Auel Jean Marie - Dzieci Ziemi 04 Rzeka powrotu.txt

(806 KB) Pobierz
JEAN M. AUEL


Rzeka powrotu
       
      
        
ROZDZIAŁ 1
        
        Przez panujšcš kurzawę kobieta dostrzegła jakie poruszenia i pomylała, że to pewnie Wilk, który przedtem wysforował się przed nich.
        Z niepokojem zerknęła na swojego towarzysza i znowu poszukała wzrokiem Wilka, wytężajšc oczy, żeby cokolwiek dostrzec wród tumanów pyłu.
        - Jondalar! Patrz! - zawołała, wskazujšc przed siebie.
        Po lewej stronie rysowały się kontury kilku stożkowatych namiotów, ledwie dostrzegalne przez niesiony wiatrem kurz.
        Wilk stał ze zjeżonym karkiem naprzeciw kilku dwunożnych istot, które zaczęły wyłaniać się z kurzu, z oszczepami wymierzonymi prosto w nadjeżdżajšcych.
        - Chyba doszlimy do rzeki, ale nie my jedni chcemy tutaj obozować - powiedział mężczyzna i cišgnšł lejce, żeby zatrzymać konia.
        Kobieta naprężyła mięnie ud, co było jej sygnałem dla konia, tak odruchowym, że nawet nie zdawała sobie sprawy, iż rozkazuje co zwierzęciu.
        Usłyszała grony warkot i zobaczyła, że Wilk zmienił postawę z obronnej w agresywnš. Był gotów do ataku! Gwizdnęła ostro i przenikliwie. Dwięk przypominał nawoływanie ptaka, ale takiego ptaka nikt nigdy nie słyszał. Wilk przestał się skradać i skoczył ku siedzšcej na koniu kobiecie.
        - Wilk! Do nogi! - powiedziała, sygnalizujšc jednoczenie rękš. Wilk pobiegł truchtem obok bułanej kobyły i razem zbliżali się do ludzi stojšcych między nimi a namiotami.
        Poryw wiatru, podnoszšcy drobinki lessowej ziemi, zakręcił wokół nich, zasłaniajšc widok na oszczepników. Ayla przełożyła nogę i zelizgnęła się z końskiego grzbietu. Uklękła koło Wilka, jednš rękš objęła go za kark, a drugš położyła wzdłuż jego klatki piersiowej, żeby go uspokoić i przytrzymać w razie potrzeby. W jego gardle wzbierał warkot, a mięnie miał napięte, przygotowane do skoku.
        Spojrzała na Jondalara. Cienka warstewka sproszkowanej ziemi pokrywała ramiona i długie blond włosy wysokiego mężczyzny i zamieniała ciemnobršzowš sierć jego konia w bardziej pospolitš wród tego gatunku, janiejszš mać. Tak samo wyglšdały ona z Whinney. Chociaż był to dopiero poczštek lata, silne wiatry, wiejšce od masywnych lodowców na północy, wysuszyły już stepy na południe od lodu.
        Poczuła, że Wilk się napišł i szarpnšł w jej ramionach, i zobaczyła nowš postać, która wyłoniła się spoza ludzi z oszczepami. Ubrana była tak, jak stary szaman, Mamut, mógłby się ubrać na jakš ważnš ceremonię: w maskę z rogami żubra oraz ubranie pomalowane i ozdobione tajemniczymi symbolami. Mamut energicznie pomachał w ich kierunku laskš i zawołał: - Odejdcie, złe duchy! Zostawcie to miejsce! Ayli zdawało się, że to był kobiecy głos, ale nie była pewna. Słowa jednak zostały wypowiedziane w mamutoi. Mamutszamanka zrobiła ku nim wypad, znowu potrzšsajšc laskš, a Ayla mocno przytrzymała Wilka. Potem przebrana figura zaczęła piewać i tańczyć, potrzšsać laskš, podsuwać się ku nim szybkimi krokami i natychmiast się cofać, jak gdyby próbowała ich wystraszyć i przegnać. Z pewnociš udało jej się przestraszyć konie. Aylę zdziwiła gotowoć Wilka do ataku; wilki rzadko kiedy groziły ludziom. Przypomniała sobie jednak zachowania dzikich wilków, które dawno temu obserwowała, i zrozumiała sytuację. Kiedy uczyła się polować, często obserwowała wilki i wiedziała, że były czułe i lojalne - wobec własnego stada. Natychmiast jednak reagowały na obcych i odganiały ich od swojego terytorium; czasami nawet zabijały inne wilki w obronie tego, co uważały za swojš własnoć.
        Dla maleńkiego wilczego szczeniaka, którego znalazła i przyniosła do ziemianki Mamutoi, Obóz Lwa stał się jego stadem; innych ludzi traktował więc jak obce wilki. Kiedy jeszcze był szczeniakiem, warczał na obcych, którzy przychodzili z wizytš. Teraz, na nieznanym terenie, należšcym być może do innego stada, w naturalny sposób przyjšł postawę obronnš wobec obcych, szczególnie że ci obcy byli wrogo usposobieni i wymachiwali oszczepami. Dlaczego ludzie tego obozu uzbroili się w oszczepy?
        Ayli zdawało się, że w zapiewie Mamuta jest co znajomego, i po chwili to rozpoznała. Były to słowa więtego, archaicznego języka, rozumianego tylko przez Mamutów. Ayla nie rozumiała wszystkiego, ponieważ Mamut dopiero zaczynał jš uczyć tego języka, uchwyciła jednak znaczenie głonej zapiewki, zasadniczo takie samo jak uprzednio wykrzykiwanych słów, chociaż wyrażone w nieco uprzejmiejszej formie. Było to napomnienie duchów dziwnego wilka i ludzi-koni, żeby odeszły i zostawiły ludzi w spokoju, żeby wróciły do wiata duchów, do którego przynależš.
        Mówišc w języku zelandoni, żeby ludzie z obozu jej nie zrozumieli, Ayla przetłumaczyła Jondalarowi słowa Mamuta.
        - Oni mylš, że jestemy duchami? No, oczywicie! - powiedział. - Powinienem był wiedzieć. Bojš się nas. To dlatego grożš nam oszczepami. Ayla, to nas może czekać przy każdym spotkaniu z ludmi w czasie tej podróży. Jestemy przyzwyczajeni do zwierzšt, ale dla większoci ludzi konie i wilki zawsze oznaczały tylko jedzenie i futra.
        - Mamutowie na Letnim Spotkaniu też byli na poczštku bardzo zdenerwowani. Trochę to potrwało, zanim przyzwyczaili się do bliskoci koni i Wilka, ale w końcu pogodzili się z tym - odparła Ayla.
        - Kiedy pierwszy raz otworzyłem oczy w jaskini w twojej dolinie i zobaczyłem, jak pomagasz Whinney przy porodzie, mylałem, że lew mnie zabił i obudziłem się w wiecie duchów. Może też powinienem zsišć i pokazać im, że jestem mężczyznš, a nie jakim zroniętym z Zawodnikiem duchem człowieko-konia.
        Jondalar zsiadł, ale trzymał postronek przyczepiony do zrobionej przez siebie uprzęży. Zawodnik podrzucał łbem i starał się cofnšć przed posuwajšcš się do przodu Mamutem-szamankš, która wcišż potrzšsała laskš i głono zapiewywała. Whinney stała za klęczšcš kobietš, ze spuszczonym na jej ramiona łbem. Ayla nie używała postronków ani uprzęży do prowadzenia konia. Kierowała nim wyłšcznie uciskiem nóg i ruchami ciała.
        Na dwięk dziwnego języka, którym mówiły duchy, i na widok zsiadajšcego Jondalara, szamanka zaczęła piewać głoniej, błagała duchy, żeby odeszły, obiecywała im odprawienie ceremonii, próbowała je zjednać obietnicš podarków.
        - Chyba powinnimy jej wyjanić, kim jestemy - powiedziała Ayla. - Ta Mamut jest coraz bardziej niespokojna.
        Jondalar trzymał postronek tuż przy łbie ogiera. Zawodnik był podniecony i próbował stanšć dęba, a Mamut - z jej laskš i krzykami - tylko się do zdenerwowania dokładała. Nawet Whinney wyglšdała na gotowš do ucieczki, a na ogół była znacznie spokojniejsza niż jej pobudliwy potomek.
        - Nie jestemy duchami! - zawołał Jondalar, kiedy Mamut przerwała dla nabrania tchu. - Ja jestem w podróży, a ona... - Tu wskazał na Aylę. - ...jest Mamutoi z Ogniska Mamuta.
        Ludzie zerkali na siebie pytajšco, a szamanka przestała krzyczeć i tańczyć, chociaż nadal potrzšsała laskš od czasu do czasu, uważnie im się przyglšdajšc. Może to sš duchy, które wyprawiajš jakie sztuczki, ale przynajmniej zmusiła je do mówienia zrozumiałym dla wszystkich językiem. Wreszcie odezwała się:
        - Dlaczego mamy wam wierzyć? Skšd mamy wiedzieć, że nie próbujecie nas oszukać? Powiadasz, że ona jest z Ogniska Mamuta, ale gdzie jej oznaka? Nie ma tatuażu na twarzy.
        Ayla zabrała głos:
        - Nie powiedział, że jestem Mamutem. Powiedział, że jestem z Ogniska Mamuta. Stary Mamut z Obozu Lwa uczył mnie, zanim odeszłam, ale nie dokończyłam treningu.
        Mamut poszła naradzić się z dwojgiem stojšcych opodal ludzi, a potem wróciła.
        - Ten - powiedziała, wskazujšc na Jondalara - twierdzi, że jest gociem. Chociaż mówi zupełnie dobrze, ale słychać w jego mowie tony obcego języka. Ty mówisz, że jeste Mamutoi, a jednak co w twoim głosie jest nie-Mamutoi.
        Jondalar wstrzymał oddech i czekał. Ayla rzeczywicie wymawiała słowa w niezwykły sposób. Pewnych dwięków nie umiała dokładnie odtworzyć i sposób, w jaki je wymawiała, był wyjštkowy. Nie było wštpliwoci co do tego, co chciała powiedzieć, i jej sposób mówienia nie był nieprzyjemny - Jondalar go wręcz lubił - ale był inny. To nie całkiem był obcy akcent; to było co więcej i co odmiennego. A jednak to było włanie to: akcent, ale akcent języka, którego prawie nikt nie słyszał, a gdyby słyszał, nie uznałby tego za język. Ayla mówiła z akcentem trudnego, gardłowego, ograniczonego dwiękowo języka ludzi, którzy przyjęli osieroconš dziewczynkę i jš wychowali.
        - Nie urodziłam się wród Mamutoi - powiedziała Ayla, nadal trzymajšc Wilka, chociaż już nie warczał. - Sam Mamut zaadoptował mnie do Ogniska Mamuta.
        Ludzie w podnieceniu zaczęli mówić wszyscy naraz, a Mamut odbyła kolejnš naradę z parš ludzi.
        - Skoro nie należycie do wiata duchów, to jak panujecie nad wilkiem i nakazujecie koniom, żeby was nosiły na grzbietach?
        - To nie jest trudne, jeli się je znajdzie, kiedy sš małe - odparła Ayla.
        - Mówisz, jakby to było bardzo proste. W tym musi być co więcej! - Mamut nie miała zamiaru dać się oszukać tej kobiecie, sama też była przecież z Ogniska Mamuta!
        - Byłem przy tym, kiedy przyniosła wilcze szczenię do ziemianki - próbował wyjanić Jondalar. - Było takie małe, że jeszcze ssało, i byłem pewien, że zdechnie. Ale ona je karmiła posiekanym mięsem i zupš, nawet w rodku nocy, jakby to było niemowlę. Wszyscy byli zdziwieni, że przeżyło i zaczęło rosnšć, ale to był dopiero poczštek. Potem nauczyła je zachowywać się tak, jak chciała - nie załatwiać się w ziemiance, nie chapać zębami dzieci, nawet kiedy robiły mu krzywdę. Gdybym przy tym nie był, nie uwierzyłbym, że wilka można tyle nauczyć i że tyle potrafi zrozumieć. To prawda, że potrzeba tu czego więcej niż tylko znalezienia za młod...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin