Rozdział 19.doc

(268 KB) Pobierz
Rozdział 19

Rozdział 19

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Autorstwo:

 

julcia19998

 

aleksandra19950

 

Miłego czytania ;)

 

Szybko się odwróciłam. Stałam oko w oko z osobą, której nie chciałam już nigdy spotkać. Patrzył na mnie z tak bardzo znienawidzonym przeze mnie swoim złośliwym uśmiechem. Jego spojrzenie wwiercało się we mnie. Nie wiedziałam co mam robić. Czułam się jak w jakimś tandetnym filmie akcji lub jak w najgorszym koszmarze z możliwych, ale wiedziałam, ze nie jest to ani film ani sen.

Wiedziałam również, że nic mnie teraz nie uratuje. Uciekałam przed tym przez tyle czasu, ale teraz to wróciło. Wróciło, aby zniszczyć mi życie. Wróciło aby się zemścić. Żałowałam teraz, że nie zostałam z nimi, iż nie powiedziałam nikomu o tym wszystkim, oczywiście oprócz Mary i Emmeta. Niestety teraz już było za późno na takie przemyślenia. Praktycznie sama się wydałam.

Teraz było już za późno na wszystko.

Czułam, iż w oczach zbierają mi się łzy. Ale nie mogłam sobie teraz pozwolić na zamazanie obrazu oraz na chwilę słabości, ponieważ Jacob podszedł o krok bliżej mnie. Wykonałam najbardziej przewidywalny ruch jaki mogłam zrobić- cofnęłam się razem z jego krokiem- widać sprawiło mu to pewnego rodzaju przyjemność, ponieważ jego uśmiech się powiększył.

- No, no. Kogo my tu mamy? Nie liczyłem na to Bello, że tak szybko się spotkamy. Miałem nadzieję na dłuższą zabawę w kotka i myszkę - powiedział z satysfakcją w głosie.

- Czego ode mnie chcesz? - Głos lekko mi zadrżał wypowiadając te słowa, ale nie mogłam nad nim zapanować.

- Jak to czego? To prosta odpowiedź. Nie bądź głupia. Oczywiste jest to czego chce. Chce Ciebie. Z każdym jego słowem bałam się go coraz bardziej. Powolnymi krokami zaczął się do mnie zbliżać. Cały czas patrzył mi prosto w oczy. Miałam wrażenie, że ten strach, który widzi u mnie sprawia mu ogromną przyjemność. I niestety tak chyba było.

– O ucieczce możesz pomarzyć. Nie dam Ci uciec. Nie tym razem. Za długo na to spotkanie czekałem. – Niemal wysyczał te słowa. Gdy był jakieś cztery kroki przede mną, wyciągnął rękę z zamiarem dotknięcia mnie. Jednak ja miałam inny plan. Wiedziałam, ze są marne szanse na powiedzenie się mojego planu, ale musiałam chociaż spróbować. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Gdy myślałam już, że mi się uda, poczułam jak coś, a raczej ktoś ciągnie mnie za nadgarstek i nagle upadłam jak długa na ziemię. Gwałtownym ruchem odwróciłam się i spojrzałam na mojego oprawcę. Patrzył na mnie ze złością wypisaną na twarzy. Bałam się teraz go jak nikogo innego. Jednak pocieszała mnie jedna myśl. Mój koszmar związany z Jacobem właśnie dzisiaj miał się zakończyć, już na zawsze. Nawet jeśli ja już nie będę mogła się z tego cieszyć to świadomość, iż nikomu innemu a zwłaszcza Edwardowi nie stanie się krzywda z mojego powodu napełniała mnie pewnego rodzaju radością. Moje rozmyślania przerwał głośny śmiech chłopaka.

- A co u twojego ukochanego Bello? Edward, prawda? Spojrzałam na niego z dołu.

- Od Niego się doczep! Masz mnie, więc zostaw go! - Podszedł bliżej mnie i kopnął mnie w brzuch. Pod siłą jego uderzenia przewróciłam się na plecy.

- Biedna Bella. Nikt Cię nie uratuje. Biedactwo. Jesteś teraz taka bezsilna, aż miło popatrzeć. Zawsze odważna i pyskata a teraz taka bezbronna.- Uśmiechając się zrobił krok w moim kierunku. Poczułam, że zbiera mi się na wymioty. Takiego obrotu rzeczy się nie spodziewałam. W mojej głowie był całkiem inny scenariusz. Zrobił kolejny krok w moim kierunku, tak że dzieliło nas już tylko parę centymetrów. Z powodu upadku zaczynało mi się robić ciemno przed oczami, jednak zawzięcie oczy trzymałam otwarte. Jacob od zawsze był zdolny do wszystkiego. Wiedziałam o tym, ale wolałam zgrywać głupią twardzielkę. Żałuję teraz, ze nie powiedziałam dla reszty jak wygląda sytuacja. Byłam taka głupia. Myślałam, ze ucieknę od niego, ze uratuję swoich przyjaciół. Zachciało mi się zgrywać bohaterkę i teraz za to płacę. Niestety jest już za późno, aby to wszystko zmienić.

Nagle chłopak pochylił się nade mną i dotknął mojego policzka. Szybkim ruchem odwróciłam głowę tak, aby mnie nie dotykał i syknęłam.

– Nie dotykaj mnie! Jacob zaśmiał się tylko na to i uderzył mnie kolejny raz, tyle ze tym razem w twarz. Marzyłam teraz tylko o tym, aby wziąć nogi za pas, ale byłam jak sparaliżowana. Nie miałam siły się ruszyć. Nie potrafiłam nawet wzdrygnąć się ze wstrętu. Chciał zadawać mi ból. Widziałam to w jego oczach. Jego celem było ukaranie mnie w jak najgorszy sposób. Chciał zrobić wszystko, abym jak najbardziej cierpiała. Nagle wstał i zaczął obchodzić mnie dookoła jakby był turystą podziwiającym wystawioną w muzeum rzeźbę.

- Bello. Zawsze myślałem że jesteś mądrzejszą i posłuszniejszą dziewczynką – Po tym zdaniu zadał mi kolejny cios. Tym razem w żebra. Usłyszałam grzechot kości i byłam prawie pewna, że coś mi złamał. Jęknęłam z bólu. Ukucnął obok mnie i wyciągnął z kieszeni scyzoryk. Uśmiechnął się a następnie spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach dziwnego rodzaju radość. Złapał moją rękę w swoją. Wyrywałam mu się, ale mnie nie puścił. Wiedziałam co chce zrobić. Scyzorykiem przejechał po moim nadgarstku. Poczułam jak stróżka krwi spływa mi po ręce.

Pamiętasz jak powiedziałaś mi kiedyś, że nie potrafiłabyś się nigdy pociąć? Że mogłabyś zrobić wiele, ale właśnie to jest dla Ciebie czymś najgorszym? Ja to pamiętam bardzo dobrze. I widzisz Bello w końcu nadszedł czas, że i tego spróbujesz na własnej skórze. Ach, koniec tych sentymentalnych gadek. Trzeba byłoby się już zabrać do roboty. Po wszystkim zadzwonię do twojego ukochanego i zawiadomię go gdzie Cię może znaleźć. To będzie idealna nagroda dla mnie. Wiesz, ze on tu przyleciał? Do Forks? Och no tak nie wiesz. Tak więc informuję Cię, ze wszyscy Twoi przyjaciele tu są. – Oznajmił zimnym głosem. Przybliżył się do mnie i przycisnął swoje usta do moich. Próbowałam się wyrwać, ale to nic nie dało. Czułam jak jego język penetruje moje usta. W końcu jednak sam mnie puścił i wstał. Roześmiał się głośno tym swoim dziwnym śmiechem.

– No proszę. Teraz nastąpi coś czego od tak dawna pragnąłem.– Śmiał się jeszcze bardziej. Brałam głębokie wdechy, aby nie zemdleć. Żebra coraz bardziej mnie bolały. Miałam wrażenie, że co najmniej kilka z nich jest połamanych, ale dla Jacoba to nie było ważne. Złapał mnie mocno za ramiona i mimo moich jęków bólu postawił mnie na nogach. Oparłam się ręką o ścianę, aby nie upaść. Nagle chłopak szybkim krokiem na powrót zbliżył się do mnie i przycisnął swoje usta do moich. Starałam się mu wyrwać, ale każdy mój ruch sprawiał mu pewnego rodzaju przyjemność. Nagle oderwał się ode mnie i jego ręce znalazły się pod moją bluzką.

- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Mimo, iż byłam przygotowana na to, że właśnie tego będzie ode mnie chciał, nie chciałam i nie mogłam się z tym tak łatwo pogodzić. Musiałam chociaż spróbować walczyć. Niestety Jacob słysząc moje słowa poczerwieniał na twarzy i uderzył mnie ręką w klatkę piersiową tak, że poleciałam na ścianę. Głową mocno uderzyłam o nią, a następnie osunęłam się po niej na podłogę. Z głowy zaczęła mi lecieć krew. I już teraz wiedziałam, że nie dam rady nic więcej już zrobić. Miałam w głowie tylko jedną myśl- oby szybko.- Nie marzyłam już o niczym więcej. Z upływem krwi stopniowo traciłam przytomność. Moje oczy powoli się zamykały. A ja zasypiałam ze świadomością, że nie musze już niczego czuć. Wiedziałam, że teraz stanie się to czego tak bardzo się bałam…

 

 

Perspektywa Mary.

 

Chodziłam w tą i z powrotem po salonie. Belli jak nie było tak nie ma. W kółko chodziło mi tylko jedno pytanie po głowie- Gdzie się podziewa ta dziewczyna? Jej komórka nie odpowiada, a nie ma jej już półtorej godziny! To niemożliwe, aby tyle czasu zajęło jej kupienie paczki chusteczek! Krążyłam po pokoju nerwowo patrząc na zegar. Boże, jeśli jej się coś stanie... Opadłam na fotel i twarz schowałam w dłonie. To będzie moja wina... Moja wina bo to ja ją puściłam tam samą! A wiedziałam, wiedziałam że nie powinnam. Mogłam powiedzieć : Spokojnie Bells, chusteczki kupimy następnym razem. Ale nie! Ja ją oczywiście musiałam puścić! Jaka ja byłam głupia!

 

Perspektywa Renne:

 

- Renne? - Usłyszałam głos Heidi. Wstałam i podążyłam do salonu skąd dochodził jej głos. Ku mojemu zdziwieniu w salonie siedział cały zespół Bells jednak jej nigdzie nie było.

- Państwo do Pani – Głos Heidi wyrwał mnie z zamyślenia. Kobieta jeszcze spojrzała na mnie a następnie wyszła z pomieszczenia. Spojrzałam pytająco na Rosalie i Alice.

- Witam Was kochani. Miło mi, ze przyjechaliście. Mam jednak tylko jedno pytanie. Gdzie jest moja córcia? Zapytałam z uśmiechem na twarzy. Jednak szybko zszedł mi on z twarzy, gdy tylko usłyszałam pytanie Alice.

- Nie ma jej tutaj?!- Nie wiedziałam o co już chodzi, ale miałam wrażenie, ze na nic dobrego się nie zapowiada.

- Dzień dobry. Nazywam się Carlisl Cullen jestem menadżerem Crazy six. A to moja żona, Esme – Przedstawił.

- Miło Mi. Renne Swan matka Belli – Podaliśmy sobie dłonie.

- Bella wyjechała z L.A. i myśleliśmy że wróciła do domu, do Forks.. - Powiedziała Esme.

- Belli tutaj nie ma. Nawet nie odzywała się ostatnio – Powiedziałam i opadłam na fotel. Zapanowała okropna i niezręczna cisza.

-Renne…- usłyszałam głos Esme, więc podniosłam głowę do góry- nie wiesz może gdzie Bella mogłaby się zaszyć, aby przemyśleć wszystko albo odpocząć? Nie znasz jakiegoś jej miejsca, w którym mogłaby się ukryć przed wszystkim?- Przeanalizowałam dokładnie jej pytanie i na początku pokręciłam przecząco głową, ale po chwili mnie olśniło.

- Moment! Wiem gdzie Bella mogła się zaszyć! - Krzyknęłam gwałtownie podnosząc się. Gdy dostrzegłam, ze każdy czeka na dalszy ciąg mojej wypowiedzi, kontynuowałam- Niedaleko Port Angeles w środku lasu mamy letni domek. To znaczy Bella ma. Nie byłyśmy tam od śmierci jej babci.- Nikt już nie czekał na nic więcej, bo wszyscy od razu skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Podczas tego, gdy ubierałam buty ustaliliśmy, ze ja pojadę z Carlislem i Esme, aby ich pilotować. Zdziwiło mnie, ze mają tu swoje samochody, ale powiedzieli mi, wypożyczyli je z wypożyczalni. Jechaliśmy pierwsi, ponieważ nikt oprócz mnie nie wiedział jak tam dojechać. Po dziesięciu minutach jazdy zaparkowaliśmy przed domkiem. Wysiadłam z samochodu a w ślad za mną ruszyła reszta. Szybko przemierzyłam drogę ku drzwiom i pociągnęłam za klamkę. Wpadłam do saloniku, gdyż miałam nadzieję, iż ujrzę tam moją córkę, ale zamiast tego zastałam tam załamaną Mary siedzącą na fotelu. Gdy tylko nas dostrzegła podniosła się ze swojego miejsca.

-Hej Mary. Czy mogłabyś zawołać moją córkę? Z tego co mi powiedzieli to wyjechałyście razem.- Spojrzałam na nią a dziewczyna momentalnie zalała się łzami.

-Nie ma jej! Pojechała do sklepu po chusteczki i od dwóch godzin jej nie ma!

 

Perspektywa Emmeta:

 

Kurwa! Wiedziałem, że już teraz będę musiał im wszystko powiedzieć. Mimo iż obiecałem Belli, ze nikt się nie dowie wiedziałem, iż nie mogę teraz tego już zataić. Sprawa zaszła za daleko. Bella nie odbierała telefonów, a ten świr mógł właśnie ją gdzieś przetrzymywać. Pokonałem ostatni mur i byłem gotowy do wyjawienia im prawdy.

-Posłuchajcie mnie!- Każdy z każdym coś gadał a dziewczyny prawie płakały, więc musiałem krzyknąć. Gdy tylko mnie usłyszeli, zamilkli.- Bo wy o niczym, nie wiecie. Wszyscy mieliście racje. Ja wiem dlaczego ona wyjechała, ale nie mogłem wam powiedzieć. Obiecałem jej to, ze nie powiem wam, dopóki będę miał z nią kontakt. Odzywała się do mnie codziennie, ale teraz sprawy zaszyły za daleko, więc powiem wam.- podczas gdy nabierałem powietrza do płuc, zdążyłem zauważyć, ze każdy patrzy na mnie w skupieniu i czeka na to, co mam zamiar im powiedzieć.- Dzień przed jej wyjazdem Jessica powiedziała jej, ze skontaktowała się z Jacobem. Bella dowiedziała się, iż ta wywłoka powiedziała mu o niej wszystko. Kiedy po szkole wróciła do domu myślała jeszcze, że to wszystko to jakieś kłamstwo, ale kiedy sprawdziła pocztę on do niej napisał. Wiedział o nas. Właśnie wtedy pojechała do Mary. Razem wymyśliły, ze wyjadą. Ciężko jej było. Tak naprawdę żadne z was nie wie ile ją kosztowała ta decyzja. Przy naszym ostatnim śniadaniu, kiedy poprosiłem na bok dowiedziałem się tego wszystkiego. Złamała się przy mnie. Widziałem jak cierpi i obiecałem jej milczenie. Ona wyjechała, aby was chronić! On groził, ze zrobi Edwardowi krzywdę. Nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że przez nią może coś Ci się stać Edwardzie. Obwiniła siebie o wszystko. Powiedziała, ze naraziła nas na niebezpieczeństwo i teraz musi ponieść tego konsekwencje. Próbowałem jej to wybić z głowy, ale była nie do przekonania. Powiedziała, ze wyjedzie i schowa się, a kiedy ten skurwiel zobaczy, ze jej nie ma da nam spokój i ona do nas wróci, ale jak widać wszystko potoczyło się nie po jej myśli. Teraz już wiecie. Przepraszam was za to, ale zanim zaczniecie na mnie najeżdżać odnajdźmy Bellę. Bo to ona jest tu najważniejsza.- Mówiąc ostatnie zdanie spojrzałem po wszystkich. Każdy miał na twarzy wymalowany szok i smutek.

-Emmet ma racje. Możemy później o tym wszystkim pogadać, ale teraz zastanówmy się, gdzie ona może być. Mary opowiedz po kolei gdzie byłyście dzisiaj.- Nie spodziewałem się, ze to on będzie najbardziej opanowany z nas wszystkich. Edward. Myślałem, ze to on będzie najmniej zdolny do czego kolwiek, a jak się okazało to on zachował zimną krew i zadał pytania, które były potrzebne.

Dziewczyna opowiedziała nam wszystko dokładnie. Mówiła coś jeszcze, ale mój umysł automatycznie zatrzymał się na jednym miejscu. Magazyn. W mojej głowie od razu pojawił się pomysł, iż Bella po wizycie w sklepie mogła tam pójść, aby sprawdzić co Mary chce kupić. Wydawało mi się to bardzo sensowne, wiec nie czekając na nic więcej zacząłem dyrygować. Gdzieś wewnątrz mnie głos podpowiadał mi, ze to właśnie to miejsce.

-Jasper, Edward, Carlisl zbierajcie się! Jedziemy do tego magazynu, a dziewczyny niech pojadą pojeździć po okolicy. Nie ma czasu.- Po skończeniu nie oglądając się na nikogo ruszyłem do samochodu.

 

 

Perspektywa Edwarda:

 

Byłem teraz nieźle wkurzony na Emmeta, o to że nikomu nie powiedział o tym. Gdyby nam powiedział o wszystkim nie dałbym jej tak łatwo wyjechać. Zatrzymałbym ją.

Moja ukochana mogła być teraz w ogromnym niebezpieczeństwie. Jednak wiedziałem, ze mój wybuch na tego palanta z pewnością nic teraz nie da. Właśnie jechaliśmy w stronę tego pieprzonego magazynu. Z jednej strony z nadzieją, ze tam będzie a z drugiej z nadzieją, ze jej tam nie znajdziemy. Gdy tylko zajechaliśmy na miejsce wszyscy od razu pobiegliśmy do opuszczonego magazynu. Wpadliśmy do środka i ten obraz, który tam zastałem mnie zamurował. Zobaczyłem tego idiotę pochylającego się nad moja malutką Bells. Leżała w bezruchu i nie miała na sobie bluzki. Natomiast On pochylając się nad nią rozpinał sobie spodnie. Wiedziałem, że tego jest już dla mnie za dużo, ale gdzieś wewnątrz mnie kotłowała się myśl, ze nie mogę tego skurwiela teraz zabić. Spojrzeliśmy po sobie z Jazzem i Emmetem. We trzech rzuciliśmy się na niego, za to mój ojciec od razu zajął się moją dziewczyną. Odciągnęliśmy go od Belli. Nie czekając na nic od razu uderzyłem go z pięści w szczękę. Mimo iż miałem ochotę go zabić to nie zrobiłem tego. Chęć sprawdzenia co z Bellą zwyciężyła.

-Chłopaki zajmijcie się nim, ja idę do Belli.- Zostawiłem tego śmiecia z nimi a sam pobiegłem w stronę ojca. Dostrzegłem, że zawiązuje jej kawałek swojej koszuli powyżej nadgarstka. Cała jej piękna buźka była we krwi. Miałem ochotę zabić tego gnojka, ale na szczęście gdzieś wewnątrz mnie mój rozum mówił mi, iż to nam nie pomoże. Głos Carlisla wyrwał mnie z zamyślenia.

-Edwardzie weź ją delikatnie na ręce! Musimy zawieźć ją do szpitala. Zadzwonię do dziewczyn po drodze.- Kiedy skończył do mnie mówić, odwrócił się do chłopaków.- Zadzwonię po drodze na policję, aby tu przyjechała. Poczekajcie tu z nim na nią, ale proszę was nie zabijcie go bo w ten sposób nie pomożecie Belli.- Kiedy skończył mówić ruszył w kierunku drzwi, więc wywnioskowałem, że i ja mam tam pójść. Delikatnie wziąłem kruche ciałko mojej ukochanej na ręce.

 

Po około 10 minutach, które dłużyły mi się okropnie byliśmy na miejscu. W momencie, kiedy zabrali mi ją z rąk wszystko zaczęło do mnie docierać. Opadłem z bezsilności na krzesło. Cały czas miałem przed oczami jej zakrwawioną twarz. Choć starałem się odgonić od siebie tę myśl, to ona jednak ciągle wracała- co jeśli dotarliśmy tam za późno?. Przerażało mnie to. Nie chciałem nawet dopuszczać tego do swojej świadomości. Moje rozmyślania przerwał rozhisteryzowany głos matki Belli.

-Gdzie jest moja córka?- Spojrzałem na nią przepraszającym wzrokiem. Czekałem tu na nie sam, ponieważ Carlisl pojechał do chłopaków, więc nikt nie mógł mnie wyręczyć. Musiałem sam przekazać im to wszystko.

-Operują ją.- Kiedy tylko wypowiedziałem te słowa Renee zaczęła osuwać się na ziemię. Złapałem ją akurat w momencie, kiedy miała spotkać się z podłogą. Esme szybko zawołała pielęgniarkę. Kobieta zabrała na wózku Renee, mówiąc nam, iż zabierze ją i poda jej środki uspokajające.

 

                                     *********

 

Kilka następnych godzin było dla mnie udręką. To czekanie... Byliśmy już wszyscy w komplecie. Siedziałem z moimi bliskimi na korytarzu szpitala i czekałem. Czekałem aż lekarz wyłoni się zza drzwi z napisem ,,Sala operacyjna''. Chowałem twarz w dłoniach. Przez cały ten czas nie dopuszczałem do siebie myśli, iż coś może pójść nie tak. Miałem nadzieję, ze wszystko pójdzie jak najlepiej. Miałem już dość. Zabijało mnie to czekanie. Zerwałem się z krzesła i chodziłem w tę i z powrotem. Każdy każdego pocieszał.

 

                                   ************

 

Po kilku godzinach przewieźli Bellę do sali pooperacyjnej. Lekarz prowadzący wraz z Carlislem przyszli do Nas, aby zaznajomić nas ze stanem Belli.

- Panie doktorze co z Bellą? - Pierwszy do Nich podleciałem.

- Ma złamane kilka żeber, lekki wstrząs mózgu, siniaki gdzie się da, a do tego straciła dużo krwi, ma pociętą rękę. Na szczęście żebro nie przebiło płuca, więc jesteśmy jak najlepszej myśli – Powiedział

- Mary? - Carlisl się odezwał jako pierwszy przerywając tą ciszę.

- Tak? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Czy Bella ostatnio miała jakieś... wypadki? - Zapytał.

- Nie. Tak! Rozbiła lustro, a potem zemdlała i upadła uderzając głową o kafelki, miała posiniaczone plecy, lekki wstrząs mózgu i na prawej ręce rany od szkła – Powiedziała. Nie wiedziałem do czego im to teraz było potrzebne, ale jedno pytanie chodziło mi w kółko po głowie, więc w końcu je zadałem.

- Mogę do Niej wejść?

- Możesz, ale proszę pojedynczo, ewentualnie parami. Pacjentka przeszła operację i jest jeszcze bardzo słaba.

- Mogę? To pytanie skierowałem już do całej reszty. Kiwnęli mi głowami, na znak, ze się zgadzają. Kiedy miałem już wchodzić usłyszałem głos Renee.

-Edwardzie poczekaj. Wejdę razem z Tobą.- Kiwnąłem głową i puściłem ją przodem. Gdy tylko znaleźliśmy się w pokoju Belli nie mogłem uwierzyć, ze to moja dziewczyna tam leży. Podłączona była do jakiegoś urządzenia. W jej ciałko powbijane były również różne rzeczy, ale wolałem się jej nie zagłębiać w szczegóły. Usiadłem przy niej na krześle i po prostu ja obserwowałem. W między czasie przyszedł Carlisl zabrać Renee do domu informując mnie, ze jadą się odświeżyć. Chciał abym pojechał razem z nimi, ale pod żadnym pozorem nie chciałem zostawiać teraz mojej ukochanej. Gdy wszyscy opuścili jej pokój chwyciłem ją za rękę i zacząłem do niej mówić. - Wyjdziesz z tego, Bello, słyszysz? Kocham cię. Zobaczysz niedługo będziesz cała i zdrowa. Pójdziemy wtedy na długi spacer żeby wszystko sobie wyjaśnić. Już teraz wszystko będzie dobrze.- Patrzyłem na te wszystkie rurki podłączone do mojej Bells. Na sam ich widok się wzdrygałem. Była taka blada... I chudsza od naszego ostatniego spotkania. Siedziałem tak z nią ok. dwóch godzin, bo potem przyszła mnie zmienić Renne. Nawet jeśli nie byłem w sali, byłem na korytarzu. Nie chciałem nigdzie indziej teraz być. Moje miejsce było w szpitalu, przy niej. Każdy po kolei próbował zaciągnąć mnie do domu chociażby po to abym się odświeżył. Jednak ja uparcie trwałem przy swoim. Wolałem być blisko niej. Nie chciałem przegapić momentu, w którym się obudzi.

 

 

 

 

 

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin