Pia Melody - Toksyczne Związki.doc

(3976 KB) Pobierz

Pia Mellody - TOKSYCZNE ZWIĄZKI

Przedmowa

Niektóre osoby przeżywają tak silnie pewne normalne ludzkie uczucia, takie jak wstyd, lęk, ból i gniew, że prawie nigdy nie opuszcza ich niepokój, że "coś z nimi jest nie tak". Uważają one często, że powinny uszczęśliwiać ludzi wokół siebie, a kiedy okazuje się, że nie jest to możliwe, czują się w jakiś sposób upośledzone i mniej wartościowe od innych.

Tacy ludzie często angażują się przesadnie we wszystkie codzienne wydarzenia, przeżywając je o wiele silniej i głębiej, niżby tego wymagały konkretne sytuacje. Kiedy dzieje się coś, co normalnie budzi w ludziach zwykły lęk, ich ogarnia panika lub atak chorobliwej trwogi. Takie ataki mogą zresztą zdarzać im się "bez powodu". To normalne, że życiu towarzyszy nieraz ból, ale kiedy ich to spotyka, popadają w czarną rozpacz, nie widzą już żadnej nadziei, a czasem zaczynają wręcz myśleć o samobójstwie lub na serio do niego się zabierać. W sytuacji, która normalnie prowokuje ludzi do autentycznego gniewu, oni wybuchają nieposkromioną wściekłością. A owym wstrząsającym przeżyciom emocjonalnym towarzyszy często myśl: "Dlaczego on traktuje mnie w ten sposób? Czy nie wie, jakie to dla mnie bolesne?". Nie są jednak w stanie zapanować nad owymi emocjonalnymi

wybuchami i w rezultacie odczuwają pogłębiający się znacznie niepokój i zagubienie.

Takie intensywne reakcje emocjonalne często zdarzają się w sytuacjach, których dramatyzm jest naprawdę znikomy. Może to być, na przykład, brak zgody między współmałżonkami co do tego, jaki obejrzeć film lub gdzie jechać na urlop. Głęboką rozpacz lub gwałtowną wściekłość może wyzwolić odmowna odpowiedź na podanie o pracę, żal z powodu przeniesienia się przyjaciela do innego miasta lub złość na kota sąsiadów, który narobił nam na wycieraczkę. Każde z tych przeżyć może spowodować emocjonalne reakcje, które są bardzo dalekie od umiarkowanych, a mogą przybierać różną postać: od gwałtownych wybuchów uczuć po jadowitą słodycz i manifestacyjną obojętność zewnętrzną. Oba rodzaje tych wyraźnie niekontrolowanych reakcji zmieniają życie takich osób i ich stosunki z otoczeniem w jedno pasmo wyjątkowej udręki.

Dysponujemy już dobrze udokumentowanym materiałem, wykazującym, że fizyczne napięcie, towarzyszące ustawicznym wybuchom takich emocji lub ich dławieniu w sobie, może przyczyniać się do groźnych schorzeń fizycznych, takich jak nadciśnienie, choroby serca, artretyzm, migrena, czy nawet rak. Ten emocjonalny czynnik współuzależnienia może więc podkopywać nie tylko nasze stosunki z innymi ludźmi, ale i nasze zdrowie.

A jednak tacy ludzie zachowują się tak, jakby wierzyli, że tylko przez osiągniecie "doskonałości" we wszystkim, co robią, albo przez zadowolenie wszystkich otaczających ich ludzi mogą uśmierzyć owe wybujałe, niekontrolowane i irracjonalne uczucia. Żyją w złudzeniu, że mogą uwolnić się od cierpienia, jeśli po prostu "poprawią się" lub zyskają aprobatę ludzi, których uważają za szczególnie ważnych w swoim życiu. W ten sposób nieświadomie obarczają tych ludzi odpowiedzialnością za swoje szczęście. Kiedy ci, których pragną zadowolić, "nie doceniają tego, co dla nich robię" i nie okazują wyraźnej aprobaty, zniewolone przez swoje własne emocje osoby wpadają w prawdziwą wściekłość. Skoro jednak dobra opinia takiego dostarczyciela aprobaty jest dla nich aż tak ważna, muszą stłumić ową wściekłość. W rezultacie, choć nie okazują złości bezpośrednio, przesącza się ona na zewnątrz w postaci sarkazmu, ironicznej wyrozumiałości, złośliwych żartów lub innych różnych zachowań zaczepno-obronnych.

Często tacy ludzie wydają się osobami wyrozumiałymi i chętnymi do pomocy. Wystarczy jednak dobrze im się przyjrzeć, aby dostrzec w nich potężną potrzebę sprawowania kontroli nad bliskimi i poddawania ich takiej manipulacji, aby dostarczali im nieustannej aprobaty, bez której - jak są przekonani - nie mogą opanować dręczących ich emocji. Lecz te wszystkie wysiłki na dłuższą metę są bezużyteczne, ponieważ nikt nie może uwolnić ich od sposobu, w jaki przeżywają swe uczucia. Mogą więc dojść do wniosku, że nie ma dla nich ratunku.

Z drugiej strony, niektórzy ludzie o bardzo podobnej przeszłości doświadczają czegoś zupełnie przeciwnego. Normalne ludzkie emocje są w nich tak pomniejszone, że właściwie w ogóle nie doznają uczuć - nie wiedzą co to strach, ból, wstyd, a także co to radość, rozkosz, zadowolenie. Dryfują przez życie jak odrętwiali, od jednego dnia do następnego.

Psychoterapeuci zwrócili uwagę na te dwie grupy objawów przy okazji obserwowania i leczenia rodzin alkoholików i innych osób uzależnionych od środków chemicznych.

Członkowie takich rodzin są zwykle dręczeni gwałtownymi uczuciami wstydu, lęku, złości i bólu, pojawiającymi się w ich stosunkach z alkoholikiem lub narkomanem, wokół którego ogniskuje się całe życie rodziny. Często jednak nie są w stanie wyrazić tych uczuć w zdrowy sposób, na skutek wewnętrznego przymusu, który każe im troszczyć się o taką uzależnioną osobę i robić wszystko, byle tylko ją zadowolić.

Na pozór celem tych wysiłków jest wyciągnięcie alkoholika lub narkomana ze szponów nałogu. W stosunkach między alkoholikiem a jego rodziną zaobserwowano jednak aspekty irracjonalne. Jednym z nich jest powszechnie obserwowany fakt, że większość członków rodziny żywi złudną nadzieję, iż jeśli tylko uda im się osiągnąć doskonałość w ich "odnoszeniu się" i "pomaganiu" alkoholikowi, porzuci on swój nałóg, a oni, członkowie rodziny, zostaną uwolnieni od straszliwego wstydu, bólu, strachu i gniewu.

Niestety, ta strategia nigdy nie jest skuteczna. Nawet wówczas, gdy alkoholikowi udaje się zerwać z nałogiem, jego rodzina często pozostaje chora i w końcu wydaje się przeklinać jego abstynencję, a czasem nawet ją sabotuje. Bywa tak, jakby uzależnienie alkoholika było członkom rodziny potrzebne, aby mogli utrzymywać swoją zależność od niego w podsycaniu nadziei na zrozumienie gwałtownych uczuć, które ich dręczą.

W pewien sposób alkoholik pośrednio lub bezpośrednio wykorzystuje i poniża członków swej rodziny poprzez swoje egocentryczne zachowania. Osoba uzależniona od środków chemicznych potrafi tak wykorzystywać resztę członków rodziny fizycznie, seksualnie i emocjonalnie, że każdy normalny człowiek nie wytrzymałby tego i dawno ją porzucił. Na tym jednak polega drugi irracjonalny aspekt stosunku członków rodziny do uzależnionej osoby: nie porzucają jej i wydają się być złączeni z nią na śmierć i życie jakąś wspólną chorobą.

Owa wytrwałość, z jaką członkowie rodziny pozostają w związku z alkoholikiem pomimo szkodliwych konsekwencji tego związku (nadużycie), odnajduje swoją analogię w uporze, z jakim alkoholik pije, chociaż zdaje sobie sprawę ze szkodliwych konsekwencji picia. Staje się oczywiste, że tak jak alkoholik uzależnił się od alkoholu w złudnej nadziei, że picie pomoże mu zapanować nad dręczącymi uczuciami towarzyszącymi jego chorobie, tak i rodzina alkoholika uzależnia się od niego w podobnie nałogowy sposób. Innymi słowy, alkoholik i osoba współuzależniona próbują uwolnić się od identycznych podstawowych objawów takiej samej choroby: nałogowiec za pomocą alkoholu, a osoba współuzależniona za pomocą nałogowego związku.

To współuzależnienie, łączące członków rodziny z alkoholikiem lub narkomanem, doprowadziło psychoterapeutów do wniosku, że mają tu do czynienia z bolesną i powodującą kalectwo chorobą — chorobą, jaką następnie rozpoznali również w niezliczonych rodzinach w całej Ameryce, których żaden członek nie byl osobą uzależnioną od środków chemicznych.

Sądzimy, że ci biedni, cierpiący ludzie znaleźli się w szponach poważnej choroby zwanej współuzależnieniem. Niestety, niewielu z nich wie cokolwiek o leczeniu się z owych okaleczeń, których objawy opisaliśmy wcześniej. Ludzie cierpiący na współuzależnienie często pogrążają się w rozpaczy i w końcu umierają, nie mogąc znieść jego skutków. Świadectwa zgonu nigdy nie wymieniają tej choroby. Zamiast niej mówi się o beznadziejności, o samobójstwach, o „wypadkach" oraz problemach sercowo-naczyniowych i o złośliwych nowotworach, które - jak wykazują badania -związane są z apatią, samozaniedbaniem, stresem, a także tłumionym gniewem i towarzyszącą mu depresją.

Jest to choroba zadziwiająco trudna do rozpoznania, ponieważ cierpiący na nią ludzie kryją się pod maską konwencjonalnych zachowań i odnoszonych sukcesów, aby zdobyć to, co jest dla nich najważniejsze: uznanie. Lecz ci nieszczęśni niewolnicy potężnych, pozornie bezpodstawnych, przymusowych uczuć są skazani na kierat bezustannych osobistych niepowodzeń i dręczących doznań wstydu, bólu, lęku i tłumionego gniewu.

W rozpaczliwych usiłowaniach uwolnienia się od tych przytłaczających uczuć wielu współuzależnionych sięga po środki chemiczne, szukając w nich ulgi. Są wyjątkowo podatni na to, by stać się alkoholikami lub innego rodzaju nałogowcami. Uważamy, że współuzależnienie leży u podstaw takich nałogów i dostarcza im paliwa. Kiedy alkoholik lub osoba uzależniona od czegokolwiek innego wyrzeka się jakiegoś nałogowego zachowania lub środka chemicznego, na swej drodze do wyleczenia będzie musiała stanąć twarzą w twarz z licznymi konsekwencjami oraz objawami współuzależnienia.

W ciągu ostatnich ośmiu lat Pia Mellody prowadziła terapię osób współuzależnionych w The Meadows, ośrodku leczenia z uzależnień w Wickenburgu, w stanie Arizona. Osobiście doprowadziła setki ludzi, doświadczających męczarni współuzależnienia, do zdrowia i integracji osobowości. Celem tej książki nie jest ukazanie szczegółowej historii rozwoju koncepcji współuzależnienia lub też argumentów przemawiających za uznaniem go za autentyczną chorobę.

Jej celem jest opisanie tej choroby tak, jak ją widziała Pia Mellody - od wewnątrz, w kolejach życia setek jej pacjentów, a także w swym własnym życiu. Chociaż wszyscy troje przyczyniliśmy się do napisania tej książki, Pia Mellody używa w niej pierwszej osoby liczby pojedynczej przy opisie choroby i drogi prowadzącej do uleczenia.

Terapeutyczne koncepcje, metody i eklektyczne podejście zostały tu wyrażone za pomocą języka zrodzonego z doświadczeń Pii Mellody w jej walce z chorobą, a nie z teoretycznych dywagacji. Nie jest to zresztą w ogóle próba opisania lub obrony jakiejś teoretycznej konstrukcji. Autorzy tej książki pragnęli raczej:

1)  opisać strukturę choroby współuzależnienia w terminologii zgodnej ze sposobem, w jaki pojawia się ona i działa w codziennym życiu i stosunkach między ludźmi,

2) wskazać na praktyczny model terapii, która naprawdę doprowadza do zdrowia ludzi dręczonych objawami tej choroby. Dla tych, którzy zainteresują się historią i rozwojem pojęcia współuzależnienia w literaturze psychologicznej, zamieściliśmy krótki dodatek na końcu książki.

Wiele koncepcji zawartych w tej książce, jak na przykład powiązanie współuzależnienia z przeżyciem nadużycia w dzieciństwie lub opis zewnętrznych i wewnętrznych granic, zostało sformułowanych przez Pic Mellody wiele lat temu. Fakt, że niektóre z tych idei zaczęły być powszechnie znane i wykorzystywane przez psychoterapeutów i osoby współuzależnione dzięki jej odczytom i serii kaset magnetofonowych (Permission to be Precious) jest hołdem złożonym jej intuicji. Cieszymy się, że możemy z Pią współpracować w przedstawieniu jej i naszych poglądów na współuzależnienie w uporządkowanej formie pisemnej.

Mamy nadzieję, że po przeczytaniu tych stronic cierpiący na tę chorobę będą mogli zmierzyć się z nią i wejść na drogę ozdrowienia, ponieważ już samo zdobycie się na odwagę, by stanąć twarzą w twarz ze współuzależnieniem, i wyjście poza to uparte zaprzeczanie temu, że jesteśmy chorzy, doprowadziło na próg nadziei i ozdrowienia każdego z nas.

Andrea Wells Miller J. Keith Miller

Podziękowania

Pragnę wyrazić wdzięczność i uznanie mojemu mężowi, Patowi, który ma swój ważny udział w rozwoju koncepcji opisanych w tej książce. Koncepcja granic narodziła się z naszych dyskusji na temat idei samoobrony, jakie przekazała mu jego matka. Ważnym czynnikiem, który pomógł mi zrozumieć wiele rzeczy, był również stosunek Pata do mojej własnej choroby. Jako dyrektor ośrodka The Meadows, Pat umożliwił mi rozpoczęcie pracy nad rozwinięciem przedstawionych tu koncepcji przez rozmowy z innymi osobami współuzależnionymi podczas terapii i wykładów.

Chciałabym też podziękować setkom moich towarzyszy we współuzależnieniu, którzy podzielili się ze mną historiami swoich chorób i którzy uczestniczyli w rozwoju tych koncepcji, mówiąc mi o swoich bolesnych wzlotach i upadkach. Ich współpraca, zachęta i oznaki wyleczenia dostarczały mi motywacji i inspiracji w mojej własnej drodze do wyzwolenia się z choroby.

Ze współuzależnienia nie można się wyleczyć w samotności. W tych mrocznych chwilach, kiedy czuję się odcięta od pomocy innych istot ludzkich, jestem głęboko świadoma wspierającej obecności Najwyższej Mocy, bez której z pewnością byłabym zgubiona.

Pia Mellody

 

Jane Kiatny, mojej matce zastępczej,

która pierwsza pomogła mi zrozumieć, że jestem kimś

wartościowym. To ona, z godną podziwu delikatnością,

raz po raz zwracała mi uwagę na fakt, że jestem mila,

to ona otaczała mnie czułością w czasach,

kiedy nie potrafiłam pokochać samej siebie,

to ona opowiadała mi o tym,

jak wspierała ją rodzina, kiedy ona sama

kształtowała poczucie swej własnej wartości.

Część pierwsza - Symptomy współuzależnienia

Rozdział 1 - Twarzą w twarz ze współuzależnieniem

Coraz więcej ludzi rozpoznaje własne problemy w opisanych poniżej symptomach. Pragną się zmienić, pragną wyzbyć się swego upośledzenia, pragną uwolnić się od bolesnego dziedzictwa, jakim było ich dzieciństwo w prawdziwie dysfunkcjonalnej rodzinie.

Jeśli jesteś taką osobą, chcę ci przede wszystkim dać duży ładunek nadziei. Pierwszy krok prowadzący do przemiany i wyzbycia tego upośledzenia polega na tym, że musisz stanąć twarzą w twarz z faktem, że naprawdę jesteś chory. Jednym z celów tej książki jest opisanie objawów tej choroby i wyjaśnienie, skąd się one wzięły i jak z ukrycia niszczą naszą egzystencję, tak abyś mógł sam rozpoznać współuzależnienie panoszące się w twoim życiu.

Ta choroba i jej związek z nadużyciami doznanymi w dzieciństwie to temat bardzo złożony. Z powodu urazów z dzieciństwa osoba współuzależniona nie potrafi stać się człowiekiem dojrzałym, zdolnym żyć pełnią życia i nadawać swemu życiu sens. Współuzależnienie odbija się w dwu kluczowych obszarach życia osoby nim dotkniętej: w jej stosunkach z sobą samą i w stosunkach z innymi. Uważam, że stosunek do samego siebie jest najważniejszy, ponieważ kiedy człowiek ma szacunek do samego siebie i docenia swoją wartość, jego stosunki z innymi ludźmi automatycznie stają się mniej dysfunkcjonalne, a bardziej pozytywne i nacechowane szacunkiem.

W ostatnich latach wiele pisano o współuzałeżnieniu oraz jego objawach i cechach charakterystycznych. Z mojego doświadczenia wynika, że rdzeń choroby tworzy pięć objawów. Bliższe zapoznanie się z nimi ułatwia zrozumienie mechanizmu choroby.

Osoby współuzależnione mają trudności z:

1. odczuwaniem własnej wartości;

2. wytyczaniem funkcjonalnych granic;

3. doświadczaniem i wyrażaniem swojej rzeczywistości;

4. zaspokajaniem swoich dorosłych potrzeb i pragnień;

5.   doświadczaniem i wyrażaniem swojej rzeczywistości w sposób umiarkowany.

Skąd się ta choroba bierze

Doszłam do przekonania, że dzieci z domów, w których panowały dysfunkcjonalne, mniej-niż-opiekuńcze, sprzyjające nadużyciom układy rodzinne, stają się osobami współuzależnionymi w wieku dorosłym. Panujące od dawna w naszej kulturze przekonanie, że pewien sposób wychowywania dzieci można nazwać "normalnym", walnie się przyczynia do trudności w rozpoznaniu współuzależnienia. Bliższe przyjrzenie się "normalnym" metodom rodzicielskim ujawnia w nich pewne praktyki, które w rzeczywistości osłabiają wzrost i rozwój dziecka i prowadzą do współuzależnienia. To, co nazywamy "normalnym" wychowaniem, często jest niezdrowe dla dziecka - a nawet przeciwnie, jest to wychowanie mniej-niż -opiekuńcze lub poniżające.

Wielu ludzi uważa, na przykład, że w ramach normalnego wychowania mieści się bicie dziecka pasem, wymierzanie mu policzków, wrzeszczenie na nie, obrzucanie go wyzwiskami, spanie z dzieckiem lub całkowite obnażanie się przed dzieckiem płci przeciwnej, które ma ponad trzy - cztery lata. Wielu ludzi uważa za całkiem normalne żądanie od małych dzieci, by same odkryły, jak sobie radzić w różnych życiowych sytuacjach i jak rozwiązywać trudne problemy życiowe, zamiast dostarczyć im zestawu konkretnych prawideł zachowania i pewnych podstawowych technik rozwiązywania trudnych problemów. Niektórzy rodzice zaniedbują także nauczenia dzieci podstawowych zasad higieny, takich jak mycie się, używanie dezodorantów, dbanie o zęby, usuwanie brudu, plam i zapachu ciała z ubrań czy ich łatanie i cerowanie, oczekując od dzieci, że w jakiś sposób samodzielnie się tego nauczą.

Niektórzy rodzice sądzą, że jeśli dzieciom nie wpoi się pewnych sztywnych zasad i nie karze surowo za każde ich złamanie, to wyrosną na młodocianych przestępców, narkomanów lub nieletnie samotne matki. Niektórzy rodzice, kiedy popełnią błąd - na przykład ukarzą dziecko niesłusznie, ponieważ w momencie karania nie znają wszystkich faktów okoliczności - nigdy nie przeproszą dziecka za ten błąd.

Tacy rodzice uważają, że usprawiedliwianie się przed dzieckiem jest okazywaniem "słabości" - może obniżyć ich rodzicielski autorytet.

Niektórzy rodzice wierzą - czasem może nawet sobie tego nie uświadamiając - że to, co dzieci myślą i czują, jest niewiele warte, bo przecież dzieci są niedojrzałe i trzeba je wychowywać za pomocą czegoś w rodzaju tresury. Tacy rodzice reagują na myśli i uczucia swoich dzieci powiedzeniami typu: "Nie powinieneś tego tak odczuwać" lub "Nie obchodzi mnie, że nie chcesz iść do łóżka - pójdziesz, bo to jest dla ciebie dobre!", i są święcie przekonani, że wychowują dzieci w bardzo funkcjonalny sposób.

Jeszcze inni rodzice popadają w drugą skrajność i przejawiają nadopiekuńczość, ukrywając w ten sposób przed dziećmi poniżający i dysfunkcjonalny charakter ich własnych zachowań. Tacy rodzice bardzo często są z dziećmi w przesadnie zażyłych stosunkach, czyniąc z nich swoich powierników i dzieląc się z nimi intymnymi sekretami, których charakter wykracza poza poziom dziecięcego rozumienia.

Wielu z nas wychowywało się w domach, gdzie ten rodzaj zachowań uznawany był za coś zupełnie normalnego i właściwego. Nasi opiekunowie nakłaniali nas do uwierzenia, że jeśli mamy jakieś problemy, to tylko dlatego, że my sami nie zareagowaliśmy odpowiednio na to, co się nam przydarzyło. Wielu z nas wkroczyło w okres dojrzałości z zafałszowanym obrazem tego, co działo się w naszych domach rodzinnych. Byliśmy przekonani, że sposób, w jaki odnoszono się do nas w rodzinie, był poprawny, a naszym opiekunom niczego nie można zarzucić. Nie w pełni świadomie zakładamy, że skoro wcale nie byliśmy szczęśliwi lub zadowoleni z pewnych rzeczy, które tam się działy, to widocznie z nami było coś nie w porządku. W każdym razie wydaje się nam oczywiste, że nie mogliśmy zadowolić naszych rodziców, zachowując się w sposób, który dla nas był naturalny. Właśnie to złudzenie, że nadużycie było czymś normalnym, a my sami byliśmy "nie w porządku", zamyka nas w potwornym potrzasku choroby współuzależnienia.

Spojrzeć prawdzie w oczy

Aby wejść na drogę prowadzącą ku ozdrowieniu, każdy z nas musi przyjrzeć się pięciu symptomom współuzależnienia i ich niekontrolowanemu wpływowi na nasze życie, a następnie rozpocząć odtwarzanie swej własnej historii choroby. Sami musimy dojść do tego, jak to się stało. Opanowanie procesu dostrzegania i identyfikowania tych problemów wydaje się jedynym sposobem, w jaki osoby współuzależnione mogą zacząć zmieniać swój sposób myślenia, uczucia i zachowania, które skrycie niszczą ich życie.

Rozpoznając objawy współuzależnienia w swoim własnym życiu, większość ludzi przechodzi przez okres zagubienia i bolesnego rozczarowania. Ta bardzo przykra część procesu ozdrowienia nie trwa wiecznie, musimy jednak przez nią przejść, aby odnaleźć spokój i pogodę ducha w zdrowszym życiu. Musimy przestać odrzucać od siebie myśl, że jesteśmy współuzależnieni, i wziąć na siebie odpowiedzialność za zmierzenie się z chorobą, która nas rujnuje. Po jakimś czasie samo przyznanie się do współuzależnienia i konieczność stawienia mu czoła przestaną nas przytłaczać i wprowadzać w zakłopotanie, ponieważ przejdziemy do etapu aktywnej pracy nad wyzwoleniem się z niszczycielskich skutków naszego dzieciństwa i z oków współuzależnienia w życiu dorosłym.

W następnym rozdziale przyjrzymy się, skąd wywodzi się każdy z pięciu rdzennych symptomów współuzależnienia i jak się przejawia jego niszczycielskie działanie w życiu współuzależnionej osoby dorosłej.

Rozdział 2 - Pięć rdzennych symptomów współuzależnienia

Pierwszy symptom rdzenny: trudności w trafnym odczuwaniu własnej wartości

Zdrowe poczucie własnej wartości jest doświadczaniem wewnętrznym, w którym dostrzega się drogocenność siebie jako osoby i odczuwa do siebie szacunek. Rodzi się ono wewnątrz osoby, a następnie przenika na zewnątrz, nasycając nasz stosunek do siebie i do innych.

Zdrowy człowiek wie, że jest wartościowy i cenny nawet wówczas, gdy popełnia błąd, gdy ktoś się na niego wścieka, gdy ktoś go oszukuje lub okłamuje, gdy jest odrzucany jako kochanek, przyjaciel, rodzic, dziecko czy szef. Poczucie własnej wartości nie opuszcza go, gdy fryzjer obetnie mu za krótko włosy, gdy stwierdzi nadwagę, zbankrutuje, przegra w tenisa lub zda sobie sprawę, że został oczerniony. Zdrowe jednostki mogą w takich okolicznościach odczuwać inne emocje, takie jak wina, strach, gniew i ból, ale poczucie własnej wartości pozostaje nienaruszone. Trudności, jakie osoby współuzależnione napotykają w ocenie swojej własnej wartości, przejawiają się w jednej lub obu z dwóch skrajności. Jedna skrajność polega na zaniżaniu swojej wartości lub całkowitym jej negowaniu - uważasz, że jesteś człowiekiem mniej wartościowym od innych. Druga skrajność przejawia się w arogancji i megalomanii - uważasz, że jesteś kimś wyjątkowym i lepszym od innych ludzi.

Skąd się bierze poczucie niższej wartości

Dzieci uczą się poczucia swojej wartości najpierw od swoich opiekunów. Dysfunkcjonalni opiekunowie przekazują swoim dzieciom - werbalnie lub niewerbalnie - informację o następującej treści: dzieci są mniej wartościowymi ludźmi. Informacja ta, zawarta w różnego typu komunikatach, staje się częścią opinii, jaką dzieci mają o sobie. Kiedy osoby, którym w dzieciństwie przekazywano wciąż informację, że są mniej wartościowe od innych, dorosną, jest prawie niemożliwe, żeby zdolne były do generowania w sobie poczucia własnej wartości.

Skąd się bierze arogancja i megalomania

Aroganckie i megalomańskie postawy powstają w jednej z dwu różnych sytuacji. W pierwszej system rodzinny uczy dzieci szukania winy w innych. Dzieci uczą się uważać innych za gorszych od siebie. Takie dzieci mogą być krytykowane lub ośmieszane przez opiekunów, ale zwykle potrafią wznieść się ponad poczucie bycia kimś mniej wartościowym poprzez osądzanie i krytykowanie innych.

W drugiej sytuacji niektóre dysfunkcjonalne systemy rodzinne wpajają w dzieci przekonanie, że są one lepsze od innych, dając im przez to fałszywe poczucie mocy. Takie dzieci są traktowane przez rodzinę, jakby nie były zdolne zrobić czegoś złego. Kiedy popełniają błędy, nikt im tego nie wytyka, nie mówi, na czym ich błąd polega, i nie doprowadza do wzięcia na siebie odpowiedzialności za własną niedoskonałość. Takie podejście jest w rzeczywistości jednym z rodzajów nadużycia - dzieciom wszczepia się fałszywe poczucie wyższości nad innymi w kategoriach wartości lub zasług, co upośledza ich stosunek do siebie i do innych osób w równym stopniu, co przekonanie o swojej mniejszej wartości.

Zewnątrzsterowne poczucie wartości

Jeśli osoby współuzależnione mają nawet jakieś poczucie wartości, to nie jest to poczucie swojej wartości, lecz tego, co nazywam zewnątrzsterownym poczuciem wartości (other-esteem). Poczucie wartości zastępczej bazuje na czysto zewnętrznych cechach, takich jak:

- Jak wyglądają.

- Ile mają pieniędzy.

- Kogo znają.

- Jakim jeżdżą samochodem.

- Gdzie i na jakim stanowisku pracują.

- Jakie osiągnięcia mają ich dzieci.

- Czy ich współmałżonek (lub współmałżonka) jest osobą wpływową, ważną lub atrakcyjną.

- Jakie wykształcenie posiadają.

- Jakie mają osiągnięcia w dziedzinach, w których inni cenią doskonałość.

Uzyskiwanie satysfakcji z tego rodzaju spraw nie jest czymś złym, ale nie ma nic wspólnego z poczuciem własnej wartości. Poczucie wartości zewnątrzsterownej opiera się albo na swoich własnych "ludzkich dokonaniach", albo na opiniach i zachowaniach innych ludzi. Problem polega na tym, że źródło wartości zewnątrzsterownej jest na zewnątrz, a wobec tego podatne jest na zmiany, nad którymi nie ma się żadnej kontroli. W każdej chwili można stracić to zewnętrzne źródło poczucia wartości, tak więc wartość zastępcza jest czymś ulotnym i niezależnym od nas.

Mam czworo dzieci. Jeśli którekolwiek z nich zacznie "nie dawać sobie rady" w jakimś zajęciu, zadaniu lub w stosunkach z innymi ludźmi, moje życie może bardzo szybko wymknąć mi się spod kontroli. Kiedy opieram moje poczucie wartości na ich osiągnięciach, doznaję tylko poczucia wartości zastępczej. A jednak wielu z nas ma niestety właśnie tego rodzaju poczucie.

Jak w praktyce przejawia się trudność w osiąganiu właściwych poziomów poczucia własnej wartości

Frank jest bardzo bogatym, pięćdziesięciopięcioletnim architektem, który nigdy nie rozwinął w sobie poczucia własnej wartości - nigdy nie nauczył się, jak doceniać siebie od wewnątrz. W rezultacie gromadzi szacunek do siebie, wyszukując go na zewnątrz, i opiera większość swojej wartości zewnątrzsterownej na fakcie, że ma dużo pieniędzy i wpływów. Kiedy stracił pieniądze na skutek nieuniknionego załamania się na rynku nieruchomości, utracił swoje całe poczucie wartości. Frank przyszedł do ośrodka terapii w stanie głębokiej depresji, wierząc, że jest człowiekiem całkowicie bezwartościowym, bowiem nie ma już tych pieniędzy i wpływów, jakie miał uprzednio. Ponieważ nie doznawał nigdy prawdziwego poczucia własnej wartości, poczuł się właśnie człowiekiem upośledzonym i straconym.

James, bogaty prawnik, który znajdował się już w ośrodku psychoterapeutycznym, gdy pojawił się tam Frank, nie stracił pieniędzy. Chociaż sam był przekonany, że ma prawdziwe poczucie swojej wartości, w rzeczywistości wartość tę również opierał na ilości pieniędzy, jakie posiadał. Słyszał, jak wyjaśniałam, że prawdziwe poczucie własnej wartości płynie z wewnątrz, ponieważ nasi rodzice cenili nas nie za to, co robimy, lecz za to, kim jesteśmy. James wciąż jednak nie rozumiał, że jego poczucie własnej wartości jest sterowane z zewnątrz, ponieważ pieniądze utrudniały mu rozpoznanie prawdziwego źródła tej wartości. James był w położeniu o wiele gorszym niż Frank, który mógł odczuć swój brak własnej wartości i rozpoznać go. Posiadanie przez Jamesa pieniędzy zaślepiało go; nie wiedział, że ma jakieś problemy lub że ma trudności w doznawaniu poczucia własnej wartości, które jest albo za słabe, albo w ogóle nie istnieje. Lecz skutki owego zbyt nieuświadomionego słabego poczucia własnej wartości ujawniły się w jego stosunkach z najbliższymi mu osobami.

Posiadanie pieniędzy jest jednym z najsilniejszych doświadczeń typu "z zewnątrz do wewnątrz", które maskuje osobistą niepewność i brak poczucia własnej wartości. James ma olbrzymie trudności w poczynieniu prawdziwego postępu na drodze do swego ozdrowienia, choć przecież jest nieszczęśliwy, ponieważ uzależnił się od alkoholu i od nałogowego "rządzenia" ludźmi, co doprowadziło go do starć z szefem i rodziną, którymi nie może rządzić. Nie potrafi jednak dostrzec, że jego problem polega na braku poczucia własnej wartości i dlatego właśnie nie może on zmierzyć się ze swoim współuzależnieniem.

Liza jest czterdziestodwuletnią matką, która ocenia siebie poprzez to, co robią jej dzieci. Kiedy jedno z jej dzieci wpadło w kłopoty, utraciła swoje poczucie wartości. Buddy, jej dwudziestoletni syn, został aresztowany za sprzedawanie narkotyków i osadzony w więzieniu. Reakcja Lizy polegała na straszliwej złości - poczuła, że Buddy odarł ją z "szacunku". Teraz patrzy na siebie jako na matkę więźnia. Przychodząc na leczenie, przedstawiła się nam jako osoba "gorsza od innych", ponieważ jej syn ma problemy.

Drugi symptom rdzenny: trudności w wytyczaniu funkcjonalnych granic

Systemy granic są niewidzialnymi i symbolicznymi "płotami", mającymi trzy cele: 1) powstrzymują ludzi przed wkraczaniem na nasz teren i nadużywaniem nas, 2) powstrzymują nas od wchodzenia na teren innych ludzi i nadużywania ich, 3) umożliwiają każdemu z nas osiągnięcie poczucia "kim jesteśmy". Systemy tych granic składają się z dwóch części: zewnętrznej i wewnętrznej.

Nasze zewnętrzne granice pozwalają nam ustalić dystans między nami a innymi ludźmi i umożliwiają nam dawanie lub odmawianie pozwolenia na to, aby nas dotknęli. Zewnętrzne granice powstrzymują też nasze ciało od naruszenia czyjegoś ciała. Zewnętrzne granice dzielą się na dwie części: fizyczną i seksualną. Fizyczna część naszych zewnętrznych granic pozwala nam na utrzymywanie kontroli nad tym, aa ile pozwalamy się zbliżyć do nas ludziom oraz czy mogą nas dotknąć, czy nie. Jeśli nasze zewnętrzne granice pozostają nienaruszone, wiemy, że trzeba poprosić o pozwolenie innych ludzi, kiedy chcemy ich dotknąć, a także wystrzegamy się zbytniego zbliżenia do nich, mając na względzie ich dobre samopoczucie. W podobny sposób seksualna część naszych granic zewnętrznych umożliwia nam utrzymywanie kontroli nad zbliżeniem i dotykiem seksualnym.

Nasze wewnętrzne granice chronią nasze myśli, uczucia i zachowania oraz czynią je funkcjonalnymi. Kiedy wykorzystujemy wewnętrzne granice, bierzemy odpowiedzialność za nasze myśli, uczucia i zachowania oraz oddzielamy je od myśli, uczuć i zachowań innych ludzi; w ten sposób powstrzymujemy się od obwiniania innych za to, co myślimy, czujemy i robimy. Wewnętrzne granice powstrzymują nas również od brania odpowiedzialności za myśli, uczucia i zachowania innych, co chroni nas przed manipulowaniem i rządzeniem osobami, które nas otaczają.

Moje zewnętrzne granice wyobrażam sobie w postaci pięknego naczynia, które doskonale do mnie pasuje. Jego powierzchnia rozszerza się lub kurczy, gdy utrzymuję kontrolę nad zbliżeniem lub dotykiem innych osób. Moje wewnętrzne granice wyobrażam sobie jako kuloodporną kamizelkę z małą klapą, która otwiera się tylko do wewnątrz. Ode mnie zależy, czy klapa jest otwarta, czy zamknięta. Te wizualne wyobrażenia pomagają mi uchronić się przed poniżającymi zachowaniami, stwierdzeniami lub uczuciami innych ludzi1.

Osoba nie mająca swoich granic nie może być świadoma granic innych ludzi. Taką osobę, która przekracza granice innych ludzi i wykorzystuje ich, można określić terminem napastnik (an offender). Napaść może przybierać rażące formy, gdy ktoś bije lub napastuje seksualnie innych (współmałżonkę, dzieci, przyjaciół); można go określić mianem napastnika bezwzględnego.

Mając nienaruszalne, elastyczne granice zewnętrzne i wewnętrzne, ludzie mogą zachować swoją intymność, kiedy tego pragną, a jednocześnie są chronieni przed poniżeniem fizycznym, seksualnym, emocjonalnym, intelektualnym lub duchowym (chyba że mają do czynienia z napastnikiem bezwzględnym, który narusza ich granice, będąc silniejszy). Zdrowy, nienaruszony system granic ilustruje poniższy rysunek:

                                                 

                                                       NIENARUSZONY SYSTEM GRANIC

                                                                   

                                                           Ochrona i wrażliwość na ciosy

 

Przypadki nadużyć ze strony napastnika bezwzględnego są bardzo łatwe do rozpoznania, przynajmniej przez ofiarę i świadków, natomiast inne przypadki naruszania granic mogą nie być tak czytelne.

Oto przykład. Marion przychodzi na spotkanie towarzyskie w parafii, a Josie rzuca się na jej spotkanie z rozłożonymi ramionami, aby ją mocno objąć. Marion cofa się, wyciąga rękę, wskazując przez to, że wolałaby poprzestać na uścisku dłoni, i mówi: "Cieszę się, że cię widzę, Josie". Josie ignoruje jednak wyciągniętą rękę Marion i jej krok do tyłu, łapie Marion w objęcia, nie pytając się o pozwolenie, i krzyczy: "Marion, jak dobrze cię zobaczyć!". Josie przekroczył właśnie zewnętrzne granice Marion.

Weźmy inny przykład. Charlotte wraca do domu z pracy zmęczona i wściekła z powodu sytuacji w biurze i widzi Janice siedzącą w salonie w szlafroku i oglądającą telewizję. Charlotte mówi: "Na miłość boską, Janice, doprowadzasz mnie do szalu! Jak możesz siedzieć w salonie nieubrana! Czy musisz to robić? Nie złościłabym się na ciebie, gdybyś nie siedziała w szlafroku". Charlotte zademonstrowała w ten sposób brak wewnętrznych granic przez obwinianie Janice za złość, którą czuła już, wchodząc do domu.

Do napastliwych zachowań, wskazujących na brak zewnętrznych granic, należy, na przykład, naleganie na odbycie stosunku seksualnego, gdy partner powiedział "nie", czy dotykanie innych w jakikolwiek sposób bez pozwolenia. Przykładem napastliwych zachowań, wskazujących na brak wewnętrznych granic, może być stosowanie sarkazmu, aby zranić i poniżyć inną osobę, obwinianie kogoś za to, co czujemy, myślimy, robimy lub nie robimy, czy też przekonanie, że jesteśmy odpowiedzialni za to, że "doprowadziliśmy" kogoś do odczuwania, myślenia lub robienia czegokolwiek. Są to tylko przykłady. Istnieje wiele in...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin