Krzywicki Michał - Psalmodia.pdf

(1085 KB) Pobierz
1048736413.001.png
Michał Krzywicki
Psalmodia
NSB
Rozdział 1
Powiecie, że będę bluźnił.
Mówcie tak.
Powiecie, że jestem winien.
Pluję na to.
Nazwiecie bękartem, synem kurwy.
Proszę bardzo.
Oskarżycie o zło.
Miło mi.
Powiecie, że gdyby nie ja...
A ja odpowiem, że gdyby nie wy...
Rzygam na wasze symbole, od Jerozolimy aż po Akwizgran. W Tuluzie i Gedanensis. Podczas mszy
świętej i żałosnego pogrzebu. Szczam na was od czasów Apochonepta III aż po wiek, w którym
Abelardowi obcięto jaja. Zresztą zdradzę wam tajemnicę. Listy od pięknej Heloizy pisał sam do
siebie.
Wieszczą mój powrót, zastanawiają się, czy zostanę normalnie zrodzony, czy z jakiegoś inkuba i
kurwy, czy może jako bękart ułomnego księcia. Przestrzegają, że wyskoczę z łona żydowskiej
nierządnicy.
Słyszano już wiele, że narodziłem się w okolicach Paryża, a moja matka miała na imię Blanche. A
niechby nawet. Ładnie przecież.
W Tuluzie, w Cyrene i w Aleksandrii obwieszczali moje narodziny i w wielu, wielu innych
miastach, za imion cesarzy i królów, których nie spamiętam.
Poznałem tchórzliwych rycerzy, rzadko tych mężnych, nie zliczę na palcach, ilu świętoszkowatych
psów w habitach i zwykłych szelmów oszukałem.
Na stałe związałem swoje losy z Florencjuszem de Vivarem w Mieście o Tysiącu Bramach.
Zaraz potem, podczas którejś z wypraw w imieniu króla Kastylii, krzyżowcy z zakonu Calatrava
okupowali jedno z miast wyzwolonych spod władzy Arabów, na południe od Sierra de Guadarrama
i właśnie tam mój rycerz zakochał się...
A przecież kobieta to zło.
* * *
Florencjusz de Vivar od wczesnych lat wysłuchiwał
opowieści, jak jego ojciec i bracia zwalczają Arabów w Hiszpanii. W końcu i on dojrzał, by zabijać.
Gdy rozsmakował się w wojnie na dobre, nie poprzestał jednak tylko na organizowanych przez
możnych panów krucjatach, ale sam zaczął stawać na czele algarades, wypraw łupieskich. Wraz z
innymi Kastylijczykami, Baskami, rycerzami z Gaskonii, Bretanii kradł Maurom konie i bydło, łupił
ich miasta.
Wsławił się wprawnym mieczem i odwagą. Widziano, jak poturbowany, krwawiący od ran, nie
opuszczał oręża i żadnym grymasem na twarzy nie zdradzał, że cierpi z bólu. On sam zwykł mawiać,
że tylu wrogów jest wokół
niego, że nie ma czasu, by myśleć o śmierci. Z upływem lat, gdy krew nieprzyjaciół krzepła na nim
jak zbroja, zaczął wierzyć w swą nieśmiertelność. Przestał liczyć się ze zdaniem możnych panów,
którzy nie tylko z racji pochodzenia, ale i doświadczenia dowodzili kampanią.
Sam decydował, kiedy i gdzie uderzy wraz z powiększającym się z dnia na dzień oddziałem
zapatrzonych w niego młodych rycerzy.
Wielmoże królewscy mało przychylnie spoglądali na samowolne wyczyny pośledniego rycerstwa,
synów caballeros villanas – drobnych właścicieli ziemskich.
Najpierw groźby, a potem kary spadały na tych najbardziej krnąbrnych, tak samo zajadłych w walce,
jak i w rozboju.
Florencjusz postanowił więc sam zadbać o swój los.
Na pasie ziemi niczyjej, gdzie nie sięgała władza muzułmanów ani chrześcijan, a gdzie ustawicznie
trwały walki, wraz z wiernymi mu druhami stworzył swoje własne królestwo, biorąc w niewolę
słabych, mordując silnych, każąc płacić kupcom, pasterzom i pielgrzymom, którzy chcieli przejść
przez jego władztwo bezpiecznie.
Ale odkąd chrześcijanie zaczęli wypierać Arabów na południe, zrozumiał, że nadejdzie dzień, kiedy
będzie musiał wybrać i zapewne podporządkować się nowej władzy, bo inaczej obwołają go banitą.
W krótkim czasie ci, którzy z nim przebywali, i ci, których puszczał wolno, nadali mu przydomek
Diabeł.
Zawsze postępował zgodnie z planem. Zarówno działania wojenne, jak i dyplomatyczne
przeprowadzał
według wszelkich zasad sztuki wojennej. Szedł na kompromisy z Maurami, kiedy musiał, zdradzał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin