Edward Stachura - Siekierezada.pdf

(776 KB) Pobierz
Microsoft Word - Edward Stachura - Siekierezada
E DWARD S TACHURA
S IEKIEREZADA
ALBO ZIMA LE ĺ NYCH LUDZI
SCAN- DAL
Dostał si ħ pod koła, pokatulkało go i kaput.
— To rano było. Na ten ekspres do stolicy.
— Ale podobno do ostatniego wagonu skakał.
— Do ostatniego wagonu, ale do przednich drzwi.
— Aha, do przednich drzwi. No tak.
— Tu zrobił bł Ģ d. ņ eby skoczył nie do przednich, ale do tylnych drzwi ostatniego
wagonu, toby si ħ tylko potłukł, ale pod koła by si ħ nie dostał.
— Słuszna racja.
— Pocztowy wagon jest jeszcze na ko ı cu.
— Albo na ko ı cu, albo na samym pocz Ģ tku, zaraz za lokomotyw Ģ . Rozmaicie
doczepiaj Ģ .
— Mo Ň e chciał do tylnych drzwi, tylko Ň e mo Ň e, panie tego, zaci ħ ły si ħ .
— Albo si ħ zaci ħ ły, albo w ogóle były zamkni ħ te.
— Mogło i tak by ę . Mo Ň liwe. Doleciał do tylnych drzwi, szarpn Ģ ł za klamk ħ ,
zobaczył, Ň e zamkni ħ te, i wtedy poleciał do przodu, do przednich drzwi. Mogło i tak by ę .
— Miał zgin Ģę i zgin Ģ ł. To jest los.
O tym to zatem wi ħ c cały poci Ģ g rozmawiał, szeptał, mruczał i mamrotał z rzadkim
zgodnym przej ħ ciem. O tej to Ļ mierci nagłej i niespodziewanej wszyscy rozprawiali w
zatłoczonych
przedziałach i zawalonych korytarzach jad Ģ cego na zachód przez zimowe pola
poci Ģ gu. Był poci Ģ g, nie ten, ale poci Ģ g jako taki, narz ħ dziem tragedii. Długim no Ň em,
szpad Ģ , siekier Ģ , młotem, zwanym francuskim kluczem, Ň elaznym łomem tragedii. Koła
poci Ģ gu to były tryby tragedii, które wkr ħ ciły w siebie tego, o którym była ogólna mowa. Był
poci Ģ g narz ħ dziem tragedii i wyruszył poci Ģ g z miejsca tragedii. Z tego miasta, gdzie ona si ħ
wydarzyła. Był poci Ģ g narz ħ dziem tragedii, wyruszył z miejsca tragedii i w dniu tragedii.
Trzy słynne antyczne jedno Ļ ci: akcji, miejsca i czasu. Bo dzisiaj to si ħ stało. Dzisiaj raniutko.
Kilka zaledwie godzin temu. Zaledwie temu godzin kilka.
ņ eby poci Ģ g jechał wolno, to jeszcze. Ale to ekspres. Bierze szybko Ļę od razu.
— Te Ň to wła Ļ nie. A on zziajany był. Cały czas biegiem leciał. Przez dworzec, po
schodach do tunelu, z tunelu potem po schodach na gór ħ , potem po peronie za poci Ģ giem, co
ruszył i te Ň był w biegu, jak on. Zm ħ czyło go to, nie miał siły pod koniec.
— O to si ħ rozchodzi. Nie miał ju Ň siły, a jak nie miał ju Ň siły, to panie tego, nie miał
ju Ň dokładnego obliczenia do skoku. ń le wymierzył.
— Mo Ň e te Ň troch ħ na bani był. I tak to jedno z drugim, Ň e Ņ le wymierzył sobie skok.
— Z samego rana miał by ę na bani? Skoro Ļ wit? Co pan gadasz, panie?
— No ale mogło tak by ę , Ň e poprzedniego dnia, panie, popijał do pó Ņ nej nocy.
— Albo do wczesnego ranka.
— I nie zd ĢŇ yło mu wywietrzy ę .
— Ja to sobie tak my Ļ l ħ , Ň e on si ħ złapał za wcze Ļ nie za por ħ cz, ot co. Za wcze Ļ nie si ħ
złapał za por ħ cz przy drzwiach, a poci Ģ g si ħ rozp ħ dzał i on nie miał czasu si ħ odbi ę .
Poci Ģ gn ħ ło go do przodu, a on nie mógł ju Ň pu Ļ ci ę i wtedy dostał si ħ nogami tam, gdzie nie
trzeba, mi ħ dzy stopnie poci Ģ gu i peron. Trzymał si ħ jeszcze jaki Ļ czas, a Ň mu r ħ ka zemdlała, i
pu Ļ cił. I wtedy go wkr ħ ciło pod spód.
Siedziałem jak wryty na moim worku w korytarzu, nisko, mi ħ dzy nogami stoj Ģ cych
ciasno, rami ħ w rami ħ i noga w nog ħ , podró Ň ników. Paliłem papierosa ostro Ň nie, w zwini ħ tej
tr Ģ bce dłoni, Ň eby nie przypali ę komu Ļ nogawki spodni czy zwanej poły płaszcza. Słuchałem
głosów, co ponad głow Ģ .
— Kto tam wie, jak to było.
— Mo Ň e czasami przez te jego ciemne okulary.
— Mo Ň liwe. Mo Ň e mu si ħ zapociły, zarosiły mu si ħ . Zziajany był, a tu mróz, para mu
z gardła buchała i okulary mogły mu si ħ zapoci ę . Mało, Ň e ciemne, to jeszcze zapocone.
— Po co on nosił te ciemne okulary? Lato, zima — zawsze w nich chodził. Na
wszystkich filmach w nich wyst ħ pował.
— Ja widziałem jeden film „Popiół i diament”. To on tam w jednym miejscu mówi do
dziewczyny, która go te Ň pyta, po co on chodzi w tych ciemnych okularach? Dlaczego? I on
jej mówi, Ň e w okupacj ħ , prawie cały czas po kanałach Ň ył, co s Ģ pod ulicami. I teraz, po
wojnie, musi chodzi ę w ciemnych okularach, bo go dzienne Ļ wiatło za bardzo kłuje w oczy.
Bol Ģ go oczy od tego Ļ wiatła. Za bardzo do ciemno Ļ ci mu si ħ oczy przyzwyczaiły w tych
kanałach.
— Ale to, panie tego, na filmie mówi. To jeszcze nie musi prawda by ę .
— Nie musi by ę , ale mo Ň e by ę . B Ģ d Ņ co b Ģ d Ņ jednak zawsze w tych ciemnych
okularach chodził. Na filmie czy nie na filmie. W Ň yciu, znaczy si ħ .
— Tak jest. Jakby nie było.
— Podług mnie to taki człowiek powinien mie ę samochód do dyspozycji, a nie Ň eby
musiał za poci Ģ giem gania ę .
— Dadz Ģ mu po Ļ miertne odznaczenie i cze Ļę .
— A czy mu chocia Ň dadz Ģ ? Daj Ģ tylko bohaterom.
— Dla kultury on był bohater.
— Zdolny był. Szkoda chłopaka.
— I to w sam Ģ niedziel ħ zgin Ģ ł.
— Ja to jeszcze raz mówi ħ : miał zgin Ģę i zgin Ģ ł. To jest los. Niedziela czy nie
niedziela. To jest los.
Siedziałem jak wryty, jeszcze raz mówi ħ , na moim worku w korytarzu poci Ģ gu nisko,
mi ħ dzy nogami stoj Ģ cych ciasno, rami ħ w rami ħ i noga w nog ħ , podró Ň ników. Paliłem
papierosa w zwini ħ tej Ň ałobnej tr Ģ bce dłoni. Paliłem ostro Ň nie, Ň eby nie przypali ę komu Ļ
nogawki spodni czy zwanej poły płaszcza. Słuchałem głosów, co ponad głow Ģ . Powy Ň ej.
Troch ħ to było tak, jakbym Ň ywcem zakopany był i słyszał głosy stoj Ģ cych nade mn Ģ , na
powierzchni, ludzi. Troch ħ to było tak wła Ļ nie, ale du Ň o bardziej tak nie było. Du Ň o bardziej
było tak, Ň e siedziałem na moim worku w zatłoczonym korytarzu poci Ģ gu jad Ģ cego na zachód
przez zimowe pola tej krainy. Cokolwiek bym czuł, gdziekolwiek bym si ħ my Ļ l Ģ zap ħ dził, a
za ni Ģ , za my Ļ l Ģ , pod ĢŇ ały niektóre lotne cz ħĻ ci mojego ciała, takie jak serce na siodle
oddechu, aerodynamiczna głowa z postawionym Ň aglem włosów i tym podobnie, to jednak
przede wszystkim, nie da si ħ tego ukry ę , byłem tu, gdzie byłem: w jednym z wagonów
poci Ģ gu. A nie zakopany pod ziemi Ģ . Pod ziemi Ģ natomiast, w tych podziemiach, zakopany
był, to znaczy niedługo miał by ę zakopany on. I to nie Ň ywym, bo Ň ywym mógłby, wal Ģ c
pi ħĻ ciami i nogami w wieko trumny, spowodowa ę to, Ň eby go ci na górze, na powierzchni
ziemi, usłyszeli i odkopali. Zakopany on miał by ę w podziemiach nie Ň ywym b ħ d Ģ c wi ħ c, ale
martwym. Cho ę kilka zaledwie godzin temu Ň ywy był jak ja teraz. Jak ja, który, cho ę owiany
zawiany zamotany w tej chwili doszcz ħ tnie Ļ mierci g ħ stym oparem, ale Ň ywy jestem. Tako
Ň ywy i on był zaledwie temu godzin kilka. Witaj, zegarze, w którym czas jest cofniony.
Witaj, zegarze, w którym jest cofnione zaledwie godzin kilka. Przed Ļ wit zimowy tego
dnia. Perony w szronie, poci Ģ gi jeszcze nie rozgrzane w szronie. Ekspres do stolicy zaraz ma
odjazd. Miałem jecha ę na zachód, na robot ħ do lasu. W kieszeni mam wyci ħ ty z gazety adres
jednego le Ļ nictwa, które dało anons do działu „Poszukiwanie pracowników”. Ze poszukuj Ģ
wła Ļ nie robotników do wyr ħ bu lasu. To mi si ħ wydało niezłe w mojej ostatnio sytuacji, z
której nie b ħ d ħ si ħ przed nikim tłumaczył. Wi ħ c miałem jecha ę tam, do lasu, a nie do stolicy,
ale co Ļ mi strzeliło w ostatniej chwili i zmieniłem zamiar. Czasami trafia mnie co Ļ takiego.
Nawet nierzadko. Prawie zawsze poddaj ħ si ħ temu, bo to jest prawie zawsze, Ň e pozwol ħ
sobie tak powiedzie ę , głos krwi intonuj Ģ cej now Ģ pie Ļı . Tylne drzwi ostatniego wagonu s Ģ
zamkni ħ te. Id ħ szybko do przednich drzwi. Konduktor stoj Ģ cy dalej w przodzie pop ħ dza mnie
chor Ģ giewk Ģ . Wchodz ħ na stopie ı wagonu i cały ekspres–tabor rusza z miejsca. Naciskam na
klamk ħ i robi ħ taki półobrót w lewo i w bok, Ň eby si ħ drzwi mogły otworzy ę i wtedy, w tym
słynnym ostatnim spojrzeniu do tyłu widz ħ , jak po peronie noguje za naszym poci Ģ giem jaki Ļ
spó Ņ niony podró Ň nik. Nie wchodz ħ do wagonu, stoj ħ dalej na stopniu, a ten goni. Krzycz ħ do
niego, Ň eby do mnie leciał, bo tylne drzwi zamkni ħ te na klucz. Facet zm ħ czony jest, to wida ę ,
zziajany mocno, ale ju Ň jest przy mnie. Poprawiam uchwyt lewej r ħ ki i uchylam si ħ w bok,
Ň eby mu zrobi ę miejsce na stopniu. On skacze, ja go w locie łapi ħ praw Ģ r ħ k Ģ wpół i jeste Ļ my
uratowani. Odchylam si ħ jeszcze bardziej w lewo, on otwiera drzwi, wchodzi, ja za nim, i
idziemy do wagonu restauracyjnego.
— A tego Anglika to nawet nie znale Ņ li.
— Kampel. To był mistrz szybko Ļ ci.
— Bł ħ kitny ptak.
— Tak si ħ ta jego maszyna nazywała.
— Wybuchła na Ļ rodku jeziora i on wyleciał razem z ni Ģ w powietrze.
— Sto pi ħę dziesi Ģ t metrów w gór ħ wszystko wyleciało i spadło z powrotem do
jeziora.
— Teraz go nurki szukaj Ģ .
— Co to szuka ę , jak wszystko si ħ rozleciało w drobny mak.
Albo inaczej. Witaj, zegarze w którym czas jest cofniony. Przed Ļ wit zimowy tego
dnia. Perony w szronie, poci Ģ gi jeszcze nierozgrzane w szronie. Miałem jecha ę na zachód, na
robot ħ do lasu, ale co Ļ mi strzeliło w ostatniej chwili, Ň eby jecha ę do stolicy. Ju Ň mam
wchodzi ę do poci Ģ gu, który zaraz ma odjazd, ale w jeszcze bardziej ostatniej chwili
odstrzeliło mnie z powrotem, Ň eby jednak jecha ę do lasu tak, jak zamierzałem od pewnego
czasu, a nie do stolicy, gdzie zreszt Ģ akurat nie ma jej, do której tylko jedynie mógłbym
spieszy ę . Nie wchodz ħ wi ħ c, cofam si ħ , a poci Ģ g rusza. Naraz słysz ħ tupot po peronie. Jaki Ļ
spó Ņ niony podró Ň nik biegnie za poci Ģ giem. Facet dyszy, jego ci ħŇ ki oddech na mro Ņ nym
powietrzu natychmiast zamienia si ħ w kł ħ by pary; widz ħ , Ň e podnosi r ħ k ħ i robi taki ruch,
jakby chciał w biegu przetrze ę ciemne okulary, które ma na oczach. Ja rozpo Ļ cieram szeroko
ramiona i staj ħ mu na drodze. To wszystko oczywi Ļ cie dzieje si ħ bardzo szybko. Trwa krócej,
ni Ň spokojna, przy herbatce, ewentualna lektura tych słów. On leci na mnie, a ja stoj ħ z
otwartymi ramionami, jakbym go miał wita ę w obj ħ ciach, ale to chodzi o to, Ň eby mu
przeszkodzi ę , Ň eby nie gonił dalej za poci Ģ giem, bo po co, pojedzie nast ħ pnym, Ļ wiat si ħ nie
zawali, je Ļ li tym poci Ģ giem nie pojedzie, a po co ma si ħ sta ę jakie Ļ głupie nieszcz ħĻ cie przy
wskakiwaniu. On leci w bok, Ň eby mnie omin Ģę , ale i ja tak samo. To on w drug Ģ stron ħ , to i
ja. I on wpada na mnie. Przewracamy si ħ na peron. Poci Ģ g ju Ň jest daleko, gwi Ň d Ň e z dala, my
podnosimy si ħ i on albo nic nie mówi, bo rozumie, dlaczego zatrzymałem go w biegu,
dlaczego mu stan Ģ łem na drodze z rozpostartymi jak strach na wróble ramionami, albo
rozumie, ale mimo to wydziera si ħ na mnie, Ň e co ja sobie my Ļ l ħ , wyzywa mnie od gówniarzy
i p ħ taków, to ja na to te Ň zaczynam go wyzywa ę od gówniarzy i p ħ taków i tak to wyzywamy
si ħ wzajem, jeden drugiego, ale przecie Ň wyzywaj Ģ c si ħ , czy nawet bij Ģ c si ħ ze sob Ģ , gdyby
Zgłoś jeśli naruszono regulamin