Rothbard_o_pieniądzu.pdf

(133 KB) Pobierz
179115077 UNPDF
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=62
Rothbard o pieniądzu
dodano: 02.12.2003 1:13
Murray N. Rothbard
Tłum.: Witold Falkowski
Tekst oryginału Taking Money Back
www.mises.org
Pieniądz ma decydujący wpływ na każdą gospodarkę i, co za tym idzie, na każde społeczeństwo. Życie społeczne opiera się na systemie dobrowolnych
wymian, który jest nazywany „gospodarką wolnorynkową”. Te wymiany wiążą się z podziałem pracy. Producenci jajek, gwoździ, koni, tarcicy oraz ci, którzy
dostarczają usług niematerialnych, takich jak nauczanie, opieka zdrowotna, czy występy muzyczne, wymieniają między sobą produkty i usługi. Na każdym
etapie tej wymiany wszyscy jej uczestnicy odnoszą olbrzymie korzyści, ponieważ gdyby każdy z nich miał być samowystarczalny, to albo by nie przetrwał,
albo by musiał się zadowolić żałośnie niskim standardem życia.
Bezpośrednia wymiana towarów i usług, nazywana też „barterem”, jest, poza najbardziej prymitywnym poziomem rozwoju, bardzo niewydajna. Wszystkie
plemiona „pierwotne” szybko odkrywały ogromne korzyści, jakie daje wybór jednego towaru, na który jest ogólne zapotrzebowanie, i uczynienie go
„pośrednikiem wymiany”. Jeżeli w danej społeczności jakiś towar jest powszechnie stosowany jako towar pośredniczący w wymianie, to nazywamy go
„pieniądzem”.
Towar-pieniądz staje się elementem wspólnym dla wszystkich niezliczonych transakcji zawieranych w gospodarce rynkowej. Jako nauczyciel sprzedaję za
pieniądze swoje usługi; zarobionych pieniędzy używam, żeby zapłacić za żywność, maszynę do pisania, zakwaterowanie w czasie podróży. Z kolei producenci
tych towarów robią użytek z moich pieniędzy, płacąc swoim pracownikom, kupując sprzęt i zapasy, opłacając czynsz za wynajęcie budynków. Dlatego różne
grupy stają wciąż na nowo wobec pokusy, żeby przejąć kontrolę nad podażą pieniądza.
Jako pieniądza używano różnych użytecznych towarów. W Afryce – soli, na Karaibach – cukru, w koloniach w Nowej Anglii – ryb, w koloniach regionu
Chesapeake Bay – tytoniu. Pieniądzem mogły też być muszelki kauri, żelazne motyki oraz wiele innych towarów. Pieniądze służą nie tylko jako środek
wymiany, lecz umożliwiają także poszczególnym osobom i przedsiębiorstwom dokonywanie „obliczeń” niezbędnych w każdej zaawansowanej ekonomii.
Różne rodzaje pieniędzy wymienia się i wycenia w jednostkach, najczęściej wagowych. Wartość tytoniu podawano w funtach wagowych. Ceny innych
towarów i usług mogły być podawane w funtach tytoniu. Koń mógł być wart na rynku 80 funtów tytoniu. Przedsiębiorstwo mogło obliczyć swoje zyski lub
straty w danym miesiącu. Mogło ustalić, że jego przychód za ten miesiąc wyniósł 1.000 funtów a wydatki 800 funtów, czyli czysty zysk – 200 funtów.
Złoto czy papiery rządowe
Z biegiem czasu okazało się, że dwa towary nadają się na pieniądz lepiej niż jakiekolwiek inne dobra. Były to dwa metale szlachetne: złoto i srebro (oraz
miedź, wykorzystywana, gdy jeden z tych dwu metali nie był dostępny). Złoto i srebro miały mnóstwo właściwości, które można by nazwać „zaletami
1 z 13
2009-11-07 11:15
179115077.002.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=62
pieniężnymi” i dzięki którym nadawały się na pieniądze lepiej niż jakikolwiek inny towar. Ich niska podaż powoduje, że mają stabilną cenę, a jednostka ich
wagi ma wysoką wartość. Dlatego też kawałki złota i srebra łatwo jest przenosić i można je wykorzystywać w codziennych transakcjach. Metale te są
wystarczająco rzadkie, żeby małe było prawdopodobieństwo nagłego odkrycia ich złóż czy zwiększenia podaży. Nie ulegają niszczeniu, więc mogą przetrwać
praktycznie wieczność i dzięki temu można je gromadzić jako „zapas wartości” na przyszłość. Złoto i srebro dają się też łatwo dzielić na mniejsze porcje.
Można je dzięki temu dzielić na małe kawałki, nie umniejszając ich wartości. W przeciwieństwie, na przykład, do diamentów, metale szlachetne są
jednorodne i jedna uncja złota ma taką samą wartość jak każda inna.
Pierwszy wielki teoretyk pieniądza, wybitny czternastowieczny francuski scholastyk Jean Buridan zwrócił uwagę na fakt, że złoto i srebro od czasów
starożytnych były powszechnie używane jako pieniądz. Od tej pory podnoszono ten temat we wszystkich dyskusjach o pieniądzu, w podręcznikach
dotyczących finansów i bankowości. Tak się działo aż do momentu, kiedy na początku lat trzydziestych XX w. rządy państw zachodnich zniosły standard
złota. W 1933 roku to samo zrobił Franklin D. Roosevelt w Stanach Zjednoczonych, uniezależniając amerykańską walutę od parytetu złota.
Żaden inny aspekt wolnego rynku nie stał się obiektem tylu szyderstw i lekceważących uwag, co złoto. Ich autorami są „nowocześni” ekonomiści, zarówno
zagorzali etatystyczni keynesiści, jak i uważani za „wolnorynkowców” przedstawiciele szkoły chicagowskiej. Złoto, jeszcze nie tak dawno uchodzące za
podstawę i wstępny etap każdego zdrowego systemu monetarnego, jest teraz zwykle nazywane „fetyszem” lub, jak u Keynesa, „barbarzyńskim reliktem”.
Złoto rzeczywiście jest w pewnym sensie „barbarzyńskim reliktem”. Żaden „barbarzyńca” z prawdziwego zdarzenia nie przyjąłby nigdy zapłaty w lipnych
papierach czy kredytach bankowych, w których używanie jako pieniądza, my – nowocześni światowcy – daliśmy się wrobić.
Ale „fanatycy złota” nie są fetyszystami; nie pasujemy do typowego wizerunku chichoczących złowieszczo skąpców, którzy przeczesują palcami skarbiec
pełen złotych monet. Zaletą złota jest to, że tylko ono jest pieniądzem dostarczonym przez wolny rynek, przez pracę rąk ludzkich. Odwieczny bowiem
dylemat, przed jakim stoimy, brzmi następująco: albo złoto (względnie srebro), albo rząd. Złoto jest pieniądzem rynkowym, towarem, który musi zostać
wydobyty z ziemi i przetworzony. Tymczasem rząd produkuje papierowe pieniądze i czeki bankowe praktycznie z niczego i nie ponosząc prawie żadnych
kosztów.
Jak wiadomo, działania rządu są naznaczone marnotrawstwem, niewydajnością i służą raczej urzędnikom niż konsumentom. Czy wolelibyśmy, żeby buty
produkowane były przez prywatne firmy konkurujące na wolnym rynku, czy przez gigantyczny monopol rządu federalnego? Z zadaniem dostarczania
pieniędzy rząd poradziłby sobie nielepiej. Jednakże w przypadku pieniędzy sytuacja jest o wiele poważniejsza, niż gdy chodzi o buty czy jakikolwiek inny
towar. Buty produkowane przez rząd można ostatecznie nosić, nawet jeśli są drogie, źle dopasowane i nie trafiają w upodobania konsumentów.
Pieniądz różni się od wszystkich pozostałych towarów. Zwiększenie ilości butów, ropy naftowej czy miedzi jest korzystne dla społeczeństwa, ponieważ
zmniejsza naturalne braki. Ale kiedy dany towar zostanie już raz ustanowiony jako pieniądz, nie potrzeba go wcale więcej. Ponieważ pieniądz jest
wykorzystywany tylko do wymiany i rozliczeń, to zwiększenie ilości dolarów, funtów czy marek w obiegu nie może przynieść społecznych korzyści: obniży
po prostu siłę nabywczą każdego dolara, funta czy marki. Całe więc szczęście, że złoto czy srebro są dobrami rzadkimi i zwiększenie ich podaży jest
kosztowne.
Jeśli jednak rząd wprowadzi papierowe kwity lub kredyt bankowy jako pieniądz, jako ekwiwalent gramów czy uncji złota, wtedy może on jako główny
dostawca pieniędzy dowolnie i bez żadnych kosztów stwarzać pieniądze. W rezultacie ta „inflacja” podaży pieniądza niszczy wartość dolara czy funta,
powoduje wzrost cen, zniekształca rachunek ekonomiczny, krępuje i poważnie zaburza funkcjonowanie systemu gospodarki rynkowej.
2 z 13
2009-11-07 11:15
179115077.003.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=62
Gdy rząd ma już kontrolę nad pieniądzem, wykazuje naturalną skłonność do wywoływania inflacji i podkopywania wartości waluty. Żeby zrozumieć tę
prawdę, musimy przyjrzeć się naturze rządu i mechanizmowi kreacji pieniądza. Rządy zawsze cierpiały na chroniczny brak dochodów. Przyczyna tego stanu
rzeczy wydaje się oczywista: w przeciwieństwie do każdego z nas, rządy nie produkują użytecznych dóbr ani usług, które mogłyby zostać sprzedane na
wolnym rynku; zamiast tego utrzymują się z pasożytowania na rynku i społeczeństwie. W przeciwieństwie do innych osób czy instytucji, rząd czerpie swoje
dochody z przymusu, z opodatkowania. W dawniejszych i rozsądniejszych czasach król był w stanie zapewnić sobie wystarczający dochód z produktów
swoich prywatnych pól i lasów oraz z myta pobieranego na drogach. Odwiecznym celem państwa było wywalczenie sobie prawa do stałego opodatkowania w
czasie pokoju. Ale nawet kiedy już wprowadzono podatki, królowie zdawali sobie sprawę, że nie mogą dowolnie nakładać nowych podatków ani podwyższać
już istniejących, bo wzbudzało to nastroje rewolucyjne.
Kontrola podaży pieniądza
Co można zrobić, gdy wpływy z podatków wciąż nie pokrywają projektowanych przez państwo wydatków? Można przejąć kontrolę nad podażą pieniędzy,
lub – mówiąc wprost – zacząć je fałszować. W gospodarce rynkowej można wejść w posiadanie prawdziwych pieniędzy, wyłącznie sprzedając towar czy
usługę za złoto lub otrzymując podarunek. Jedynym innym sposobem zdobycia pieniędzy jest zaangażowanie się w kosztowny proces wydobywania złota z
ziemi. Fałszerz natomiast jest złodziejem, który próbuje się wzbogacić na podrabianiu pieniędzy, tzn. malując kawałek mosiądzu w taki sposób, by wyglądał
jak złota moneta. Jeśli jego fałszerstwo zostaje wykryte natychmiast, szkody są minimalne. Jeśli jednak fałszerstwo pozostaje niezauważone przez dłuższy
czas, to fałszerz okrada nie tylko producentów, od których kupuje towary, lecz także każdego obywatela. Każdemu bowiem zabiera część wartości jego
pieniędzy. Zmniejszając wartość każdej uncji lub dolara prawdziwych pieniędzy, fałszerz dokonuje kradzieży groźniejszej i bardziej wyrafinowanej, niż
rozbójnik wymuszający okup na drodze. Okrada on bowiem każdego członka społeczeństwa w sposób podstępny i niewidoczny, tak że relacja przyczynowo-
skutkowa pozostaje ukryta.
Ostatnio gazety straszyły tytułami: „Irański rząd próbuje zniszczyć gospodarkę USA fałszując banknoty studolarowe”. Wątpliwe, żeby ajatollahowie stawiali
sobie aż tak ambitne cele; fałszerze nie potrzebują wyższych uzasadnień, by kraść drukując pieniądze. Każde jednak fałszerstwo jest w istocie działalnością
wywrotową, niszczycielską i powoduje wzrost inflacji.
Jak jednak mamy zareagować, gdy rząd przejmuje kontrolę nad podażą pieniądza, znosi złoto jako pieniądz, a jako jedyną walutę wprowadza drukowane
przez siebie kwity? Co mamy powiedzieć, kiedy rząd staje się zalegalizowanym, monopolistycznym fałszerzem?
Nie dość, że mamy tu do czynienia z fałszerstwem, to wielki fałszerz, którym w Stanach Zjednoczonych jest System Rezerwy Federalnej, czczony jest jako
mądry moderator i zarządca amerykańskiej „makroekonomii”, jako urząd, strzegący nas przed recesjami i inflacjami, ustalający stopy procentowe,
podstawowe ceny i poziom zatrudnienia. Tymczasem powinien być napiętnowany jako wielki złodziej i wandal. Prezesa Banku Rezerwy Federalnej, czy
będzie nim imponującej postury Paul Volcker czy podobny do sowy Alan Greenspan, zamiast obrzucić pomidorami i zgniłymi jajkami, uznaje się powszechnie
za człowieka niezastąpionego dla systemu gospodarki i finansów.
By poznać i zrozumieć tajemnice nowoczesnego systemu monetarnego i bankowego, najlepiej uświadomić sobie, że rząd i jego bank centralny działają
dokładnie tak, jak działałby wielki fałszerz i powodują podobne skutki społeczne i ekonomiczne. Dawno temu, w czasach kiedy dowcipy zamieszczane na
jego łamach były jeszcze śmieszne, magazyn New Yorker opublikował rysunek, na którym grupa fałszerzy patrzy z przejęciem na maszynę drukarską, z której
schodzi pierwszy banknot dziesięciodolarowy. „O rany”, mówi jeden z nich, „ale lokalne sklepy dostaną zastrzyk!”
3 z 13
2009-11-07 11:15
179115077.004.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=62
I dostają. W miarę jak fałszerze drukują nowe banknoty, coraz więcej pieniędzy idzie na to, co jest im potrzebne: zarówno na towary, które kupują dla siebie,
jak i – w przypadku rządu – na pożyczki i inne cele związane z „dobrem publicznym”. Ale wynikający z tego „dobrobyt” jest iluzoryczny. Jedynym
rezultatem jest zwiększenie zakupów i, co za tym idzie, wzrost cen. Ponadto, fałszerze i pierwsi odbiorcy nowych pieniędzy sprzątają towary sprzed nosa
biednym frajerom, którzy są na końcu kolejki po nowe pieniądze, lub którzy nigdy ich nie dostaną. Nowe, wstrzykiwane do gospodarki pieniądze, wywołują
nieuchronnie efekt powracającej fali; pierwsi odbiorcy nowych pieniędzy wydają więcej, podbijając ceny. Następni użytkownicy nowych banknotów i ci,
którzy mają stałe płace, nagle się orientują, że ceny towarów, które muszą kupić, z niewyjaśnionych przyczyn rosną, podczas gdy ich własne dochody
zmniejszają się, lub pozostają niezmienione. Innymi słowy, inflacja monetarna nie tylko powoduje wzrost cen i obniżenie wartości waluty, lecz także działa
jak gigantyczny system wywłaszczenia końcowych odbiorców przez samych fałszerzy lub innych wczesnych odbiorców. Ekspansja monetarna pełni rolę
potężnego systemu ukrytej redystrybucji.
Kiedy fałszerzem jest rząd, fałszerstwo zostaje nie tylko „zauważane”, lecz ogłoszone wszem i wobec jako opatrznościowe zabiegi w sferze monetarnej,
czynione dla dobra publicznego. Ekspansja monetarna staje się więc gigantycznym systemem ukrytego opodatkowania. Podatek zostaje nałożony na grupy
ludzi o stałym dochodzie, na grupy oddalone od wydatków i dotacji rządowych oraz na zapobiegliwych ciułaczy, którzy są na tyle naiwni i ufni, że nie
rozstają się z pieniędzmi, wierząc w wartość waluty.
Wydawanie pieniędzy i zaciąganie kredytów są nagradzane, oszczędność zaś i ciężka praca – karane. Nie dość na tym: beneficjentami są członkowie
specjalnych grup interesu, politycznie bliskich rządowi. Mogą oni wywierać naciski, żeby nowe pieniądze wydawane były na nich i żeby dzięki temu ich
dochody mogły rosnąć szybciej niż ceny. Firmy wykonujące zamówienia rządowe, przedsiębiorcy z politycznymi koneksjami, związki zawodowe i inne grupy
nacisku będą odnosiły korzyści kosztem nieświadomego i niezorganizowanego społeczeństwa.
* * * * *
Przedstawiliśmy już jeden aspekt ucieczki od zdrowego pieniądza wolnorynkowego do pieniądza etatystycznego i inflacyjnego. Było nim odejście od
standardu złota, zarządzone przez Franklina Roosvelta w roku 1933 i wprowadzenie przez Rezerwę Federalną pustych kwitów bez pokrycia jako „standardu
monetarnego”. Drugim czynnikiem tego procesu była kartelizacja banków na poziomie federalnym i utworzenie Systemu Rezerwy Federalnej w roku 1913.
Bankowość stanowi szczególnie tajemniczą dziedzinę systemu gospodarczego. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, że słowo „bank” oznacza bardzo
różne zjawiska. W epoce Renesansu „bankierami” byli Medyceusze we Włoszech i Fuggerowie w Niemczech. Ich banki były nie tylko prywatne, ale –
przynajmniej z początku – prowadziły wysoce pożyteczną, nie-inflacyjną działalność. Właściwie były to „banki kupieckie”, a ich założyciele byli wybitnymi
kupcami. Na marginesie swojej działalności handlowej prowadzili rozbudowaną politykę kredytową wobec swoich klientów i w końcu – w przypadku tych
dwu rodzin – działalność typu „bankierskiego” stała się ich głównym zajęciem, odsuwając handel na dalszy plan. Ich firmy pożyczały pieniądze, pochodzące
z własnego zysku lub oszczędności i pobierały procent od kredytu. Były to więc instytucje zajmujące się kierowaniem własnych oszczędności na opłacalne
inwestycje.
Banki, które pożyczają własne oszczędności, albo mobilizują oszczędności innych, prowadzą działalność pożyteczną i nie budzącą sprzeciwu. Nawet teraz,
korzystając z usług banków komercyjnych, mogę kupić za 10000 dolarów certyfikaty depozytowe z sześciomiesięcznym terminem wykupu i zarobić pewien
ustalony procent. Pożyczam bankowi swoje oszczędności, on z kolei pożycza je komuś innemu na jeszcze wyższy procent. Różnica między oprocentowaniem
stanowi wynagrodzenie banku za przekazanie oszczędności w ręce godnych zaufania, lub gwarantujących trafną inwestycję pożyczkobiorców. To
4 z 13
2009-11-07 11:15
179115077.005.png
Wersja do druku
http://beta.mises.pl/js/print.php?p=62
postępowanie nie budzi żadnych zastrzeżeń.
Podobnie jest w przypadku wielkich „banków inwestycyjnych”, które rozwinęły się wraz z rozkwitem kapitalizmu przemysłowego w dziewiętnastym wieku.
Właściciele banków inwestycyjnych przeznaczali własny kapitał, albp kapitał zainwestowany lub pożyczony przez innych, na zabezpieczenie inwestycji
korporacji, która zbierała fundusze sprzedając papiery wartościowe udziałowcom i pożyczkodawcom. Kłopot z bankami inwestycyjnymi polega na tym, że
jedną z głównych dziedzin, w które inwestują, są obligacje rządu. To wciągnęło je w politykę, dając potężny bodziec do wywierania nacisków na rząd i
sterowania nim tak, by wprowadzone zostały podatki. Z tych podatków bowiem miały być spłacone zobowiązania ich klienta – rządu. Tak właśnie się
narodził potężny i zgubny wpływ polityczny właścicieli banków inwestycyjnych w dziewiętnastym i dwudziestym wieku: przede wszystkim Rotszyldów w
Europie Zachodniej i Jaya Cooka oraz domu Morganów w Stanach Zjednoczonych.
Pod koniec dziewiętnastego wieku Morganowie przewodzili grupie nacisku, domagającej się od rządu skartelizowania gałęzi gospodarki, którymi byli
zainteresowani, a więc kolei i produkcji przemysłowej. Chodziło o ochronę przed konkurencją i wprowadzenie odgórnych ograniczeń na produkcję oraz
podniesienie cen.
W szczególności właściciele banków inwestycyjnych utworzyli grupę nacisku dążącą do skartelizowania banków komercyjnych. Pożyczki udzielane przez
niektóre banki komercyjne były oparte o ich własny kapitał oraz o pieniądze pochodzące ze sprzedaży certyfikatów depozytowych. Ale większość banków
komercyjnych, to „banki depozytowe”, których działalność opiera się na gigantycznym przekręcie: na przekonaniu większości klientów, że ich pieniądze
złożone w banku czekają na nich i będą im wypłacone na każde żądanie. Jeśli Jim na rachunku bieżącym w banku lokalnym ma 1000 dolarów, to myśli, że
stanowia one „depozyt płatny na żądanie”, to znaczy, że bank przyrzekł mu wypłacić 1000 dolarów w gotówce w dowolnym momencie, w którym Jim zechce
„swoje pieniądze wycofać”. Wszyscy Jimowie na całym świecie są święcie przekonani, że pieniądze, które złożyli w banku czekają tam na nich bezpieczne,
gotowe do wypłacenia na każde żądanie. Wyobrażają sobie rachunek bieżący w banku niczym kwit z przechowalni. Jeśli przed podróżą zostawili na
przechowanie krzesło, to oczekują, że będzie im ono wydane, gdy wrócą i przedstawią pokwitowanie. Niestety, jeśli potraktować banki jako rodzaj
przechowalni, to widać, że ich klienci są systematycznie oszukiwani. Pieniędzy, które złożyli w banku, bank nie ma.
Uczciwa przechowalnia robi wszystko, by powierzone swojej opiece przedmioty składować bezpiecznie w magazynie lub w podziemiach. Współczesne banki
działają jednak zupełnie inaczej. Jeszcze w siedemnastym wieku banki w Amsterdamie czy w Hamburgu działały jak przechowalnie i wszystkie
pokwitowania, jakie wystawiały, miały pokrycie w przechowywanych aktywach, czyli w złocie i srebrze. Takie uczciwe przechowywanie depozytu, lub
bankowość „rozliczeniowa”, nazywa się bankowością „ze stuprocentową rezerwą”. Od tamtego czasu banki notorycznie wydają pokwitowania magazynowe
(początkowo noty bankowe – „bank-noty”, obecnie potwierdzenia depozytu) bez żadnego pokrycia. Zasadniczo rzecz biorąc, są fałszerzami pokwitowań
magazynowych na gotówkę lub złoto. Pokwitowania te służą do regulowania zobowiązań, jakby były prawdziwymi, mającymi pełne pokrycie banknotami lub
rachunkami bieżącymi. Banki produkują pieniądze, stwarzając je dosłownie z niczego – obecnie na ogół w postaci potwierdzeń depozytowych, a nie
banknotów. Temu szwindlowi czy fałszerstwu nadaje się miano „systemu rezerw cząstkowych”, co oznacza, że depozyty bankowe mają pokrycie tylko w
niewielkim ułamku. (W chwili obecnej minimalna rezerwa ustalona przez System Rezerwy Federalnej wynosi w USA 10 procent.)
System rezerw cząstkowych
Przyjrzyjmy się, w jaki sposób funkcjonuje zasada cząstkowych rezerw, gdy nie ma banku centralnego. Zakładam Bank Rothbarda i inwestuję w niego 1000
dolarów (obojętne czy w złocie czy w papierach rządowych). Teraz „udzielam pożyczki” w wysokości 10000 dolarów komuś, kto ich potrzebuje na swoje
5 z 13
2009-11-07 11:15
179115077.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin