Flewelling Lynn - Księżyc zdrajcy 17 korekta.rtf

(25 KB) Pobierz

17. Pracowity czas dla Aleca

             

              „Uzbrój się w cierpliwość.” Alecowi wydawało się, że jedynym, co robili od chwili przyjazdu, było czekanie. Byli bezsilni wobec surowych zasad rządzących dyplomacją i powolnego tempa debat. Teraz, kiedy w końcu zaczęło dziać się coś interesującego, cierpliwość była ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę.

Następnego dnia wstał o świcie i wybrał się na przejażdżkę wokół miejskich murów. Wierzchołki gór unosiły się niczym wyspy ponad gęstą mgłą znad rzeki. Dobiegły go głosy pasących się nieopodal owiec i gęsi. Dojechawszy do Nha'mahat, zatrzymał się, by wymienić pozdrowienia z rhui'auros, który składał właśnie świeżą ofiarę dla smoków. O tej porze dnia stworzonka, niczym pierwsze jaskółki, całymi stadami szybowały w powietrzu dookoła wieży. Inne grzebały w miseczkach ustawionych w arkadach. Kilka sfrunęło lekko w jego kierunku i chłopak zamarł. Nie cieszyła go myśl o kolejnym bolesnym ugryzieniu, bez względu na to, jaką pomyślność miały przynieść.

Wracając przez Nawiedzone Miasto, minął Dom Filarów i z zaskoczeniem dostrzegł konia Nyala, karego wałacha z trzema białymi skarpetkami. Zwierzę pasło się w towarzystwie białego, krzepkiego rumaka. Alec miał oko do koni i w małej klaczce od razu rozpoznał wierzchowca, na którym lady Amali przeprawiała się przez góry.

Normalnie pojechałby dalej, jednak powodowany troską o Bekę ukrył i spętał Rączy Wiatr i szybko wślizgnął się do budynku.

Echo głosów otaczało go ze wszystkich stron, kierował się więc tymi najwyraźniejszymi. Zaprowadziły go do źródełek w centrum obszernego rozlewiska. W końcu trafił do położonego nieopodal małego, zarośniętego chwastami dziedzińca, gdzie mieszały się ze sobą dwa pełne skrajnie sprzecznych emocji głosy, pocieszającego kogoś mężczyzny i szlochającej kobiety. Chłopak podkradł się bliżej i wślizgnął za resztki gobelinów, które wciąż wisiały na skraju dziedzińca. Wyjrzał przez dziurę w tkaninie.

Amali siedziała na skraju wyschłej fontanny, twarz schowała w dłoniach. Nyal stał u jej boku i delikatnie gładził ją po włosach.

- Wybacz mi - powiedziała przez palce. - Ale do kogo miałabym się zwrócić? Kto inny zrozumie?

Mężczyzna przytulił ją i w tej właśnie chwili Alec go rozpoznał. Przystojną twarz Ra'basi przepełniał gniew, jakiego chłopak jeszcze u niego nie widział. Kiedy tamten się odezwał, jego głos był tak niski, że prawie niesłyszalny. Udało mu się usłyszeć jedynie słowa „cię skrzywdzić”.

Kobieta uniosła ku niemu twarz i złożyła dłonie w błagalnym geście.

- Nie! Nie wolno ci tak myśleć! Nigdy! Czasami jest w takiej rozpaczy, że ledwo go poznaję. Doszły nas słuchy, że nieopodal granicy Khatme opustoszała kolejna wioska. To zupełnie tak, jakby umierało również Akhendi!

Nyal wymamrotał coś, a ona w odpowiedzi pokręciła głową.

- Nie może. Ludzie się na to nie zgodzą. A on sam ich nie porzuci!

Faie odsunął się gwałtownie i cofnął o kilka kroków, wyraźnie zdenerwowany.

- Więc czego chcesz ode mnie?

- Nie wiem! - wyciągnęła ku niemu rękę. - Ja tylko... Chcę tylko wiedzieć, że wciąż jesteś moim przyjacielem. Kimś, przed kim mogę otworzyć serce. Czuję się taka samotna!

- Sama wybrałaś miejsce, do którego przynależysz - zripostował z goryczą, po czym złagodniał na widok nowego potoku łez.

- Jestem twoim przyjacielem, drogim przyjacielem - zapewnił ją, przygarniając do siebie i kołysząc delikatnie. - Zawsze możesz do mnie przyjść, talia. Zawsze. W zamian pragnę tylko odpowiedzi... Czy kiedykolwiek żałowałaś swojej decyzji? Chociaż trochę?

- Nie możesz mnie o to pytać - załkała, wtulając się w niego. - Nigdy, nigdy, nigdy! Rhaish jest całym moim życiem. Gdybym tylko potrafiła go przekonać.

Amali nie miała szans, by dostrzec, jak w odpowiedzi na jej słowa oczy mężczyzny wypełniła rozpacz. Alec jednak widział. Wstyd mu było, że podsłuchuje, poczekał więc aż para odjedzie i sam wyruszył do domu.

Kiedy dotarł na miejsce, Seregil i pozostali wyruszyli już na posiedzenie Iia'sidra. Sprawdził w pokoju, czy przyjaciel w ostatniej chwili nie pozostawił mu żadnych instrukcji. Nic nie znalazł.

Jednak kiedy szedł na dół do kuchni, zdał sobie sprawę, że przystanął pod drzwiami Torsina. Jego serce biło trochę szybciej niż normalnie. Wydawało się, że ten dzień będzie dla niego szczęśliwy, drzwi znów były uchylone.

Trudno mu było zignorować dziwne zachowanie wysłannika poprzedniej nocy, tym bardziej, że Seregil miał wątpliwości co do jego lojalności wobec królowej. Teraz to - otwarte drzwi były zbyt wielką pokusą, by zdołał się jej oprzeć.

Jeszcze raz rozejrzał się dookoła z poczuciem winy i odmówiwszy krótka modlitwę do Illiora, wślizgnął się do środka i zamknął drzwi.

Komnata Torsina była duża, z alkową w dalszym kącie. Pod oknem stało biurko, na wypolerowanym do połysku blacie ustawiono kasetkę na korespondencję, przybory do pisania i kilka schludnie ułożonych, zapieczętowanych zwojów.

Na wystrój składały się zwyczajne tutaj meble, łoże z cienkimi jak mgiełka zasłonkami, umywalnia, skrzynia na ubrania. Wszystko to wykonane w prostym, charakterystycznym dla Aurenfaie stylu - jasne drewno, prostota i czystość linii, dla podkreślenia inkrustowane ciemniejszym drewnem.

Czując się coraz bardziej winnym, pracował szybko. Przeglądał zawartość biurka i przedmioty leżące na wierzchu, skrzynię na ubrania i ściany za wieszakami. Nie udało mu się znaleźć nic wartego uwagi. Wszystko w tym pokoju było uporządkowane, drobiazgowe.

Ze szkatułki koło łóżka wyjął dziennik. W środku, swoim schludnym pismem, Torsin zawarł zwięzłą w słowach, ale dokładną relację z codziennych postępów. Pierwszy wpis pochodził sprzed około trzech miesięcy. Kiedy odkładał książkę na miejsce, upadła, ukazując najnowsze notatki, datowane na mniej więcej tydzień przed przybyciem Klii do Gedre. Chociaż zapis wciąż dało się odczytać, litery wyraźnie postawiono mniej starannie. Niektóre słowa wychylały się poza surowo ustalone linijki, inne poplamione były kleksami i smugami atramentu.

To przez chorobę - pomyślał. Przerzucał kartki wstecz, próbując domyśleć się z nich od jak dawna Torsina trawi choroba. Nagle z korytarza dobiegł go odgłos stawianych żwawo kroków.

Mimo że łóżka Aurenfaie były bardzo niskie, udało mu się bez większych problemów wsunąć pod mebel. Problemy zaczęły się dopiero, gdy zdał sobie sprawę, że w dłoni wciąż ściska dziennik.

Klamka uniosła się. Wstrzymał oddech, obserwując zza skraju narzuty wnętrze pokoju. Drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich para noszących wysokie buty nóg, po rozmiarze sądząc - kobiecych. Przeszła przez pokój i podeszła do biurka. Teraz rozpoznał jej chód, kuśtykała - to była Mercalle. Usłyszał cichy skrzyp uchylanego wieczka kasetki na listy i niemożliwy do pomylenia z niczym innym szelest przerzucanych papirusów.

Obrócił głowę i wyjrzał zza drugiej krawędzi łóżka. Dostrzegł dół torby na dokumenty zwisającej przy jej lewym udzie.

Mimo wszystko, chyba jestem tu jedynym szpiegiem - pomyślał i odetchnął, kiedy już wyszła. Kobieta przyszła tu, żeby odebrać dzisiejszą korespondencję.

Przypomniał sobie gdzie jest i znów otworzył książkę. Pierwsze oznaki osłabienia Torsina w jego piśmie dało się dostrzec na kilka tygodni przed przyjazdem Klii. Rozmyślając nad tym, wrócił do ostatnich wpisów. Streszczenia obrad z poprzedniego dnia: „U.S. Zachowuje powściągliwość, pozwala, by to L. wnosił sprzeciw...” - Alec uśmiechnął się kwaśno. A czego innego oczekiwał? - „Spotyka się z Viresse. Spiskuje przeciw księżniczce?”

Pozycja, w jakiej się znajdował, pozwalała mu spojrzeć na pomieszczenie z innej perspektywy. Stąd mógł dostrzec starannie wypolerowane buty ustawione w rzędzie koło skrzyni na ubrania i ściśle złożone fałdy na rąbku szlafroka wiszącego na ścianie.

Seregil powiedział mu kiedyś, że jedno spojrzenie na czyjś pokój powie o jego mieszkańcu więcej niż godzinna rozmowa. Zważywszy na osobę, od której to usłyszał, wtedy uznał te słowa za zaskakujące. Każda przestrzeń, jaka dostawała się w posiadanie jego przyjaciela, szybko pogrążała się w całkowitym chaosie. Pokój Torsina krzyczał wprost: „porządek!”. Wszystko leżało na swoim miejscu, w zasięgu wzroku nie znajdowało się nic, co nie pasowałoby do reszty.

Kiedy wychodził spod łóżka, zauważył błysk czerwieni pośród popiołu na palenisku, tuż poniżej metalowych prętów rusztu. Gdyby stał, nie dostrzegłby tego. Podczołgał się w tamtą stronę i znalazł na wpół spalone resztki małego, jedwabnego frędzla. W ciemną czerwień wpleciono kilka niebieskich włókien. Nie sądził, by Torsin miał kiedykolwiek ubrania z takimi ozdobami, jednak pośród Aurenfaie były one bardzo popularne jako wykończenie peleryn i tunik.

I sen'gai.

Ostrożnie wyjął strzępek materiału, serce znów biło mu jak szalone. Zarówno rozmiar, jak i barwy pasowały do lamówki nakryć głowy klanu Viresse. Ktoś próbował je zniszczyć, jednak zanim ogień zdążył strawić je do końca, wypadło przez kraty rusztu.

Nikomu więc nie będzie tego brakowało - stwierdził, chowając zetlone resztki do sakiewki przy pasie. Resztę poranka spędził kręcąc się bez celu na skraju tupa Khatme. Miał nadzieję, że spotka kogoś, kto nieświadomie powie mu coś interesującego.

Zazwyczaj świetnie radził sobie z takimi sztuczkami, tym razem jednak mu się nie poszczęściło. Kiedy tylko zbyt głęboko zapuszczał się w dzielnicę, zewsząd dobiegały go szepty i słowo „garshill”. Ostrzegały go przed dalszą wędrówką.

Może zużyłem całe swoje szczęście dziś rano? - myślał sfrustrowany.

Na żadnej z ulic, które zdołał spenetrować, nie dostrzegł charakterystycznych dla faie grupek ani punktów, w których się spotykają. Z okien i balkonów śledziły go nieprzyjazne, pokryte tatuażami twarze, by zniknąć już po chwili. Najwyraźniej nikt nie miał tu czasu na picie czy gry. Z drugiej strony ich gospody, aprobujące izolację, mogły po prostu znajdować się w głębi dzielnicy, z dala od wścibskich, niegodnych oczu. W południe wreszcie się poddał i ruszył w stronę domu. Jednak już po minięciu kilku kolejnych zakrętów zorientował się, że znów się zgubił.

- Na Palce Illiora! - wymamrotał, gniewnie spoglądając na podobne do siebie ściany i odrzwia.

- Bluźnierstwo ci nie pomoże, mieszańcu. Tu musisz używać prawdziwego imienia Zwiastuna Światłości.

Kilka jardów dalej pojawiła się Khatmejka. Spod obszernego sen'gai wyzierała beznamiętna, wytatuowana twarz. Nie nosiła ciężkiej biżuterii, którą Alec kojarzył już z klanami. Zamiast tego jej tunikę ozdabiały rzędy srebrnych koralików, przypominających kształtem owoc granatu.

- Nie chciałem okazać braku szacunku - odparł. - I oszczędź sobie proszę wysiłku używania magii, zgubiłem się sam, bez niczyjej pomocy.

- Obserwowałam się przez cały ranek, mieszańcu. Czego tu chcesz?

- Byłem po prostu ciekaw.

- Kłamiesz, mieszańcu.

Czyżby Khatme rzeczywiście potrafili czytać w myślach? Czy po prostu to ja wyglądam na tak winnego, jak się czuję? Przybrawszy najbardziej odważny wyraz twarzy, na jaki go było stać, odparł:

- Proszę o wybaczenie, Khatme. Po prostu my, Tir, mamy nawyk tak robić, gdy to, co czynimy, nie powinno interesować nikogo innego.

- Czyżbyście więc mieli etykietę obłudy? Naprawdę interesujące.

Zdawało mu się, że cień uśmiechu przekształcił czarny wzór na jej policzku.

- Mówiłaś, że mnie obserwowałaś. Ja jednak cię nie dostrzegłem - odciął się. - Czyżbyś mnie szpiegowała?

- A czy ty, mieszańcu, szpiegowałeś lorda Torsina, kiedy ten ostatniej nocy przyszedł tu na prośbę naszego khirnari?

Nie mógł temu zaprzeczyć.

- To cię nie dotyczy. Ponadto nazywam się Alec í Amasa, nie “mieszaniec”.

- Wiem. Wróć po swoich śladach. - Zanim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, już jej nie było. Rozpłynęła się w powietrzu niczym dym.

- Wróć po śladach? - utyskiwał. - A co innego niby robiłem?

O dziwo, tym razem udało się i już wkrótce znalazł się w znajomej okolicy, blisko sali obrad Iia'sidra. Nie mając lepszego zajęcia, wszedł do środka i po cichu usiadł w kącie. Obserwował twarze zgromadzonych, najpilniej jednak przyglądał się Torsinowi. Kiedy rada rozeszła się na czas południowego posiłku, udało mu się przyciągnąć uwagę Seregila. Gestem kierując na zewnątrz, szybko zaprowadził go w jedną z pustych bocznych uliczek.

- Odkryłeś coś w tupa Khatme? - spytał przyjaciel z nadzieją.

- Cóż, nie. Nie tam. - Przygotowany na krytykę, szybko zdał relację z jego odkrycia w komnacie Torsina. W tym momencie nie pamiętał o spotkaniu Amali i |Nyala, którego był świadkiem.

Tamten wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, po czym wyszeptał:

- Włamałeś się do pokoju Torsina? Na Jaja Bilairy'ego, przecież kazałem ci czekać!

- Owszem, ale gdybym cię posłuchał, nie mielibyśmy tego, prawda? - Pokazał mu sznureczek w barwach Viresse. - Co się z tobą dzieje? Członek delegacji Klii wykrada się na schadzki z wrogiem, a ty każesz czekać? Gdybyśmy byli w Rhiminee, ty sam byś tam był poprzedniej nocy!

Przyjaciel gapił się na niego chwilę i w końcu pokręcił głową.

- Tutaj to co innego. Tu naszym przeciwnikiem nie są Plenimaranie. Aurenfaie to sprzymierzeńcy Skali, nawet jeśli nie w rzeczywistości, to w sercu. Przecież nie szykują zamachu na księżniczkę. A sam Torsin?

- Ale to może być dowód jego podwójnej lojalności, którego szukała Klia.

- Sam się nad tym zastanawiałem. Torsin nie wkradałby się w łaski Ulana z samej tylko sympatii. Obawia się, że przez sprzeciw wobec Viresse możemy wszystko stracić. Nie dostaniemy Gedre, na dodatek utracimy port w Viresse. Mimo to, jeśli działał bez jej wiedzy...

- Jak zachowywał się na posiedzeniu?

- Masz na myśli winne spojrzenia czy potajemne skinienia? - spytał Seregil z krzywym uśmieszkiem. - Z tego, co widziałem, nic. Jest jeszcze opcja, której nie braliśmy pod uwagę. On sam działa w imieniu księżniczki, a pozostali mają o tym nie wiedzieć.

- Cóż, wracamy do pierwszej kwestii. Co robimy?

Jego przyjaciel wzruszył ramionami.

- Jesteśmy Obserwatorami. Będziemy obserwować.

- A skoro mowa o obserwowaniu, dzisiaj rano znów widziałem razem Nyala i Amali.

- O? - to wyraźnie przyciągnęło jego uwagę. - Co robili?

- Ona martwiła się o męża, postanowiła zwierzyć się z tego Nyalowi.

- Dawniej byli kochankami. Najwidoczniej wciąż łączy ich jakaś więź - stwierdził faie. - Co ją tak zmartwiło?

- Nie usłyszałem wszystkiego, wydaje mi się jednak, że obrady mają zły wpływ na Rhaisha.

Seregil zmarszczył brwi.

- To niedobrze, potrzebujemy go silnego. Sądzisz, że Amali i Nyal dalej mają potajemny romans?

Chłopak cofnął się myślami do porannej sceny. Amali ciasno przytulona do wysokiego Ra'basi, gniew, który pojawił się na twarzy tamtego na najmniejszą nawet wzmiankę o krzywdzie, jaka mogłaby ją spotkać.

- Nie wiem.

- Chyba najwyższy czas, żebyśmy zbadali tę sprawę. I to nie tylko dla dobra Klii. Chodź, przekonamy się, czy Adzriel wie o tym coś więcej niż nam wyjawiła.

 

Znaleźli ją siedzącą w swoim colos, w towarzystwie męża.

- Nyal i Amali? - zachichotał Saaban, kiedy Seregil poruszył ten temat. - Czyżbyście chodzili na plotki do tawern?

- Nie do końca - ten pokręcił głową. - Ja sam słyszałem trochę plotek, a Nyal ostatnio dużo uwagi poświęca Bece Cavish. Jeśli ją zwodzi, mam zamiar zareagować.

- Byli kochankami nim związała się z Rhaishem í Arlisandin - wyjaśniła Adzriel. - Smutna historia, materiał na balladę.

- Co się wydarzyło?

Wzruszyła ramionami.

- Sądzę, że poślubiając khirnari swojego rodu zamiast obcego, wybrała obowiązek ponad miłość. Wiem jednak, że pokochała Rhaisha na swój sposób, jest jej drogi. Nyal jest tym, który cierpi z powodu jej decyzji. Wydał mi się typem człowieka, który kocha wytrwale, nawet jeśli jego miłość została odrzucona. Być może Bece uda się wyleczyć jego serce.

- Jeśli tylko w zamian jej serce nie zostanie złamane. Rhaish coraz bardziej się starzeje. Czy wszystko z nim dobrze?

- Sama się nad tym zastanawiałam. Nie wygląda najlepiej, bez wątpienia przez stres i wysiłek związany z negocjacjami.

- Zaznał też o wiele więcej bólu i żalu niż powinien - dodał Saaban. - Dwukrotnie patrzył na śmierć żony, pierwsza nie mogła mieć dzieci, druga zmarła w połogu, razem z ich dzieckiem. Teraz właśnie Amali nosi w sobie ich pierwsze dziecko. Już samo to by wystarczyło. Jednak będąc khirnari i tak jak on musieć patrzeć na cierpienie własnych ludzi... Mogę sobie tylko wyobrażać, jak wielką troską obciąża to jego umysł. Sądzę, że Amali jedynie wykorzystała Nyala jako kogoś, komu może się wyżalić i wypłakać na ramieniu.

 

- Starałem się go nie lubić, ale muszę przyznać, że nie usłyszałem o nim złego słowa - wymamrotał Seregil, kiedy wracali do swojej komnaty.

- Kogo? Khirnari Akhendi?

- Nie, Nyala. Taka troska o ukochaną, która go opuściła, jest oznaką siły. Jest o wiele silniejszy niż ja.

Alec pozwolił sobie na pełen zadowolenia uśmieszek.

- A widzisz? Wiedziałem, że się co do niego mylisz.

 

 

Ukryta w cieniu Amali skuliła się przy oknie sypialni. Walczyła ze łzami, słyszała jak Rhaish znów rzuca się we śnie. Nigdy nie mówi jej, o czym śni. Z nocy na noc sny stawały się coraz gorsze, pocił się i jęczał. Gdyby go obudziła, krzyczałby, patrząc na nią oślepłymi, zmąconymi szaleństwem oczami.

Amali nie był obcy strach. Patrzyła, jak jej rodacy będący na skraju śmierci głodowej musieli opuścić znajome ziemie. Żyli niczym żebracy w kolejnych miastach i miasteczkach rozrzuconych po ziemiach Akhendi. Pozwoliła, by Nyal stłumił jej obawy, na krótko. On chciał jednak zabrać ją ze sobą, by ponownie żyć jako teth'brimash. To właśnie Rhaish ją wtedy ocalił. Podniósł ją z upadku, sprawił, że znów mogła poczuć dumę płynącą z noszenia sen'gai swojego ludu. Teraz jej rodzice i bracia jedzą przy stole khirnari, a ona sama nosi pod sercem potomka głowy klanu. Zanim przybyli Skalańczycy, niszcząc wszelką nadzieję, czuła się bezpieczna. Teraz jej mąż krzyczy obłąkańczo przez sen.

Z wywołanym poczuciem winy dreszczem dotknęła schowanego w kieszeni nocnej koszuli amuletu. Nyal dał jej go, prosząc, by go naprawiła. Nie należał do niego, jednak łączył ją z nim, stanowił wymówkę do następnego spotkania. Musnęła palcami toporny węzeł bransoletki – dzieło dziecka, ale skuteczne. Kiedy przybyli do Domu Filarów i podawał jej amulet, jego palce delikatnie otarły się o wierzch jej dłoni.

Pozwoliła sobie na luksus rozkoszowania się tym wspomnieniem. Ten jeden dotyk i to, co nastąpiło potem. Jego palce w jej włosach, obejmujące ją ramiona. Wtedy, na krótką chwilę, odgrodził ją od wszelkich jej obaw, łez i trosk. To nie Nyala pragnęła teraz tak rozpaczliwie, tylko uczucia spokoju, które jej ofiarowywał. Jednak zawsze na zbyt krótko.

Włożyła czar z powrotem do kieszeni. Był jej talizmanem, który pozwoli jej znów poczuć ten spokój, kiedy tylko będzie tego potrzebować. Osuszając własne łzy, poszukała miękkiej szmatki, by móc otrzeć czoło ukochanego.

 

 

 

Niestety na następny rozdział chyba będziecie musieli chwilę zaczekać. Z góry przepraszam za zwłokę.

ciri134

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin