NIEZALEŻNOŚĆ num168.doc

(57 KB) Pobierz
NIEZALEŻNOŚĆ

NIEZALEŻNOŚĆ

Dziennik NSZZ SOLIDARNOŚĆ – Region Mazowsze             

NR-168              Poniedziałek              09.11.1981r.

NUMER OSTATNI

 

DLACZEGO?

Dziś po raz ostatni wydajemy nasze pismo.

              Decyzję o rozwiązaniu podjęliśmy na skutek czwartkowej uchwały Zarządu, w myśl której „Niezależność” miałaby ukazywać się dwa razy w tygodniu.

              Na ostatnim posiedzeniu Zarządu Janusz Onyszkiewicz poinformował zebranych o opracowanym przez siebie programie usprawnienia informacji w Regionie. Przedstawiony przez niego program zawierał m.in. naszą ofertę. Proponowaliśmy w niej przekształcenie „Niezależności” w wychodzące co drugi dzień pismo o profilu publicystycznym. Wypracowana w ciągu ostatnich miesięcy formuła wydań podwójnych, w których prócz informacji bieżących zamieszczaliśmy dłuższe artykuły, wywiady, reportaże, umożliwiała nam płynne przeprofilowanie pisma. Zmiany dotyczyły głównie sposobu podawania informacji – i tu chcieliśmy dokonać podziału zadań między „Wiadomości Dnia” a „Niezależność”. „Wiadomości Dnia” pozostałyby codziennym pismem informacyjnym, „Niezależność” nastawiłaby się na informacje zbiorcze z kilku dni serwowane wybiórczo zależnie od ich wagi. W dni, w które nie wychodziłaby „Niezależność” planowaliśmy wydawanie postulowanej przez Zarząd gazetki ściennej. Do uruchomienia jej poczyniliśmy już przygotowania. Początkowo – z przyczyn technicznych – ukazywałaby się raz w tygodniu – we wtorki, drukowana z zaoszczędzonej przez nas puli papieru (przy nowej formule „Niezależność” zamiast siedmiu kartek tygodniowo zużywalibyśmy tylko sześć).

              Propozycji naszej, jak również innych propozycji Onyszkiewicza, Zarząd nie przyjął. Postanowił jedynie bez podawania jakichkolwiek racji, że „Niezależność” ukazywać się będzie dwa razy w tygodniu. Podejmując tę decyzję nie próbowano nawet zapoznać się z naszym zdaniem, nie zapytano, czy redakcja jest w stanie przestawić swoją pracę, nie powiedziano, na czym uchwalona przez zarząd formuła pisma ma polegać.

              Decyzję Zarządu zmieniającą częstotliwość ukazywania się „Niezależności” rozumieć można dwojako: albo wynikała ona z troski o poprawienie informacji w regionie i miała na celu świadomą zmianę formuły pisma w określonym kierunku, albo chodziło po prostu o związanie nam rąk przez wprowadzenie zakazu częstszego niż dwa razy w tygodniu wydawania pisma.

              Tryb, w jakim decyzję tę podjęto (brak jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji nad proponowaną przez Zarząd formułą „Niezależności” – nie padł ani jeden głos w tej sprawie) i automatyczne przegłosowanie wniosku, co do częstotliwości ukazywania się wskazuje, że na decyzji tej nie zaważyły żadne względy merytoryczne, że był to jedynie cios wymierzony w pismo i jego redakcję.

              Interpretację tę potwierdza również odrzucenie przez Zarząd zawartej w programie J. Onyszkiewicza propozycji przeprowadzenia ankiety na temat odbioru obu pism: „Wiadomości Dnia” i „Niezależności” i złożonej przez nas oferty wydawania gazety ściennej. Odrzucenie pierwszej z tych propozycji oznacza po prostu nieliczenie się władz Związku z opinia czytelników. Odrzucenie drugiej wskazuje, że głosującym przeciwko niej członkom Zarządu nie zależy na poprawie informacji w Regionie. Gazeta ścienna to eksperyment, który po kilku udanych próbach mógłby zaistnieć jako znakomite źródło propagandy związkowej, przydatnej zwłaszcza przy przeprowadzaniu akcji protestacyjnych. Dawałby on szansę szybkiego oplakatowania miasta dużą ilością afiszy z bieżącą informacją czytelną z większej odległości.

              Zignorowanie tych trzech projektów daje podstawy do stwierdzenia, że decyzje Zarządu nie miały na względzie jakkolwiek pojętego interesu Związku.

              Potwierdza to kontekst, w jakim decyzje te zapadły. Sytuacja nie była nowa. Ostatnie obrady Zarządu utrzymane były w stylu, który panował na nich od dawna. Opisaliśmy go w 155 numerze „Niezależności”, w artykule pt. „Uwaga – chory region”.

              Dyskusja jeszcze nie przebiegała w atmosferze insynuacji, pomówień, zarzutów i ataków. Jak zawsze przy takich okazjach część członków Zarządu zaatakowała też „Niezależność” i jak zawsze bez merytorycznie uzasadnionej argumentacji. Nie jesteśmy zresztą jedynym obiektem powtarzających się bezpodstawnych napaści. Atakowane są inne ogniwa informacji związkowej: AS i poligrafia.

              Artykuł „Uwaga – chory region” kończyliśmy optymistycznie. Optymizm ten wynikał z przeświadczenia, że oto nadszedł kres ambicjom i atakom i zacznie się okres pracy. Poprzednie posiedzenie Zarządu, podczas którego Zarząd udzielił wotum zaufania Zbigniewowi Bujakowi i zaproponowanemu przez niego Prezydium wydawało się otwierać drogę do naprawy chorej sytuacji. Wydawało się, że nastąpi przełom w dotychczasowych stosunkach we władzach naszego regionu, że dokonano jasnego podziału kompetencji powierzając przewodniczącemu i Prezydium Odpowiedzialność za zorganizowanie pracy Regionu.

              W ramach tej organizacji J. Onyszkiewicz poinformował Zarząd na jego ostatnim posiedzeniu o krokach, jakie podejmie w celu usprawnienia obiegu informacji. Sytuacja po wyborze nowego Prezydium zachęcała do podjęcia takich działań. I stąd nasza oferta, którą jak się jednak okazało potraktowana została jako objaw słabości a co za tym idzie wykorzystana do bezpośredniego ataku na nasze pismo. Bowiem Zarząd odrzucił program Onyszkiewicza wprowadzając nieuzasadnione merytorycznie zmiany i poprawki. Odrzucenie to nie oznaczało nic innego jak ponowne udzielenie Prezydium wotum nieufności. Spowodowało bowiem taką oto sytuację, w której odbiera się Prezydium możliwość działania, nie zdejmując z niego odpowiedzialności za pracę Regionu. Tak więc Prezydium zostało sparaliżowane decyzjami Zarządu.

              W tym kontekście, decyzji Zarządu w sprawie „Niezależności” nie możemy uważać za przypadek czy nieporozumienie. Jest ona celowym, nieuzasadnionym utrudnieniem naszej pracy. Jest również bezsensowna jak gdyby kazano nam redagować pismo stojąc na jednej nodze. Oznacza po prostu powolne rozwiązywanie „Niezależności” (kto wie czy na następnym posiedzeniu Zarządu nie kazałby nam redagować go jeden raz w tygodniu, potem raz na dwa tygodnie, raz na miesiąc czy raz na rok). A w swej ogólniejszej wymowie decyzja ta wymierzona jest w J. Onyszkiewicza (uniemożliwiono mu realizację jego programu) i pośrednio w Z. Bujaka, któremu na poprzednim Zarządzie dano wolna rękę w doborze Prezydium i podziale jego kompetencji.

              W tej sytuacji nie widzimy możliwości dalszej pracy i z dniem dzisiejszym rozwiązujemy redakcję i likwidujemy pismo. Zdajemy sobie sprawę z tego, że z dniem jego zamknięcia stajemy się niemi. Nie będziemy więc mogli odeprzeć zarzutów i oszczerstw, których lawina w najbliższym czasie z pewnością się potoczy.

              Z dniem jutrzejszym czytelnicy naszego pisma nie odbiorą już „Niezależności” w punktach kolportażu. Niezmiernie nam przykro. Mamy jednak nadzieję, że powyższym artykułem wyjaśniliśmy dostatecznie powody, które zmusiły nas do podjęcia decyzji jej rozwiązania.

REDAKCJA

 

Redagował zespół: Konrad Bieliński (red. nacz.) Julka Czarnecka, Ewa Izgarszew, Katarzyna Karpińska, Jerzy Kłosinski, Katarzyna Kobzdej, Magda Korotyńska, Marek Kossakowski, Ewa Kulik (sekr. red.), Irena Lewandowska, Paweł Malko, Jerzy Modlinger, Jan Peche, Dorota Woyke.

 

              Serdecznie dziękujemy wszystkim naszym współpracownikom, autorom, korespondentom, drukarzom, kolporterom, a przede wszystkim Czytelnikom.

              Na koniec informujemy, że do piątku można się jeszcze z nami kontaktować w godzinach 14-18 na Mokotowskiej 16/20. p. 61 tel. 28-34-61 w. 38 i 25-35-27.

 

Po 14 miesiącach

Mój subiektywny bilans

 

1.              Kiedy pobito Rulewskiego, Łabentowicza i Bartoszcze cały Związek grzmiał: „W sprawie bezpieczeństwa ludzi nie może być mowy o kompromisie. Wszystkimi siłami będziemy się bronić. Sprawcy pobicie muszą być ukarani”. Cała „Solidarność” poderwała się do działania. Potem było porozumienie warszawskie, studzenie związkowego zapału, brak winnych, umorzenie śledztwa... Pobicia temu i owemu jeszcze się przytrafiają.

              Później słyszałem i czytałem: „Dostęp do środków masowego przekazu to sprawa dla Związku kluczowa. Tu nie ustąpimy. Wszystkie siły – na dostęp do mass-mediów!”. I znów Związek się poderwał, by walczyć o dostęp... Jak ten dostęp wygląda dziś - wiemy dobrze.

              Za to przyszła potem pora na samorządy. „Nie ma ratunku dla gospodarki bez samorządów. Nie ustąpimy. Odłóżmy inne sprawy – wszystkie siły do walki o samorządy!”. Znów wziął się Związek do rozgrywki o najważniejsze. A potem – bardzo daleko idący kompromis i znów gaszenie ludzkiego zapału.

              Dziś słyszę, ze nie ruszymy z miejsca bez Społecznej Rady Gospodarki Narodowej. „Wszystkie siły!...” „Odłóżmy inne rzeczy!...” Ale już nie wierzę. Nie w potrzebę powołania takiej Rady, bo w to wierzę. Tak jak wierzę, że trzeba ukarać tych, co pobili Rulewskiego, że dostęp do gazet i RiTV jest dla Związku konieczny, i że samorządy są drogą do lepszej Polski. Ale nie wierzę, że Związek potrafi o to walczyć, że potrafi zachować stabilną linię; że ma nie tylko hasła na dziś, ale też pewien wewnętrzny, nienaruszony system wartości.

              Być może w każdej z tych spraw należało zawrzeć kompromis – taki, jaki zawarto. Być może lepiej być nie mogło. Ale kompromis poprzedzony pohukiwaniem o „nieustępliwej walce” i „rzuceniu wszystkich sił”, rozpalaniem ludzi (a potem studzenie), rozpędzaniem ich ( a potem ostre hamowanie) – otóż taki kompromis, niezależnie od jego merytorycznej wartości przyczynia więcej szkody niż pożytku. Ta szkoda to dezorientacja ludzi i ich frustracja. Osłabienie ich zaufania do Związku, wiary w jego siły, przywódców, w prawdziwość ich słów.

              Być może skazani jesteśmy na kompromisy – czasem nawet nas niezadowalające. (Być może.) Ale jeśli tak, to mierzmy zamiary na siły i nie róbmy ludziom wody z mózgu. Miotanie się od hasła do hasła, od „nie oddamy guzika” do „kompromis był konieczny” od jednego „klucza” i „rozwiązania” do drugiego powoduje, że ludzie czują się coraz bardziej zagubieni, zdezorientowani i osamotnieni. Kto wie, czy nie bardziej nam to szkodzi niż coraz większe kłopoty z kryzysem.

              „Solidarność” przecież nie walczy o rząd dusz – „Solidarność” go współsprawuje. Sytuacja ta nakłada na Związek wymóg wielkiej odpowiedzialności. „Kluczowe”, „najważniejsze”, „podstawowe” – tych słów nie można rzucać na wiatr. Nie można pokazywać ludziom drogi bez głębokiej wiary w jej słuszność. A jeśli się tę wiarę żywi, to nie wolno jej porzucać zależnie od wymogów taktyki dnia bieżącego. Takiej wiary – i stabilności – w działaniach Związku nie widzę.

              I oto w moim bilansie pierwszy minus.

2.              O etosie polskiego Lata napisano wiele słów. Niezależnie od słów dla nikogo chyba nie ulega wątpliwości podniosłość i swoista czystość tego Lata. Pamiętamy proste zdania, jasne wartości, godność. Wszystkich fascynowały liczne przejawy nagłego wyszlachetnienia społeczeństwa – nie tak znów na co dzień anielskiego. Owocem tej nagłej przemiany – a także sposobem jej utrwalenia – w świadomości większości Polaków była oczywiście „Solidarność”.

              Nie bardzo do tego obrazu pasują różne przejawy naszego dzisiejszego życia związkowego. Wre w „Solidarności” walka o wpływy, o stanowiska. Rzecz to w tak wielkiej organizacji normalna. Problem w tym, że często ścierają się nie programy, ale ambicje. Problem też w tym, że metody tej walki bywają brudne. Bywa to walka na intrygi, podjazdy, kopanie dołków, pyskówki. Argumenty zastępuje się czasem paroma hasłami – wytrychami, którymi załatwia się rywali. „To manipulacja!”, „On nie reprezentuje woli załogi!”, „On nie ma mandatu wyborców!”. Zdarzają się i koledzy – związkowcy, którym za argument wystarcza: „To Żyd!”.

              Dzielą nas w gazetach, na plenach partii, w telewizji – a my dokładamy swoje: plotkami pomówieniami, insynuacjami, rozdętą podejrzliwością. Powie ktoś: „Solidarność” jest zbyt duża, aby mogła być jednorodna. Po pierwsze to nieprawda. Dlaczego nie było tak w Sierpniu? Czuliśmy wtedy wspólnotę celu, potrzebę jedności wobec wspólnego przeciwnika. Czy cel jest osiągnięty? Czy przeciwnika już nie ma? Dzielimy skórę na niedźwiedziu a przy okazji siebie – ku tegoż niedźwiedzia uciesze. A po drugie – jeśli już musimy dzielić – podzielmy się, ale przy świetle i na głos, a nie po kątach i szeptem. Stwórzmy frakcje różniące się programami, a nie podgryzajmy się za pomocą demagogii; licytujmy argumentami a nie etykietami, przechwałkami, pokrzykiwaniem o swoich zasługach. Jeśli postulat jedności ma być fikcją – bo tacy jesteśmy nerwowi –odrzućmy go, ale zastąpmy czymś rozsądnym, a nie ślepą przepychanką.

              Tu stawiam w swoim bilansie drugi minus.

              3.              Czego, jak czego ale demokracji to już miało w „Solidarności” nie braknąć. Więcej jej pewnie w Związku niż gdziekolwiek indziej w Polsce. Tym bardziej rażą sytuacje, kiedy jej brakuje. Chorobą Związku jest podejmowanie rozstrzygających decyzji w kluczowych sprawach przez bardzo wąskie grono ludzi (np. wolne soboty, Bydgoszcz, samorządy). Nie podważam ani intencji tych ludzi, ani ich kompetencji, ani nawet – choć tu już z oporami – słuszności tych decyzji. Podważam mechanizm ich podejmowania. Mechanizm, który na dłuższą metę musi przynosić szkody. Stawianie 10 milionów ludzi przed faktami dokonanymi, musi bowiem powodować apatię i zniechęcenie mas związkowych, ich odsuwanie się od życia Związku, wyobcowanie liderów, groźbę rozłamów.

              Myślę, że to szczególnie istotne dziś, kiedy lada chwila możemy się dowiedzieć, że weszliśmy w koalicję z wielce dla naszej sprawy zasłużoną organizacją, kierowaną m.in. przez panów Siwaka, Kociołka, Rakowskiego, Żabińskiego.

              Wiąże się z tym problem jawności życia związkowego. Tu też przeszliśmy dość daleką drogę: od radiowęzła transmitującego negocjacje do dyskrecji rozmów w wąskim gronie: od postulatu nr.3 do prób cenzurowania (czy likwidowania) pism związkowych. Tu działa kolejne hasło – wytrych: „Tego wymaga dobro Związku!”. Choćby na przykład to, co tu piszę będzie też pewnie przez niektórych potraktowane jak szkodnictwo, dostarczanie argumentów „trybunie Ludu” czy cos takiego. Otóż nie. Dobro Związku na pewno nie wymaga, żebyśmy przed sobą w tym Związku cokolwiek ukrywali czy przemilczali. Zbyt silni jesteśmy by bardziej bać się paru słów prawdy o sobie niż zakłamania i tuszowania własnych myśli. Bardziej nam szkodzi lukrowanie związkowej rzeczywistości niż ekscesy ubeckich dziennikarzy.

              Głośno o demokracji mówimy, a jakoś się jej trochę boimy i nie zanadto się o nią staramy.

              I to jest w moim bilansie trzeci minus.

              4.              „Solidarność” nie była dla mnie nigdy ani celem samym w sobie, ani końcem drogi, którą idziemy. Była narzędziem. Narzędziem, jakie Polacy wywalczyli sobie w tak już długo prowadzonej walce o odzyskanie podmiotowości społecznej i suwerenności narodowej, narzędziem, które im ma w tej walce służyć. Tym, co wygraniu tej walki sprzyja jest samoorganizowanie się – w każdej postaci. Dlatego powstanie „Solidarności” było tu przełomem – samoorganizowaniem się na skale nie znaną w tej części świata od wojny. Pozwalało to wierzyć, ze dysponując tak wielką siłą – organizacją – potrafimy wymusić ewolucję naszego kraju w kierunku tego, co w programie Związku nazwano Samorządną Rzeczpospolitą. Wiemy dobrze, co było dalej: władza całą swą energię użytkować poczęła dla potwierdzenia zwalczanej przez siebie tezy o niereformowalności systemu. Myśmy się tym bardzo zmartwili, martwimy się nadal i głośno na to narzekamy. I co jeszcze? Czy Polska pokryła się siatką niezależnych porozumień i organizacji? Czy powstały nowe więzi w osiedlach mieszkaniowych, nowe spółdzielnie, kółka, kluby, stowarzyszenia? (Nie mydlmy sobie oczu „brakiem podstaw prawnych”, „Solidarność” też powstała bez nich). Czy zorganizowaliśmy się należycie choćby dla przeżycia tej mitycznej zimy? Czy narzekając na indolencję aparatu państwowego zrobimy dość, aby nauczyć się obywać bez niego? Czy właściwie podeszliśmy do sprawy samorządów pracowniczych? Czy te samorządy robią wszystko to, co już by robić mogły? Czy do samorządów terytorialnych zabieramy się z dostateczną energią, czy zaczekamy aż za nas zrobi to władza? Czy organizujemy się w poziomie, pionie i na ukos?

              Po Sierpniu wydawało mi się, że nastąpi w Polsce szał organizowania się, szał oddolnej aktywności odblokowanego społeczeństwa. Nie przypuszczałem, że po roku tak często będę słyszał: „Nie było w tej sprawie instrukcji z regionu”, „Wałęsa wie lepiej”, „Ja tam mam polityki dosyć”, „I tak się nic nie zrobi”. Wiele, wiele przyczyn łatwo to tłumaczy.

Ale w tym miejscu stawiam w swoim bilansie czwarty minus.

              5.              Ponuro za oknem, ponuro w Polsce, ponuro w Związku. Wszyscy pytają wszystkich o „wyjście”. Szukamy „wyjścia” gorączkowo i na ślepo – ani sobie zdając sprawę, że gubimy po drodze rzeczy w naszym ruchu najważniejsze, rzeczy, bez których „wyjścia” nie będzie. Pozostaje jeszcze wciąż nadzieja i wiara. Wiara w społeczeństwo, które stworzyło „Solidarność”.

              I to jest w moim bilansie plus.

Z. Zawadzki

 

1

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin