Wolfkind Peter Daniel - Noc księżycowa.pdf
(
743 KB
)
Pobierz
PETER DANIEL WOLFKIND
NOC KSI
ĘŻ
YCOWA
PRZEKŁAD: HENRYK VOGLER
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1977
Odwiedziny u Aldy
Ta sobota karnawałowa sko
ń
czyła si
ę
wcze
ś
niej. Była dopiero dziesi
ą
ta wieczór i le
ż
a-
łem ju
ż
w łó
ż
ku. Nie mogłem zasn
ąć
. W małym pokoju wiejskiego domku, który Alda Blau-
berg miała dla mnie zawsze w pogotowiu, robiło si
ę
raz jasno, raz ciemno. Burza p
ę
dziła li-
czne małe chmurki w kierunku ksi
ęż
yca. Pokój był mi dobrze znajomy. Nawet w ciemno
ś
ci
rozpoznawałem wszystkie przedmioty. Naprzeciwko mnie wysoka toaleta w dawnym niemie-
ckim stylu, z lustrem, stoj
ą
ca przed w
ą
skimi, wytapetowanymi drzwiami. Po lewej stronie
mego łó
ż
ka komoda, na której znajdował si
ę
portret oficera w malowniczym mundurze,
jednego z byłych kochanków Aldy, ksi
ę
cia czy te
ż
barona. Straciwszy przy ko
ń
cu pierwszej
wojny
ś
wiatowej swoje dobra na Morawach, sprzedał on cał
ą
bi
ż
uteri
ę
ż
ony. Za uzyskan
ą
sum
ę
wybudował dla Aldy Blauberg (jak mi o tym sama wielokrotnie opowiadała) ten dom.
Podobno wkrótce po wojnie zastrzelił swoj
ą
ż
on
ę
, a potem popełnił samobójstwo. Kiedy ksi
ę
-
ż
yc o
ś
wietlał jasno pokój, widziałem ciemn
ą
plam
ę
na
ż
ółto połyskuj
ą
cej ramce jego fotogra-
fii. Obok niej le
ż
ały kunsztownie cyzelowane piecz
ą
tki, przyciski do listów z ró
ż
anego kwa-
rcu, bursztynu i ołowiowego szkła, srebrny ołówek do wykr
ę
cania, tabakierka oraz inne bez-
u
ż
yteczne przedmioty. Bezsensowne podarunki, którymi ongi
ś
obsypywano Ald
ę
jako uwie-
lbian
ą
ś
piewaczk
ę
.
Ś
cian
ę
nad komod
ą
pokrywały wie
ń
ce laurowe, afisze, listy, w
ś
ród nich
list byłej najja
ś
niejszej pani Zyty, ostatniej cesarzowej Austrii. A nad moim łó
ż
kiem wisiał
oprawiony w masywne drewniane ramy dyplom szlachecki Aldy Blauberg. W szufladach sze-
rokiej komody — obok niezliczonych zdj
ęć
przedstawiaj
ą
cych Ald
ę
jako Tosc
ę
, Aid
ę
, Siegli-
nd
ę
oraz bohaterk
ę
jeszcze wielu innych sopranowych partii — le
ż
ało wiele p
ę
katych tomów,
w których pani domu zbierała krytyki prasowe, jakie ukazywały si
ę
o niej w Wiedniu, Medio-
lanie, Pary
ż
u i Nowym Jorku. Szczególnie jej Tosca wzbudzała zawsze podziw. Wła
ś
nie po
galowym przedstawieniu
Toski
sze
ść
dziesi
ę
cioletnia i wci
ąż
jeszcze hucznie oklaskiwana
Alda po
ż
egnała si
ę
ze scen
ą
. Od 25 lat, odsuni
ę
ta od
ś
wiata,
ż
yła w swoim wiejskim domu.
Kroki w sieni i r
ż
enie konia nie pozwalały mi zasn
ąć
. Od czasu do czasu słyszałem
dalek
ą
muzyk
ę
. Urywała si
ę
ona nagle. My
ś
li moje wci
ąż
były zaj
ę
te niezwykłymi prze
ż
ycia-
mi tego dnia.
Podró
ż
do Aldy przebiegała tym razem niezwyczajnie. Im wy
ż
ej si
ę
wznosiłem, tym
stawało si
ę
cieplej. Musiałem wył
ą
czy
ć
ogrzewanie wozu. Koła pojazdu zapadały si
ę
w
ś
nieg
rozmi
ę
kły na skutek odwil
ż
owej zawiei. Wydawało si
ę
, jak gdyby w
ą
ska droga chciała mi
przeszkodzi
ć
w dotarciu do domu Aldy. Tam, gdzie wysokie
ś
wierki i modrzewie stanowiły
ochron
ę
przed wiatrem i sło
ń
cem, droga była zlodowaciała. Tylne koła samochodu wpadały
w po
ś
lizg. Musiałem wysiada
ć
i zakłada
ć
na nie ła
ń
cuchy. Gdy po drugiej stronie doliny
ujrzałem rozbłyskuj
ą
ce okna odległych gospodarstw, nie potrafiłem si
ę
zorientowa
ć
, czy od-
bija si
ę
w nich zachodz
ą
ce lutowe sło
ń
ce, czy te
ż
zapalono ju
ż
tam
ś
wiatła. Przypomniałem
sobie moje przeczucia:
ż
e obecny pobyt u Aldy b
ę
dzie przebiegał inaczej ni
ż
zwykle. Rzeczy-
wi
ś
cie brak było wszystkiego, z czym zdołałem si
ę
ju
ż
oswoi
ć
w czasie poprzednich wizyt.
Przed domem bednarza nie płon
ą
ł ogie
ń
. Zwykle zbijał on przy nim beczki. Kiedy przeje-
ż
d
ż
ałem tamt
ę
dy, zawsze przyja
ź
nie mnie pozdrawiał. Tym razem ujrzałem tylko na topniej
ą
-
cym
ś
niegu czarne, wypalone ognisko. Nie spotkałem równie
ż
Józi Heidinger. Była to upo
ś
le-
dzona umysłowo córka chłopa, którego zagroda le
ż
ała po drodze. Bez wzgl
ę
du na pogod
ę
dziewczynka stała oparta o sp
ę
kan
ą
, zwrócon
ą
w stron
ę
ulicy północn
ą
ś
cian
ę
domu i
ś
piewa-
ła przy d
ź
wi
ę
kach tranzystorowego odbiornika radiowego, który zawsze nosiła z sob
ą
. Czasa-
mi zatrzymywałem si
ę
przy niej i pytałem, co ładnego
ś
piewa. Wtedy szczerzyła z
ę
by w
u
ś
miechu i powtarzała tylko: „Blauberg, Blauberg!” Alda Blauberg
ś
miała si
ę
zawsze, kiedy
opowiadałem jej o Józi. Wyprzedziłem moim wozem kilku chłopów. Szli spiesznie poprzez
zwały
ś
niegu. Pomy
ś
lałem,
ż
e s
ą
w drodze do jakiej
ś
gospody. Była to wszak zapustna sobo-
ta.
Krokwie dachu trzeszczały wskutek burzy. Znowu usłyszałem r
ż
enie konia. Przypo-
mniałem sobie furmank
ę
, któr
ą
napotkałem. Zobaczyłem j
ą
nagle na zakr
ę
cie przed sob
ą
. Nie
mogłem jej wyprzedzi
ć
, droga była zbyt w
ą
ska, musiałem zwolni
ć
. Wreszcie mój wóz utkn
ą
ł
w gł
ę
bokim
ś
niegu. Wo
ź
nica nie zauwa
ż
ył mnie. Trzeba było wysi
ąść
i biec za furmank
ą
.
Wołałem gło
ś
no. W ko
ń
cu wo
ź
nica odwrócił si
ę
. Miał na sobie płaszcz z zielonego lodenu i
nauszniki. Był to bednarz. Do wozu zaprz
ęż
ony był jego kary ko
ń
. Na wozie le
ż
ała długa
czarna skrzynia. Skin
ą
ł mi przyja
ź
nie głow
ą
: „Czy tak
ż
e do pani Blauberg?” — zapytał.
Potem zatrzymał konia. Z wysiłkiem dopchali
ś
my mój samochód do jego furmanki i przycze-
pili
ś
my go do niej. W ten sposób pozwoliłem si
ę
jaki
ś
czas holowa
ć
czekaj
ą
c, a
ż
droga si
ę
poszerzy. Kiedy to nast
ą
piło, wyjechałem do przodu. „Zobaczymy si
ę
!” — zawołał za mn
ą
bednarz.
Znów usłyszałem r
ż
enie. „Mo
ż
e to ów kary bednarza” — pomy
ś
lałem. Tymczasem
mógł ju
ż
łatwo przeby
ć
zł
ą
drog
ę
.
Moja jazda do wiejskiej posiadło
ś
ci Aldy Blauberg trwała bardzo długo. Miejsce, które
Alda kazała zawsze uprz
ą
tn
ąć
dla mojego wozu, było zaj
ę
te. Stał tam mały samochód. Ja z
moim wpadłem tu
ż
obok domu w zasp
ę
. Mam nadziej
ę
,
ż
e .ciepły wiatr stopi w nocy
ś
nieg.
Znów usłyszałem gło
ś
n
ą
muzyk
ę
.
Słyszałem j
ą
tak
ż
e, kiedy pó
ź
nym popołudniem przest
ą
piłem próg domu. Dobiegała z
tranzystora Józi. Okoliczni chłopi zebrali si
ę
w sieni. Lekarz wyszedł mi naprzeciw. Do niego
wła
ś
nie nale
ż
ał samochód stoj
ą
cy na moim miejscu. „Dobrze
ż
e pan si
ę
zjawił — powiedział.
— Zdaje si
ę
,
ż
e zbli
ż
a si
ę
koniec naszej wielkiej
ś
piewaczki”.
Ż
ona bednarza i jaki
ś
m
ęż
czy-
zna, którego nie znałem, próbowali podsłuchiwa
ć
moj
ą
rozmow
ę
z lekarzem. Cofn
ę
li
ś
my si
ę
do łazienki. Szeroka wanna z białymi kafelkami i złoconymi ozdobami była do połowy pełna.
Po wodzie pływały ró
ż
e, gerbery, irysy, chryzantemy, bez. Zapytałem lekarza, dlaczego w
wannie pływaj
ą
kwiaty. „Na wszelki wypadek — odpowiedział lekarz. — Z jej sercem jest od
kilku dni
ź
le. A teraz jeszcze ten wiatr. Obawiam si
ę
,
ż
e to stanie si
ę
dzisiejszej nocy.” Kiedy
wyszli
ś
my z łazienki, Józia płakała. Ojciec odebrał jej radio. Potem oddano jej aparat z po-
wrotem. Ale gromadz
ą
cy si
ę
dokoła chłopi wył
ą
czali je z niech
ę
tnym pomrukiem, jak tylko
słyszeli muzyk
ę
. Od czasu do czasu dochodziły mnie powstrzymywane sił
ą
protesty Józi.
Przypomniałem sobie Ald
ę
. Przenikliwe, przeszywaj
ą
ce spojrzenie, które mnie uderzy-
ło, kiedy wszedłem do jej pokoju. Tak nie patrzy umieraj
ą
ca. Spodziewałem si
ę
,
ż
e ujrz
ę
oso-
b
ę
spokojnie drzemi
ą
c
ą
, lecz Alda była całkowicie rozbudzona. Siedziała w łó
ż
ku wyprosto-
wana, wsparta na wielu poduszkach. „Mój kochany — odezwała si
ę
do mnie władczym gło-
sem — dobrze,
ż
e przyszedłe
ś
.” Zapytałem o stan jej zdrowia. „Ach, wiesz — usłyszałem jej
głos i poczułem na sobie bystre spojrzenie — ten wiatr sprawia mi zawsze kłopot. Ale za par
ę
dni wszystko przejdzie.” Obok jej ło
ż
a stało krzesło, na którym wisiała wojskowa marynarka.
Był to mundur z czasów monarchii. Bogato haftowany złotem. „Drogi stary przyjaciel prze-
bywa z wizyt
ą
u mnie” — powiedziała Aida, gdy zauwa
ż
yła,
ż
e spogl
ą
dam wci
ąż
na osobli-
w
ą
cz
ęść
garderoby przy jej ło
ż
u. Ch
ę
tnie poznałbym owego go
ś
cia. Alda o
ś
wiadczyła mi,
ż
e
on bardzo
ź
le widzi i udał si
ę
ju
ż
na spoczynek. Powinienem mie
ć
cierpliwo
ść
do jutra.
Ko
ń
przed domem zar
ż
ał. Niespokojnie szarpał dyszlem wozu, zgrzytały ła
ń
cuchy.
Przymkn
ą
łem powieki. Za ka
ż
dym razem gdy przymykałem oczy, widziałem przenikliwy
wzrok Aldy. Był on u niej czym
ś
niezwyczajnym. Poza tym wygl
ą
dała ju
ż
bardzo
ź
le. Kiedy
ksi
ęż
yc roz
ś
wietlał mój pokój, wydawało mi si
ę
,
ż
e z wysokiego lustra toalety w starym nie-
mieckim stylu spogl
ą
da na mnie Alda. Wstałem z łó
ż
ka i zakryłem lustro swoim szlafrokiem.
Fotografi
ę
arystokraty w mundurze wło
ż
yłem w górn
ą
szuflad
ę
komody. Ostro zabrzmiało
kilka taktów muzyki, a potem rozległy si
ę
skargi Józi gwałtownie uciszanej przez czekaj
ą
cych
na
ś
mier
ć
Aldy s
ą
siadów.
Poło
ż
yłem si
ę
z powrotem. Na pró
ż
no usiłowałem zasn
ąć
. W ko
ń
cu postanowiłem
wyj
ść
na powietrze.
Kiedy zszedłem po schodach do sieni, znajdowali si
ę
w niej wszyscy s
ą
siedzi. Odma-
wiali szeptem ró
ż
aniec. Ujrzałem,
ż
e zjawił si
ę
tak
ż
e bednarz. Kiedy zauwa
ż
ył mnie, ukłonił
si
ę
nieznacznie. Pozostali nie zmienili postawy. Józia siedziała cicho na trzcinowym krze
ś
le
obok drzwi wej
ś
ciowych, trzymaj
ą
c na kolanach swoje radio. Przechodz
ą
c obok niej przy-
tkn
ą
łem kilkakrotnie wskazuj
ą
cy palec do warg, daj
ą
c jej w ten sposób do zrozumienia,
ż
e
powinna zachowywa
ć
si
ę
spokojnie. Przytakn
ę
ła energicznie skinieniem głowy.
Wyszedłem z domu w burzliw
ą
, wietrzn
ą
noc. Ko
ń
bednarza był niespokojny. Pogładzi-
łem w przej
ś
ciu jego szyj
ę
. Parskał i grzebał kopytem ziemi
ę
. Przekopał ju
ż
gł
ę
boko cały mo-
kry
ś
nieg. Miejsce postoju okazało si
ę
puste. Lekarz odjechał. Zastanawiałem si
ę
, czy powi-
nienem spróbowa
ć
postawi
ć
swój wóz na zwykłe miejsce. Ale
ś
nieg przy drodze był jeszcze
gł
ę
boki. Zboczyłem z w
ą
skiej ulicy na poln
ą
drog
ę
prowadz
ą
c
ą
w kierunku doliny. Tu i
ówdzie trzeszczała gał
ąź
w konarach drzew. Ksi
ęż
yc przedzierał si
ę
szybko poprzez liczne
małe chmury. Jego
ś
wiatło odbijało si
ę
srebrzy
ś
cie w strumieniu, który przecinał mi kilkakro-
tnie drog
ę
. Pod w
ą
skimi kładkami widniały jeszcze resztki kry. Noc była bardzo jasna. W
du
ż
ej odległo
ś
ci ujrzałem jak
ąś
posta
ć
. Czy
ż
by to który
ś
z chłopów w
ę
drował podczas owej
zapustnej nocy?
Chód tego człowieka wydawał mi si
ę
dziwny. Mo
ż
e był pijany? Zataczał si
ę
z jednej
strony drogi na drug
ą
, pochylał nieustannie i zdawał si
ę
szuka
ć
czego
ś
w suchej trawie przy
pomocy połyskuj
ą
cej, lekko zakrzywionej laski. Grzebał to na prawym brzegu drogi, to na
lewym. Potem znowu si
ę
pochylał, jakby pragn
ą
ł bardzo dokładnie obejrze
ć
wydobyte lask
ą
ź
d
ź
bło trawy. Czasami tak
ż
e zdawał si
ę
podnosi
ć
co
ś
z ziemi i jak krótkowidz przysuwa
ć
sobie zupełnie blisko do oczu. Szedł naprzód bardzo wolno. Zbli
ż
yłem si
ę
do tej obcej posta-
ci, tak
ż
e mogłem j
ą
dokładnie obejrze
ć
. Był to szczupły m
ęż
czyzna. Z daleka mo
ż
na było
okre
ś
li
ć
jego sylwetk
ę
jako wytworn
ą
. Tylko ubranie wywoływało zdumiewaj
ą
ce wra
ż
enie.
Na głowie miał co
ś
w rodzaju kapelusza. A mo
ż
e była to czapka? Nie mogłem tego z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
stwierdzi
ć
, gdy
ż
wła
ś
nie długa chmura przesłoniła ksi
ęż
yc. Zawahałem si
ę
. Czy
powinienem podej
ść
bli
ż
ej do obcego? Zauwa
ż
yłby mnie wtedy i przerwałby swoje czynno-
ś
ci. Miał na sobie niebieskie spodnie. Odniosłem wra
ż
enie,
ż
e wida
ć
na nich było ciemne pa-
sy, od bioder a
ż
do ziemi. Czy były to spodnie smokingowe? Nie, to nie był smoking. Mate-
riał był na to zbyt jasny. M
ęż
czyzna nie nosił tak
ż
e marynarki, tylko pulower przylegaj
ą
cy
ciasno do jego szczupłego korpusu. Nieustannie grzebał l
ś
ni
ą
c
ą
lask
ą
w ziemi, pochylał si
ę
,
co
ś
podnosił, znów przybli
ż
ał do oczu i znowu posuwał si
ę
par
ę
kroków naprzód lub te
ż
kierował w inn
ą
stron
ę
drogi, wykonuj
ą
c wci
ąż
te same ruchy. Zbli
ż
ał si
ę
coraz bardziej.
Ukryłem si
ę
za
ś
wierkiem. Ksi
ęż
yc wysun
ą
ł si
ę
spoza chmury i przegl
ą
dał si
ę
w strumieniu.
Laska w dłoni obcego rozbłysn
ę
ła teraz jasno. A poniewa
ż
m
ęż
czyzna zbli
ż
ył si
ę
ju
ż
do mnie
na bardzo mał
ą
odległo
ść
, mogłem zobaczy
ć
,
ż
e nie jest to laska, lecz szabla. Tak
ż
e nakrycie
głowy m
ęż
czyzny połyskiwało. Nieznajomy nosił hełm. A spodnie z lampasem nie były spo-
dniami smokingowymi, tylko od munduru wojskowego. Teraz równie
ż
ujrzałem jego twarz,
widziałem j
ą
ju
ż
kiedy
ś
. Zacz
ą
łem si
ę
zastanawia
ć
. Musiałem zachowywa
ć
ostro
ż
no
ść
, aby
nieznajomy mnie nie dostrzegł. Kiedy przykucn
ą
ł tu
ż
obok mnie, opu
ś
ciłem swoje miejsce i
ukryłem si
ę
za pobliskimi krzakami. Obcy usłyszał mnie. Przestraszony, rozgl
ą
dn
ą
ł si
ę
doko-
ła. Widziałem jego połyskuj
ą
cy hełm, w
ą
sk
ą
twarz, smukł
ą
sylwetk
ę
. I nagle zrozumiałem,
sk
ą
d znam t
ę
posta
ć
. Stoj
ą
cy naprzeciwko mnie m
ęż
czyzna był sobowtórem nieszcz
ę
snego
oficera arystokraty, który wybudował wiejsk
ą
posiadło
ść
Aldy Blauberg i którego fotografi
ę
usun
ą
łem wła
ś
nie z komody mego pokoju. Równie
ż
hełm był taki sam jak ów na zdj
ę
ciu. To
mnie zaniepokoiło. Od Aldy wiedziałem przecie
ż
,
ż
e ów hrabia, baron czy ksi
ążę
popełnił
samobójstwo ju
ż
wiele lat temu. Mo
ż
e to jaki
ś
pijany chłop wracał do domu z zabawy kostiu-
mowej. Co prawda było nie do pomy
ś
lenia, aby kto
ś
taki miał sobie wybra
ć
akurat kostium i
mask
ę
dawnego kochanka Aldy. A gdzie była jego marynarka? Czy to nie ona wła
ś
nie wisiała
obok łó
ż
ka Aldy? Przypomniałem sobie,
ż
e Alda, na której zgon całe s
ą
siedztwo oczekiwało
teraz w sieni domu, opowiadała mi,
ż
e przebywa u niej kto
ś
z wizyt
ą
. Po jakim
ś
czasie obcy
zacz
ą
ł znowu dłuba
ć
w ziemi szabl
ą
. czego szukał? Stałem bez ruchu za krzakiem. Zastana-
wiałem si
ę
. L
ę
kałem si
ę
zetkni
ę
cia z owym nieznajomym. Czy powinienem pozwoli
ć
mu
przej
ść
naprzód? Wykorzystałem pot
ęż
ny podmuch wichru, opu
ś
ciłem swoj
ą
kryjówk
ę
i po-
biegłem o kilka drzew dalej. Człowiek w mundurze nie zauwa
ż
ył mnie. Byłem zm
ę
czony.
Chciałem ju
ż
znale
źć
si
ę
w domu. Opodal droga skr
ę
cała. Unikn
ą
wszy zetkni
ę
cia si
ę
z
nieznajomym, powróciłem do domu Aldy.
W sieni paliło si
ę
ś
wiatło. Otwarłem drzwi wej
ś
ciowe. Chłopi stali wci
ąż
jeszcze razem
i modlili si
ę
. Nagle przestali. Dały si
ę
słysze
ć
kroki. Czy
ż
by to był go
ść
Aldy schodz
ą
cy w
dół po skrzypi
ą
cych schodach? Józia otwarła szeroko usta. Ukazała si
ę
Alda. Ostrym spojrze-
niem obrzuciła po kolei ka
ż
dego z gromady zaskoczonych
ż
ałobników.
— O co chodzi?— jej głos brzmiał pewnie i energicznie jak zawsze.
Milczeli
ś
my. Wreszcie bednarz zebrał si
ę
na odwag
ę
i powiedział:
— Wielmo
ż
na pani, słyszeli
ś
my,
ż
e pani
ź
le si
ę
czuje. Dlatego chcieli
ś
my pani
ą
odwie-
dzi
ć
.
— Jak widzicie, czuj
ę
si
ę
bardzo dobrze. Dzi
ś
jest sobota zapustna. Nie powinno si
ę
jej
sp
ę
dza
ć
w domu starej kobiety. Wracajcie spokojnie do domów.
Podniósł si
ę
wielogłosowy szmer. Ka
ż
dy z obecnych chłopów przed wyj
ś
ciem oddawał
ukłon i pomrukiwał niezbyt zrozumiałe
ż
yczenia zdrowia. Alda stała nieporuszona na osta-
tnim stopniu schodów i obserwowała, jak dom pustoszeje. Ch
ę
tnie wycofałbym si
ę
do swoje-
go pokoju, ale bałem si
ę
przej
ść
obok Aldy. L
ę
kałem si
ę
jej blisko
ś
ci, dlatego czekałem, a
ż
zejdzie do sieni. Chciałem wynie
ść
si
ę
tak szybko, jak tylko to b
ę
dzie mo
ż
liwe. Usłyszałem
jej gło
ś
ny
ś
miech.
— Piotrze! — zawołała. Stała w łazience przed wann
ą
do połowy pełn
ą
wody, w której
pływały kwiaty. — Spójrz, oni chcieli mnie ju
ż
pochowa
ć
.
— Tak, lekarz obawiał si
ę
najgorszego — powiedziałem.
— Najgorszego, najgorszego! Ach, ci lekarze! — wyj
ę
ła kwiaty z wanny i wyrzuciła je
za drzwi. Jej chód był niepewny. Skorzystałem ze sposobno
ś
ci i szybko poszedłem na pi
ę
tro.
Kiedy przest
ą
piłem próg swego pokoju, przeraziłem si
ę
szlafroka wisz
ą
cego na lustrze.
W
ś
wietle ksi
ęż
yca przypominał on człowieka czepiaj
ą
cego si
ę
ostatkiem sił drzwiczek ko-
mody. Poniewa
ż
Alda znów mogła si
ę
o własnych siłach porusza
ć
, mogłem spodziewa
ć
si
ę
,
ż
e nazajutrz zajdzie do mego pokoju. Wyj
ą
łem wi
ę
c z powrotem z szuflady fotografi
ę
jej wie-
lkodusznego kochanka, aby postawi
ć
j
ą
na dawne miejsce. Przypomniałem sobie osobnika
spotkanego przed chwil
ą
i podszedłem do okna. Chciałem obejrze
ć
fotografi
ę
skrupulatnie w
ś
wietle ksi
ęż
yca. Osoba na zdj
ę
ciu była łudz
ą
co podobna do owego nieznajomego. Tylko w
oczach dostrzegłem pewn
ą
ró
ż
nic
ę
. Spojrzenie wojskowego napotkanego na drodze było
puste. Wydawał si
ę
niedowidzie
ć
. Natomiast oczy m
ęż
czyzny na fotografii były przenikliwe i
przeszywaj
ą
ce. Przypominały niemiły wzrok Aldy, jaki owego wieczoru spostrzegłem u niej
po raz pierwszy.
Wyjrzałem z okna. Bednarz odwi
ą
zywał konia od płotu i z gło
ś
nym nawoływaniem
zawracał furmank
ę
. Potem kilku chłopów wdrapało si
ę
na wóz siadaj
ą
c na czarnej skrzyni.
Niezwykły pojazd ruszył ci
ęż
ko z miejsca i min
ą
ł powoli mój samochód, kieruj
ą
c si
ę
w stron
ę
doliny. Józia biegła za nim. Obiema r
ę
kami przyciskała do siebie malutkie radio. Gło
ś
na
muzyka taneczna rozbrzmiewała poprzez zapustn
ą
noc. Furmanka była coraz dalej. Muzyka
Józki zmieszała si
ę
z poszumem drzew. Wkrótce wszystko umilkło.
Zamkn
ą
łem okno, ustawiłem portret tajemniczego arystokraty z powrotem na komodzie
i poło
ż
yłem si
ę
do łó
ż
ka. Tu i ówdzie słyszałem głosy. Z pocz
ą
tku s
ą
dziłem,
ż
e to burza, jej
Plik z chomika:
jac68
Inne pliki z tego folderu:
Pan A.G. w X. - Tibor Déry.pdf
(83201 KB)
Hiriart Hugo - Galaor.rtf
(2820 KB)
Le Fanu Joseph Sheridan - DOM PRZY CMENTARZU - Tom 1-2.doc
(2858 KB)
Ballard J G - OGRÓD CZASU.rtf
(2052 KB)
Peake Mervyn - TYTUS GROAN - TOM 1 - POWIEŚĆGOTYCKA.rtf
(2224 KB)
Inne foldery tego chomika:
Bliskie spotkanie Tom I - II
Droga do Science Fiction 1-4
ebooki - różne (fantasy)
ebooki Fantasy i horrory
ebooki Sensacja i Kryminały
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin