Courths-Mahler Jadwiga - I będę ci wierna aż do śmierci.pdf

(351 KB) Pobierz
Courths-Mahler Jadwiga - I bede
Jadwiga Courths Mahler
I będę ci wierna aż do śmierci
Zerwała się ze snu przerażona. Przecież wyraźnie słyszała, jak ktoś wołał ją po
imieniu: "Renato, Renato"! Wpatrywała się w świt poranku, jak gdyby czekała, że
znów usłyszy swe imię, lecz na próżno. Dokoła panowała cisza. Skupiła myśli i z
wolna wstała z łóżka. Ubierając się, wciąż nadsłuchiwała. Czyżby rzeczywiście
wszystko wokoło niej zamarło? Zwykle słyszała o tej porze tupot biegających dzieci i
wzajemne ich nawoływania się. Dziś jednak była przerażająca pustka i złowroga
cisza. Od chwili gdy przekroczyła próg swego mieszkania, czuła się jak liść porwany
wichrem i unoszony w dal nieznaną. Opanowało ją uczucie lęku. Otworzyła okno i
zaczęła biegać po pokojach, w których meble stały w nieładzie, dywany leżały nie
rozłożone, a w oknach brakowało firanek. Czuła się obca we własnym mieszkaniu i
trwożliwie rozglądała się po nim. Znużona powróciła do sypialni. Obok jej łóżka stała
kołyska, zaciągnięta daszkiem z frędzelkami i pełna różnokolorowych poduszeczek.
Usiadła na fotelu, patrząc przed siebie błędnymi oczami i rozpamiętując ostatnie lata
życia. Jakże surowo obszedł się z nią los! Przed czterema laty była jedyną
spadkobierczynią bogatego przemysłowca Jana Werkenta i świat uśmiechał się do
niej. Zaręczyła się i wyszła za mąż za ślicznego chłopca, eleganckiego oficera
ułanów. A dziś była kobietą złamaną, opuszczoną przez męża, który ślubował jej
wierność przed ołtarzem, a potem porzucił. Straciła dziecko, które przyszło na świat,
gdy była u szczytu szczęścia, a potem zgasło, gdy umarł jej ojciec i gdy straciła
majątek. Ojciec twój zbankrutował i skończył życie samobójstwem! - złorzeczył jej
mąż, rotmistrz Hans von Trachwitz, gdy go widziała ostatnim razem. Potem sprzedał
jej meble, srebra, ekwipaż, wszystko, co się dało spieniężyć, by tylko posiąść
gotówkę. Zostawił jej tylko bieliznę, trochę mebli niezbędnych i resztki biżuterii.
Opowiadał, że musi wyjechać do Berlina i szukać posady, by utrzymać siebie i swą
matkę. Trochę mu ludzie współczuli, trochę go żałowali, a potem z wolna przestali o
nim mówić. Renata nie sprzeciwiała mu się. Nieczuła na wszystko, spakowała swoje
rzeczy i gotowała się do wyjazdu. Oddaliła służbę i widziała, jak handlarze uwijali się
koło jej mebli, które zakupili za psi grosz. Gdy ostatniego wieczoru na próżno
wyczekiwała męża z kolacją, którą sama przyrządziła, poszła do jego pokoju, by go
zawołać. Znalazła tylko kartkę na biurku: "Muszę cię opuścić - pisał - gdyż nie mogę
z tobą razem ugruntować sobie egzystencji. Zbyt jesteś zbałamucona, a za mało
praktyczna, a przy tym nic nas nie łączy. Znajomi i przyjaciele twego ojca z
pewnością dopomogą ci, na razie zaś możesz sprzedać swoje stroje wieczorowe, futra
i biżuterię. Skieruję do ciebie odpowiedniego nabywcę. Wyjeżdżam nie do Berlina,
lecz do Ameryki i jeśli mi się poszczęści, to do mnie przyjedziesz lub będę ci
pomagać, a jeżeli nie, to zapomnij o mnie". To było wczoraj! Uśmiechnęła się
gorzko, czytając list męża, a później, gdy przyszedł handlarz, sprzedała, co się dało i
wyczerpana upadła na łóżko. Przeszła noc i nic już nie stało na przeszkodzie, by
wyjechać. Z wolna odzyskała spokój i równowagę ducha. Odezwała się w niej krew
przodków, dzielnych kupców i przemysłowców. Pójdzie w świat z wiarą, że nie
zginie. Lepiej podjąć walkę, aniżeli poddawać się zwątpieniu, choćby nawet ta walka
miała być ciężka. Ii Doktor Helman skończył przyjmowanie pacjentów. Wstał od
biurka i zamierzał przejść do pokoju jadalnego, gdy mu służący oznajmił, że jeszcze
jakaś pani prosi o konsultację. - Czy nie powiedział jej Benedykt, że godziny przyjęć
skończyły się? - Owszem, powiedziałem, panie doktorze, ale ta dama jest przyjezdna
i prosi, by pan doktor zrobił dla niej wyjątek. - No to niech Benedykt prędko ją
wprowadzi i powie mej żonie, że spóźnię się parę minut na kolację. Do gabinetu
lekarza weszła młoda kobieta w żałobie. Ze zdziwieniem patrzył na jej bladą twarz, z
 
której wyglądały wielkie, ciemne oczy, pełne smutku. Poznał ją natychmiast. - Panno
Renato! - rzekł. Przepraszam, pani von Trachwitz... Wszakże nie mylę się?... - Tak
jest, panie doktorze... poznał mnie pan! - odrzekła. Podał jej fotel i poprosił, by
spoczęła. Wyglądała bardzo mizernie, był więc przeświadczony, że przyszła po
poradę. - Co pani dolega? - spytał troskliwie. Opadła na fotel i opuściła głowę. Potem
spojrzała na jego czerstwą, męską twarz i na jego bystre oczy, które łagodnie
spoglądały na nią. - Tak, panie doktorze! Tyle oto pozostało z Renaty Werkent. Ujął
jej rękę i mówił ze współczuciem: - Widzę, że życie nie szczędziło pani zawodów.
Nie można jednak, droga pani Renato, poddawać się cierpieniom, ani też tracić
odwagi. Uśmiechnęła się boleśnie. - Czy słyszał pan doktor o moich nieszczęściach? -
Wiem, że umarł przezacny ojciec pani i że wraz z nim straciła pani cały majątek. - To
jeszcze nie wszystko, panie doktorze. W tym samym czasie umarła moja córeczka
Magdusia i... mąż mnie porzucił. Wyjechał za ocean, by tam ugruntować sobie
egzystencję, ale beze mnie. Doktor Helman cofnął się przerażony. - Czy podobna?
Wprost wierzyć mi się nie chce, pani Renato! - A jednak tak jest - rzekła. - Odkąd
straciłam majątek, nie stanowiłam dla niego żadnej przynęty. - To po prostu
oburzające! - rzekł lekarz. - Oswoiłam się jednak z tym wszystkim i całkiem inna
kwestia sprowadziła mnie tutaj. Przyszłam prosić pana doktora, by mi powiedział, co
było przyczyną śmierci mego ojca... Pytanie to spędza mi sen z powiek... Niech mi
pan powie szczerą prawdę. Zdziwienie odmalowało się na twarzy lekarza. - Czy nie
otrzymała droga pani swego czasu mego listu? Wszak zawiadomiłem panią, że ojciec
jej umarł na udar sercowy. - Ale czy to prawda? Proszę, niech mi pan doktor
potwierdzi to własnymi ustami. - Zapewniam panią słowem uczciwego człowieka,
pani Renato, że ojciec jej umarł na serce. Odetchnęła z ulgą. Widoczne było, że jej
kamień spadł z piersi. - Czy pani miała jakieś wątpliwości? - spytał. - Mąż mój
uporczywie zapewniał mnie, że ojciec mój popełnił samobójstwo! - Ależ to
nikczemność! Spodziewam się, że pani nie dawała temu wiary. - Nie wierzyłam mu,
ale bałam się go. Jako zaufany przyjaciel ojca, wie pan doktor dobrze, że ślub mój
przyspieszył ruinę pieniężną firmy Werkent i S_ka. Toteż myśl, że ojciec targnął się
na życie, nie dawała mi chwili spokoju. Robiłam sobie wyrzuty, że mój posag i
wyprawa pozbawiły firmę środków obrotowych. Proszę, niech mi pan doktor powie,
w jakich okolicznościach ojciec zakończył życie? Patrzył na nią zaniepokojony. -
Istotnie, ślub pani był dla ojca źródłem ciągłej troski. Znał on dobrze rotmistrza
Trachwitza i wyrzucał sobie nieraz, że zgodził się na ten związek, jakby
przeczuwając, że nie da on pani szczęścia. Wyposażył panią szczodrą ręką i nie skąpił
pieniędzy, sądząc, że tą drogą uzyska dla pani przywiązanie jej męża. Potem wdał się
w spekulacje giełdowe... a co się później stało, wie pani... Wszystko to mówię, by
panią przekonać, że w tej sprawie orientuję się trafnie i że słowa moje są wiernym
odbiciem prawdy... - Od szeregu lat - mówił dalej lekarz - ojciec pani cierpiał na
wadę serca i niejednokrotnie zalecałem mu spokój i powstrzymywanie się od
wszelkich silniejszych wzruszeń... - Nie przetrzymał upadku swego przedsiębiorstwa
i to było właściwym powodem jego śmierci! - A więc nie ja wbiłam gwóźdź do
trumny ojca? - spytała Renata. - Nie powinna pani zaprzątać sobie głowy podobnymi
zarzutami, które nie doprowadzą do żadnego celu. Choroba pani ojca była tego
rodzaju, że każde silniejsze zdenerwowanie pociągnęłoby za sobą katastrofę. - Mój
biedny ojciec! - westchnęła. - Niech spoczywa w spokoju. Nie życzyłbym mu, by
widział panią w tym stanie, w jakim obecnie znajduje się pani... złamana, opuszczona
i pozbawiona dziecka... Nie... lepiej może, że go Pan Bóg powołał do Siebie. -
Gdybym go miała, byłabym szczęśliwa! - zawołała Renata głosem pełnym bólu. - Nie
usiłujmy zmienić tego, co nie da się zmienić! - rzekł doktor Helman. - Czy wolno mi
jednak zapytać, jak pani zamierza urządzić sobie życie? Nie kieruję się zwykłą
 
ciekawością, lecz raczej troską o dobro pani, które nie może być dla mnie obojętne,
zwłaszcza, że znam panią jeszcze z czasów, kiedy pani biegała w krótkich
sukienkach. - Bardzo panu doktorowi dziękuję i powiem mu zaraz, co zamyślam
robić... Otóż... chciałabym pracować, by zapomnieć o moich troskach i zarabiać na
utrzymanie, nie będąc nikomu ciężarem. - Doskonale! - zawołał lekarz. - Bardzo mi
się to podoba. Czy zamierza pani pozostać w Berlinie? - Na razie tak, sądzę bowiem,
że tutaj najłatwiej znajdę zajęcie. Chciałabym otrzymać posadę damy do towarzystwa
osoby starszej, lub zarząd domu, lub coś w tym rodzaju. Obawiam się natomiast roli
wychowawczyni drobnych dzieci. - Ponieważ zabiegi pani o wyszukanie sobie
zajęcia potrwać mogą kilka miesięcy, proszę zatem przyjąć do tego czasu gościnę w
moim domu. - Pan doktor rzeczywiście bardzo jest dla mnie dobry - odparła - proszę
mi jednak wybaczyć, że mu odmówię. Chciałabym od razu stanąć na własnych
nogach, a poza tym bardzo byłabym skrępowana, wreszcie i państwu sprawiłabym
subiekcję. Proszę więc nie brać mi za złe odmowy. - Naturalnie, pani Renato. Przykro
mi tylko, że w tej chwili nie mogę nic dla pani zrobić... Tym żywiej to odczuwam, że
doznałem od pani ojca aż nadto dużo dowodów uczynności. - ťatwo to pan doktor
wyrówna. Mając obszerną praktykę i stykając się z ludźmi, znajdzie pan niewątpliwie
okazję do zarekomendowania mych usług. Poza tym pozwoli pan, że w razie gdyby
żądano ode mnie referencji, powołam się na opinię pana doktora. Nie mam żadnych
świadectw ani rekomendacji, a przecież bez tego trudno marzyć o zdobyciu posady. -
Zgadzam się jak najchętniej pani Renato i zawsze gotów jestem pomóc pani. A teraz
niech pani powie dobry wieczór mojej żonie i zostanie u nas na kolacji. - Pierwszy
warunek spełnię z miłą chęcią, ale co do drugiego, to znów muszę panu doktorowi
odmówić, gdyż czekają na mnie w pensjonacie, w którym się zatrzymałam. - Znów
dostałem kosza - żartował lekarz. - Niech mi pani jednak powie szczerze, czy pani
dysponuje środkami, które jej umożliwią przetrzymanie czasu, zanim znajdzie pani
posadę? - Doprawdy, jestem panu bardzo obowiązana za jego troskliwość.
Sprzedałam resztki biżuterii oraz kilka sukien wieczorowych i przypuszczam, że
przynajmniej pół roku wytrzymam i że przez ten czas coś znajdę. Opowiedziałam
zatem panu doktorowi wszystko i pozwolę sobie teraz przywitać się z pańską żoną.
Zostawiam panu mój adres na wszelki wypadek i raz jeszcze dziękuję najserdeczniej
za okazaną mi życzliwość. Pani doktorowa Helmanowa z niecierpliwością oczekiwała
męża i z trudem mogła uporać się z dziećmi, które co chwila pytały, kiedy przyjdzie
tatuś i kiedy będzie kolacja. Toteż z radością powitała męża, patrząc zdziwiona na
Renatę. Poznała ją, a gdy się dowiedziała, że straciła dziecko, serdecznie ją
ucałowała. Renata z trudem powstrzymała łzy, widząc jak mała córeczka pani
doktorowej tuliła się do matki, przerażona widokiem obcej osoby. Toteż szybko się
pożegnała z doktorostwem i wybiegła na ulicę. Podczas kolacji opowiedział doktor
Helman swej żonie o rozmowie z Renatą. Pani doktorowa była mocno wzruszona
losem Renaty. - Wyobrażam sobie - mówiła - jak musiała cierpieć, wiedząc, że jest na
ustach całego miasta i jak teraz musi się liczyć z każdym groszem. A jaka była
szczęśliwa, wychodząc za mąż, zaślepiona w swym poruczniku, który, jak się
okazuje, jest po prostu szubrawcem, okradł ją, a teraz porzucił. - Lepiej -
odpowiedział doktor - że to się prędko wyklarowało, aniżeli gdyby miało się
przeciągać całe lata. Renata wydaje mi się z natury dzielną kobietą, która da sobie w
życiu radę. Iii Już trzy miesiące siedziała Renata w Berlinie, nie mogąc znaleźć
żadnego zajęcia. Pilnie studiowała ogłoszenia w gazetach, ale jej oferty pozostawały
bez odpowiedzi, a gdy się przedstawiała, doznawała odpowiedzi odmownych. A
tymczasem jej zasoby pieniężne topniały i z dnia na dzień upadała na duchu. Te
trochę robótek ręcznych, jakie udało jej się otrzymać, nie mogły zapewnić jej
utrzymania. Właścicielka pensjonatu radziła Renacie, by przyjęła miejsce pielęgniarki
 
chorych, a choć zajęcie to wydawało się jej niemiłe, to jednak z wolna oswajała się z
myślą, że nie będzie miała innego wyboru, zwłaszcza że w danym wypadku będzie
mogła liczyć na poparcie dr Helmana. Wybierała się już nawet w tej sprawie do
doktora, gdy nagle otrzymała od niego list: "Droga pani Renato! Mam wrażenie, że
znalazłem dla pani coś odpowiedniego. Proszę mnie odwiedzić jutro w południe i
przyjąć zapewnienie mego szacunku i życzliwości". Była tak zdenerwowana, że
męczyła się przez całą noc, nie mogąc zasnąć. Czyżby znów miała doznać
rozczarowania? Traciła już zaufanie w swe siły i czuła, że jeżeli i tym razem się nie
uda, straci chęć do życia. Punktualnie o dwunastej zadzwoniła do drzwi lekarza.
Przyjął ją rozpromieniony. - Witam panią, pani Renato, niech pani spocznie. Mam dla
pani dobrą wiadomość. Serce jej biło w niepewności i z trudem zdołała wymówić
kilka słów podziękowania za pamięć. - Niech mnie pani posłucha! - mówił doktor. -
W zeszłym roku operowałem niejaką panią Tornau, wdowę, zamożną obywatelkę
ziemską, która potem przebyła u mnie w klinice kilka tygodni. Jest to osoba
niezwykle sympatyczna i kulturalna. Choć całkowiecie odzyskała zdrowie, jednak nie
czuje się na siłach, aby sama jedna mogła prowadzić zarząd dużego domu. Syn jej,
kawaler, zajmuje się gospodarstwem rolnym. Otóż prosi mnie pani Tornau, bym jej
zarekomendował zastępczynię. Jest tam również gospodyni, do której należy drób i
nabiał, a pani von Tornau poszukuje osoby młodej, inteligentnej, która by
dotrzymywała jej towarzystwa, zastępowała ją w ogólnym gospodarstwie kobiecym i
uzupełniała jej potrzeby duchowe... Mam wrażenie, pani Renato, że posada ta jest
wymarzona dla pani. - Boję się o tym myśleć, by nie spłoszyć szczęścia, panie
doktorze! - rzekła Renata, naprawdę uszczęśliwiona. - Tym razem zależy tylko od
pani, by nie wypuścić z rąk okazji, jaka się trafia. Zgadza się pani z niej skorzystać? -
Czy się zgadzam? Ależ naturalnie, panie doktorze! - odpowiedziała skwapliwie. - Jest
tam jednak pewien warunek... - rzekł lekarz. - Jaki mianowicie? - spytała
zaniepokojona. - Otóż syn pani von Tornau życzy sobie, aby towarzyszka jego matki
była osobą nie związaną żadnymi względami rodzinnymi, by całkowicie mogła się
poświęcić jego matce i to nie na czas krótki, lecz na przeciąg kilku lat... Dlatego też
uważam za wskazane, by pani zaakcentowała w swej ofercie, że pani jest wdową,
bezdzietną i niczym nie związaną z rodziną. - Jeżeli warunek ten jest konieczny, to
podam się za wdowę i wymienię nawet moje panieńskie nazwisko. Jako Renata
Werkent czuć się będę swobodniejszą, a przecież nikogo to nie obchodzi, że mąż
mnie opuścił i wyjechał na drugą półkulę. - I ja jestem tego zdania, pani Renato, i rad
jestem, że pani bez długiego namyślania się powzięła to rozsądne postanowienie.
Uśmiechnęła się z ironią. Czy mogła się wahać? Czy miała inny wybór? - Bylebym
tylko odpowiadała wymaganiom! - rzekła. - NIe święci garnki lepią! - odparł
żartobliwie lekarz. - Da pani sobie doskonale radę, jestem przekonany. - Jakże jestem
panu wdzięczna, jak mam podziękować panu doktorowi! - Najlepszym
podziękowaniem będzie dla mnie, jeżeli pani czuć się będzie zadowolona i jeżeli
życie pani ułoży się pomyślnie. - Postaram się, aby życzenia pańskie spełniły się i
proszę niech pan się nie gniewa, jeśli z początku będzie to może szło trochę kulawo. -
Na pewno pójdzie gładko. Niechże więc pani będzie dobrej myśli i czeka cierpliwie
na moją odpowiedź. Odbierze ją pani prawdopodobnie w końcu tego tygodnia. Iv
Dwór w Tornau, zwany w okolicy zamkiem, był starą budowlą o grubych murach i
głęboko osadzonych w nich oknach. Front jego zdobiły cztery kolumny, a obydwa
narożniki frontowe dźwigały na sobie wieżyczki, co mu naprawdę nadawało
charakter średniowiecznego zameczku, zwłaszcza z oddali. Należał on od setek lat do
rodziny von Tornau i utrzymany był z całą starannością, stanowiąc prawdziwie
pańską siedzibę, tak różną od nowoczesnych, cudacznych willi, mających pretensję
do wiejskich dworów. Majątek ziemski przechodził z pokolenia na pokolenie i choć
 
nie stanowił magnackich włości, to jednak był to pokaźny szmat roli i lasu, doskonale
zagospodarowany i nie zadłużony. íe zaś Tornau'owie byli ludźmi rozumnymi i szli
za postępem czasu, więc ziemia ich była w kulturze inwentarza w doskonałym stanie,
a główny folwark takie miał budynki, że czynił wrażenie jakby małego miasteczka.
Dzisiejszy właściciel, Ralf von Tornau, człowiek młody, gdyż zaledwie
trzydziestopięcioletni, był wyłącznym posiadaczem majątku. Ojciec jego powrócił z
wojny francuskiej jako inwalida i zmarł wkrótce z ran, które nie chciały się goić,
pozostawiając nazwisko i majątek jedynemu synowi Ralfowi. Od tej chwili Ralf,
który dotychczas prowadził niefrasobliwy żywot studenta w Bonn, wstąpił w ślady
przodków i osiadł na roli, jako pracowity i dzielny agronom, pod troskliwą opieką
kochającej go i powszechnie szanowanej matki. Jak to bywa na wsi, utrzymywali
liczne stosunki sąsiedzkie, ale bez hucznych i wystawnych przyjęć. - I na to przyjdzie
czas! - mawiała pani von Tornau. - Niech tylko Ralf wprowadzi pod nasz dach żonę.
Była to jedyna jej troska. Tyle było w sąsiedztwie panienek ładnych i zamożnych, ale
jakoś nic się nie kleiło. Ralf von Tornau był przystojnym, postawnym mężczyzną.
Wysokie czoło znamionowało inteligencję, a duże, stalowe oczy patrzyły rozumnie,
cokolwiek marzycielsko na świat. Blondyn z ładnym wąsem i zgrabnie skrojonymi
ustami był miły i ujmujący w obejściu, może za poważny na swoje lata, zwłaszcza w
oczach matki. Dawniej był wesoły, niefrasobliwy i płochy, nagle jednak zmienił się i
spoważniał. Wiedziała, co było tego przyczyną, ale nie poruszała tego tematu,
wiedząc, że to do niczego nie doprowadzi. * * * Przed sześciu laty zamierzał RAlf
von Tornau ożenić się. Przedmiotem jego westchnień była urocza blondynka, Melania
von Birkenfeld, córka podupadłego arystokraty. Ralf pokochał ją gorącym porywem
serca, ona zaś podzielała jego uczucia, wcale się z tym nie kryjąc, gdy nagle dała się
unieść zalotności i nieoczekiwanemu kaprysowi. Powodem tego był milioner, baron
von Berkow, sąsiad Tornau'a, hodowca koni i pan całą gębą. BAron był bardzo czuły
na wdzięki niewieście i Melania zdołała rozniecić w nim płomień pożądania i
doprowadzić go do ołtarza. Tytuł, olbrzymi majątek i żądza zakosztowania wszelkich
uciech życiowych były silniejsze niż jej uczucia względem Ralfa. Wolała być damą
światową niż czcigodną matroną, potrząsającą kluczami w Tornau. Wprawdzie baron
był mocno podtatusiałym i nieuczonym życiowo wdowcem i jako mąż_kochanek
znacznie mniej pociągającym niż Ralf, ale i najpiękniejszy mężczyzna - rozumowała
Melania - znudzi się, zwłaszcza w wiejskim zakątku... W rezultacie dała
pierwszeństwo baronowi, a Ralf musiał się zadowolić dość mętną wymówką "ofiary
dziecinnego wybryku miłości", jak uczucie swe obłudnie określiła. Ralf odczuł
boleśnie doznany zawód. Gdy jednak usłyszał z ust ojca Melanii, że był on przeciwny
niedobranemu małżeństwu córki, której w dodatku nie zawahał się nazwać
wyrachowaną zalotnicą, usiłował zagłuszyć w sobie bunt serca. Odleciała go jednak
chęć do małżeństwa i odtąd odnosił się wrogo do kobiet. Po operacji i po okresie
rekonwalescencji, przebytym u doktora Helmana, pani von Tornau powróciła do
majątku syna. Zdając sobie sprawę, że nie tak prędko doczeka się synowej i czując się
osłabioną i osamotnioną, prosiła Ralfa, by jej wyszukał damę do towarzystwa, która
by jej zarazem ulżyła w gospodarstwie domowym. To właśnie było przyczyną
korespondencji Ralfa z doktorem Helmanem i zarekomendowania Renaty, która,
zdaniem doktora, idealnie nadawała się do tej funkcji. W rezultacie odpowiedział
RAlf doktorowi, że pani Renata Werkent mile będzie widziana przez jego matkę i
przez niego samego. * * * Ralf von Tornau powrócił z pola. Zeskoczył z konia i
rzucił cugle forysiowi *, który poprowadził wspaniałego wierzchowca do stajni i
natychmiast starannie go wytarł, rozkulbaczył i przywiązał do żłobu. Foryś -
pomocnik stangreta. Dziedzic był przy tym obecny, a potem przeszedł przez obszerny
dziedziniec, i skierował się ku dworowi, pogwizdując wesoło i uderzając szpicrutą o
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin