NIEZALEŻNOŚĆ nr18.doc

(189 KB) Pobierz
NIEZALEŻNOŚĆ

NIEZALEŻNOŚĆ

Pismo Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego

SOLIDARNOŚĆ – Region Mazowsze              NR-18              08.03.1981r.

 

Zdobywam wiedzę w działaniu

Rozmowa z przewodniczącym prezydium NSZZ „Solidarność”

Region Mazowsze Zbigniewem Bujakiem

15

 


 

- Na niedawnej Komisji Krajowej zaatakowany zostałeś ostro za „zdradę interesów” tych członków „Solidarności”, którzy pracowali po siedem godzin dziennie. Podobno rząd proponował im 37,5 godziny pracy tygodniowo, a ty w ostatecznych rozmowach zgodziłeś się na pracę po osiem godzin dziennie i wolne soboty, czyli 40- godzinny dzień pracy.

- Do tego czasu musimy wyjaśnić także sprawy związane z uciążliwością pracy. Na przykład – dotychczas banki pracowały krócej. Jeżeli przemysłowa służba zdrowia uzna, że nie można liczyć pieniędzy i prowadzić operacji finansowych przez osiem godzin

 

 


dziennie – to będziemy walczyć o skrócenie dnia pracy w bankach. To samo będzie dotyczyło pracy w systemie wielozmianowym, który – to nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości – jest uciążliwy i szkodliwy dla zdrowia, ale to też muszą potwierdzić lekarze.

              Jest jeszcze sprawa instytutów. Przychodzą do mnie ludzie i mówią: my też walczyliśmy w sprawie wolnych sobót i nic z tego nie mamy. To nie jest argument! Jeszcze nie raz będzie tak, że poszczególne grupy pracownicze, biorące udział we wspólnej akcji, nic dla siebie nie zyskają. Taka jest cena solidarności. Czasem można na niej stracić. Oczywiście rozumiem, że jest odrębnym problemem trudny do wyliczenia czas pracy naukowca, dzielony miedzy instytut i dom.

              - Krótko: sprawa nie jest zamknięta raz na zawsze, we wrześniu będą nowe negocjacje, rzecz w tym, by pracujący w różnych systemach przedłożyli Związkowi sensowne propozycje skracania czasu pracy.

              - Tak, choć zapewne nie wszyscy je przedłożą i na pewno nie wszyscy będą usatysfakcjonowani efektem kolejnych rokowań. Mogę powiedzieć jedno: nie pójdziemy na argumentację, że krótszy czas pracy w tych zawodach jest odzwierciedleniem niższych relatywnie płac. To są naszym zdaniem odrębne sprawy.

              - Rząd wyraźnie zwleka z przedłożeniem Sejmowi ustawy o samorządzie robotniczym, tymczasem w wielu zakładach członkowie Związku wybierają Rady Pracownicze. Co o tym sądzisz?

              - Samorządność przedsiębiorstw jest decydująca dla reformy gospodarczej i im szybciej będzie faktem, tym trudniej będzie władzom wycofać się z zapowiadanych zmian. Ujawniły się ostatnio w zakładach pracy dwie kategorie działaczy społecznych: ciążących bardziej w kierunku spraw związkowych i tych zainteresowanych raczej funkcjonowaniem zakładu. Na razie wszyscy pracują u nas, w Związku, ale miejsce tych drugich jest w Radach Pracowniczych. Będą one powstawać tym szybciej, im szersza będzie dyskusja nad reformą gospodarczą, przy czym uważam, że jedno uprawnienie Rady ma walor szczególny: powoływanie i odwoływanie dyrektora. Jeżeli mamy to – mamy wszystko – mówią ludzie.

              - I ogłaszają konkurs na stanowisko dyrektorskie, jak było w jednym z biur w Gdańsku. A propos reformy: wiem, że Twoim zdaniem Związek powinien mocno się w nią zaangażować. A przecież radykalna reforma – to także zwolnienie z pracy tysięcy ludzi bezproduktywnych, ale naszych członków. Zamiast bronić mamy więc ich wyrzucać?

              - Chwileczkę, ja to rozumiem tak: Związek musi uruchomić mechanizmy, które zagwarantują powstanie Rad Pracowniczych i w konsekwencji – przeprowadzenie reformy. Natomiast zjawiska, o których mówisz – będą rzeczywiście dla Związku wielkim problemem, źródłem konfliktów między członkami i władzami Związku. Ale z drugiej strony pamiętam doskonale nasze dyskusje w „Ursusie”, w których byliśmy zgodni: bezrobocie jest elementem nacisku na dyscyplinę i solidarność pracy. Wiem, że to jest sprzeczne z zadaniami Związku, ba – z zadaniami ustroju – ale powtarzam, że ludzie to rozumieją. Oczywiście, najtrudniej będzie ze zwolnionymi urzędnikami, o pracę dla robotników się nie boję. Liczę na jedno: ograniczenie administracji powinno przynieść wzrost wydajności pracy, czyli nie powinno być problemu z przyznaniem przyzwoitych zasiłków, zredukowanym, co na pewno ułatwi im odejście.

              - Twoja droga do Związku, przed Sierpniem, oczywiście?

              - Zainteresowanie tym co dzieje się w zakładach zaczęło się właściwie od momentu podjęcia pracy w grodziskiej „Polfie”. Miałem Szczęście, trafiłem do brygady, w której nie funkcjonowały szkolne mity o starych fachowcach strzegących tajemnic zawodu. Było przeciwnie, atmosfera pracy doskonała, choć odnosiłem wrażenie, że było tam pewne nieróbstwo. Potem przeszedłem do „Ursusa”, gdzie przekonałem się, że to nieróbstwo może być dziesięć razy większe. I to kazało mi zastanawiać się skąd ono się bierze, dlaczego tak jest? Rozmawialiśmy między sobą, brakowało nam fachowej wiedzy. Szkoła /skończyłem zawodówkę i – wieczorowo – trzyletnie technikum elektroenergetyczne/ nam tego nie dała, nikt inny też. Dopiero w 1978 roku, kiedy zaczęła do nas docierać prasa niezależna, która tłumaczyła niezależne mechanizmy tu działające – mogliśmy więcej zrozumieć. Od tego był już krok do podjęcia konkretnych działań. Zaczęliśmy, już z Janasem i Czerwińskim, realizować w praktyce „Apel do Społeczeństwa” KOR-u. Rodziły się pierwsze wątpliwości czy rzeczywiście tędy droga. I wtedy pojawił się – dla mnie najważniejszy – artykuł Hawela w „Krytyce” na temat życia w prawdzie, tego jak to się odbije na środowisku i nas samych, jak przekonujemy się, że są ludzie, którym można zawsze ufać, którzy poza prawdę nigdy nie wychodzą. Utwierdziliśmy się po nim w przekonaniu, że jednak trzeba robić właśnie to co robiliśmy, choć wielu miało nas za narwańców.

I to się sprawdziło – przyszedł moment, kiedy zaufanie do nas jako do ludzi mówiących prawdę – zaowocowało. Zaskoczeniem było tylko jedno – że przyszedł tak szybko. Wiosną 1980 roku stworzyliśmy program kształcenia kadr dla powołania wolnych związków zawodowych. To miało trwać trzy lata – a nie mieliśmy nawet trzech miesięcy. Trzeba było zakładać związki bez tej wiedzy.

              - Czy nie odczuwasz potrzeby nauki?

              - Zawsze miałem nadzieję, że będę potrafił stać na boku i uczyć się, ale życie biegnie tak szybko, że zdobywam wiedzę w działaniu, często na własnych błędach. Gdybyśmy teraz od początku zakładali związek to miałby on już dziś pełną strukturę. Niestety, bez wiedzy, którą mamy dziś, to było niemożliwe, a i obecnie mamy ekspertów, którzy potrafiliby nam radzić jak uruchamiać związek.

              - Spotkałam Cię kilka razy na różnych imprezach kulturalnych. Czy przywiązujesz szczególną wagę do tej sfery działania?

              - Na ten temat najlepiej byłoby pogadać ze Zbyszkiem Janasem, to jego konik. Nie docenia się powszechnie tego, jak celnie robotnicy potrafią ocenić jakość programu kulturalnego. Nie twierdzę, że wszystko rozumieją, ale na pewno wszystko przeżywają, odbierają głęboko. Tymczasem środowisku robotniczemu serwowano kulturę uproszczoną, prostacką, której robotnicy nie akceptowali, Natomiast kiedy ci sami ludzie, nieraz całą rodziną, trafiali na imprezy wysokiej jakości – było to dla nich przeżycie, choć oczywiście zachęcić ich do pójścia często było trudno, choćby z powodów finansowych.

              - Przedstaw swój program wyborczy: trzy sprawy najważniejsze, Twoim zdaniem, dla Związku na dziś i na jutro.

              - Sądzę, że przede wszystkim jak najszybciej trzeba uruchomić wszystkie mechanizmy zapewniające ochronę czysto związkowych interesów. Odsuwaliśmy to trochę na plan dalszy, zajmując się z konieczności sprawami społecznymi: cenzurą, sprawą o związkach, o samorządzie. Czujemy, że odrywamy się jakby trochę od potrzeb najpilniejszych w kołach. Sądziliśmy, że one dadzą sobie z tym radę same, okazuje się, że nie, trzeba im szybko pomóc.

              Druga istotna sprawa – to problemy dotyczące spraw pracownika poza zakładem pracy. Przede wszystkim – kwestia praworządności, decydująca o poczuciu bezpieczeństwa, o świadomości, że prawo jest obecne w naszym kraju. Dalej – kwestia zaopatrzenia rynku, szerzej – wszystkich instytucji towarzyszących naszemu życiu. Bo może być ono złe w zakładzie, ale jeśli poza nim nic się nie zmieni – to nie możemy być usatysfakcjonowani. Kwestia trzecia – mieszkania, ale rozumiane szerzej, nie tylko jako pudełko, lecz i środowisko, w którym się żyje. Musimy w tej dziedzinie zająć stanowisko, dać ramy poprawy sytuacji, tym bardziej, że rząd nic nie robi w tym kierunku.

              Natomiast na nieco później widzę sprawy tak: po pierwsze danie rzeczywistych życiowych szans zdolnym ludziom ze środowisk robotniczych i chłopskich. Przecież dziś, mimo tych wszystkich punktów, na studiach jest ich po dziesięć procent, reszta to reprodukcja inteligencji. A więc zmiana systemu szkolnictwa. Mam tu nadzieję, że z czasem uda się naszą wszechnicę przekształcić w otwarty uniwersytet, na który będą mogli trafiać ujawniający się w Związku działacze. To byłoby zresztą rozwiązanie problemu części ludzi, którzy odejdą z władz związku po upływie kadencji. Jestem przekonany, że taki otwarty uniwersytet robotniczy „Solidarność”, będzie w stanie zgromadzić najlepszych wykładowców, poza tym samo jego istnienie będzie rozbudzać potrzebę nauki.

              Druga kwestia, już czysto związkowa i niestety na wiele lat – to poprawa warunków pracy. Niestety, mamy w Polsce jedne z najgorszych warunków pracy na świecie pod względem BHP i innymi. Gdybyśmy chcieli sprawę postawić bezwzględnie, od zaraz, oznaczałoby to zamknięcie ogromnej liczby zakładów. To jest oczywiście niemożliwe, trzeba działać stopniowo. W problematyce taj mieści się oczywiście także ochrona środowiska.

              I na koniec – to chyba włączenie tego wszystkiego w odbudowę gospodarki, której – obawiam się – nie zapewni nam od razu najlepsza nawet reforma. Sądzę, że o realnej poprawie warunków życia będziemy mogli za, optymistycznie – pięć, a raczej za siedem, dziesięć lat. Trzech lat potrzeba nam na odbicie się od obecnego dna i tyle samo czasu zajmie też pełna organizacja Związku

Rozmawiała AJK

 

Kalendarium Marca

 

              * Zima 67/68 w Teatrze Narodowym – „Dziady” w inscenizacji Kazimierz Dejmka. W styczniu 68r. rozchodzi się wiadomość o ograniczeniu, a później o zdjęciu od 30.01.68r. spektaklu z afisza. Tego dnia, po ostatnim przedstawieniu spod teatru wyrusza pod pomnik Adama Mickiewicza pochód z transparentem „Żądamy dalszych przedstawień”. Część uczestników pochodu zostaje zatrzymana i przewieziona do komendy MO.

              * W lutym 68r. na UW rozpoczyna się zbieranie podpisów /zebrano ok.3tys./ pod petycją protestującą przeciw zawieszeniu spektaklu. 29.02. na Nadzwyczajnym Walnym Zebraniu Oddziału Warszawskiego ZLP przyjęto rezolucję domagającą się przywrócenia „Dziadów” w Teatrze Narodowym.

              * Tymczasem na UW wszczęto postępowanie dyscyplinarne wobec studentów zatrzymanych przez milicję 30.01.

              * 04.03. decyzją ministra szkolnictwa wyższego, Henryka Jabłońskiego, usunięci zostali z uczelni Adam Michnik i Henryk Szlajfer.

              * 08.03. o godz. 12-tej, przed Biblioteką Uniwersytecką rozpoczyna się wiec, podczas którego studenci uchwalają rezolucję domagającą się unieważnienia decyzji o relegowaniu A. Michnika i H. Szlajfera i umorzenia postępowania dyscyplinarnego prowadzonego przeciwko ośmiu studentom oraz przywrócenia stypendium jednemu z nich. Podczas wiecu na dziedziniec uniwersytecki wjechały autokary z napisem „Wycieczka”. Mężczyźni którzy z nich wysiedli, ruszyli na studentów, usiłując wyrwać pojedyncze osoby i wciągnąć je do autobusów. Na balkonie Pałacu Kazimierzowskiego pojawił się prorektor Rybicki, który zwrócił się do „wycieczki” słowami: „Dziękujemy Wam, towarzysze”. Rektor zgodził się przyjąć delegację studentów. Podczas rozmowy w rektoracie ustalono możliwość przywrócenia na uczelnię relegowanych studentów i termin następnego spotkania /11.03./

              * ok. 14-tej studenci odprowadzani przez profesorów z uniwersytetu zetknęli się ze specjalnymi oddziałami milicji /Golędzinów/.Milicjanci rzucili się na studentów, rozdzielając razy pałkami. Tych, którym nie udało się zbiec, bito na Krakowskim Przedmieściu i wciągano do oczkujących już samochodów.

              * Tego dnia rano przeprowadzano aresztowania w środowisku akademickim. Zatrzymanym wytyczono później procesy z art. 36 mkk. /udział w tajnym związku/. Tego dnia pod tym samym zarzutem aresztowano J. Kuronia i K. Modzelewskiego.

              * 09.03. Podczas wiecu w Politechnice Warszawskiej studenci wyrazili solidarność z Uniwersytetem, oburzenie akcją milicji i pierwszymi notatkami prasowymi. Po wiecu utworzono pochód, który skierował się do redakcji „Życia Warszawy”. Przy Armii Ludowej pochód rozbiła milicja. Zamieszki na ulicach trwały do wieczora.

              * 11.03. prasa centralna rozpoczęła nagonkę antysemicką. W tym dniu od rana na Krakowskim Przedmieściu zaczęła gromadzić się ludność Warszawy. Ulicą co pewien czas przejeżdżały kolumny samochodów opancerzonych. Na Politechnice, UW, SGPiS, PWST trwały wiece i zebrania. Uchwalono dodatkowe postulaty, m.in. autonomia szkół wyższych, potępienie antysemityzmu, uwolnienie zatrzymanych podczas zajść, sprostowanie kłamstw prasy, zaprzestanie prób poróżnienia studentów z ogółem społeczeństwa a zwłaszcza z robotnikami. Na wiecu w Audytorium Maximum przedstawiciele Senatu zakomunikowali zebrany studentom o powołaniu komisji senackiej, której zadaniem było rozpatrzenie sytuacji na UW, a przede wszystkim ewidencja szkód poniesionych przez studentów podczas zajść. W skład komisji weszło trzech studentów. Tego dnia w godzinach popołudniowych toczyły się na ulicach starcia mieszkańców Warszawy z milicją.

              * 11.03. w Krakowie studenci wszystkich uczelni uchwalili rezolucję popierającą studentów Warszawy i żądającą ukarania funkcjonariusz MO i ORMO odpowiedzialnych za akcję 08.03.

              * Klub Poselski „Znak” złożył interpelację w sprawie żądań studenckich na ręce Prezesa Rady Ministrów.

              * 12.03. w prasie zaczęły ukazywać się notatki o organizowanych w zakładach pracy wiecach potępiających studentów z Warszawy.

              * 12.03. na UW – pierwsze zebranie delegatów do Studenckiego Komitetu Delegatów Wydziałowych, który podejmuje kroki w celu realizacji postulatów zgłoszonych w rezolucji z 11.03., w szczególności ustalenia listy aresztowanych. Tego dnia rozpoczęły się wiece solidarnościowe studentów Łodzi, Poznania, Lublina, Wrocławia i Gdańska.

              * 13.03. trwają wiece w Poznaniu, Krakowie i Warszawie. Milicja nadal interweniuje, bijąc i zatrzymując uczestników wieców. W Krakowie oddziały MO i ORMO posługując się opancerzonym działkiem wodnym, granatami łzawiącymi i pałkami zaatakowała pochód studentów, który po wiecu ruszył w kierunku Rynku. W Warszawie Komitet Studencki UW uzyskał obietnicę rektora, że do 15.03 rozpatrzy postulaty studentów.

              * 14.03. na Politechnice Warszawskiej trwają próby zalegalizowania Komitetów Studenckich /wydziałowych i uczelnianych/ jako oficjalnych przedstawicielstw studentów. W Toruniu w Uniwersytecie Mikołaja Kopernika uchwalona zostaje rezolucja będąca powtórzeniem rezolucji UW z 11.03. We Wrocławiu proklamowano we wszystkich uczelniach 48-godzinny wiec okupacyjny. Wezwano do przybycia na teren uczelni odpowiedzialnych przedstawicieli z KC PZPR w celu przedyskutowania zaistniałej sytuacji.

              * 15.03. rozpoczyna się ogólnouniwersytecki Wiec w Audytorium Maximum. Uchwalono i przyjęto Deklarację Solidarności. Zebranie studentów i odpowiedzialny przed nim Komitet Studencki uznano za jedyną reprezentację studencką. Podczas wiecu rektor Turski nakazał zebranym opuścić salę. Wiec proklamuje dwudniowy strajk ostrzegawczy /15, 16.03/ i kolejny wiec /18.03./, na którym przedstawiciele najwyższych władz mieliby okazję odpowiedzenia na postulaty studentów.

              * 16.03. rektor Turski podpisał oświadczenie rozpowszechniane na UW w postaci ulotki, w którym wzywał studentów do powrotu do normalnej pracy.

              * W Krakowie trwa strajk wszystkich uczelni. We Wrocławiu strajk zostaje zakończony. Postanowiono uznać komisje uczelniane za reprezentacje środowiska studenckiego.

              * W Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku zagrożono skreśleniem z listy studentów wszystkich nieuczęszczających na zajęcia.

              * 18.03. zakończyły się strajki w Krakowie i Warszawie. Komitet Studencki UW wezwał studentów do podjęcia zajęć „wychodząc naprzeciw pogłoskom o przewidywanej odpowiedzi najwyższych władz na rezolucję studentów z 11.03. 68r.” Odpowiedzi jednak nie było.

              * 19.03. raz jeszcze zebrali się przed Biblioteką uniwersytecką studenci Łodzi. Żądali wolności słowa, kontroli nad aparatem bezpieczeństwa, zaprzestania oszczerczej i kłamliwej akcji propagandowej, ukarania odpowiedzialnych za akcje MO.

              * 19.03. w sali kongresowej Pałacu Kultury przemawiał Gomułka. W swoim przemówieniu podtrzymał dotychczasowe wątki propagandy. 20 i 21.03. w dalszym ciągu organizowano zapoczątkowane 12.03. wiece aktywów partyjno-społecznych w województwach całego kraju. Potępiano na nich studentów i syjonistów, żądano ukarania inspiratorów zajść warszawskich.

              * Przemówienie Gomółki spotkało się z ogólnym oburzeniem. 20.03. na wiecu w Politechnice Warszawskiej uchwalono 48-godzinny strajk protestacyjny. Mimo zakazu strajkowania wydanego przez rektora, 21.03. rozpoczęła się okupacja gmachu. Zawiązano Komitet Strajkowy. Tego dnia proklamowano także strajk okupacyjny na UW. Studencka okupacja Uniwersytetu trwała w nocy z 21/22 i 22/23.03.

              * 21.03. 107-ma Konferencja Episkopatu Polski skierowała na ręce premiera Cyrankiewicza pismo do rządu PRL w obronie studentów.

              * 21-23.03. trwał we Wrocławiu wiec okupacyjny połączony z bojkotem zajęć.

              * 22.03. studenci Politechniki Warszawskiej powiadomieni zostają o ultimatum ministra Jabłońskiego, nakazującym opuszczenie gmachu do godz. 21-ej pod groźbą rozwiązania uczelni i ogłoszenia nowych zapisów. Ok. 3-ej zjawia się w auli zastępca prokuratora m.st. W-wy. Który gwarantuje bezpieczeństwo i nakłania do opuszczenia gmachu. Studenci decydują się zakończyć strajk.

              * 23.03. – koniec strajku na UW. Na wiecu w Audytorium Maximum uchwalona zostaje deklaracja w sprawie organizacji młodzieżowych oraz list skierowany do Władysława Gomułki, domagający się raz jeszcze spełnienia przez władze studenckich postulatów.

              * 25.03. minister Jabłoński podpisał decyzję o zwolnieniu ze stanowisk na UW 6-ciu pracowników nauki. Zwolniono pracowników Wydziału Filozoficznego: prof. Bronisława Baczkę, prof. Leszka Kołakowskiego, i prof. Stefana Morawskiego, doc. Zygmunta Baumana, doc. Marię Hirszowicz, prof. Wydziału Ekonomi Politycznej Włodzimierza Brusa.

              * Na 28.03. w UW zwołany został wiec w obronie zwolnionych wykładowców. Na wiecu uchwalono również Deklarację Ruchu Studenckiego, zawierająca diagnozę ówczesnej sytuacji formułująca cztery grupy postulatów:

  1. stworzenie klubów dyskusyjnych i czasopisma studentów i młodej inteligencji,
  2. wolność zrzeszeń i wolność słowa, ”prawa do informacji, zniesienia cenzury”,
  3. jawności życia gospodarczego, dyskusji nad alternatywnymi modelami gospodarczymi, stałej kontroli społeczeństwa nad całokształtem procesu gospodarczego, zagwarantowania pracownikom prawa do obrony ich interesów zwłaszcza przez samorząd i niezależne związki zawodowe,
  4. zgodności szczegółowych przepisów prawnych z Konstytucją, przestrzegania praworządności przez władze.

 

              * 29.03., rektor UW powziął decyzję o skreśleniu z listy studentów 34 osob i zawieszenia 11 osób spośród organizatorów i uczestników wiecu z 28.03. Z dniem 30.03. rozwiązał on kilka kierunków na wydziale ekonomicznym, filozoficznym, pedagogicznym i matematyczno-fizycznym. W związku z ta decyzją ponad 1600 studentów utraciło prawa studenckie. Wielu trafiło do więzienia. Pierwsi – już 08.03. o 6-tej rano, później członkowie Komitetów Studenckich /ostatnich spośród nich aresztowano 28.03./ Część wyszła na wolność w maju 68r., inni po kilku latach.

Na podstawie „Krótkiego spięcia”

Marka Tarniewskiego

opracowała

Ewa Kulik

 

„Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom,

A Prawdom kazać by za drzwiami stały”

Cyprian K. Norwid

 

              Na tym dziedzińcu 8 marca 1968r. rozpędzono wiec studentów domagających się wolności słowa. Wydarzenia marcowe stały się symbolem brutalnych prześladowań niezależnej myśli, niszczenia kultury narodowej i jedności społeczeństwa polskiego.

              Dziś solidarni, oddając sprawiedliwość pokrzywdzonym, wmurowujemy tę tablicę ku przestrodze przyszłym pokoleniom.

Studenci, pracownicy UW, robotnicy Warszawy

1981

treść tablicy wmurowanej 08.03.1981r.

 

Cień Marca

Po dziesięciu latach

 

              Tak zwane wydarzenia marcowe 1968 roku mogłyby się wydawać czystą stratą, biorąc pod uwagę rozmiar kulturalnego niszczycielstwa, jakiego dopuściły się kliki partyjne. Z dzisiejszej perspektywy widoczne jest wszelako, że wydarzenia te były końcem istotnej fazy rozkładu, jakiemu podlega system komunistyczny. Ludzie rządzącego aparatu wyobrażają sobie na ogół, jak się zdaje, że ilekroć można skutecznie używać pałki lub karabinu dla zlikwidowania jakichś napięć społecznych, sprawa zostaje tym samym załatwiona. Do jakiego stopnia rachuby te są mylne i jak wysoka jest cena, która trzeba płacić za te pozornie niekosztowne sposoby reakcji – płacić w ciągu dość krótkiego czasu, nie po dziesięcioleciach – jest w tej chwili wyraźnie widoczne.

              Marzec był ostatecznym zakończeniem procesu, ciągnącego się od 1956 roku, to znaczy procesu, w którym istniały jeszcze, słabnące i coraz bardziej nieskuteczne, ale wciąż żywe przekonania, że można komunistyczny system rządzenia zregenerować czy naprawić na podstawie jego własnych zasad; stąd sama partia była, choć w stopniu coraz mniejszym, ośrodkiem inicjatyw zmierzających nie tylko do zreperowania rozregulowanej machiny władzy, ale do jej demokratyzacji w oparciu o założenia ideologiczne komunizmu. W drugiej połowie lat 60-tych inicjatywy te były coraz wątlejsze, a w marcu umarły ze szczętem. Wewnątrz samej partii pojawiły się grupki próbujące, w obliczu ideologicznej śmierci komunizmu, przestawić się na frazeologię nacjonalistyczną, której wszakże nie były w stanie używać w sposób skuteczny, jako że nie łatwo było wymachiwać patriotyczną chorągiewką, a jednocześnie z konieczności, przemilczać sprawę, która dla istnienia narodu jest kluczowa, mianowicie sprawę narodowej suwerenności. W 1956 roku istniały nadzieje – naiwne z późniejszej perspektywy, lecz zrozumiałe, że w samym aparacie istnieją, mogą rozwinąć się siły zmierzające do stopniowej redukcji opresyjnych i antykulturalnych funkcji komunizmu. Nadzieje te skończyły się szybko, widoczne było, że partyjni „liberałowie” nie mają ani odwagi, ani zdolności, ani ochoty do prowadzenia jakiejkolwiek walki solidarnej w imię jakichkolwiek zasad. Niemniej proces obumierania nadziei na „zdrowe siły” w rządzącej partii trwał dość długo. Mogłoby się zdawać, że jego zakończenie w 1968 roku nie przyniosło partii większych szkód, jako że tak czy owak cała „ideologiczna” strona życia partyjnego już znacznie wcześniej została zredukowana do nudnego obrzędu, którego nikt na serio nie brał.

              W rzeczywistości owo wyrzucenie resztek pozorów panowania ideologicznego otworzyło nowy rozdział.03. w historii antytotalitarnej walki, chociaż rozdział ten rozpoczął się od pogromu. Obecne formy demokratycznej opozycji wyrosły z tego pogromu i jego, paradoksalnie mówiąc, wyzwoleńczej funkcji. W tej chwili opozycja demokratyczna nie udaje bynajmniej, że oni właśnie są „najlepszymi komunistami”, którzy chcą odmłodzić zwłoki marksistowsko-leninowskiej ideologii. Opozycja występuje pod hasłami praw ludzkich i swobód obywatelskich, „dobrymi komunistami” są policjanci, strażnicy więzienni, gryzące się nawzajem kliki partyjnego aparatu – nie w tym sensie, by ktokolwiek z nich wierzył w urzędową doktrynę, lecz w tym tylko, że są naprawdę zainteresowani przedłużaniu życia opresywnego systemu. Powstały więc nowe podziały polityczne. Partia straciła wszystkie nitki, jakkolwiek już przed dziesięcioma laty były wątłe, wiążące ją z autentyczny życiem kulturalnym i ideowym. Wszystko bez wyjątku, co polska kultura może jeszcze wartościowego, mimo cenzuralnych łańcuchów, wytwarzać, obraca się przeciwko istniejącemu systemowi rządzenia. Nie ma i nie będzie więcej komunistycznej literatury, sztuki czy filozofii, może być tylko i musi istnieć zresztą, pewna ilość miernot, na zamówienie produkujących martwy papier i żyjących z własne umysłowej impotencji. Wydawać się mogło już przed wielu laty, że partyjni wodzowie nie mogliby samych siebie prześcignąć w swojej niezdolności do nawiązywania kontaktu ze społeczeństwem; okazuje się, że można w tej dziedzinie bić nowe rekordy. Gdyby okrążenie socjalistyczne uniesione zostało na chwilę przez złośliwego Dżina, partia komunistyczna w Polsce rozpadłaby się bez śladu.

              Sytuacja ta, należy przypuszczać, ma nie tylko korzystne strony, lecz rodzi także niebezpieczeństwa. Wewnątrzpartyjna opozycja, dopóki istniała, działała do pewnego stopnia jako amortyzator, który przenosił wstrząsy stwarzane przez nigdy nie rozładowane napięcie społeczne, lecz niejako łagodził te wstrząsy i utrzymywał je na poziomie nie-wybuchowym. W braku takiego amortyzatora i wobec organicznej niemożliwości jego odtworzenia, napięcia społeczne mogą z większym prawdopodobieństwem przybierać formy wybuchowe, jak to zresztą ostatnie lata udowodniły; tymczasem eksplozywne formy nie są bynajmniej w interesie społecznym, zważywszy przyjazne oko sowieckiej opatrzności. Opozycja demokratyczna jest, rzecz jasna, świadoma tej sytuacji.

              Proroctwa co do tego, w jakiej postaci, wedle jakich możliwych scenariuszy i jak długo będzie się ciągnął proces nieodwracalnego rozkładu komunistycznego systemu panowania, nie mogłyby być niczym więcej niż jałową spekulacją. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak długo może trwać organizm, który prawomocność swoją i prawo do istnienia opiera na wierze ideologicznej, skoro wiara ta wyparowała ze szczętem. Dla warunków polskich marzec 1968 roku był ważny przez to, że zakończył ów proces parowania. Od tej chwili maszyna władzy weszła w ślepy zaułek. Ci, którzy są wierni rządzącej partii nie wyłącznie ze strachu lub potrzeby kariery, dzielą się, jak wszystko wskazuje, na dwie kategorie: „ideologia” jednych daje się streścić w zalecaniu „cicho siedzieć i nie drażnić bestii”, pozostali są bezpośrednimi dziedzicami ONR-u. Oto polski komunizm. Oto zasługa marcowych wydarzeń.

Leszek Kołakowski

Przedruk z „Krytyki” nr.1

 

To było jeszcze jedno doświadczenie

 

              Był marzec 68 roku. Teraz nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, który to był dzień: czy 8, czy 9, czy może 11.03. Odbywałem wtedy dwutygodniowe ćwiczenia na poligonie w Nowym Dworze. Dostałem, wraz z czterema specjalistami od radiotechniki rozkaz przejęcia obsługi radiostacji w gmach CRZZ na Karasia. Jak dowiedziałem się później, w budynku tym mieścił się jeden z punktów dowodzenia robotniczymi oddziałami ORMO.

              Jechałem na miejsce autobusem nr. 111. Przy Placu Zwycięstwa autobus zatrzymano. Dla komunikacji miejskiej nie było wjazdu na Krakowskie Przedmieście. Nie dla wszystkich jednak zamknięto ruch uliczny. Na moich oczach w kierunku Krakowskiego Przedmieścia skręciło kilka zakładowych autokarów wypełnionych ludźmi. Wysiadłem z autobusu i dalszą drogę do ul. Karasia odbywałem już pieszo. Dochodząc do wojskowego centrum handlowego zobaczyłem jak otwierają się drzwi autokarów i wysiadają z nich ludzie w średnim wieku ubrani w kufajki, z kaskami na głowach i z pałkami milicyjnymi w rękach. Po wyjściu z autobusów rzucili się oni na tłum zgromadzony naprzeciw kościoła Św. Krzyża. Wśród zgromadzonych przeważała młodzież, i to nie młodzież studencka, ale dzieci w wieku 15-16 lat. Ci z autokarów jak tylko wpadli w tłum, rozpoczęli regularną młockę. Wymierzali razy na prawo i lewo. Bili na oślep. Pałki umocowane mieli rzemieniami u przegubów rąk. Żeby nie spadły w czasie bicia. Nie wiem, czy były w nich metalowe pręty. Widziałem tylko jak po zakończonej akcji pałka taka była wygięta jak bumerang. Widziałem też jak chłopak uderzony taką pałką w okolice karku upadł na bruk i długo nie mógł się podnieść.

              Zaatakowany tłum rozproszył się. Ludzie uciekali przed razami w kierunku kościoła Św. Krzyża. Wtedy z bocznych ulic wypadły nowe grupy „robotników” i pędziły tłum w kierunku Nowego Światu. Tam czekali już milicjanci. Umundurowani, w hełmach na głowach, z tarczami na ramieniu szli zwartym szpalerem osaczając zgromadzonych ze wszystkich stron. Ludzie zawrócili, wpadli do kościoła Św. Krzyża. Wtedy zobaczyłem w tłumie wiele studenckich czapek. Myślę, że to był ten moment, kiedy milicja podeszła od strony Skarpy i zaczęła opróżniać Uniwersytet. Kiedy studenci zabarykadowali się w kościele, milicja zaczęła się do nich dobijać, usiłując wyłamać drzwi.

Punktów dowodzenia było wówczas kilka. W czterech z nich znajdowały się radiostacje. Radiostację w CRZZ i w KW PZPR, gdzie mieścił się główny sztab dowodzenia akcją, prawdopodobnie obsługiwało wojsko. Komitet Stołeczny MO i MSW miał obsługę własną. W marcu 68 roku wojsko nie było użyte do rozgromienia demonstrantów. Nas ściągnięto z poligonów, bo radiostacji o tak dużym zasięgu jak w budynku CRZZ i w KW nie można było obsłużyć siłami MO i MSW. Ale i ta decyzja skierowania nas do obsługi radiostacji nie była chyba do końca uzgodniona. Po 48 godzinach, które spędziliśmy w budynku na Karasia, obsługując radiostację na 3 zmiany, zostaliśmy odwołani na poligon. I nikt z naszej jednostki nie przyjechał nas zastąpić.

              Na Karasia stacjonowały ściągnięte z zakładów pracy tzw. grupy szturmowe. Byli to robotnicy-ormowcy, przeszkoleni do pomocy milicji w utrzymaniu porządku w przypadku ulicznych zamieszek. W budynku CRZZ zgromadzono ich około 400. Przebywali tam cały czas, goto...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin