Dmowski pisma T10- Od OWP do SN.doc

(800 KB) Pobierz
ROMAN

ROMAN DMOWSKI


PISMA, TOM X

 

 

OD OBOZU WIELKIEJ POLSKI

 

DO

 

STRONNICTWA NARODOWEGO

 

(Przemówienia, artykuły i rozprawy

z lat 1925 – 1934)

 

 

OD WYDAWCÓW

 

Drugi tom „Pism pomniejszych okresu powojennego'', a tom X pierwszego wydania zbiorowego „Pism Romana Dmowskiego", zawiera przemówienia, artykuły i rozprawy z lat 1925 —1934, najbardziej związane z bieżącą Jego działalnością polityczną.

Właściwa ocena tej działalności Dmowskiego nastąpić może dopiero w przyszłości, tak samo zresztą, jak i uznanie przez wszystkie powołane do tego czynniki zasług Jego dla Polski w okresie przedwojennym i wojennym. Ale dziś już możemy wyrazić zdanie, że jeśli ludzie pokolenia przedwojennego, zjednoczeni pod przewodnictwem Romana Dmowskiego w Stronnictwie Demokratyczno-Narodowem, dokonali rzeczy wielkich na miarą historyczną, to młodzi uczniowie Jego, wychowani w twardej szkole Obozu Wielkiej Polski i powołani do pracy politycznej w Stronnictwie Narodowem, mają do spełnienia zadania nie mniejsze, które już — z mniejszym lub większym powodzeniem — realizują.

Krótko da się to wyrazić w ten sposób: pokolenie przedwojenne zdobyło niepodległość zewnętrzną, odgrodziło naród polski od zewnętrznych wpływów obcych i ucisku obcych rządów, a pokolenie powojenne walczy o zdobycie niepodległości wewnętrznej, o uwolnienie się od obcych wpływów wewnętrznych i od tego nacisku, jaki na życie naszego narodu i państwa wywiera zagnieżdżona wśród nas czteromiljonowa masa żydostwa.

              Imię Romana Dmowskiego łączy niedawną przeszłość polską z teraźniejszością i tworzącą się przyszłością. Tę przyszłość tworzył On wielkim wysiłkiem Myśli i Czynu w ostatnich kilkunastu latach swego życia. Zebrane tu krótkie przeważnie Jego rozprawy polityczne, poszczególne artykuły i przemówienia w głównych rysach tylko ilustrują tę pracę polityczną, pracę wychowawczą i organizacyjną, którą w tym okresie wykonał. Tem bardziej, że cały ten tom jest tylko przedrukiem tekstów, które w swoim czasie się ukazały. A więc np. przemówienia, wygłoszone w okresie tworzenia Obozu Wielkiej Polski, podajemy w streszczeniu — w tej postaci, jak były drukowane w Gazecie Warszawskiej.

Cała prawie treść tomu X zaczerpnięta jest z roczników Gazety Warszawskiej. Jak wiadomo zresztą:, wszystkie dzieła Romana Dmowskiego, które ukazały się po wojnie zarówno w wydaniu książkowem, jak i w formie broszur — z bardzo nielicznemi wyjątkami — drukowane były przedtem w Gazecie. Wyjątek stanowi w tym względzie w tomie niniejszym tylko broszura p. t. Młodzież a Ojczyzna,   wydana w 1931 r.

 

WSTĘP


RZECZY RADOSNE

 

(Gazeta Warszawska, numer wielkanocny z 31 marca 1934 r.)

 

              Trzeba na święta coś wesołego powiedzieć.

Czytelnik wzrusza ramionami: co można znaleźć wesołego w dzisiejszych ciężkich czasach  i co może powiedzieć ten, co od dziesięciu lat maluje nam wielkie bankructwa, groźne katastrofy i zapowiada jeszcze większe, jeszcze groźniejsze?...

Mój Boże! Tyle rzeczy radosnych stwierdzałem — tylko tak mało było ludzi, którzy umieli się z nich cieszyć. Czy za mało je rozumieli, czy za mało ich obchodziły...

Przecież my od dwóch dziesiątków lat wygrywamy jeden za drugim wielkie losy na loterji świata.

Czemeśmy byli jeszcze przed dwudziestu laty?

Narodem skazanym na zagładę, zaprzężonym do budowania wielkości Rosji i Niemiec, a wielkość ich i potęga przytłaczały nas, bośmy przeważnie w nią mocno wierzyli. Dla świata zewnętrznego prawie nie istnieliśmy: jedni o naszem istnieniu nie wiedzieli, inni nas lekceważyli lub pogardzali nami.

Nagle się to wszystko załamało: odzyskaliśmy miejsce wśród narodów i, co bodaj jeszcze ważniejsza, wyrwaliśmy Niemcom ziemie, bez których niepodległa naprawdę Polska nie była do pomyślenia. I odbyło się to bez wielkich poświęceń — szkoda, bo bylibyśmy lepiej umieli ten wielki los ocenić.

Nad tą odbudowaną Polską wisiała największa groza — to,   co ją w przeszłości   zniszczyło i co zapowiadało jej ponowne zniszczenie na przyszłość: połączenie siej przeciw niej Niemiec i Rosji. Nasza nowa historia rozpoczęła się pod znakiem tej grozy. Pracę dyplomatów niemieckich, kontynuujących dawną politykę królów pruskich, uwieńczyło Rapallo.

Co z tego dziś zostało?...

I Niemcy, i my sami nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ten tak obiecujący cios w Polskę to fikcja, że przygotowujące go machinacje to robota ślepa, nie widząca wielkich przewrotów w świecie, które się rozpoczęły nie od dziś, ale już od końca zeszłego stulecia.

Już wtedy Rosja zaczęła się cofać w Europie, czując, że musi stanąć frontem do Azji. Obecnie zagrożona na wschodzie w swych najżywotniejszych interesach, w podstawach swej pozycji światowej, nie może ona marzyć ani na dziś, ani na jutro o jakiejkolwiek agresywnej polityce na zachodzie. I ta Rosja sowiecka boi się dziś Niemiec o wiele więcej, niż carska w najgorszych czasach, poprzedzających wojnę 1914 r. Sami Niemcy pomogli jej do jasnego zrozumienia ich planów przedewszystkiem na Ukrainę, z drugiej zaś strony, od czasu przewrotu hitlerowskiego widzą w nich najniebezpieczniejszego wroga zasad, na których państwo sowieckie się opiera.

Niemcy już wiedzą ponad wszelką wątpliwość, że gdyby nas zmusili do wojny, już nie mogą liczyć, że Rosja jednocześnie wymierzy nam cios w plecy. To drugi wielki los, któryśmy wygrali — bez naszej zasługi.

              Mówiłem już i w przyszłości trzeba będzie jeszcze pomówić o tem, że i niemiecka polityka wobec Polski, i wobec Wschodu wogóle, już nie może być ta sama, co dotychczas. Ma się rozumieć, polityka z takiemi wielkiemi planami i nadziejami, które, zdawało się, były tak bliskie urzeczywistnienia, po otrzymaniu ciosu, który jej zadała przegrana wojna, nie mogła się odrazu skończyć rezygnacją. Reakcją na ten cios był raczej szał przeciwpolski i chorobliwe napięcie ambicyj wschodnich. W ślepym wszakże szale, w chorobliwym stanie duszy stale żyć nie można; w miarę zaś uspokojenia, myśli się nietylko o tem, coby się mieć chciało, ale i o tem, co mieć można. Niemcy, nie są jakimś szczególnie nietrzeźwym narodem. Przechodzą one dziś wiele kryzysów, więcej bodaj, niż jakikolwiek inny naród: głębsze zaś wejrzenie w istotę tych kryzysów musi ich uczyć, że ich pozycja historyczna w stosunku do Wschodu gruntownie się zmieniła i ich wiekowa karjera w tym kierunku jest właściwie już skończona. I nie zapowiada się dobrze zdobycie środków na sztuczne tej karjery przedłużanie.

I to los wielki. Ten spada na nas nie bez naszej pracy, prowadzonej od zeszłego stulecia.

Na tem nie koniec.

Jeszcze w Traktacie Wersalskim święciły triumf dwie potęgi, pracujące przeciw Polsce: międzynarodowa masonerja i międzynarodowe żydostwo.

O  upadku ich na skutek kryzysu światowego już pisałem i upadek ten dziś zaczyna być dla wszystkich widocznym. Widoczny on jest nietylko w wielkich przewrotach, w zwycięstwach żywiołów narodowych we Włoszech i w Niemczech: zgubę im niosą nietylko takie operacje chirurgiczne, ale w niemniejszej mierze gangrena, która je toczy szeroko, wyrzucając się na wierzch coraz mocniej, jak to się dzieje dziś we Francji.

Upadają i rozkładają się nasi wrogowie. Toć przecie wielki los dla nas.

I  nie jest także małą rzeczą, iż pozycja t. zw. wielkich mocarstw zmienia się w tym kierunku, że coraz mniej mają one podstaw do traktowania nas jako małoletnich pupilów i klientów, że coraz bardziej będą zmuszone do liczenia się z nami, z tern, czego my chcemy, do czego dążymy. Byleśmy tylko przedwcześnie nie wyobrazili sobie, że za dużo możemy, bo toby nas mogło zanadto kosztować.

Czyż mało rzeczy radosnych powiedziałem?...

Widziałem i widzę wielkie rzeczy smutne, tragiczne, i na szerokim świecie i u nas, mówię o wielkim przewrocie dziejowym.

W tym wszakże przewrocie leży przedewszystkiem źródło rzeczy radosnych, które tu wyliczyłem, tych wielkich losów, któreśmy wygrali na loterji świata.

Gdy zaś chodzi o nasze tragedje wewnętrzne, to w części są one skutkiem przewrotu ogólnego: katastrofa światowa nas o wiele mniej dotyka, niż t. zw. wielkie narody; do tych ciężkich, a nieuniknionych zmian trzeba się przystosować i starać się jak najwięcej z nich wyciągnąć dla zbudowania lepszej przyszłości narodu. Trzeba dziś więcej myśleć o przyszłości, o naszych potomnych, miast biadania nad swoim ciężkim losem. W większej wszakże części nasze tragedje wewnętrzne są naszem własnem dziełem. Sami je tworzymy, sami sobie ścielemy łoże, na którem tak źle śpimy.

Daleko nie dorastamy do wcale nienajgorszego położenia, które się dla Polski wytworzyło i ciągle wytwarza.

Pokolenie, które dostało niepodległą Polskę, przeważnie umiało na nią patrzeć, jak cielę na nowe wrota, lub innne stworzenie, które w niej tylko widziało napełnione koryto, w czem się zresztą łudziło.

Trzeba nowych pokoleń, któreby nietylko rozumiały, co to jest własne państwo oraz wypływające z niego obowiązki i odpowiedzialności, ale któreby sobie zdawały   sprawę   z   dzisiejszej wielkiej   doby historycznej, z przewrotu odbywającego się w świecie i w położeniu Polski; trzeba nowego gatunku ludzi, mocnych, mężnych charakterów i umysłów, zdolnych do wielkich wysiłków i w pracy nad sobą, i w walce z przeciwnościami i przeszkodami, którzy nie czekają, że bez ich czynów i poświęceń los im wszystko przyniesie.

Okres łatwych powodzeń, reklamy, imitacyj, blagi, sprytnych figlów, na poczekaniu fabrykowanych legend i mitów bankrutuje. Wielkie, otwierające się przed nami zadania wymagają ludzi nietandetnych, wychowanych nie do łatwego życia i łatwych zdobyczy ubiegłego okresu, i  umysłów   tęższych   i większych  charakterów.

Życzę przy tych świętach swojej Ojczyźnie, żeby jak najrychlej zaczęła takich ludzi wydawać.

CZĘŚĆ PIERWSZA

PRZED POWSTANIEM

OBOZU WIELKIEJ POLSKI

 

 

SNY A RZECZYWISTOŚĆ

(Gazeta Warszawska, grudzień 1925 r.)

 

I

GDYBYM BYŁ WROGIEM POLSKI...

 

Uważam to za rzecz bardzo pożyteczną zastanawiać się od czasu do czasu nad tem, cobym robił, gdybym był wrogiem Polski, gdyby odbudowanie Polski było mi niedogodne i gdyby mi chodziło o jej zniszczenie.

Otóż przedewszystkiem używałbym wszelkich wysiłków i nie żałowałbym żadnych ofiar na to, ażeby nie dopuścić do zapanowania w tym kraju zdrowego rozsądku, ażeby postępowaniem Polaków nie zaczęła kierować trzeźwa ocena stosunków i położenia ich państwa. Utrzymywałbym w Polsce na swój koszt legjon ludzi, których zajęciem byłoby szerzenie zamętu pojęć, puszczanie w obieg najrozmaitszych fałszów, podsuwanie najbardziej warjackich pomysłów. Ilekroćbym zauważył, że Polacy zaczynają widzieć jasno swe położenie i wchodzić na drogę do naprawy stosunków i do wzmocnienia państwa, natychmiastbym zrobił wszystko, żeby odwrócić ich uwagę w inną stronę, wysunąć im przed oczy jakieś nowe idee, nowe plany, wytworzyć jakiś nowy ruch, w którymby rodząca się myśl zdrowa utonęła.

W obecnej chwili wielceby mię zaniepokoiło to, że w polityce polskiej zapanowały nad wszystkiem zagadnienia skarbowe i gospodarcze, że Polacy zaczynają sobie naprawdę zdawać sprawę z tego, iż dotychczas szli do ruiny   finansowej i gospodarczej,  a tem samem

do   utraty   niezawisłości,   że   zaczynają   widzieć   błędy dotychczasowego sposobu rządzenia,   otwarcie i śmiało do tych błędów się przyznają, chcą się z nich otrząsnąć i objawiają w tym kierunku wyraźną wolę. Uważałbym za rzecz bardzo niepomyślną fakt, że po dymisji Grabskiego Sejm   zdobył się,   acz z trudem,   na   utworzenie rządu koalicyjnego,   w którym stronnictwa,  bardzo dalekie od siebie w swych programach, postanowiły współdziałać w doprowadzeniu budżetu   państwa do równowagi i w ratowaniu   kraju   od   popadnięcia   w ostatnią nędzę.  I wcaleby mnie nie cieszyło,   że nowy   minister skarbu tak daleko poszedł w swej otwartości, odsłaniając niebezpieczne położenie państwa i wskazując potrzeby zmniejszenia jego rozchodów o tak olbrzymią sumę. Czułbym, że mię spotyka największy zawód, mianowicie że się zawodzę   na   Sejmie,   na   który   liczyłem   z całą pewnością,   że nigdy nie dopuści do   uzdrowienia  gospodarki państwowej, że każdy wysiłek w tym kierunku unicestwi. I zacząłbym się obawiać, czy te słabe początki nie   rozwiną   się w coś   mocniejszego,   czy   te   objawy otrzeźwienia, postępu pojęć i poczucia odpowiedzialności za losy   kraju   nie   staną   się wyraźniejszemi,   i czy Polska nie zaczyna istotnie wchodzić na drogę naprawy. Uważałbym   to   za rzecz tem  bardziej niepożądaną,   że obecnie stan finansowy i gospodarczy państw  europejskich   wogóle   psuje   się,    że rządy i parlamenty  coraz mniej wykazują zdolności zaradzenia złemu i że, gdyby Polska zdobyła się na wysiłek i gospodarkę   swą   jako tako uporządkowała,   mogłoby   to utrwalić   jej pozycję w Europie i nawet uczynić ją wcale mocną.

Postanowiłbym   temu   zapobiec   za wszelką   cenę. Ale jak?...

              Przedewszystkiem, rozwinąłbym swojemi środkami i przez swoich agentów agitację w Polsce, odwracającą uwagę społeczeństwa od spraw gospodarczych i skarbowych. Nie to jest nieszczęściem Polski, że za mało wytwarza, a za wiele spożywa, że skarb państwa ma za małe dochody — a większych mieć nie może, bo z ubogiego społeczeństwa więcej nie wyciśnie — a za wielkie wydatki, że i obywatel kraju, i państwo samo jest obdzierane przez niecną spekulację... Dziś głównem nieszczęściem jest zły ustrój polityczny państwa. Ten ustrój trzeba przedewszystkiem zmienić. Rzucić wszystko, a tem się zająć.

I tubym radykalnie zmieni! swoje dotychczasowe stanowisko: gdy dawniej byłem za tem, żeby Polska miała najdemokratyczniejszą konstytucję w Europie, gdym starał się, ażeby miał w niej wszechwładzę Sejm, który jak spodziewałem się, nigdy nie pozwoli na utworzenie rządu, kierującego się zdrowym rozsądkiem, prowadzącego rozumną gospodarkę państwową — dziś, widząc w tym Sejmie pierwsze objawy, świadczące, że ludzie się czegoś nauczyli, że zaczynają zdawać sobie sprawę z położenia kraju, z twardej rzeczywistości, że zaczynają nieśmiało wstępować na drogę, na której jedynie można stworzyć trwałe podstawy bytu państwowego, dziś, powiadam, stałbym się bezwzględnym przeciwnikiem konstytucji demokratycznej, Sejmu, dziś zacząłbym głosić potrzebę zamachu stanu, dyktatury, czy nawet autokratycznej monarchji.

A gdyby mi się jeszcze udało znaleźć jakiego militarystę śniącego o czynach wojennych i czekającego na sposobność wpakowania Polski w jakąś awanturę, np. w wojnę z Sowietami, obsypałbym go złotem — o ile-bym je miał — i wszelkiemi środkami pomógłbym mu do pokierowania polityką polską według swej woli. Wtedy już byłbym pewny, że wszystko będzie dobrze.

Na to wszystko, gdybym był wrogiem Polski, nie żałowałbym wysiłków, ani ofiar.

Coprawda, wrogowie Polski, bliżsi i dalsi, tyle mają kłopotów dzisiaj u siebie w domu, te kłopoty tak z dnia na dzień rosną, złoto, które jeszcze posiadają, tak szybko topnieje, że za wiele myśli nie mogą Polsce poświęcać i nie mogą się zdobywać na zbyt wielkie ofiary dla doprowadzenia jej do ostatecznej zguby.

Na szczęście dla nich w samej Polsce istnieje sporo ludzi, którzy starają się za nich robotę robić.

Zdarza się to czasami w życiu, że jakiś biedak, nic nie posiadający i ciężko walczący z twardemi warunkami bytu, naraz, nieoczekiwanie dostaje wielki spadek. Ze zaś nigdy większej ilości pieniędzy nie widział, większemi sumami nie operował, wobec tego majątku, który mu spadł bez żadnego z jego strony wysiłku, doznaje zawrotu głowy, wydaje mu się on czemś nieskończonem, niewyczerpanem. Zaczyna tego majątku używać: żyje, jak we śnie, rzuca pieniędzmi na prawo i na lewo, bez planu, bez sensu, bez rachunku.

Majątek w ciągu paru lat rozprasza się i napowrót zaczyna się bieda. Tylko teraz już cięższa, bo się zaznało dostatku.

Takim biedakiem, który niespodziewanie dostał wielki spadek, jest obecne pokolenie polskie, tym spadkiem jest zjednoczona niepodległa Polska.

Nic dziwnego, że pokolenie, które ją dostało — bo przecie nie zdobyło jej własnemi wysiłkami — doznało zawrotu głowy. Ludzie u nas zaczęli żyć, jak we śnie, zamknęli oczy na otaczającą ich rzeczywistość. Własne państwo, które posiedli, traktowali tylko jako źródło wszelakich rozkoszy: łatwego dorabiania się, zaspakajania najbardziej wybujałych ambicyj, kąpania się w godnościach i zaszczytach  okazałych,   często śmiesznych w swej okazałości reprezentacji, delektowania się uroczystościami, obchodami... Z tego, że ten wielki spadek pociąga za sobą wielkie obowiązki, sprawy sobie nie zdawali.

I w ciągu siedmiu lat zdążyli ogromną część odziedziczonego majątku roztrwonić.

W pewnej mierze było to nieuniknione. Nie można było żądać takiego cudu od Pana Boga, żeby pokoleniu, które nic nie miało i niczem nie rządziło, spuścił z nieba dar rozumnego odrazu rządzenia wielkiem państwem, a nawet tego, żeby je uchronił od zawrotu głowy wobec tak nagłej zmiany losu.

Ten jednak zawrót głowy, to życie we śnie trwało przydługo. Od paru lat zaczęły się próby obudzenia społeczeństwa z tego snu niebezpiecznego, przywrócenia go do przytomności. Te próby były bezskuteczne. Budzić się zaczęli dopiero pod wpływem przykrych odczuć rzeczywistości. To rozkoszne łoże, na którem śnili swoje sny o władzy, zaszczytach, fortunach i t. d., zaczęło się robić coraz twardszem, przewracanie się z boku na bok nic nie pomaga. I oto dziś zaczyna się przebudzenie, ludzie zaczynają myśleć i przytomnie postępować. Zaczynają rozumieć, iż na to, żeby żyć dalej, żeby istnieć, trzeba wielkiego, nieustannego wysiłku.

              Ale są dwa gatunki ludzi, którzy z łożem snów rozkosznych rozstać się nie chcą. Jedni zawsze stali zdała od życia, od jego potrzeb i konieczności, dla nich zrozumienie rzeczywistości zawsze było niedostępne, przed wielką wojną i w czasie tej wojny postępowali, jak nieprzytomni, upojeni haszyszem rozmaitych fikcyj o świecie, o własnym kraju i o samych sobie. Inni odczuwają silnie dzisiejszą rzeczywistość, twardość łoża, na którem dotychczas spoczywali, dokucza im mocno, ale wstrętna im jest myśl o długich wysiłkach i ofiarach na rzecz stopniowej naprawy. Ci pocieszają się, że im ktoś to łoże prześciele, że za nich zrobi robotę dyktator, czy król, a im pozwoli spoczywać.

Ostatni to często ludzie nie tylko najlepszych chęci, ale dostępni dla logiki. Dlatego chciałbym i z nimi na tem miejscu pogadać.

 

II

DZISIEJSZA RZECZYWISTOŚĆ

 

Jednem z głównych źródeł klęsk, które spadają na narody, jest brak poczucia rzeczywistości. Naród, który nie umie patrzeć naokoło siebie i w siebie samego, widzieć i rozumieć, co się dzieje, nie orjentuje się w swojem położeniu zewnętrznem i wewnętrznem — zmierza do klęsk po prostej drodze. Takim był na długo już przed rozbiorami nasz naród szlachecki, i to była jedna z głównych przyczyn upadku Rzeczypospolitej. Takim był, za Drugiego Cesarstwa, zapatrzony w siebie, a nie znający swych sąsiadów naród francuski, i to mu przyniosło Sedan. Nie rozumiała współczesnej rzeczywistości, żyła ideami z ubiegłych i niepowrotnie już minionych czasów najbardziej wpływowa w Niemczech sfera wyższych wojskowych i junkrów pruskich, i sprowadziła na państwo katastrofę 1918 r. Karmiła się złudzeniami i kołysała się we snach o swej potędze przedwojenna Rosja i widzimy, do czego doszła...

Najgłówniejsze zadanie, najpierwszy warunek dobrej polityki. — to zdawać sobie jasno sprawę z zewnętrznego i wewnętrznego położenia państwa, rozumieć swój czas i siebie samych.

W czasach dzisiejszych, w czasach olbrzymiego rozwoju stosunków międzynarodowych, gospodarczych, umysłowych i politycznych, gdy to, co się dzieje w jednym kraju, natychmiast znajduje żywe odbicie w innych, kiedy świat, a zwłaszcza nasza Europa pod wielu względami jedną całość organiczną stanowi, trzeba dobrze rozumieć ten świat, a w szczególności tę Europę, jeżeli chcemy zdawać sobie sprawę z naszego własnego położenia. Nie można tak myśleć o naszych sprawach, jak-gdyby Polska leżała gdzieś na wyspie, pośrodku oceanu, odgrodzona i oddalona od innych krajów, w rozwoju swych stosunków wewnętrznych w znacznej mierze od nich niezależna.

Trzeba przedewszystkiem wiedzieć, co to jest dzisiejsza Europa.

Otóż dzisiejsza Europa tem się przedewszystkiem różni od przedwojennej, w którejśmy się wychowali, że nad jej życiem panują dwa wielkie kryzysy: kryzys gospodarczy i kryzys parlamentaryzmu. Pierwszy posuwa się naprzód z zawrotną szybkością, drugi się rozwija znacznie wolniej.

Przyjrzyjmy się każdemu z nich bliżej.

Nazajutrz już po zakończeniu wojny światowej zjawiła sie na Zachodzie świadomość, że wynikiem tej wojny dla Europy jest katastrofa gospodarcza i finansowa. My, Polacy, pochłonięci politycznemi sprawami naszego nowego państwa, zresztą, jak już powiedziałem, napół przytomni od zawrotu głowy, któregośmy doznali, na ten wielki fakt nie zwracaliśmy prawie uwagi. Tymczasem, na zachodzie Europy i w Ameryce zaczęła szybko powstawać literatura, zajmująca się położeniem gospodarczem i finansowem Europy, zjawiły się książki Anglika Keynesa, Amerykanina Vanderlippa i innych, malujące w czarnych barwach nową sytuację. Autorzy książek i artykułów w tym przedmiocie byli wielkimi pesymistami, ale, jak się okazało, jeszcze niedostatecznymi. Przeważnie traktowali kryzys, jako przemijający, zastanawiali się nad drogami powrotu do dawnych, dobrych czasów.

Zajęty całe życie   zagadnieniami   polityki   polskiej, sprawą odzyskania państwowego bytu, nie miałem nigdy czasu   na   grantowniejsze   studja nad   sprawami gospodarczemi.    Po wojnie światowej wszakże   rychło zrozumiałem,   że   w    nowej,   powojennej   Europie   położenie gospodarcze staje   się tak   poważnem,  tak niesłychanie trudnem, że zagadnienia   ekonomiczne i finansowe  muszą zapanować nad całą polityką,  nad polityką wszystkich państw europejskich.   To też, trzymając się naogół zdała od   bieżących   prac i walk   politycznych,   zająłem się bliżej poznaniem   dzisiejszego   położenia   gospodarczego i   wypływających   z   niego zagadnień.    Zacząłem porównywać cyfry, zestawiać je ze zjawiskami społecznemi i politycznemi w nowej Europie.    Parę   lat czytania, patrzenia i myślenia doprowadziło mię do określonych wniosków. Wnioski moje były o wiele smutniejsze od tych, które wyprowadzała większość pisarzy na Zachodzie.    To nie jakiś przemijający kryzys  gospodarczy nawiedził Europę — to się   rozpoczął   upadek  Europy, bezpowrotna likwidacja   tego świetnego  jej stanowiska w   układzie   gospodarczym    świata,   które   zajęła   była w XIX stuleciu.

Część tych wniosków wypowiedziałem przed dwoma laty (w artykule „Nowe czasy i nowe zadania", Przegląd Wszechpolski, styczeń 1924 r.). Od tego czasu wracałem parokrotnie do tego przedmiotu, między innemi w niedawno ogłoszonej książce „Anglja powojenna i jej polityka".

Na tem miejscu nie mogę się szeroko na ten temat rozwodzić; uważam wszakże, iż przyszedł czas na powiedzenie prawdy jak najwyraźniej, bo to jest jedyny sposób obudzenia u nas ludzi ze snu, doprowadzenia ich do oprzytomnienia.

       Przemysł europejski   upada,   z nim upada  handel, skutkiem czego kraje europejskie stają się coraz mniej zdolnemi do zatrudnienia i wyżywienia tej ludności, którą posiadają. Dziś już Europa ma kilkanaście miljonów ludności za wiele, jutro może ich mieć kilkadziesiąt Otwarcie mówiąc, klęska głodowa stoi za progiem. Te państwa europejskie, które w początku obecnego stulecia doszły do najświetniejszego stanu gospodarczego i do największej potęgi politycznej, które rozwinęły olbrzymi przemysł i zapanowały w handlu światowym, przedewszystkiem Anglja i Niemcy, dopóty nie wrócą do równowagi wewnętrznej, dopóki ludność ich nie zmniejszy się o wiele miljonów. A że ludność ta nie ma gdzie się podziać, bo Stany Zjednoczone jej do siebie nie puszczają, a w innych krajach zamorskich niewiele jest dla imigrantów miejsca, więc musi w ciągu najbliższych dziesięcioleci poprostu wymrzeć. Oto jest naga, rozpaczliwa  prawda.

Naogół ludzie jeszcze nie mają odwagi spojrzeć tej prawdzie w oczy. Kiedy Harvey, ambasador amerykański w Londynie, który niedawno opuścił swe stanowisko, po powrocie do Ameryki powiedział głośno, że Wielka Brytanjajest skończona, opinja angielska oburzyła się, odpowiedziano mu w prasie, że Anglja w swojej przeszłości przechodziła już różne kryzysy gospodarcze, po których następowały coraz świetniejsze czasy. Jeżeli to jest szczere, to jest bardzo powierzchowne. Bo ten, kto zagłębi się nieco w przyczyny obecnego stanu, łatwo może dojrzeć przyszłość i zobaczyć, że, jak powiedziałem, mamy tu do czynienia nie z przemijającym kryzysem, ale z wielką likwidacją.

Szybkie zmniejszanie się wytwórczości i obrotów handlowych pociąga za sobą zmniejszanie się siły podatkowej ludności. A ta siła jest dziś tem bardziej potrzebna  wobec   olbrzymich ciężarów, jakie pozostały państwom po czteroletniej zgórą wojnie, prowadzonej tak kosztownie, że wobec niej koszty wojen dawniejszych są drobiazgami. Coraz wyraźniej okazuje się, że utrzymanie państw na stopie, do jakiej doszły one ostatniemi czasy, jest życiem nad stan, prowadzącem prostą drogą do bankructwa.

To sobie ludzie lepiej uświadamiają, niż klęskę gospodarczą. Wszędzie też rozlegają się głosy, wołające o oszczędność, o redukcję rozchodów państwowych, o zmniejszanie inwestycyj, o zmniejszanie liczby urzędników państwowych, o obcinanie im wynagrodzeń. Tu i ówdzie wzięto się do tego poważnie.

Dlatego też, choć w dzisiejszej Europie nie brak powodów do nowych wojen, choć byłyby nawet chęci po temu, jak wśród szerokich kół w Niemczech, robi się pacyfistyczne umowy lokarneńskie. I możemy być pewni, że źródłem tych umów nie jest miłość pokoju, większa bezinteresowność w polityce, czy zapanowanie ideologji pacyfistycznej, jeno wyraźna świadomość, że dziś nikogo na wojnę nie stać, że nikt nie ma na nią pieniędzy, że to państwo, któreby sobie teraz na nią pozwoliło, pogrążyłoby się w ostateczną ruinę.

Z tem katastroficznem położeniem gospodarczem finansowem ściśle się wiąże kryzys parlamentaryzmu. Wyborcy w szerokich masach żądają od państwa, żeby było cudotwórcą. Chcą oni jak najmniej pracować, jak najlepiej być wynagradzanymi, chcą ponosić jak najmniejsze ciężary państwowe, jak najmniej państwu dawać, a jak najwięcej od niego brać, wymagają od niego kosztownych świadczeń, szukają sposobu pożywienia się na koszt skarbu, wielu chce, żeby ich państwo wprost utrzymywało.

Kandydaci   na   posłów,   w   pogoni   za mandatami, obiecują wyborcom wszystko, czego zażądają, często im jeszcze podpowiadają, czego mają żądać. Później, zostawszy posłami, starają się dotrzymać obietnic lub przynajmniej zachować pozory, że ich dotrzymują. Stąd parlamenty sprzeciwiają się środkom zwiększania dochodów państwa, a zmuszają rządy do zwiększania rozchodów, poszczególni zaś posłowie swym naciskiem wyjednywają u rządu rozmaite, często kosztowne zdobycze dla wyborców, których chcą sobie pozyskać.

Rządy, chcąc się utrzymać przy władzy, nie chcąc stracić większości w parlamencie, prowadzą gospodarkę nad stan, szukają pożyczek, nawet na najcięższych warunkach, lub starają się nie płacić długów, usiłują wyciskać z kraju pieniądze w sposób najmniej odczuwany przez szerokie masy wyborców, i tem często podcinają wytwórczość krajową, zubożają naród w szybkiem tempie, dla chwilowych, pozornych powodzeń marnują przyszłość.

Ale przecie żaden naród nie składa się z samych ludzi bezmyślnych, ani z łudzi, którym obojętna jest przyszłość narodu i państwa. Ci ludzie widzą zło i na nie reagują. Widzą całe niebezpieczeństwo obecnej gospodarki i szukają środków ratunku.

Myśl ich coraz częściej się zwraca przeciw wybranym przedstawicielom ludności, którzy rząd z pośród siebie wydają i zmuszają go do gospodarki niemądrej i nieuczciwej.

Powstaje i rozwija się kryzys parlamentaryzmu, który we Włoszech wyprowadził już na widownię Mussoliniego, a w Hiszpanji Primo de Riverę.

 

III

POŁOŻENIE POLSKI

 

A teraz   przyjrzyjmy   się   naszej   polskiej   rzeczywistości.

Kryzys gospodarczy Europy ma swoje, bardzo silne odbicie w Polsce.

Główna część Polski, b. Królestwo Kongresowe? żyła przed wojną w połowie z rolnictwa, w połowie z przemysłu i handlu. Wywoziliśmy produkty naszego przemysłu na wschód do Rosji i krajów azjatyckich. Po wojnie ten wywóz został przecięty. Dziś poprawiły się widoki wywozu w tym kierunku, ale wschodni nasz sąsiad, Rosja sowiecka, nie ma czem płacić.

Przy świetnym stanie przemysłu na Zachodzie, a zwłaszcza w Niemczech, i przy otwartych wrotach do Stanów Zjednoczonych, wysyłaliśmy setkami tysięcy naszego robotnika do Niemiec i Ameryki. Szedł on za granicę Polski ze wszystkich trzech zaborów. Dziś wstęp do Stanów Zjednoczonych prawie zamknięty, a Niemcy nie mają dość pracy nawet dla swoich. Chętnieby szli szukać pracy do nas, gdybyśmy ich wpuszczali. Zabrała pewną ilość naszego robotnika Francja, która, nie mając przyrostu ludności, potrzebuje sił do pracy z zagranicy. Liczba ta wszakże daleką jest od tej, którąśmy wysyłali dawniej.

Tak tedy   zamknęły   się drogi i dla wywozu   produktów    naszego    przemysłu i dla   wywozu    robotnika.

              Prostym wynikiem tego jest bezrobocie. Mamy już bezrobotnych dwieście pięćdziesiąt tysięcy, a nie jest powiedziane, że liczba ta nie wzrośnie.

Jest to jedna z naczelnych kwestyj naszego położenia: wymaga ona wielkiego skupienia uwagi i wysiłków. Grozi tem, że stanie się czynnikiem rozkładu naszego zdrowia społecznego i naszej siły państwowej.

Wprawdzie przez odbudowanie własnego państwa wyzwoliliśmy nasze ziemie, w szczególności zabory pruski i austrjacki, z pod panowania przemysłu obcego. Polska stała się wielkim rynkiem dla naszego własnego przemysłu. Rynek ten wszakże szybko się kurczy z dwóch przyczyn. Pierwsze, to zubożenie ludności, która nie ma za co kupować, druga, jeszcze ważniejsza — to drożyzna produktów przemysłu, wynikająca z niesłychanego podniesienia się kosztów produkcji i pośrednictwa. Robotnik pracuje znacznie mniej, a wynagradzany jest wyżej, fabryki utrzymują nadmierną liczbę wysoko opłacanych dyrejctorów, którzy często kosztują więcej niż robotnicy, a kupiec za pośrednictwo usiłuje dziś brać kilkakroć więcej, niż dawniej. To podrożenie kosztów produkcji i pośrednictwa, czyniące wytwory przemysłu coraz mniej dostępnemi dla ludności, zmniejsza szybko ich konsumpcję nawewnątrz, co obniża kulturę kraju, i możność wywozu nazewnątrz, bo drogi nasz produkt nie wytrzymuje konkurencji z innemi. W rezultacie mamy zmniejszanie się produkcji i zwiększanie liczby bezrobotnych.

W niepodległej Polsce gospodarczo cofnęliśmy się i gdy dawniej mieliśmy, z Królestwa, znaczny wywóz wytworów przemysłu, dziś nasz wywóz sprowadza się prawie wyłącznie do wywozu surowców i produktów rolnych. To jest nasz kryzys gospodarczy, nie tak niebezpieczny, jak kryzys wielkich krajów przemysłowych, ale ciężki i groźny. Odczuwa go silnie całe społeczeństwo, w świadomości jego usuwa on na drugi plan wszelkie inne zagadnienia naszego życia.

Wynikiem jego w znacznej mierze jest kryzys finansowy. Najbardziej fiskalny rząd, najgenjalniejszy i najenergiczniejszy minister skarbu nie wyciśnie z kraju więcej podatków, niż dotychczas, a przy postępującem zubożeniu trzeba będzie dziękować Bogu, jeżeli ludność będzie płaciła to, co dotychczas płaci. Rozchody skarbu państwa ogromnie przerastają jego dochody, a czynione od dwóch lat próby ich zmniejszenia były w znacznej mierze pracą syzyfową wobec stałej tendencji zarówno Sejmu, jak urzędów państwowych do powiększenia tychże rozchodów.

Ciągle wisi nad nami groźba inflacji, a w ostatecznym wyniku bankructwa.

Ten kryzys gospodarczy i finansowy jest osią całej naszej polityki dzisiejszej. Na nim przedewszystkiem skupia się uwaga rządu i społeczeństwa. Wszyscy, którzy umieją choć cokolwiek myśleć, zdają sobie sprawę, że od tego, jak sobie z tym kryzysem poradzimy, zależy cała nasza przyszłość.

Widzimy tedy, jak ściśle jesteśmy związani z pozostałą Europą: to samo, co stanowi główne zagadnienie, główną troskę innych krajów i innych rządów, stało się naszą troską główną, narzuciło się nam wbrew naszemu usiłowaniu zamykania oczu na prawdę, na smutną i niemiłą rzeczywistość.

Prócz wszakże ogólnych, od nas niezależnych przyczyn, które ten kryzys u nas wywołały, pogarszała go ogromnie z jednej strony nieuczciwość gospodarcza licznych żywiołów w naszem społeczeństwie, z drugiej rozrzutna gospodarka rządów.

I o jednej i o drugiej   mówiono u  nas wiele, i ja  sam   już   także   mówiłem.    Tu   wskażę   tylko na jedno bardzo ważne źródło rozrzutności   naszych   rządów, na które,   zdaje   się,   nie   zwrócono    dotychczas   należytej uwagi.

Wszystkie rządy, któreśmy mieli od początku, czuły, że mają słaby grunt pod nogami, że mają za mało zwolenników, a za wielu przeciwników. Wszystkie czuły potrzebę zdobywania sobie w sz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin