Beckford William - Wathek.pdf

(568 KB) Pobierz
WILLIAM BECKFORD
WATHEK
TYTUŁ ORYGINAŁU: WATHEK
PRZEKŁAD: ANNA JASI Ń SKA
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1975
813456284.001.png 813456284.002.png
Wathek, dziewi ą ty kalif z rodu Abbasydów, był synem Mutasyima, a wnukiem Haruna
ar-Raszida. Wst ą pił na tron w kwiecie swego wieku. Wielkie przymioty, jakie ju ż posiadł,
napełniały lud nadziej ą , ż e panowanie jego b ę dzie długie i szcz ęś liwe. Oblicze władcy było
łagodne i majestatyczne; ale kiedy był w gniewie, jedno oko stawało si ę tak straszliwe, ż e nie
mo ż na było znie ść jego spojrzenia: nieszcz ę sny, w kim zostało ono utkwione — padał na
wznak, a niekiedy nawet w tej samej chwili ducha wyziewał. Tote ż z obawy wyludnienia
pa ń stw swoich i uczynienia pustyni z pałacu, ksi ążę nader rzadko w gniew wpadał.
Był on bardzo dbały o kobiety i rozkosze stołu. Hojno ść jego była bez granic, a rozpusta
bez umiarkowania. Nie wierzył, jak Omar ben Abd al-Aziz, ż e nale ż ało stworzy ć sobie piekło
na tym ś wiecie, ż eby raj zdoby ć na tamtym.
W przepychu przewy ż szył wszystkich swych poprzedników. Pałac al-Karimi, zbudowa-
ny przez ojca jego Mutasyima na Wzgórzu Srokatych Koni i góruj ą cy nad całym miastem
Samarr ą , wydał mu si ę nie do ść obszerny. Dorzucił mu pi ęć skrzydeł, albo raczej pi ęć innych
pałaców, a ka ż dy z nich przeznaczył dla dogodzenia innemu z pi ę ciu zmysłów.
W pierwszym z tych pałaców stoły stale były zastawione najbardziej wykwintnymi da-
niami. Zmieniano je dzie ń i noc, w miar ę jak stygły. Najdelikatniejsze wina i najlepsze likiery
spływały szerokimi strugami ze stu fontann, które nigdy nie wysychały. Pałac ten nazywał si ę
Wieczna Uczta albo Nienasycenie.
Drugi pałac nazwano Ś wi ą tyni ą Melodii albo Nektarem Duszy. Zamieszkiwali go
najlepsi muzycy i poeci tamtych czasów. Po wyszkoleniu swych talentów w tym miejscu, roz-
pierzchali si ę w gromadkach, sprawiaj ą c, ż e wszystko wkoło pie ś niami ich rozbrzmiewało.
Pałac zwany Rozkosz ą Oczu albo Podpor ą Pami ę ci był nieustannym zachwyceniem.
Znajdowały si ę tam, w obfito ś ci i w ładzie wielkim, osobliwo ś ci zgromadzone z wszystkich
ś wiata zak ą tków. Mo ż na było zobaczy ć tam galeri ę obrazów słynnego Mani, i pos ą gi, które
wydawały si ę o ż ywione. Tam perspektywa pi ę knie obmy ś lana wzrok zachwycała, tu magia
optyczna zwodziła go mile, ówdzie znale źć mo ż na było wszelkie skarby natury. Jednym sło-
wem, Wathek, najciekawszy z ludzi, nie pomin ą ł w tym pałacu niczego, co mogłoby zaspoko-
i ć ciekawo ść tych, którzy go zwiedzali.
Pałac Wonno ś ci, zwany równie ż Bod ź cem Rozkoszy, podzielony był na kilka sal. Po-
chodnie i lampy aromatyczne płon ę ły tam nawet w biały dzie ń . Ż eby rozproszy ć stan miłego
upojenia, jakie miejsce to wywoływało, schodziło si ę do rozległego ogrodu, gdzie nagroma-
dzenie wszelkich kwiatów pozwalało wchłania ć powietrze słodkie i pokrzepiaj ą ce.
W pi ą tym pałacu, który zwał si ę Przybytek Rado ś ci albo Niebezpieczny, znajdowało si ę
kilka gromadek młodych dziewcz ą t. Były pi ę kne i pełne stara ń jak hurysy, i nie nu ż yły si ę
nigdy miłym przyjmowaniem tych, których kalif zechciał do ich towarzystwa dopu ś ci ć .
Mimo wszystkich tych rozkoszy, w jakich pogr ąż ał si ę Wathek, ksi ążę ten nie był przez
to mniej przez swój lud kochany. Uwa ż ano, ż e władca, który przyjemno ś ciom si ę oddaje, jest
co najmniej tak zdatny do rz ą dzenia jak ten, który wrogiem ich si ę ogłasza. Ale charakter je-
go, ognisty i niespokojny, nie pozwolił mu na tym poprzesta ć . Za ż ycia swego ojca tak wiele
dla rozp ę dzenia nudy studiował, ż e sporo wiedział; ale chciał zna ć wszystko, nawet te nauki,
co nie istniej ą . Lubił prowadzi ć dysputy z uczonymi, nie trzeba im było jednak zbyt daleko w
sprzeciwie si ę posuwa ć . Jednym usta prezentami zamykał, a tych, których zawzi ę to ść szczo-
dro ś ci jego si ę opierała, wysyłał do wi ę zienia dla ochłodzenia zbyt gor ą cej krwi; lekarstwo,
które cz ę sto skutkowało.
Wathek wtr ą cał si ę równie ż do sporów teologicznych, a nie była to strona ogólnie za
ortodoksyjn ą uznawana, po której zwykł si ę był opowiada ć . Obrócił przez to przeciw sobie
wszystkich dewotów: wówczas zacz ą ł ich prze ś ladowa ć , bowiem, za jak ą kolwiek by to cen ę
by ć miało, zawsze chciał mie ć racj ę .
Wielki Prorok Mahomet, którego kalifowie s ą wikariuszami, oburzony był bezbo ż nym
post ę powaniem jednego ze swoich nast ę pców. Zostawmy go w spokoju, powiadał do du-
chów, co stale na jego rozkazy czekaj ą : zobaczmy, jak daleko posunie si ę jego obł ę d i blu-
ź nierstwo; je ś li zajdzie za daleko, potrafimy ukara ć go jak trzeba. Pomó ż cie mu zbudowa ć t ę
wie żę , któr ą , za przykładem Nimruda, wznosi ć zacz ą ł; nie jak ten wielki wojownik, ż eby uj ść
przed nowym potopem, ale w zuchwałej ciekawo ś ci przenikni ę cia tajemnic Nieba. Mo ż e ro-
bi ć , co zechce, nie odgadnie nigdy losu, jaki go czeka!
Duchy usłuchały; i kiedy robotnicy w ci ą gu dnia wznosili wie żę o jeden łokie ć , one
dorzucały dwa podczas nocy. Szybko ść , z jak ą budowla ta została postawiona, pochlebiła
pró ż no ś ci Watheka. My ś lał, ż e nawet martwa materia do planów jego si ę naginała. Ksi ążę nie
brał pod uwag ę , mimo całej swej wiedzy, ż e powodzenie szale ń ca i niegodziwca to pierwsze
rózgi, jakie dostaj ą .
Pycha jego doszła do szczytu, gdy wspi ą wszy si ę po raz pierwszy na jedena ś cie tysi ę cy
stopni swej wie ż y, na dół popatrzył. Ludzie wydali mu si ę jak mrówki, góry jak muszle, a
miasta jak ule z pszczołami. Wyobra ż enie o własnej wielko ś ci, jakie dała mu taka wysoko ść ,
do reszty w głowie mu zawróciło. Ju ż miał sam siebie zacz ąć uwielbia ć , kiedy oczy wznosz ą c
zorientował si ę , ż e gwiazdy oddalone były od niego tak samo jak z powierzchni ziemi. Z
mimowolnego poczucia swej mało ś ci pocieszał si ę jednak my ś l ą , ż e wydaje si ę wielkim w
oczach innych; pochlebiał sobie zreszt ą , ż e ś wiatła jego umysłu przebij ą granice wzroku, i ż e
zmusi gwiazdy do zdania mu sprawy z wyroków jego przeznaczenia.
W tym celu sp ę dzał on wi ę kszo ść nocy na szczycie swej wie ż y i, uwa ż aj ą c si ę za wta-
jemniczonego w sekrety astrologii, wyobra ż ał sobie, ż e planety cudowne przygody mu zwia-
stowały. Człowiek niezwykły miał przyby ć z kraju, o którym nigdy dot ą d nie słyszano, a
którego on miał by ć heroldem. Wówczas podwójn ą uwag ę zacz ą ł cudzoziemcom po ś wi ę ca ć , i
kazał po ulicach Samarry roztr ą bi ć , ż e ż aden z jego podwładnych nie ma prawa zatrzymywa ć
ani przyjmowa ć u siebie w ę drowców, gdy ż wszystkich ich chciał sprowadza ć do swego pała-
cu.
W jaki ś czas po tym obwieszczeniu zjawił si ę człowiek, którego twarz była tak straszna,
ż e stra ż nicy, którzy go zgarn ę li, zmuszeni byli zamkn ąć oczy prowadz ą c go do pałacu. Sam
kalif zdawał si ę by ć zdziwiony jego okropnym wygl ą dem; ale wkrótce po tym mimowolnym
przera ż eniu rado ść nast ą piła. Nieznajomy rozło ż ył przed ksi ę ciem takie osobliwo ś ci, jakich
ten nigdy jeszcze nie widział, i jakich istnienia nawet nie podejrzewał.
W istocie, nic w nadzwyczajno ś ci dorówna ć nie mogło towarom cudzoziemca. Klejnoty
jego były w wi ę kszo ś ci równie pi ę knie oszlifowane, jak i wspaniałe. Posiadały one ponadto
wła ś ciwo ść szczególn ą , wypisan ą na rulonie pergaminu, jaki do ka ż dego z nich był przywi ą -
zany. Mo ż na było ujrze ć tam pantofle, które pomagały stopom w chodzeniu; no ż e, co bez ru-
chu dłoni rozcinały; szable, które przy najmniejszym ge ś cie cios zadawały; wszystko wzboga-
cone było drogocennymi kamieniami, jakich nikt nie znał.
W ś ród wszystkich tych osobliwo ś ci znajdowały si ę szable, których ostrza o ś lepiaj ą ce
błyski rzucały. Kalif chciał je mie ć , i obiecywał sobie do woli odcyfrowywa ć nieznane litery,
jakie na nich były wyryte. Nie pytaj ą c kupca o cen ę , kazał poło ż y ć przed nim wszystkie złote
monety swego skarbca i polecił mu wzi ąć tyle, ile mu si ę spodoba. Ten wzi ą ł niewiele, wci ąż
ę bokie milczenie zachowuj ą c.
Wathek nie w ą tpił wcale, ż e milczenie nieznajomego spowodowane było szacunkiem,
jaki wzbudzała w nim jego obecno ść . Łaskawie zbli ż y ć mu si ę kazał i zapytał go uprzejmie,
kim był, sk ą d przybywał i gdzie nabył tak pi ę kne rzeczy. Człowiek, albo potwór raczej, za-
miast odpowiedzie ć na te pytania, potarł trzy razy swe czoło, bardziej ni ż heban czarne, cztery
razy uderzył si ę po brzuchu, którego obwód był olbrzymi, otworzył szeroko oczy, zdaj ą ce si ę
by ć dwoma płon ą cymi w ę glami, i wybuchn ą ł ś miechem o okropnych d ź wi ę kach, ukazuj ą c
z ę by w kolorze bursztynu zielono pr ąż kowanego.
Kalif poruszony troch ę powtórzył swe pytanie; ale nie otrzymał ż adnej odpowiedzi.
Wówczas ksi ążę zacz ą ł si ę niecierpliwi ć i wykrzykn ą ł:
— Czy wiesz, nieszcz ę sny, kim jestem? I czy pomy ś lałe ś , z kogo ż arty stroisz sobie?
A zwracaj ą c si ę do swych stra ż ników zapytał, czy słyszeli go, jak mówił. Ci odrzekli, ż e
słyszeli, ale ż e to, co powiedział, niewiele znaczyło.
— Niech wi ę c mówi jeszcze — odparł Wathek — niech mówi, jak potrafi, i niech ż e
powie mi, kim jest, sk ą d pochodzi i sk ą d przynosi dziwne osobliwo ś ci, jakie mi zaofiarował.
Przysi ę gam na osła Balaama, ż e je ś li dalej milczał b ę dzie, zmusz ę go do po ż ałowania swego
uporu.
Te słowa mówi ą c, Wathek nie mógł si ę powstrzyma ć od rzucenia nieznajomemu jedne-
go ze swych gro ź nych spojrze ń : ten ani nie drgn ą ł nawet; oko straszliwe i zabójcze ż adnego
na nim wra ż enia nie uczyniło.
Trudno wprost byłoby wyrazi ć zdziwienie dworzan, kiedy spostrzegli, ż e gburowaty
kupiec zniósł tak ą prób ę . Rzucili si ę twarz ą do ziemi, i byliby tak pozostali, gdyby kalif nie
rzekł im z w ś ciekło ś ci ą :
— Powsta ń cie, tchórze, i złapcie tego n ę dznika! Niech zostanie zawleczony do wi ę zie-
nia i pilnie strze ż ony przez najlepszych moich ż ołnierzy! Mo ż e wzi ąć ze sob ą pieni ą dze, które
dałem mu przed chwil ą ; niech je zachowa, ale niech przemówi.
Na te słowa z wszystkich stron rzucono si ę na cudzoziemca; skr ę powano go grubymi
ła ń cuchami i wtr ą cono do wi ę zienia w wielkiej wie ż y. Siedem kr ę gów pr ę tów ż elaznych, o
szpicach tak długich i ostrych jak ro ż na, z wszystkich stron go otaczało.
Kalif trwał jednak nadal w stanie gwałtownego wzburzenia. Ani słowa nie wypowie-
dział; zaledwie zechciał usi ąść do stołu, i spo ż ył tylko trzydzie ś ci dwa dania na trzysta, jakie
codziennie mu podawano. Ta dieta, do której nie był przyzwyczajony, sama w sobie prze-
szkodziłaby mu w u ś ni ę ciu. Jaki ż zatem skutek jej by ć musiał ł ą cznie z niepokojem, w które-
go był mocy! Tote ż zaledwie za ś witało, pobiegł do wi ę zienia, ż eby wznowi ć wysiłki przeła-
mania uporu nieznajomego. Ale w ś ciekło ść jego stała si ę nie do opisania, gdy ujrzał, ż e go
ju ż tam nie było, ż e ż elazne kraty były wyłamane, a stra ż e bez ż ycia. Nie spotykany dot ą d
szał go ogarn ą ł. Z całej siły kopa ć zacz ą ł otaczaj ą ce go trupy i przez cały dzie ń nie przestał
bezcze ś ci ć ich w ten sam sposób. Dworzanie i wezyrowie zrobili, co mogli, ż eby go uspokoi ć ,
ale widz ą c, ż e nie mog ą si ę z tym upora ć , wszyscy razem wykrzykn ę li: „Kalif oszalał! Kalif
oszalał!”
Okrzyk ten został wkrótce powtórzony na wszystkich ulicach Samarry. Dotarł on wre-
szcie do uszu ksi ęż ny Karatis, matki Watheka. Przybiegła bardzo zaniepokojona, by wypró-
bowa ć władzy, jak ą posiadała nad umysłem swego syna. Jej łzy i u ś ciski zdołały wreszcie ka-
lifa poskromi ć , a wkrótce jej pro ś bom usilnym ulegaj ą c, pozwolił zawie ść si ę do swego pała-
cu.
Karatis ani my ś lała syna swego samemu sobie zostawi ć . Wydawszy rozkaz, ż eby poło-
ż y ć go do łó ż ka, usiadła przy nim i słowami swymi starała si ę pocieszy ć go i uspokoi ć . Nikt
lepiej osi ą gn ąć by tego nie zdołał. Wathek kochał j ą i szanował nie tylko jako matk ę , lecz
tak ż e jako niewiast ę wy ż szymi talentami obdarzon ą . Była ona Greczynk ą , i wprowadziła go
we wszystkie systemy i nauki ludu tego, b ę d ą cego w czci wielkiej u dobrych muzułmanów.
Jedn ą z tych nauk była oczywi ś cie astrologia, a Karatis znała j ą na wylot. Pierwsz ą jej
trosk ą zatem było przypomnie ć synowi o tym, co gwiazdy mu przyobiecały, i zaproponowała,
by jeszcze si ę ich poradził.
— Biada mi — rzekł jej kalif, gdy tylko głos odzyskał — szaleniec ze mnie, nie dlate-
go, ż e dałem czterdzie ś ci tysi ę cy kopniaków moim stra ż om, które głupio dały si ę pozabija ć ,
ale dlatego, ż e nie pomy ś lałem, i ż ten człowiek niezwykły jest tym, którego planety mi zwia-
stowały. Zamiast go ź le traktowa ć , winienem był łagodno ś ci ą i przymilaniem si ę pozyska ć go
sobie.
— Przeszło ś ci nie odwróci si ę — odpowiedziała Karatis — trzeba my ś le ć o przyszło ś ci.
Mo ż e ujrzysz jeszcze, panie, tego, za kim ubolewasz; mo ż e te napisy, co s ą na klingach
szabli, dostarcz ą ci o nim jakich ś wiadomo ś ci. Jedz i ś pij, synu drogi; jutro zobaczymy, co
czyni ć nale ż y.
Wathek usłuchał tej m ą drej rady, wstał w lepszym stanie ducha i natychmiast kazał
sobie przynie ść cudowne szable. Ż eby nie da ć si ę ich blaskiem o ś lepi ć , patrzał na nie poprzez
szkło kolorowe, i usiłował odczyta ć wyryte na nich napisy, ale na pró ż no: zachodził w głow ę ,
lecz nie rozpoznał ani jednej litery. Przeciwno ść ta rozp ę tałaby w nim jego wcze ś niejsze ataki
w ś ciekło ś ci, gdyby Karatis w por ę nie wkroczyła.
— Uzbrój si ę w cierpliwo ść , mój synu — rzekła do niego — znasz przecie ż wszelkie
nauki. Władanie j ę zykami to drobiazg b ę d ą cy spraw ą bakałarzy. Obiecaj godne ciebie wyna-
grodzenie tym, co wyja ś ni ą te barbarzy ń skie słowa, których ty nie rozumiesz, i których rozu-
mienie jest poni ż ej twej godno ś ci: wkrótce woli twej zado ść si ę stanie.
— To by ć mo ż e — rzekł kalif — ale tymczasem dr ę czy ć mnie b ę dzie tłum niedouków,
którzy podejm ą si ę tej próby zarówno, by mie ć przyjemno ść wygadania si ę , jak i z ch ę ci
otrzymania nagrody.
Po chwili namysłu dorzucił:
— Chc ę tej niegodno ś ci unikn ąć . Ka żę zabi ć tych wszystkich, co mnie nie zadowol ą ,
gdy ż , Niebu dzi ę ki, do ść mam zdrowego rozs ą dku, by widzie ć , czy kto ś tłumaczy, czy te ż
zmy ś la!
— Och! Co do tego, wcale w to nie w ą tpi ę — odparła Karatis. — Ale zabijanie nieu-
ków to za surowa troch ę kara, która mo ż e mie ć niebezpieczne skutki. Poprzesta ń na rozkazie
spalenia im brody; brody nie s ą tak niezb ę dne w pa ń stwie jak ludzie.
Kalif raz jeszcze uznał racje swej matki i kazał przywoła ć swojego pierwszego wezyra.
— Murakanabadzie — zwrócił si ę do niego — ka ż ogłosi ć obwoływaczowi, w Samarze
i we wszystkich miastach mojego cesarstwa, ż e ten, co odczyta litery, które zdaj ą si ę by ć nie
do odcyfrowania, b ę dzie miał dowody tej hojno ś ci, w całym ś wiecie znanej; ale je ś li mu si ę to
nie powiedzie, broda zostanie mu a ż do najmniejszego włoska spalona. Niech b ę dzie te ż
obwieszczone, ż e dam pi ęć dziesi ą t pi ę knych niewolnic i pi ęć dziesi ą t skrzynek moreli z wy-
spy Kurmuth temu, kto dostarczy mi wiadomo ść o tym dziwnym człowieku, którego znów
chc ę zobaczy ć .
Podwładni kalifa, za przykładem swego pana, przepadali za kobietami i morelami z
wyspy Kurmuth. Obietnice te wyostrzyły im apetyt, ale pragnieniem tylko musieli si ę obej ść ,
gdy ż nikt nie wiedział, co si ę stało z cudzoziemcem.
Inaczej było z pierwszym zadaniem kalifa. M ę drcy, półm ę drcy i wszyscy ci, którzy ani
jednym, ani drugim nie byli, przybyli odwa ż nie brod ę sw ą ryzykowa ć , i wszyscy j ą stracili.
Eunuchowie nie robili nic innego, tylko brody palili; co przydało im woni spalenizny, któr ą
niewiasty z seraju tak były zniecierpliwione, ż e innym trzeba było zaj ę cie to ofiarowa ć .
Wreszcie którego ś dnia stawił si ę starzec, którego broda o półtora łokcia przewy ż szała
te wszystkie, jakie dot ą d widziano. Urz ę dnicy pałacowi, wprowadzaj ą c go, mówili jeden do
drugiego: Co za szkoda! co za wielka szkoda równie pi ę kn ą brod ę spali ć !
Kalif my ś lał to samo; ale nie przejmował si ę tym. Starzec bez trudu odczytał litery i
słowo po słowie obja ś nił, jak nast ę puje: „Zostali ś my stworzeni tam, gdzie wszelkie dobro po-
wstaje; jeste ś my najmniejszym z cudów krainy, gdzie wszystko jest cudowne i godne najwi ę -
kszego Ksi ę cia ziemi”.
— Och! doskonale to przetłumaczyłe ś — wykrzykn ą ł Wathek — znam tego, kogo napis
ten ma oznacza ć . Niech wydane b ę dzie temu starcowi tyle szat honorowych i tyle tysi ę cy
cekinów, ile słów wypowiedział; oczy ś cił on serce moje z cz ęś ci przygn ę bienia, jakie go spo-
wijało.
Po tych słowach Wathek zaprosił go na obiad, a nawet na sp ę dzenie kilku dni w swym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin