Jackson Brenda - Sekretny pamiętnik 03 - Niecodzienna propozycja.doc

(584 KB) Pobierz
Brenda Jackson

Brenda Jackson

 

Niecodzienna propozycja


PROLOG

Z dziennika Jessamine Golden

12 września 1910 roku

Kochany mój Dzienniczku,

dziś byliśmy z Bradem na pikniku nad jeziorem i tam, pod gałęziami wierzby, powiedział mi, że mnie kocha. Za­parło mi dech w piersi, a jego słowa dźwięczały mi w uszach i nic poza tym nie docierało do mnie. Ofiarował mi wisio­rek w kształcie serca otoczonego wiankiem róż. Na odwro­cie wygrawerowane były nasze inicjały, a Brad powiedział, ze ten podarunek zawsze będzie symbolem naszej miłości.

Jego słowa i ten prezent rozczuliły mnie do łez, a gdy wy­znałam mu, jak bardzo go kocham, wziął mnie w ramio­na i tak mocno przytulał, jakby już nie chciał mnie puścić. I całował mnie tak jakoś dziwnie, do tego stopnia mną to wstrząsnęło, że chciałam być z nim już na zawsze i zanie­chać wszelkiej myśli o zemście.

Ale to niemożliwe.

To, co między nami zaistniało, nie może długo trwać, choć pragnę tego ponad wszystko. Muszę jednak być uczci­wa zarówno wobec siebie, jak i tego mężczyzny. Brad jest człowiekiem odpowiedzialnym, postępuje zgodnie z za­sadami honoru, a ja przysięgłam dokonać zemsty, co jest sprzeczne ze wszystkim, czego strzeże człowiek, którego ko­cham.

Mój najdroższy dzienniku, mam straszny mętlik w gło­wie. Kobieta we mnie pragnie pocałunków Brada, dotyku jego rąk i wszystkiego tego, co sprawia, że czuję się tak, jak nigdy w życiu się nie czułam. Ta kobieta we mnie chce cie­szyć się tym, co właśnie dziś mi ofiarował - miłością, jakiej dotąd nie zaznałam i jaka przez wieki będzie trwać.

Nie wolno mi jednak zapomnieć, co winnam uczynić, by mój Ojciec spoczywał w spokoju.

Przysięgałam, że póki nie spełnię misji, jaką mam wy­konać, nie oddam serca żadnemu mężczyźnie. Ale jest już za późno. Gdy piszę te słowa, czuję żar miłości, jakim pro­mieniuje znajdujący się na moich piersiach wisiorek. Brad Webster odebrał mi serce, a ja miotam się między miłością a poczuciem obowiązku.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

                            -              Jesteś mi potrzebna, Alli.

Alison Lind zaparło dech w piersi. Uniosła głowę znad pliku dokumentów i napotkała wzrok Marka Hartmana, sadząc zresztą, że musiała się chyba przesłyszeć.

Serce jej drgnęło, bo jego oczy wyrażały coś więcej niż słowa, jakie wypowiedział. Jego ciemna karnacja, regular­ne rysy twarzy, sposób bycia - wszystko to sprawiało, że, jak uznała, był bardzo sexy. Dobrze zbudowany, musku­larny, wysoki, o głosie lekko zachrypniętym... Serce jej zaczęło mocniej bić.

Nabrała powietrza w płuca i wytrzymując jego spojrze­nie, zapytała niepewnym głosem:

                            -              Mogę ci w czymś pomóc?

                            -              Tak - odparł, siadając na brzegu biurka. - Możesz.

Szczyt marzeń, pomyślała ze wzrokiem weń utkwio­nym, starając się nic po sobie nie okazać i nie patrzeć na jego opięte dżinsami muskularne uda. Co niewątpliwie nie pozwalało jej się skupić, a słowa, jakie wypowiadał, dalekie były od tego, o czym marzyła. Prawdę mówiąc, wszystko świadczyło o tym, że jej fascynacja jest absolut­nie jednostronna. Do tej pory Mark zachowywał się tak, jakby w ogóle jej nie dostrzegał. Była dla niego tylko asy­stentką administracyjną.

Alli ponownie nabrała powietrza w płuca i zapytała:

                            -              No więc, w czym mogę ci pomóc?

                            -              Erika.

Alli zmarszczyła czoło.

                            -              Nie rozumiem, o co ci chodzi.

Erika miała zaledwie rok i była bratanicą Marka. Po ka­tastrofie samochodowej, w której zginęli jej rodzice, sąd przyznał Markowi opiekę nad dziewczynką. Była uroczym dzieckiem - wszyscy darzyli ją sympatią.

Po chwili namysłu Mark rozpoczął opowieść.

                            -              Gonię już resztkami sił i nie mam zielonego pojęcia, co robić...

Po jego powrocie do Royal w stanie Teksas, a było to przed dwoma laty, Mark zaczął prowadzić szkolenie przy­gotowujące ludzi do działań w obronie własnej, a ją, Alison, zatrudnił jako sekretarkę. Niebawem awansowała -pełniła już funkcję asystentki administracyjnej. Lecz tylko raz poczuła się potrzebna, gdy wezwał ją do swego gabi­netu, by omówić wspólnie jakiś ważny problem.

                            -              Jak ci chyba wiadomo - ciągnął, Alli zaś obserwowała, z jakim trudem zdobywa się na tę relację - pani Tucker, opiekująca się dotąd dzieckiem, wyjechała na Florydę, by zająć się starymi rodzicami. Miną zapewne miesią­ce, zanim tu powróci, jeśli w ogóle będzie mogła to zro­bić. Do tej pory nie udało mi się znaleźć odpowiedzialnej i kompetentnej opiekunki. Wczoraj miarka się przebrała - wpadłem niespodziewanie do domu i zastałem opiekunkę oglądającą jakiś serial, podczas gdy raczkująca Erika była już w patio, parę metrów od basenu. A tyle razy powtarza­łem tej kobiecie, by zamykała drzwi do patio, ale widocz­nie ma kłopoty z pamięcią.

Alli wolała nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby Erika wpadła do basenu, ale wiedziała, że Mark nie miał w tej kwestii wielkiego wyboru.

                            -              Musisz ją zwolnić - oświadczyła stanowczo Alli. Nie wyobrażała sobie bardziej bezmyślnej opiekunki.

                            -              Oczywiście - rzekł.

                            -              A kto dziś opiekuje się dzieckiem? - zapytała.

                                          -              Christine. Zastępowała czasem panią Tucker. Ale te­raz ma narzeczonego i woli z nim spędzać czas niż opie­kować się dzieckiem.

Alli skinęła głową. Przyjaźniła się z Christine, która przed paroma miesiącami zaręczyła się z Jake’em, kandy­dującym na stanowisko burmistrza, i nadzorowała jego kampanię wyborczą.

Spojrzała na Marka, napotkała jego wzrok.

              -              Wciąż nie wiem, jak mogę ci pomóc - powiedziała.

                            Patrzył na nią w milczeniu, i w miarę upływu czasu serce biło jej coraz mocniej.

                            -              Zdaję sobie sprawę - mówił - że moja prośba jest co najmniej niewłaściwa, ale ty jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać. Obserwowałem cię, jak odnosiłaś się do Eri­ki, gdy przyprowadziłem ją tutaj. Także do innych dzieci, których matki przychodziły do naszej firmy. Jesteś szczera, naturalna, Alli, i dzieci do ciebie lgną, nie mówiąc już o tym, że ja mam do ciebie pełne zaufanie.

Nie były to słowa, jakie pragnęła usłyszeć od ukocha­nego mężczyzny, ale lepsze to niż nic. Miał rację, tak ją oceniając. Umiała troszczyć się o dzieci. Wychowała się w domu bez ojca i miała siostrę Karę, siedem lat od siebie młodszą. Ojciec jej porzucił żonę i dwie córki - Alli miała wtedy dwanaście lat i potem nie lubiła wracać myślami do tych czasów. By związać koniec z końcem, matka Alli pra­cowała na dwóch etatach, toteż głównie ona opiekowała się młodszą siostrą. Matka zmarła tuż przed siedemna­stymi urodzinami Alison i obowiązek wychowania Kary spadł na nią. Cieszyła się, że Kara jest obecnie na drugim roku teksańskiego uniwersytetu w Houston.

                            -              Bo chcę cię prosić, żebyś została nianią Eriki.

                            Słowa Marka wdarły się w tok jej myśli, zamruga­ła oczami i spojrzała na niego, łudząc się, że słuch ją za­wiódł.

                            -              Co takiego? - zapytała.
Mark wytrzymał jej spojrzenie.

                            -              Proszę cię, byś została niańką Eriki - powtórzył. – Co oznaczałoby, gdybyś się zgodziła, przeprowadzkę na mo­je ranczo oraz...

                            -              Chwileczkę - przerwała mu wstając. - To absolutnie wykluczone. Przecież ja pracuję. Jestem twoją asystentką. Jestem tu potrzebna, no i...

Mark uniósł dłoń gestem, że wszystko rozumie.

                            -              Jeszcze bardziej byłabyś potrzebna na moim ranczu. A jesteś jedyną osobą, na której mogę polegać. Jedyną, której śmiało powierzyłbym opiekę nad Eriką. To, co stało się wczoraj, przeraziło mnie. Gdyby małej stała się jakaś krzywda, nie darowałbym sobie do końca życia.

Alli osłupiała. Ujrzała Marka z całkiem innej strony, ja­ko człowieka wrażliwego, czułego wujka. Gdy jego brat i bratowa zginęli tragicznie, Mark, wówczas dwudziestoośmioletni mężczyzna, był zupełnie nieprzygotowany do roli ojca, lecz bardzo się starał sprostać temu zadaniu. Nie ze wszystkim dawał sobie radę, i stąd ta zaskakująca proś­ba.

                            -              Studiuję informatykę i dwa razy w tygodniu muszę być na uczelni, w środy i czwartki.

-                     Żaden problem, w te dni ja będę w domu.

Paradoks, pomyślała Alison. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że musiałaby, na Boga, zamieszkać na ranczu. W domu mężczyzny, w którym jest zakocha­na! Jak ona to wytrzyma? Jak zniesie tę bliskość? Nawet wspólne przebywanie w firmie stanowiło dla niej problem, a co dopiero mieszkanie pod jednym dachem. Była u nie­go kiedyś, by podpisał jakieś dokumenty, wiedziała więc, że dom jest duży, więc właściwie przebywanie z Markiem w tym domu nie powinno być krępujące.

                            -              A co z moją pracą w firmie? - odważyła się zapytać.

                            -              Dam ogłoszenie o tymczasowym zatrudnieniu. A ty zarobiłabyś dwa razy więcej niż obecnie.

Allison spojrzała na niego zaokrąglonymi ze zdziwie­nia oczami.

                            -              Dwa razy więcej? - zapytała.

                            -              Dobrze usłyszałaś. Jako niańka Eriki zarobisz podwójną stawkę. Bo dla mnie opieka nad dzieckiem jest czymś bezcennym. A spokój ducha zawsze kosztuje.

Dwa razy tyle co tu? - myślała Alli. Westchnęła głośno. Jako asystentka zarządzania dostawała całkiem dobrą pen­sję, ale oczywiście dodatkowe pieniądze na kształcenie Ka­ry bardzo by się przydały. Siostra jej dostawała wprawdzie stypendium, lecz nie wystarczało ono jednak na wszyst­kie związane z nauką wydatki. Alison przez ostatnie dwa semestry musiała sięgnąć do swoich oszczędności, a jeśli wypadnie jakiś ekstra wydatek, będzie kłopot. Propozycja Marka zapobiegnie wielu problemom.

                            -              No i jeszcze premia - powiedział.
Znowu ją zaskoczył, wprawił w zdumienie.

                            -              Jaka premia?

                            -              Taka, że na początek, jako zaliczkę, dostaniesz tysiąc dolarów.

Oniemiała. Przez chwilę słowa nie mogła wykrztu­sić....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin