Rice Luanne - Wakacyjne przyjaciółki.rtf

(983 KB) Pobierz

 

Luanne Rice

 

Wakacyjne przyjaciółki

 

Przełożyła Małgorzata Żbikowska


 

Dla

Rosemary Goettsche,

Maureen Onorato

i Suzi Chapman –

z wyrazami miłości

 


Podziękowania

 

Za zamki z piasku i kolorowe szkiełka – Debbie Buell i Maggie Henry, Karen Covert, Laurette Laramie, Kathleen Stingle, Sue Detombeur, Susan Ravens, Marilyn Gittell, Amy i Molly Gittell-Gallagher, Andrei, Alex i Jesse Cirillo, Meg Ruley i Alexandrze Merrill-Lovett, Sam Whitney i mojej drogiej chrześnicy, Sadie Whitney-Havlicak.

Uściski i podziękowania dla Irwyn Applebaum, Nity Taublib i Tracy Devine za wsparcie, życzliwość i za to, że są takimi wspaniałymi przyjaciółkami i wydawcami.

Wielkie dzięki Markowi Lonerganowi i Dore Dedrick za muzykę i poznanie z prawdziwą Tilly.

Wyrazy głębokiej wdzięczności Sea Education Association z Woods Hole w Massachusetts. Przed wielu laty spędziłam pół roku na trzydziestometrowym szkunerze r/v Westward. Żeglowaliśmy po Morzu Karaibskim, śledząc humbaki. Odnajdywaliśmy drogę według map, przyrządów nawigacyjnych i gwiazd, uczyliśmy się posługiwać sekstantami i określać pozycję względem słońca. Spuszczaliśmy hydrofony, by słuchać i analizować śpiew waleni. Uczyliśmy się z oceanografami, spuszczaliśmy sieci i pobieraliśmy próbki z dna morza. Spędziliśmy Boże Narodzenie w rejonie Silver Bank i zwiedziliśmy plaże na wyspach Grand Turk, Saint-Barthelemy i Mona. Z Amy Gittell, moją współtowarzyszką wyprawy, połączyła mnie wieloletnia przyjaźń. Sea Education Association nie tylko kształci, lecz przede wszystkim uczy miłości do morza. To wspaniała organizacja.

Dziękuję Karen, Joshui i Elijahowi Stone'om, Jolaine Johnson, Pam Paikin i Edowi Barkerowi za przyjaźń i wsparcie.

Mia O. i BGG są wielcy.

Za serdeczne wspomnienia z plaży Billowi, Peg, Lindsay i Katie Deckerom, Carmen, Stacy i Stephanie Decker, Rickowi i Courtney Deckerom; Laurze, Kevinowi, Stephenowi i Jenny Boyle'om; Ricie Decker, Thomasowi Deckerowi Sisco i Michaelowi Deckerowi Sisco, Kathy, Michaełowi i Julie LeDonne'om; Kevinowi, Annette i Christopherowi Brielmannom, Jimowi i Kathie Brielmannom; Tomowi i Renee Brielmannom, Peterowi, Joanne, Karze i Alexowi Brielmannom; Harry'emu Juniorowi, Shirley Louise-May, Isabelle, Gabrielowi i Rose Brielmannom.

A także kilku chłopcom z plaży: Williamowi Twiggowi Crawfordowi, Paulowi Jamesowi, Gene'owi Reidowi, Martinowi Rufowi, Tomowi Murtha, Davidowi Ryderowi, Jeffowi Woodsowi, Scottowi Phelpsowi oraz pamięci Dennisa Shortella.


Prolog

 

Czerwiec 1976

 

Trzy przyjaciółki rozłożyły ręczniki w rządku na białym piasku, tuż przy brzegu morza, pod lazurowym niebem. Rozgrzana słońcem plaża parzyła je w plecy, jednakże świeża bryza wiejąca znad cieśniny chłodziła przyjemnie ciała. Fale podchodziły im już prawie pod stopy. Zbliżał się przypływ i dziewczęta wiedziały, że wkrótce będą musiały przesunąć ręczniki dalej, żeby się nie zamoczyć, lecz ta chwila czerwcowego poranka była zbyt piękna dla szesnastolatek, by ją przerywać.

Stevie wiedziała, jak szybko wszystko przemija. Przekonała się o tym jako mała dziewczynka. Poza tym była urodzoną artystką i dobrze rozumiała, jak trudno jest uchwycić chwilę. Powieje wiatr, cień przykryje słońce, światło zmieni barwę morza z ciemnoniebieskiej na zieloną. Wystarczy odwrócić wzrok, a świat już wygląda inaczej. Osoba, która zdawało się, będzie żyć wiecznie, odchodzi. Tylko rysunki pozwalały zatrzymać czas.

Madeleine nie miewała takich myśli. Była młodszą siostrą najpopularniejszego chłopaka w szkole, toteż zawsze czuła się bezpieczna, potrzebna i w centrum uwagi. Brat chronił ją przed sprawami, o których nawet nie myślała, a potem nie było sensu się martwić, gdyż niebezpieczeństwo lub kłopoty mijały. Delektowała się więc gorącym słońcem i błękitnym niebem, bo od tego było przecież lato. A kiedy dzień się skończy, przyjdzie po nim następny.

Emma ziewnęła, wyciągnęła nogi i czubkami palców dotknęła wody. Uwielbiała, gdy fale muskały jej łydki, z każdą chwilą coraz intensywniej. Opalanie bywało okropnie nudne. Świadomość, że zbliża się przypływ, wprawiała ją w ekscytację. Morze było dla niej jak doświadczony kochanek (czy raczej jej wyobrażenie o doskonałym kochanku). Kiedy nurkowała, brało ją w objęcia. Uwielbiała jego uwodzicielski, nieuchwytny i zmienny charakter, zmiany bowiem były dla niej czymś na kształt ekstazy, dzięki nim wiedziała, że żyje.

– No więc? – spytała teraz, leżąc na plecach z zamkniętymi oczyma.

Przyjaciółki nie odpowiedziały. Gdyby ich nie znała, mogłaby pomyśleć, że jest na plaży sama.

– Nie chce mi się ruszać – stwierdziła leżąca w środku Maddie. – Jest tak cudownie. Wprost idealnie.

– Stevie, czemu nic nie mówisz? – spytała Emma.

– Idziemy popływać?

– Pod warunkiem będziemy trzymać się za ręce – padła odpowiedź.

Emma stłumiła uśmiech. Stevie uwielbiała takie rzeczy.

– Ludzie pomyślą, że jesteśmy dziwne – zachichotała Maddie.

– Bo jesteśmy, czy raczej ja jestem – odparła Stevie.

Emma na próżno czekała, aż przyjaciółka się roześmieje.

Gdy Stevie się nie śmiała, robiło jej się smutno. Nie lubiła być smutna. Rodzice nie aprobowali takich uczuć, woleli, żeby wszystko było optymistyczne i atrakcyjne. Emma starała się nie analizować własnych myśli, co często robiła Stevie. Miała kilka sposobów na blokowanie przykrych lub denerwujących spraw, skutecznych zarówno w wypadku chłopców, zakupów, jak i najlepszych przyjaciółek. Niewiele się zastanawiając, chwyciła Maddie za rękę. Stworzyły łańcuch i popatrzyły na mieniącą się w słońcu zatokę. Granitowe skały pofałdowaną linią wchodziły w głąb cieśniny, tworząc dla białej plaży w kształcie półksiężyca naturalną ochronę przed atakami morza. Od strony widocznej w oddali skalistej wyspy niosły się krzyki mew, które miały tam swoją siedzibę. Emma wiedziała, że Stevie pływa na nią o świcie, by rysować gniazda z pisklętami czekającymi, aż ich mamy przyniosą coś do jedzenia.

Przyprawiało to Emmę o drżenie. Przyjaźniły się ze Stevie od dzieciństwa. Maddie dołączyła do nich później, lecz doskonale wpasowała się w trójkąt, w którym Emma była tą śmiałą, Maddie tą szczęśliwą, a Stevie tą wrażliwą.

Stevie i Maddie nie przeczuwały nawet, że Emma oddałaby za nie życie. Była śmiała, wesoła, zaborcza, ładna i miała bzika na punkcie chłopców. Te cechy charakteru były ulubionym tematem żartów jej przyjaciółek. Chociaż wymyśliła specjalny rytuał, by przypieczętować ich przyjaźń, uważały, że w rzeczywistości nic on dla niej nie znaczy, że są dla niej tylko wakacyjnymi przyjaciółkami. W rzeczywistości jednak były dla niej wszystkim.

– No to jak, idziemy popływać? – spytała Maddie, ciągnąc przyjaciółki za ręce.

– Chciałabym, żeby... – powiedziała Stevie, zaciskając powieki.

Emma wstrzymała oddech, czekając na jej słowa. Stevie postrzegała plażę w zupełnie inny sposób. Plaża była dla niej inspiracją. Patrzyła na nią, chłonęła światło, bryzę, ptasie głosy, gwiazdy, a potem przelewała na papier, tworząc obrazy i rysunki. Emma nie zważała na to, że fale obmywają jej stopy. Utkwiła wzrok w twarzy Stevie, pięknej, wyrazistej i bladej, bo zawsze chroniła ją przed słońcem, okolonej czarną grzywką i obciętymi na pazia włosami, i poczuła gdzieś w głębi ostry ból.

– Co byś chciała, Stevie? – spytała Maddie.

Serce Emmy zaczęło bić mocniej. Wiedziała, że Stevie powie zaraz coś oryginalnego. Była taka dziwna z tymi swoimi wyprawami na ptasie wyspy przed wschodem słońca, nocnymi wycieczkami na moczary, słuchaniem lelków kozodojów czy znikaniem na cały dzień. Nieraz się zdarzało, że gdy z Maddie pukały do drzwi jej domu, ojciec informował je, że córka poszła szkicować kwiaty na grobie matki.

A potem opowiadała im o tym. Była dziewczyną pełną sprzeczności, samotnicą potrzebującą kontaktu z ludźmi, których kochała. Mówiła barwnie, tak że Emma i Maddie miały wrażenie, jakby były tam razem z nią, o tym, jak pojechała rowerem aż za białe od soli domki letniskowe z okiennicami o cukierkowych barwach, na mały cmentarz ukryty wśród targanych wiatrem cedrów i dębów, o milinie ze szkarłatnymi kwiatami w kształcie trąbek, rosnącym u stóp anioła strzegącego miejsca wiecznego spoczynku matki, o tym, jak te kwiaty przyciągają kolibry, małe ptaszki o szmaragdowym upierzeniu, by dotrzymywały towarzystwa mamie, i o tym, jak bardzo je za to kocha. Snuła te opowieści z taką łatwością. Działały na wyobraźnię równie silnie jak malowane przez nią obrazy czy pięknie ilustrowane książki dla dzieci, na których Emma się wychowała. – Będziesz sławna, Stevie – powiedziała kiedyś przyjaciółce Emma. – Tylko nie zapomnij o mnie i o Maddie, gdy już napiszesz te wszystkie książki, dobrze? Stevie zaś obiecała wtedy: – Nigdy o was nie zapomnę.

Emma kochała Stevie za jej talent, lecz była także o niego zazdrosna. Bo jak można tak patrzeć na świat? Kochać przyrodę i ludzi czystą miłością, nie pytając, co oni mogą zrobić w zamian? Wiedziała, że Stevie jest wrażliwa i skora do płaczu. Ale coś za coś – żeby tworzyć i pojmować rzeczy w sposób, w jaki robiła to Stevie, trzeba szeroko otworzyć serce, by przyjąć całe to bogactwo. Czasami Emma wyobrażała sobie, że Stevie jest Śnieżką, ona Różyczką z baśni braci Grimm, a Madeleine miłą, normalną szczęśliwą dziewczyną z bardzo popularnym bratem.

– Co byś chciała? – spytała teraz.

– Żeby ta chwila trwała wiecznie – odparła Stevie.

Emma westchnęła z ulgą. Spodziewała się, że Stevie powie coś o ptakach, ludziach, lecie, miłości, przyjaciółkach albo życiu w ogóle. Ku jej zaskoczeniu to Madeleine stała się nagle filozofką.

– Zbliża się dwusetlecie Stanów Zjednoczonych – oznajmiła. – Jesteśmy częścią historii.

– Wiem tylko, że mamy po szesnaście lat i chcemy, by nas całowano, całowano i całowano – odpowiedziała Emma.

– Wakacyjne przyjaciółki Anno Domini tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt sześć – dodała Stevie.

– Napisz książkę o naszych wakacjach – rzuciła Maddie. – Przeczytamy ją naszym dzieciom, a potem stanie się klasyką i ludzie będą ją czytać swoim dzieciom przez następne dwieście lat.

Emma zadrżała na te słowa. Choć sama jej to przepowiedziała, nie lubiła myśleć o tym, że Stevie będzie pisać książki i stanie się sławna. To by oznaczało, że będzie od niej lepsza.

– Chodźcie, na co jeszcze czekacie? – ponagliła.

Trzymając się za ręce, wskoczyły do wody i od razu dały nurka w srebrzystą falę. Kiedy wypłynęły dla zaczerpnięcia oddechu, stworzyły krąg podobny do tego, który Emma narysowała na piasku.

Po raz kolejny morze ukazało swoją magiczną moc – zmyło niechciane uczucia i znowu wszystko było dobrze. Emma nabrała w usta słonej wody i wypluła ją. Uczucia pojawiają się i znikają, lecz to są jej najlepsze przyjaciółki, kocha je i zawsze będzie kochać.

– Co robimy wieczorem? – spytała Madeleine.

– Będziemy obserwować wschód księżyca – odparła Stevie.

– Pójdziemy do kina na plaży, żeby sprawdzić, kto przyjechał – dodała Emma. – Strzeżcie się, chłopcy, nadchodzimy...

– Możemy zrobić i jedno, i drugie – powiedziała Maddie ze śmiechem. – Oglądać księżyc i film.

– To właśnie miałam na myśli – stwierdziła Emma, spoglądając na zapatrzoną w niebo Stevie.

Fale miarowo uderzały o brzeg. Biały cień półksiężyca mącił idealny błękit. Emma zadrżała i odwróciła od niego wzrok. Wolała patrzeć na lazurowe niebo roztaczające blask nad wszystkimi plażami świata i wszystkimi wakacyjnymi przyjaciółkami. Lato dopiero się zaczynało.

 


 

Część Pierwsza

 

 

 


Rozdział 1

 

Czerwiec 2003

 

Nell Kilvert wiedziała tylko tyle, że najlepsza przyjaciółka mamy mieszka w niebieskim domu. Dlatego gdy przyszła na plażę, natychmiast zaczęła go wypatrywać. Kiedy zapytała tatę, gdzie jego zdaniem mógłby się znajdować, odpowiedział, że po tak wielu latach z pobytu na cyplu Hubbarda pozostało mu w pamięci jedynie to, że zakochał się w mamie na promenadzie.

„Wakacyjne przyjaciółki teraz, jutro i do końca świata"... Nell wciąż dobrze pamiętała opowieści mamy o cyplu Hubbarda, gdzie spędzała każde letnie wakacje, kiedy sama była jeszcze dziewczynką. Powiedziała między innymi, że ona, ciocia Madeleine i ich najlepsza przyjaciółka – jak ona miała na imię? – były najszczęśliwsze, mocząc nogi w słonej wodzie. Mówiła, że bez względu na to dokąd los je zawiedzie, zawsze będzie je łączyć błękitne niebo, morska bryza, nagłe porywy wiatru i gorący piasek pod bosymi stopami.

Gorący piasek... Poczuła, jak ją parzy.

– Auć – jęknęła głośno.

– Stań tutaj – zaproponowała dziewczynka, która leżała na ręczniku.

Miała około dziewięciu lat, czyli była jej równolatką. Przesunęła się i zrobiła miejsce dla Nell.

– Dzięki – powiedziała z ulgą Nell, stając na brzegu ręcznika.

– Mieszkasz tutaj? – spytała dziewczynka.

– Wynajmujemy z tatą domek – wyjaśniła Nell.

– To fajnie. A jak ci na imię?

– Nell. Nell Kilvert. A tobie?

– Peggy McCabe. Ja mieszkam tu przez cały rok.

– Aha – mruknęła Nell.

Czuła się śmiesznie, stojąc na brzegu ręcznika tej dziwnej rudowłosej dziewczynki i myśląc, jak to byłoby fajnie mieszkać na plaży przez cały rok. Kiedy uświadomiła sobie, że ma przed sobą miejscową ekspertkę, oczy jej się rozszerzyły.

– Znasz tu jakieś niebieskie domy?

Peggy spojrzała na nią zaskoczona.

– Tam jest jeden – powiedziała, wyciągając rękę.

Nell spojrzała we wskazanym kierunku. Przy końcu plaży rosła wysoka trawa, która zatrzymywała piasek na miejscu, żeby żaden sztorm go nie zmył. Kawałek dalej, na rozległej płaskiej wydmie stał niebieski dom. Nell widziała go już wcześniej i uznała, że to klub czy coś w tym rodzaju, lecz ojciec wyjaśnił jej, że dom należy do jakichś szczęściarzy, że wzniesiono go na palach dla ochrony przed przypływami i że gdy on i mama byli młodzi, wchodzili pod spód, żeby się całować. Nell przeszedł wtedy po plecach dreszcz. – Czy należał do najlepszej przyjaciółki mamy? – zapytała. Ojciec jednak wzruszył ramionami i odpowiedział, że nie, nie przypomina sobie, żeby poznał właścicieli.

– A oprócz niego? – zwróciła się z pytaniem do Peggy.

– Chodzi ci o dom czarownicy? – odpowiedziała pytaniem nowa znajoma.

– Czarownicy?!

Peggy kiwnęła głową, zapraszając Nell, by usiadła na ręczniku. Wskazała na dom stojący na cyplu, ukryty wśród koronkowych cieni rzucanych przez dęby i jodły. Nell spojrzała w tamtą stronę, osłaniając oczy dłonią.

– Ale on jest biały – stwierdziła.

– Teraz tak – zgodziła się Peggy. – Ale kiedyś, gdy byłam jeszcze mała, był niebieski. Pamiętam, bo moja siostra Annie śpiewała o nim piosenkę. – I na dowód zanuciła:

 

Kamienne serce, niebieski dom,

Mieszka tam czarownica,

Która rzuci na ciebie grom.

 

Nell pomyślała, że najlepsza przyjaciółka mamy nie może być czarownicą. Lecz z drugiej strony na cyplu Hubbarda nie było więcej niebieskich domów. Zjeździła z ojcem na rowerze całą okolicę i znalazła raptem trzy, ale żaden z nich na pewno nie był tym, którego szukała. Nikt z mieszkańców nie pamiętał jej mamy, Emmy Kilvert.

– Dlaczego nazywasz ją czarownicą? – zaciekawiła się Nell.

– Bo stroni od ludzi – wyjaśniła Peggy. – Przez całą zimę mieszka w Nowym Jorku, a gdy już tu przyjeżdża, to siedzi w domu aż do zmroku. Rozmawia z sowami, pisze książki dla dzieci o różnych ptakach. Jedną nawet sfilmowano. Są tacy, którzy nie wiedzą, że jest dziwna, i przychodzą do niej, lecz ona nikomu nie otwiera drzwi. A każdego ranka przed wschodem słońca spaceruje wzdłuż brzegu, wypatrując ptaków i pierścionka z brylantem.

– Pierścionka z brylantem?

– Tak. Jest rozwódką. Wiele razy wychodziła za mąż. Nie ma dzieci, chociaż pisze książki dla dzieci. Zbiera pierścionki zaręczynowe i nosi je na wszystkich palcach. Ale zgubiła największy, gdy pływała w czasie burzy, i teraz go szuka. Jest wart miliony. Rzuca zaklęcia na mężczyzn, którzy wejdą jej w drogę. I na dzieci, które wkroczą na jej podwórko. Przegania je na cztery wiatry, mimo że czytają jej książki. Powinnaś zobaczyć tabliczkę stojącą przed jej domem.

Nell zmarszczyła brwi i objęła rękoma kolana. Nie podobała jej się ta kobieta. Może to błąd, że chce ją poznać. Zaraz jednak pomyślała o ojcu i jego nowej znajomej Francesce, o matce, która miała ciepłe niebieskie oczy z żółtymi plamkami w kącikach i o tym, jak opowiadała o swojej najlepszej przyjaciółce. Ogarnął ją smutek.

„Wakacyjne przyjaciółki teraz, jutro i do końca świata"...

Słowa te przyprawiły ją o dreszcz i smutek jeszcze się pogłębił. Tęsknota za matką stała się przytłaczająca.

Popatrzyła na dom na wzgórzu i mocniej objęła się ramionami. Czy najlepsza przyjaciółka mamy mogła być czarownicą, w dodatku piszącą książki? Nie można tego wykluczyć. W porównaniu ze wszystkim innym, co przydarzyło się jej w życiu, to akurat nie było wcale takie dziwne ani straszne. Podziękowała Peggy za informacje i postanowiła poszukać drogi na wzgórze, gdzie stał dom, który kiedyś był niebieski.

 

Korty tenisowe na cyplu Hubbarda bardzo się zmieniły od czasów, gdy Jack Kilvert był tu ostatni raz. Wtedy miały popękaną nawierzchnię przypominającą mieszaninę piasku i błota, która opadała ku piaszczystemu parkingowi, a w czasie sztormów zalewała je woda. Teraz zostały wyłożone zielonym kompozytem, schludnie obrysowane, wygładzone i trzeba było się zapisać do klubu, żeby z nich korzystać.

– Trzydzieści do zera! – zawołała Francesca stojąca po drugiej stronie siatki.

Jack przygotował się do odebrania serwisu. Jego partnerka miała włosy koloru miodu, podtrzymane szeroką białą opaską podkreślającą jej opaleniznę, sylwetkę w kształcie klepsydry i nogi do samej szyi. Mimo iż starał się skupić na grze, zdążył zauważyć, że kilka osób jej się przygląda. Dwóch mężczyzn palących cygara i niosących leżaki i kapoki przystanęło, żeby popatrzeć, jak serwuje. Albo żeby pogapić się na jej nogi.

Po chwili zaserwowała, on odbił piłkę, a ona nie, po czym przeskoczyła siatkę i wpadła mu prosto w ramiona.

– Wygrałeś, ty perfekcjonisto – powiedziała, całując go w usta.

– W takim razie czy to nie ja powinienem przeskoczyć przez siatkę? – spytał.

– Nie bądź taki drobiazgowy. Może nie mogłam się już doczekać, żeby przytulić się do twojego wielkiego spoconego ciała.

Zaśmiał się, a ona znowu go pocałowała. Wydała mu się taka szczupła i silna w jego ramionach. Przypomniał sobie, jak dwadzieścia pięć lat temu, dokładnie w tym miejscu, trzymał w ramionach Emmę. Francesca była podobna do jego żony jak dwie krople wody. Dokonał pospiesznych obliczeń i różnica wieku przyprawiła go o ból głowy.

– Chodź, popływamy – zaproponowała Francesca.

– Chcę wrócić do domu i sprawdzić, co z Nell.

– Powiedziała, że idzie na plażę. A właściwie to zobaczyła, jak zatrzymuję się przed domem, i podeszła do mnie, jeszcze zanim zdążyłam wysiąść z samochodu. Pewnie chciała zajrzeć do bagażnika, by sprawdzić, czy wzięłam ze sobą rzeczy na zmianę. Jest jak pogranicznik.

– Ależ skąd, po prostu chciała się z tobą przywitać.

Francesca wydała z siebie prychnięcie przez zgrabny nosek.

– Nie zapominaj, że moi rodzice rozwiedli się i kiedy ojciec zaczął przyprowadzać do domu kobiety, robiłam im piekło. Los się na mnie zemścił, to jasne. Ale nie przejmuj się. Nie dam się tak łatwo wystraszyć, a póki co w pełni szanuję jej potrzebę obrony własnego terytorium. Jeszcze zdobędę jej sympatię, zobaczysz... – Jack nic na to nie odpowiedział. – A skoro poszła na plażę, to dom jest teraz pusty – dodała Francesca, ściskając go za rękę. – Wiem, że musisz zachowywać się przyzwoicie, na wypadek gdyby nagle weszła, lecz przynajmniej moglibyśmy posiedzieć na kanapie i potrzymać się za ręce.

– I porozmawiać o naszych planach związanych z Morzem Północnym.

Zaśmiali się. Jack cofnął rękę i ruszył do domu. Ale ze mnie romantyczny palant, pomyślał. Miał czterdzieści osiem lat, był przygnębiony, przepracowany i kompletnie skołowany zmianami, jakie zgotował mu los. Ona miała dwadzieścia dziewięć lat i była niebezpiecznie piękna.

Przez ostatnie pół roku pracował w bostońskiej filii biura projektowego z siedzibą w Atlancie. Francesca niedawno przeniosła się do jego działu, lecz znali się od kilku lat. Nie raz grali w debla mieszanego z kolegami z firmy. Jack podziwiał jej serwis, precyzję umysłu, doskonałe umiejętności inżyniera, wspaniałe poczucie humoru.

Czy zauważyła, że stara się utrzymywać dystans między nimi, żeby koledzy nie pomyśleli, że są parą? Czy kogoś to w ogóle obchodziło? Wątpił, żeby ktokolwiek go jeszcze pamiętał. Emma spędziła tu piętnaście letnich wakacji jako dziecko, a potem jej rodzina przeniosła się do Chicago. Rodzina Jacka przez trzy kolejne lata wynajmowała tu domek letniskowy. O cztery lata młodsza Emma była w wieku jego siostry. Spotkał ją na promenadzie pewnego lipcowego wieczoru i los ich połączył. Szukając miejsca, gdzie mógłby spędzić z Nell wakacje, wybrał cypel Hubbarda zamiast wyspy Martha's Vineyard, Nantucket, Cape Cod czy wysp w stanie Maine nie dlatego, że chciał pokazać córce miejsce, gdzie się poznali jej rodzice, lecz ponieważ przyciągnęły go tu siły, których nie rozumiał.

– Jeżeli twojej córki nie ma w domu – szepnęła Francesca, zamykając furtkę – nie mogę obiecać, że będę się zachowywać przyzwoicie.

Jack poczuł, że się uśmiecha, lecz jedynie samymi wargami. Mógł bardziej się postarać, lecz jakoś nie miał ochoty. To było jego przekleństwo. Po stracie Emmy czuł się odrętwiały do szpiku kości, jakby zawładnęła nim zima i nie zamierzała go opuścić do końca życia. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i odkąd sięgał pamięcią, uprawiał jakiś sport, tyle że nic kompletnie nie czuł. I nikt o tym nie wiedział – ani chłopcy z drużyny koszykówki, ani partnerzy do tenisa, ani kobiety, z którymi się spotykał, nawet jego siostra Madeleine nie miała o niczym pojęcia. Tylko Nell wiedziała, a jemu ani trochę się nie podobało to, że wie.

 

Droga na cypel wiodła obok kortów tenisowych. Nell zobaczyła, że tata z Francescą całują się przy siatce zbyt zajęci sobą, by ją zauważyć. Poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w serce. Przyspieszyła kroku, żeby jak najszybciej dotrzeć do domu, który kiedyś był niebieski. Zaczęła biec, skręcając w prawo na szczyt wzgórza. Było tu więcej cienia. Zwolniła i rozejrzała się, by sprawdzić swoje położenie w stosunku do plaży. Rodzice opowiadali o tym miejscu, lecz nigdy jej tu razem nie przywieźli. Jako mieszkańcy Atlanty wakacje spędzali najczęściej na pięknych wyspach stanu Georgia. Nell była przyzwyczajona do południowych plaż z białym piaskiem, I O miękkiej zielonej trawy i cieplej wody, które w niczym nie przypominały tej poszarpanej linii brzegowej i chłodnego wiatru wiejącego od zatoki Long Island. Między drzewami rosnącymi na podwórkach posesji po lewej stronie przeświecały urwiste brzegi. Niektóre ogrody były piękne, pełne kwitnących róż i lilii, w niektórych stały maszty z łopoczącymi na wietrze flagami. Na parapetach okiennych stały skrzynki ze zwieszającymi się petuniami i bluszczem.

Nagle jej oczom ukazał się zupełnie inny ogród – skalisty, z kępami dzikiej trawy rosnącej między krzewami i drzewami. W cieniu kwitły lilie w kolorze żółtym i pomarańczowym, które wyglądały jak ptaki kryjące się w lesie. Szumiały sosny i dęby, a w szczelinach kamiennych stopni prowadzących na skaliste wzgórze pienił się rozchodnik. Serce mocniej jej zabiło na widok tabliczki z napisem: „Proszę stąd odejść". Wykonano go ręcznie białą farbą na kawałku szarego drewna wyrzuconego przez morze, przybito do palika, który tkwił w ziemi u stóp schodów. Popatrzyła na dom. Pomalowany na biało, lecz ocieniony dwoma wysokimi dębami wyglądał, jakby był niebieski. Spojrzała ponownie na tabliczkę, potem znowu na dom.

Przypomniała sobie, co Peggy opowiadała o mieszkającej tu czarownicy, i poczuła ucisk w żołądku. A jeżeli to wszystko prawda, jeżeli ta kobieta okaże się zła, okropna i rzuci na nią zaklęcie? Zimny dreszcz przebiegł Nell po plecach. Jednakże niektóre uczucia, takie jak miłość, tęsknota i pragnienie, są silniejsze od strachu. Ze ściśniętym gardłem zaczęła wchodzić po schodach, by już po chwili przyspieszyć kroku. Uniosła wzrok i zobaczyła twarz w oknie. Przestraszyła się, lecz nie mogła się zatrzymać. W pewnym momencie potknęła się o kamień i upadła jak długa, zdzierając sobie skórę na kolanach.

 

Stevie Moore siedziała przy stole w kuchni z pędzlem w ręku i obserwowała kolibry przylatujące do milina. Obok niej na stole siedemnastoletnia kotka Tilly śledziła z nie mniejszą uwagą ptaszki. Stevie chciała uchwycić istotę tych najmniejszych na świecie ptaków, którą jej zdaniem była umiejętność pozostawania równocześnie w bezruchu i w ciągłym ruchu. Tilly natomiast chciała po prostu któregoś złapać.

Stevie nie wyobrażała sobie, jak mogłaby przeżyć bez Tilly. Kotka pomagała jej przetrwać długie samotne noce. Nagle kolibry odleciały. Stevie spojrzała w stronę schodów i zobaczyła biegnącą po nich dziewczynkę.

– Tilly, czy w szkole przestali uczyć dzieci czytania? – spytała, zastanawiając się, czy miejscowi chłopcy znowu nie ukradli tabliczki.

Kotka na widok obcej osoby wskoczyła na lodówkę i schowała się w wiklinowym koszyku na chleb. Stevie wstała i otrzepała z kociej sierści czarny T-shirt i spodnie. Dziewczynka wyglądała na zdecydowaną, włożyła więc kapelusz z szerokim rondem, starając się przybrać groźną i władczą minę. Chwilę później zobaczyła, jak mały intruz pada na kamienie.

Stevie wybiegła na dwór. Dostrzegła, że gramoląca się na nogi dziewczynka ma zakrwawione kolana i duży palec. Na ten widok Stevie zawahała się, lecz w tym momencie mała podniosła wzrok. Miała zielone, pełne bólu oczy. Stevie doznała dziwnego uczucia.

– Nic ci nie jest? – spytała, lecz zanim zdążyła przy niej przykucnąć, dziewczynka kiwnęła energicznie głową, a z jej oczu trysnęły łzy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin