Komuda Jacek - Czarna Cytadela.txt

(47 KB) Pobierz
Autor: Jacek Komuda
Tytu�: Czarna Cytadela

Z "NF" 5/91

Nades�ane na konkurs "Fantastyka'90"


Wysokie, letnie s�o�ce schowa�o si� za welonem chmur, 
p�yn�cych od wschodu. Na r�wninie, urozmaiconej k�pami 
krzew�w i wst�g� lasu na horyzoncie, panowa�a cisza. Suche 
trawy nadal trwa�y w bezruchu, nie szele�ci�y li�cie drzew. 
Tylko �ar zel�a� nieco.
   R�enie koni zburzy�o martwot� krajobrazu. Po drodze, 
przebiegaj�cej poprzez trawiasty p�askowy�, jecha�o wolno 
kilku ludzi. Ko�ysali si� sennie w takt ko�skich krok�w. 
Wszyscy, a by�o ich sze�ciu, rozgl�dali si� uwa�nie nie 
bacz�c na pot, sp�ywaj�cy z cz�.
   Pierwsza pi�tka nosi�a na sobie lekkie karacenowe zbroje, 
stanowi�ce jednak �wietne zabezpieczenie przed uderzeniami 
mieczy i topor�w. Jako bro� mieli d�ugie, proste miecze i 
topory osadzone na stalowych r�koje�ciach. Przy ka�dym z 
siode� wisia� te� ostry nadziak i pi�knie rze�biona, stale 
naci�gni�ta kusza. Tylko je�dziec w bia�ej opo�czy, 
pod��aj�cy z ty�u, nie mia� �adnej broni.
   Nagle jed�cy na przedzie zatrzyma� konia. Rozejrza� si�, 
zakl�� g�o�no i zwr�ci� do nadje�d�aj�cych kompan�w zm�czon� 
twarz.
   - Co si� sta�o? - zapyta� wysoki rycerz, zbli�ywszy si� 
do niego.
   - Chyba zgubili�my drog�. Jeste� pewien, Revorze, �e 
dobrze jedziemy?
   - Nie mam poj�cia.
   Do przodu wysun�� si� ros�y m�czyzna o spalonej s�o�cem 
twarzy. Przez chwil� sta�, zapatrzony w widnokr�g, w ko�cu 
westchn�� ci�ko.
   - Jeste� durniem, Revorze. Nie poznaj� tej okolicy. To 
nie ta droga.
   - No tak! - zakrzykn�� pierwszy z rycerzy. - I co teraz? 
B�dziemy musieli zawr�ci�. Nie mog�e� powiedzie� tego 
wcze�niej? Tyle mil jazdy w takim upale.
   - W dodatku zanosi si� na burz� - uzupe�ni� Revor. - 
Erlofie, to Arstat chcia�, aby�my skr�cili. Twierdzi�, �e w 
okolicy musi by� inna droga.
   - Nie czas na spory. Jedziemy dalej, czy wracamy?
   - A co powie nasza pi�kno��? - zapyta� Arstat. - Zawsze 
powtarzam, �e kobiety przynosz� nieszcz�cie.
   Ostatni je�dziec przybli�y� si�, odrzuci� bia�y, 
chroni�cy przed s�o�cem kaptur i ciemne w�osy rozsypa�y si� 
po jego ramionach.
   - Przesta�cie - powiedzia�a dziewczyna. - K��cicie si� od 
pocz�tku podr�y. Najpierw o podzia� �up�w, a teraz o 
wyb�r w�a�ciwej drogi. Po c� w�a�ciwie wyje�d�ali�my z 
Cannavae?
   - No tak - westchn�� Erlof. - A gdyby twierdza zosta�a 
zdobyta? Dali�my wprawdzie dobr� nauczk� tym dzikusom z 
Birvannt, ale Alaryk zamierza ruszy� na wsch�d. My�la�a�, �e 
pozwol�, aby� zosta�a na granicy? I to w tak s�abo 
umocnionym grodzie? Wybij to sobie z g�owy! Musz� odwie�� 
ci� do twego ojca.
   - A tak�e �upy, kt�re zgarn��e� na tej wyprawie - Revor 
odkr�ca� ze swego naplecznika wysokie skrzyd�a z orlich pi�r 
osadzonych w metalu. - Ci�ko mi nosi� to �elastwo - doda� - 
upa� coraz wi�kszy.
   - Wi�c co robimy? - zapyta� kto� z ty�u.
   Na wschodzie pociemnia�o. Zbli�a�a si� niska, ciemna 
chmura.
   - Niech decyzj� podejmie nasz dow�dca - zaproponowa� 
Revor.
   Erlof z w�ciek�o�ci� wyci�gn�� zza pasa bu�aw�.
   - S�uchajcie mnie, zgrajo �ajdak�w - rzuci�. - Zbli�a si� 
burza, a my nie mamy schronienia. Ta droga prowadzi w stron� 
lasu. Pojedziemy tam - rozkaza� i ruszy� z miejsca, a 
pozostali pod��yli za nim. Chwil� jechali szybko, potem 
zm�czone konie zwolni�y. Las zbli�a� si� powoli; na 
horyzoncie b�ysn�o, po czym rozleg� si� os�abiony 
odleg�o�ci� grzmot - pierwsze ostrze�enie. Upa� i duchota 
jeszcze wzros�y, a oni uparcie pod��ali naprz�d. Erlof 
zbli�y� si� do dziewczyny.
   - Jeste� zm�czona?
   Odwr�ci�a do� zagniewan� twarz. Milcza�a.
   - Uspok�j si�! - wykrzykn��. - Wiesz dobrze, �e nie 
mo�esz zosta� ze mn�. Po co tu przyje�d�a�a�? Narazi�a� mnie 
na kpiny! Dow�dca chor�gwi narodowego autoramentu nie mo�e 
wytrzyma� miesi�ca bez narzeczonej. Jak wygl�dam w oczach 
Alaryka? Co on teraz o mnie pomy�li? - grom zawt�rowa� jego 
s�owom. 
   Gigantyczna b�yskawica przeci�a p� nieba. Dziewczyna 
pisn�a i przywar�a do napier�nika m�czyzny. Burza wisia�a 
w powietrzu. Ci�kie, czarne chmury zasnu�y widnokr�g, nadal 
jednak nie czu�o si� najs�abszego podmuchu wiatru.
   - Hej! - zawo�a� nagle jad�cy na przedzie Arstat. - Co� 
widz�! Sp�jrzcie w kierunku lasu!
   - To zamek - zacz�� rycerz zwany Hellegrenem.
   - Raczej ruiny - przerwa� Arstat. - Ruiny starej fortecy.
   Ponaglili zm�czone konie i po kilku chwilach po�r�d 
g�stwiny zarysowa�o si� wynios�e wzg�rze, zwie�czone szar�, 
wysmuk�� budowl�. Podjechali jeszcze bli�ej i dostrzegli 
zarysy zniszczonych mur�w, zabudowania strasz�ce czerni� 
pustych okien, a tak�e wysok�, poszczerbion� wie��. Martwa 
cisza i spok�j panowa�y nad tym rumowiskiem. Tylko wysoko w 
g�rze niebo ciemnia�o od chmur nadci�gaj�cej nawa�nicy.
   - Ruiny twierdzy - przem�wi� Thrvald. - Mieli�cie racj�.
   Wjechali w las. Wzg�rze wznosi�o si� w pewnej odleg�o�ci 
i jad�c w jego kierunku widzieli tylko niewyra�ny zarys 
mi�dzy drzewami.
   Ciemnia�o ju�, gdy wynurzyli si� spod zielonego 
sklepienia. Stoki wzg�rza porasta� g�sty las, ponad murami 
twierdzy wznosi�y si� te� korony drzew rosn�cych na 
wewn�trznym dziedzi�cu. Zatrzymali si� obok w�skiej, 
zaro�ni�tej dr�ki.
   - Nie wiedzia�em, �e w tej okolicy znajduj� si� takie 
budowle - odezwa� si� Erlof. - Dziwne, �e nikt nie odbudowa� 
tej cytadeli. Potrzebujemy przecie� tutaj takich fortec. 
Ciekawe, kto j� zbudowa�.
   Nowy grzmot wstrz�sn�� powietrzem. Zrobi�o si� jeszcze 
ciemniej.
   - Tutaj niebezpiecznie - rzek� Erlof. - A ten zamek jest 
tylko cz�ciowo zburzony. Za mn�! - rozkaza� i ruszy� pod 
g�r�.
   Arstat zbli�y� si� do Hellegrena.
   - Nie podoba mi si� to miejsce - mrukn�� cicho. - Ta 
cytadela nie zosta�a z pewno�ci� zbudowana przez 
Paleodyjczyk�w. Jedynie na tych kresach spotyka si� podobne. 
Nie ciesz� si� dobr� s�aw�.
   - To tylko legendy - powiedzia� Hellegren. - Ludzie w 
tych stronach s� bardzo przes�dni.

Gdy dotarli na szczyt wzniesienia czarne chmury ca�kowicie 
obj�y niebo, a cz�ste b�yskawice rozja�nia�y ich spl�tane 
k��by. Przed grupk� je�d�c�w rozpo�ciera�a si� stara, 
zniszczona brama. W�skie strzelnice zia�y pustk� i 
zapomnieniem, przej�cie za� nie by�o niczym przegrodzone. 
Przejechali pod �ukowym sklepieniem i zatrzymali si� na 
pop�kanych p�ytach dziedzi�ca poro�ni�tego drzewami. Erlof 
wskaza� w g��bi pomi�dzy kolumnami czarny prostok�t wej�cia. 
Odkryli spor� wn�k� w �cianie s�siedniego budynku, uwi�zali 
w niej konie i zanim pierwsze krople deszczu spad�y na 
ziemi�, przekroczyli otw�r wej�ciowy.
   Byli w ciemnym pomieszczeniu, z widocznym zarysem pn�cych 
si� w g�r� schod�w. W �cianach widnia�y przej�cia do 
s�siednich komnat; ich ciemne i wilgotne wn�trza nie 
poci�ga�y nikogo, tote� wspi�li si� na pi�tro. Dopiero teraz 
wida� by�o jak wielka jest cytadela. Wyposa�enie komnat 
strawi� czas, mury zachowa�y si� w lepszym stanie. Pod 
butami chrz�ci�y jednak kamyki i gruz odpad�y ze strop�w, w 
pod�odze otwiera�y si� dziury i szczeliny, ods�aniaj�c 
le��ce ni�ej pokoje. Trzeba by�o nie lada uwagi, by nie 
zgubi� si� w tym kamiennym labiryncie.
   W pustych salach s�ycha� by�o po�wistywanie wiatru, a 
potem tak�e szmer wody, albowiem na dworze zacz�o pada�. 
Przeszli przez korytarz o �cianach pokrytych sp�owia�ymi 
malowid�ami i znale�li si� w rozleg�ym pomieszczeniu. W 
otworach po wybitych oknach widnia�y szarpane wiatrem fale 
deszczu. Erlof powi�d� wzrokiem po �cianach i zauwa�y� 
wmurowane kamienne tablice pokryte napisami w nieznanym 
j�zyku. Zdecydowa�, i� zatrzymaj� si� w�a�nie tutaj.
   Hellegren i Revor odeszli po �ywno�� pozostawion� w 
jukach wierzchowc�w, Erlof za� zdj�� i cisn�� na ziemi� 
pancerz opatrzony, tak samo jak u towarzyszy, par� 
pot�nych, z�oconych skrzyde�. Po namy�le odkr�ci� je, za� 
zbroj� za�o�y� z powrotem, po czym usiad� na rzuconej 
niedbale sk�rze.
   B�ysn�o. G�uchy huk zatrz�s� murami. Dziewczyna drgn�a 
i przysiad�a obok.
   - Straszne miejsce - szepn�a. - W dodatku ta burza.
   - Nie przesadzaj, Dyano.
   Wsta� i podszed� do okna. Ulewa zel�a�a nieco. 
Wida� by�o mglisty zarys wie�y, a obok mokr� �cian� 
pop�kanego muru. Dalej brama. Nagle zadudni�y kroki 
powracaj�cych kompan�w. Odwr�ci� si�.
   - Tu nie da si� rozpali� ognia - powiedzia� Revor. - 
Przynie�li�my to, co mo�na zje�� i bez niego - poda� Dyanie 
wo�owy udziec, a na pod�odze postawi� buk�ak z winem.
   Arstat si�gn�� do swego worka i wydoby� ciemn�, oplatan� 
butelk�. Wla� do gard�a du�� porcj�, po czym mlasn��.
   - Nie ma jak gorza�ka - mrukn��. - Ale najlepiej smakuje 
na polu bitwy - rozsiad� si� na resztce marmurowej kolumny. 
Ukrywa� niepok�j, staraj�c si�, by w jego ruchach nie by�o 
�ladu niepewno�ci i uwa�nie obserwowa� otoczenie.
   Burza ucich�a i chocia� dzie� mia� si� ju� ku ko�cowi, 
poja�nia�o. Na niebie ukaza� si� b��kit, z drzew skapywa�y 
krople wody, bursztynowo-z�ote blaski rozja�nia�y li�cie. 
S�oneczna tarcza pojawi�a si� na chwil� i zaraz schowa�a si� 
za brzegiem sp�aszczonej chmury, wyp�ywaj�cej zza horyzontu. 
Deszcz mia� jeszcze pada�.
   Erlof otar� usta wierzchem d�oni. Wsta� sko�czywszy 
posi�ek i podszed� do Arstata zaj�tego napisami wyrytymi w 
kamieniu.
   - Chyba zostaniemy tu na noc - powiedzia�. - Za par� 
godzin b�dzie ciemno. I tak nie dojechaliby�my do Wysokich 
Wie� przed wschodem s�o�ca.
   Stary wojownik spojrza� dow�dcy prosto w oczy.
   - Nie radz� - ostrzeg�. - Nie podoba mi si� to miejsce.
   - Zn�w zaczynasz - rzuci� Thorvald. - Do�� mam twoich 
przes�d�w!
   - Dobrze, dobrze - rzek� Arstat i rozgniewany odwr�ci� 
si� ku napisom. Erlof tak�e przygl�da�  si� im w zadumie. 
   - Dziwny alfabet - mrukn��. - To nie s� nasze litery. 
Potrafisz to przet�umaczy�?
   Stary rycerz pokr�ci� g�ow�.
   - Kiedy� widzia�em ju� takie napisy - rzuci� cicho - ale 
nie wiem gdzie. Ty...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin