że ja przez polską blagę życie zmarnowałam! Ja mogłam wielką, wielką artystką być, żeby nie wasza blaga!



Władysław przeprosił ambasadora za słowa matki, mówiąc, że kiedyś pewien niesumienny profesor skrzypiec January Bądski zepsuł jej karierę. Ten wieczór gubił Różę w sercu syna. Nazajutrz kobieta była już w drodze powrotnej do domu.

Innego wieczora Władysław znalazł swoją matkę klęczącą przed kozetką. Tuliła do siebie jakieś przedmioty. Był to krzyżyk, który odebrała Michałowi zaraz po zerwaniu, smyczek ofiarowany przez Sarasatiego, lok włosów zmarłego Kazia i fotografia zaręczynowa Władysława i Jadwigi. Rzekła wtedy do syna: Godzinami siedzę i patrzę na tych zdrajców.

Któregoś dnia Władysław zabrał ją do Ostii, nad morze. Spacerując po starym mieście matka podziękowała mu, że pokazał jej inny świat. Była blada i wystraszona. Zapytała go wtedy: Władyś, jakże będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale?

X

Władysław odwiedzał rodziców w kraju co parę lat. Przez cały czas z nimi korespondował i starał się wspólnie z nimi obchodzić święta. Ojciec przeszedł na emeryturę, siostra wyszła za mąż.

Władysław przekonał się, że nic na świecie nie może Róży przebłagać, że nie ma takiego miejsca, które by chciała uznać za szczęśliwe, ani takiego czasu, który by ją uspokoił. Widział siebie czystym w sumieniu: uczyniwszy wszystko, na co było go stać, wykreślił z życia Różę: pozostawił już tylko matkę. Matkę często niepoczytalną, groźną dla otoczenia, o którą trzeba dbać, którą jednak przede wszystkim należy izolować.

Wysyłał jej pieniądze na w miarę dostatnie życie i wszelkie kuracje.

 

Róża odwiedziła Władysława i Jadwigę, w Królewcu, dokąd przenieśli się wraz z dziećmi z Rzymu. Bohaterka z wiekiem stała się niesłychanie wyczulona na komfort, dlatego też wiecznie narzekała mieszkając u syna, chociaż niczego jej tam nie brakowało. Między nią, a Jadwigą, nadał

istniała niewidzialna ściana. Wnukom przywoziła prezenty, ale wciąż się nimi nie interesowała. Spacerowała po mieście, robiła na drutach, niewiele czasu spędzała z synem. Taki stan rzeczy odpowiadał obu stronom. Wyjeżdżała od nich zawsze o ustalonym wcześniej terminie.

W mieszkaniu Marty ojciec opowiedział Władysławowi, dlaczego matka się zdenerwowała. Róża, gdy tylko zobaczyła syna podniosła się na łóżku i, jak zwykle, zaczęła narzekać, że nikt się o nią nie martwi, że mieszka sama w wynajętym mieszkaniu, bo Adam zostawił ją dla Kwiatkowskiej, że jej się bardzo nudzi, że ma dość słuchania radia i haftowania, i tego, że córka każe jej na siebie czekać, chociaż były umówione.

Powiedziała, że poprosiła o przyjście Władysława, aby pomógł jej załatwić ponowny wyjazd

do Królewca na wizytę u doktora Gerhardta. Zmęczona narzekaniem, zasapana usiadła na łóżku. Syn poprosił ją, aby się uspokoiła i nie denerwowała. Zapewnił też, że wszyscy martwią się o nią i jej zdrowie

. Na koniec oznajmił: ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin