Connell Susan - Naucz mnie kochać.doc

(492 KB) Pobierz

 

Susan Connell

 

Naucz mnie kochać


Rozdział 1

 

– Całuska?

Jade Macleod usłyszała, że mówi do niej jakiś mężczyzna, ale była tak rozbita, że nie od razu zrozumiała, o co chodzi.

Zaczyna jej się mieszać w głowie czy ktoś rzeczywiście, ot tak, zaproponował jej pocałunek? A może to halucynacje słuchowe? Podobno w silnym stresie wszystko jest możliwe. Przycisnęła dłonie do szarej, prążkowanej spódnicy i niepewnie przeniosła wzrok z okna wagonu na siedzącego obok mężczyznę.

– Słucham?

– Całuska? – powtórzył mężczyzna, obdarzając ją szerokim uśmiechem, który sprawił, że wstrzymała na kilka sekund oddech. Opuściwszy gęste, ciemne rzęsy, zerknął na owinięte w srebrną folię cukierki w swojej dłoni, a potem znów na nią. – Na pewno ma pani ochotę na coś słodkiego.

Z tą masą spraw, które zajmowały jej myśli, powinna zbyć go czymkolwiek. Ale na tak kuszącą kombinację przystojniaka z poczuciem humoru i z ulubionym gatunkiem słodyczy pociekła jej ślinka. Przełknęła ją. Nigdy dotąd w swoim dwudziestoośmioletnim życiu nie czuła takiej pustki. A ten budzący zaufanie błysk w wielkich niebieskich oczach wcale nie poprawiał jej nastroju. Z drugiej strony, niewiele ryzykowała.

Jade przygładziła palcami grzywkę. Kiedy już odsunęła z czoła poskręcane rude loki, omiotła wzrokiem szczupłą, barczystą sylwetkę współtowarzysza podróży. Podsunął bliżej dłoń z błyszczącymi cukierkami. Męskie dłonie tego typu kojarzą się z siłą, rzetelnością i czułymi dotknięciami w świetle księżyca.

Jego żylaste, umięśnione przedramię, aż po zawinięte do łokci rękawy swetra, pokrywał puszek włosów. Jade spojrzała niżej. Dopasowane dżinsy opinały każdy muskuł długich nóg. Tych samych nóg, którymi od czasu do czasu trącał ją w kolana w rytm kołysania wagonu. Speszona, odsunęła się i podniosła wzrok.

Jego opanowane, skupione spojrzenie czekało na jej oczy. Rozchyliła w zdumieniu usta. Jak mogła tak się na niego gapić? Mnóstwo kłopotów spadło zarówno na jej zawodowe, jak i osobiste życie. Musi podjąć kilka bardzo ważnych decyzji. Przyjąć czy też nie przyjąć cukierka od nieznajomego – był to ostatni problem, jakim powinna zaprzątać sobie głowę.

– Nie, dziękuję.

– Spence. Spencer Madison. – Odwinął folię z cukierka i wrzucił go do ust. – Pamięta pani?

Skinęła głową, patrząc, jak Spencer zlizuje z kciuka czekoladę. Jak mogła zapomnieć, skoro przedstawił się zaledwie trzy godziny temu, pytając, czy może zająć koło niej miejsce? Od wyjazdu z Waszyngtonu udało mu się opowiedzieć o sobie sporo rzeczy. Zdumiewające, że wszystko zapamiętała. Szczególnie to, że przez kilka następnych tygodni będzie mieszkał gdzieś w okolicach Follett River i pracował nad swoją powieścią.

Oparła głowę o poduszkę fotela. Musiała załatwić mnóstwo telefonów, napisać swój życiorys zawodowy i pomyśleć o liście polecającym. Ale teraz chciała tylko dojechać spokojnie do małego miasteczka w New Jersey, zanurzyć się bezpiecznym cieple rodzinnego domu i leczyć zranioną dumę, dopóki nie wymyśli, co robić dalej ze swoim życiem. Nie powinna rozpraszać swojej uwagi, a już na pewno nie potrzebowała komplikacji w postaci Spencera Madisona.

– Jedzie pani do domu na Boże Narodzenie?

– Tak, i na zjazd koleżeński w dziesiątą rocznicę ukończenia szkoły – odpowiedziała jednym tchem, zanim zdążyła się zreflektować. Powoli przesunęła na niego spojrzenie. Jakim cudem udało mu się ją tak zaskoczyć?

– Byłem na takim zjeździe pięć lat temu... – Ledwie powstrzymał wybuch śmiechu. – Czeka panią wspaniała zabawa.

Akurat! Perspektywa udziału w takiej imprezie bez partnera była równie zachęcająca jak samotne zmaganie się z kontrolą podatkową. Co nie zmieniało faktu, że w najbliższym czasie nie miała zamiaru z kimkolwiek się wiązać. Wczoraj została wykiwana przez swojego chłopaka i było to prawie tak samo upokarzające jak wyrzucenie jej z pracy na Kapitolu dzień wcześniej. Prawie.

Skrzyżowała mocno ręce. Czy naprawdę została wybrana przez swój rocznik na „Dziewczynę, której na pewno się powiedzie”? Czy był to tylko senny koszmar ostatniej nocy? Zadrżała na myśl o swojej żałosnej sytuacji. Nic takiego nie powinno się przydarzyć. Nie jej, Jade Macleod, prymusce z samymi sukcesami. Przewodniczącej klasy. Przycisnęła plecy do oparcia i ciężko westchnęła.

– Dobrze się pani czuje? – Spencer znów się do niej przysunął.

Wyczuła zapach czekolady w jego oddechu, dobrego gatunku skóry jego lotniczej kurtki i – najbardziej ponętną w tej kompozycji – aurę męskości. Serce zaczęło bić jej mocniej i przeszły ją ciarki. Przymknęła oczy i przez jedną sekundę zanurzyła się w zmysłowej iluzji.

Co w nim takiego było? Głos? Zapach? Jego upodobanie do czekolady? Coraz szerszy uśmiech na jej ustach nagle zamarł. Spencer Madison przycisnął kolano do jej uda z całą zażyłością kochanka.

Wyprostowała się jak struna. Kochanek. Kto tu myśli o kochanku? To nieznajomy mężczyzna. Wzbudzający zaufanie, przystojny, pachnący czekoladą, ale też znała słowa, które – być może – opisałyby go lepiej. Nieobliczalny. Niestały. Niebezpieczny.

– Czuję się znakomicie. – Miała nadzieję, że jej chłodny ton i twarde spojrzenie wystarczą, żeby cofnął nogę.

Nie wystarczyły.

Przysunął się tak blisko, że mogłaby policzyć mu rzęsy, gdyby nie były takie gęste. Odwróciła głowę. Jego ciepły oddech wciąż igrał na jej szyi jak delikatna, wyrafinowana pieszczota. Przerzuciła ciężar ciała na drugie biodro, obciągnęła spódnicę i założyła nogę na nogę, trącając go pantoflem.

– Jest pani pewna, że czuje się świetnie?

– Tak.

Nie! Najbliższe dwa tygodnie będą testem na wytrzymałość jej systemu nerwowego. Wszystko wskazuje na to, że pojawi się na zjeździe koleżeńskim bez partnera. Najgorsze jednak, co ją czeka, to te wszystkie pytania o jej wybitną karierę w Kongresie. Karierę, która się skończyła. A żeby było jeszcze ciekawiej, ten cały cyrk odbędzie się w świąteczne wakacje. Zacisnęła mocno powieki. Powinna była zamówić pilną wizytę u psychoterapeuty, zamiast podwijać ogon pod siebie i uciekać do domu.

Cukierek, nawet czekoladowy, nie rozwiąże jej problemów. Ani krzepki i wesoły Spencer Madison. Spojrzała na niego ukradkiem i nagle poczuła w żołądku dziwne łaskotanie, jakby kiełkujące ziarenko niepewności. Zanim zdołała dociec logicznej przyczyny tego doznania, stuknęły drzwi otwierane na końcu wagonu.

– Follet River. Następna stacja, Follett River.

Odwróciwszy się od Spencera, przywarła dłońmi do szyby, kiedy pociąg mijał most nad rzeką. Potem za oknem śmignął zagajnik ośnieżonych sosen i ukazała się wieża dzwonnicy college’u Już wyobrażała sobie, jak łapie taksówkę i zamawia kurs na Red Oak Road... i rusza w drogę powrotną. Ostatnią rzeczą, której by sobie teraz życzyła, było wpaść na gadatliwego znajomego.

– Jak na zdjęciu z kalendarza...

No i co z tego, że taki kalendarz wisi w przedziale? To najszczęśliwsza chwila od bardzo długiego czasu.

– To prawda, jak widoczek z kalendarza – odparła, nie troszcząc się, czy Spencer słyszy podniecenie w jej głosie i czy widzi jej promienny uśmiech.

Kiedy pociąg wjechał na stację, zahamował mocno i połowa zawartości torebki Jade rozsypała się po podłodze.

– Nie. – Powstrzymała Spencera gestem dłoni, gdy schylił się, żeby jej pomóc. – Poradzę sobie.

– Cóż my tutaj mamy? – zapytał z rozbawieniem, kiedy zbierała niezdarnie swoje drobiazgi.

Co go to obchodzi, buntowała się w duchu. Wrzuciła do torebki szminkę, potem kalendarzyk i telefon komórkowy. Czyżby liczył na to, że zrobi na niej wrażenie gadaniem, jeśli nie zadziałał uśmiech? Ten uśmiech...

Najbielsze i najrówniejsze zęby, jakie kiedykolwiek widziała. I te dołeczki, po prostu fascynujące u mężczyzny, którego oceniała na jakieś trzydzieści pięć lat.

– Proszę spojrzeć tam – wskazał kciukiem okno po przeciwnej stronie wagonu. – Wygląda na to, że trafiliśmy na uroczystość. – Komicznie zmarszczył brwi. – Przepraszam, ale nie przedstawiła mi się pani, prawda?

– Nie, nie przedstawiłam się. – Obdarzyła go najszczerszym uśmiechem i odwróciła się. Niech sobie nie myśli. Nic ją nie obchodzi jego gadanie. Sięgnęła po pióro, które potoczyło się pod fotel, wrzuciła je do torebki, potem chwyciła płaszcz i zerwała się z siedzenia.

Na peronie orkiestra zaczęła grać „Hello, Dolly”. W tym entuzjastycznym, choć amatorskim wykonaniu było coś znajomego... Jade opadła z powrotem na fotel. Wychyliła się do przodu ponad kolanami Spencera Madisona i poczuła, jak zamiera jej serce.

– Och, nie...

– Trochę za ciężko bębnią, ale ten zapał rzeczywiście robi wrażenie. – Wstał i rozmyślnie przesłonił jej widok, gdy wkładał kurtkę. – Ciekawe, kto sobie zasłużył na takie powitanie.

Jade przycisnęła się do oparcia, żeby coś wypatrzyć, ale Spencer, nie doczekawszy się odpowiedzi, sięgnął na półkę po bagaże.

– Pani też tu wysiada, prawda? – zapytał, kiedy kilka osób zaczęło przeciskać się do wyjścia.

Patrzyła na niego bezradnym spojrzeniem sarny złapanej na środku szosy w pułapkę długich świateł samochodu. Przez trzy tygodnie, odkąd zaczął ją śledzić, widywał ją całkowicie opanowaną. Teraz sam był wstrząśnięty jej stanem nerwów. O mało nie pozwolił sobie na odruch współczucia, ale to nie dałoby się pogodzić z jego planem.

– Naprawdę nic pani nie jest?

Wychyliła się przez okno i z przerażeniem w oczach obserwowała scenę rozgrywającą się na zewnątrz.

– Ja... ja... Och, nie, to, to... Nie...

Kręcił cierpliwie głową, – kiedy próbowała wypowiedzieć zdanie.

– Przepraszam, jeśli sądzi pani, że to pomoże, chętnie coś dla pani zrobię.

– Przesuń się! – Z obłędem w oczach chwyciła go za rękaw skórzanej kurtki i prześliznęła się na przeciwległe miejsce. Przykucnęła na fotelu tak, że ponad dolną krawędź okna wystawał tylko czubek jej głowy i oczy, a krótka spódnica podniosła się wysoko, odsłaniając uda.

Spencer rozkoszował się tym widokiem przez pełne pięć sekund. Widział ją bardziej rozebraną w siłowni, ale tym razem te mocne, gładkie nogi były tak blisko, że zaczęły swędzić go ręce.

– O co tu chodzi? – Schylił się nad nią, a kiedy znowu usłyszał niezrozumiałe jąkanie, położył swoją wielką rękę na jej ramieniu.

– Czy na zewnątrz jest ktoś, kogo nie chcesz spotkać? – Nieoczekiwanie przeszedł z nią na „ty”. Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, spojrzał na Jade w momencie, gdy przeczytała na transparencie „Jade Macleod”.

– Czy to twoje nazwisko? Skinęła głową.

– Jade, strasznie zbladłaś. Nie masz chyba zamiaru zemdleć, co? Spojrzała bezradnie w jego oczy. Chwilę później muzyk grający na tubie wykorzystał moment ciszy, żeby wydmuchać przeraźliwie chrapliwy dźwięk, który rzucił Jade na pierś Spencera.

– Spokojnie, dziecinko. O co w tym wszystkim chodzi?

– O mnie. – Odepchnęła go, zdając sobie nagle sprawę, że nie powinna się do niego tulić.

– Kim ty jesteś?

– Już nikim ważnym, przysięgam – powiedziała to w chwili, kiedy tłum na peronie zaczął skandować jej imię.

– Jeśli tak, to jesteś najbardziej popularnym nikim, jakiego kiedykolwiek spotkałem.

– To zbyt skomplikowane, żeby teraz wyjaśniać. – Zdenerwowana, błyskawicznym ruchem ściągnęła okienną roletę. Wagon był już zupełnie pusty.

– A mogłabyś mnie oświecić choć odrobinę? Chociaż tyle...

– Na milimetr zbliżył palec wskazujący do kciuka.

Potrząsnęła głową. Zdesperowany wyraz jej twarzy powiedział mu, że nie jest w nastroju do żartów.

Po raz pierwszy, odkąd rozpoczął swoje śledztwo, zadał sobie pytanie, czy przypadkiem ta ładna kobieta, prowadząca biuro popularnej członkini Kongresu, nie jest bardziej pionkiem niż mózgiem oszukańczych machinacji z delegacjami służbowymi, które postanowił rozwikłać i zdemaskować w swojej gazecie. Skrzywił się z niesmakiem na te sentymentalne rozważania. Nie wiedział jeszcze nic pewnego. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Jeżeli ktoś w tym kraju rozumie, że w ostrym interwencyjnym dziennikarstwie nie ma miejsca dla głupawych mięczaków, to na pewno jest nim Spencer Madison.

Popatrzył na nią podejrzliwie.

Wypchnęła go na korytarz, a potem spytała cicho:

– Wyświadczysz mi przysługę?

– Jaką przysługę?

– Będziemy udawać, że przyjechaliśmy razem.

– Chcesz, żebym udawał... – Cofnął się i opuścił głowę.

– Żebym udawał, że my... – Wskazywał palcem to na nią, to na siebie. – Razem? Jak... razem?

– Słucham?

– Razem w biblijnym sensie?

– Nie! Nie o to chodzi. Chciałabym, żebyś udawał, że jesteś moim asystentem – wyjaśniła, biorąc walizkę. – I tylko wtedy, gdy ktoś cię zapyta.

– Aha... – westchnął, wyraźnie rozczarowany.

Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem. Potem zaczęła liczyć do dziesięciu, mając nadzieję, że jak skończy, będzie całkiem opanowana. Doliczyła do trzech.

– No więc jak, możesz mi pomóc?

W jego oczach zapaliło się nikłe, trudne do odczytania światełko, a potężniejący uśmiech pogłębił dołki w policzkach.

– Słuchaj, wiem, że to może wydawać się zabawne, ale ja po prostu muszę przedrzeć się przez ten tłum tak szybko, jak to możliwe. Pomożesz mi?

– To zależy.

– Od czego?

– Zjemy razem kolację po tym wszystkim?

– Kolację? Tak, tak, oczywiście. – Gotowa była obiecać mu nowy samochód i opłacić podróż na Bahamy. Dorzuciłaby jeszcze pięć kilo czekoladowych całusków, gdyby właśnie to miało go usatysfakcjonować.

Zaczęła już tracić nadzieję, bo Spencer wyjrzał na zewnątrz i z nonszalancją wzruszył ramionami. Wreszcie, gdy już była prawie pewna, że odmówi, podniósł swoje walizki.

– No więc, dokąd się wybieramy na kolację, Jade Macleod?

Fala ulgi połączonej z hojną porcją wdzięczności rozlała się w jej sercu. Ten Spencer, pomimo swojego denerwującego zachowania, był przyzwoitym facetem!

– Dokąd zechcesz, Spencerze Madison. Tylko mnie stąd wyprowadź.

Przeszła za nim korytarzem na drugi koniec pociągu i zatrzymała się na gest jego dłoni. Zszedł po stopniach, stanął na peronie i sięgnął po jej walizki. Rozejrzał się dookoła i podał jej rękę.

– Chodź. Uważaj na moją teczkę z komputerem.

Nie musiała. Podniósł ją z dolnego stopnia i przeniósł nad teczką, zanim stanęła na peronie. Zrobił to bez najmniejszego wysiłku, a jej z wrażenia zabrakło tchu.

– Dokąd teraz?

– Do tamtych drzwi, przez dworzec i na dalej na postój taksówek, a potem...

– Jade! Tu jesteś! – krzyczał jej brat z drugiego końca peronu.

Fałszując niemiłosiernie, szkolna orkiestra dęta z Follett River przemaszerowała pospiesznie w ich kierunku, zatrzymała się i po kilku taktach zamilkła.

– Panie i panowie, przywitajmy szefową biura deputowanej Bloomfield, tę, która wygłaszała mowę pożegnalną w imieniu wszystkich uczniów naszego rocznika, przewodniczącą swojej klasy, dziewczynę, którą uznaliśmy za „Tę, której na pewno się powiedzie” – moją siostrę, Jade Macleod.

Podczas gdy tłum darł się wniebogłosy i klaskał, Neal Macleod zwrócił się do Jade scenicznym szeptem:

– Przygotowuję wpis do księgi pamiątkowej. Wymyśliłem taki tytuł: „Jak się wiodło dziewczynie, której na pewno miało się powieść”. Wpadłem na to dziś rano w barze, kiedy dyrygent orkiestry żalił się, że nie mają okazji do występów. Jak to się pięknie złożyło, prawda?

Patrzyła na niego w milczeniu.

– No dobrze – powiedział, podtykając jej pod sam nos malutki magnetofon. – Powiedz, jak to jest: wracać do rodzinnego Follett River na zjazd koleżeński z okazji dziesięciolecia ukończenia szkoły?

Jade otworzyła usta, ale nie udało jej się wydobyć z siebie żadnego słowa. Zrozpaczona, spojrzała na Spencera, który bez wahania nachylił się do mikrofonu.

– Wiem, że Jade chciałaby wam powiedzieć, jak bardzo jest zaskoczona i wzruszona waszym przyjęciem. Niestety, nie doszła jeszcze do siebie po paskudnym zapaleniu krtani.

– A pan jest... ? – zapytał Neal.

– Spencer Madison, jej osobisty asystent – przedstawił się, spoglądając na Jade.

Osobisty? Tego nie powiedziała. Z zaciśniętymi ustami spojrzała najpierw na Spencera, a potem na brata. Dobrą stroną tej sytuacji było to, że nie musiała wybierać – zamorduje obu, a kara i tak nie będzie podwójna.

– Jade, a więc masz teraz osobistego asystenta? – Neal wyciągnął rękę do Spencera. – Jestem pod wrażeniem.

Ty też kłamiesz, braciszku. Jedno zerknięcie w oczy Neala powiedziało jej, że jego nieprzeciętna inteligencja przeforsowała się w pierwszej próbie ustalenia, co ona robi z tym Spencerem.

Sama się nad tym zastanawiała. Sparaliżowana strachem przed publiczną kompromitacją, nie zauważyła, że ten człowiek zupełnie się nie nadaje do roli jej asystenta. Stał obok niej w skórzanej lotniczej kurtce, obcisłych dżinsach i z dwudniowym zarostem na twarzy. Próbowała wyrównać oddech, żałując swojej pospiesznej decyzji.

– Uśmiechnij się! – krzyknął ktoś.

I był to Spencer. Stał ze szczerym uśmiechem na twarzy, w swobodnej pozie i z białymi zębami, których mógł mu pozazdrościć każdy polityk. Olśniona, nie mogła oderwać od niego wzroku. Podobnie jak wszyscy inni.

– Nie uśmiechasz się – powiedział cicho.

Miał rację. Patrzyła na niego zafascynowana. Oczywiście nie złamie jej serca, pomyślała, odwracając się z uśmiechem i pozując do zdjęcia. Sekundę później jej wzrok powędrował z powrotem do Spencera, który gestem wyciągniętego kciuka pozdrawiał tłum.

Kopnęła go w kostkę.

– Dobrze – zwrócił się do Neala, klasnąwszy przedtem w dłonie. – Chyba Jade powinna pojechać do domu i odpocząć.

– Ciężki dzień? – zapytał Neal, chowając magnetofon.

– Ciężki. Pracowaliśmy tak długo, że o mało nie spóźniliśmy się na pociąg.

My? Czy to szaleństwo kiedyś się skończy?

Mężczyźni chwycili za bagaże, a Jade obróciła się na pięcie i ruszyła na parking. Orkiestra szła za nimi, trąbiąc „Moon River”.

Jade zupełnie opuściła odwaga, kiedy na samochodzie Neala zobaczyła ręcznie wymalowany napis: „Witaj w domu, Dyrektorko Biura w Kongresie, Jade Macleod”. Usadowiła się na tylnym siedzeniu i szybko zatrzasnęła drzwi.

Fakt, że Spencer Madison zrobił to, o co prosiła. Udowodnił też, że ma błyskawiczny refleks. Ale czy musiał mieć tak cholernie zadowoloną minę? Niech sam sobie je tę kolację. Ona miała wszystkiego dosyć. Zablokowała drzwi od wewnątrz, kiedy za kierownicą usiadł Neal, a obok niego fotograf.

– Hej, siostrzyczko, najpierw podrzucę cię do domu, a potem wpadnę z Casey do gazety, żeby obejrzeć te zdjęcia.

Zanim Jade zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się drugie tylne drzwi i do środka wszedł Spencer Madison. Jade poderwała się i chwyciła brata za ramię.

– Spencer chciał zatrzymać się w hotelu Maxwell – ciągnął Neal – ale przekonałem go, że byłoby to szaleństwem, skoro mamy tyle miejsca w domu. Zresztą powiedział mi, że pracujecie nad wspólnym projektem, więc tym bardziej nie ma sensu, żebyście mieszkali osobno.

– Jaki to projekt? – spytała ledwie słyszalnym głosem.

– Nie denerwuj się – odparł całkiem głośno Spencer. – Nie wspomniałem ani słowem o istocie projektu legislacyjnego deputowanej Bloomfield. – Przycisnął palec do ust. – To tajemnica.

Tajny projekt? Nie ma żadnego projektu i żadnej tajemnicy, miała ochotę wykrzyczeć. Ale nie mogła, bo Casey siedziała już obok Neala. Im mniej ludzi dowie się o tej katastrofie, tym lepiej.

Rzuciła się na oparcie siedzenia, a Neal pomachał do szkolnej orkiestry, która otoczyła samochód. Nagle „Moon River” zamilkło w pół taktu i muzycy rozeszli się, ustępując drogi.

– Ten kawałek muszą jeszcze poćwiczyć... – mruknął Neal i ruszył ostro, jedną ręką szukając w radiu stacji nadającej reggae. – Taak, i to chodzi... Może być głośniej? To jest dopiero prawdziwa muzyka!

Jade zerknęła na zegarek.

Spencer bez wahania wyciągnął rękę na oparciu siedzenia i nachylił się do jej ucha.

– Jak się sprawuję? – Przysunął się bliżej.

– Powiedzmy sobie wprost. Nieważne, co obiecywał ci mój brat, po prostu nie wchodzisz z nami do domu. I zapomnij o kolacji – szepnęła, kopiąc go w kolano. – Odsuń się ode mnie! – syknęła ze złością i uderzyła go mocniej.

– Neal zerknął w lusterko.

– Hej, uspokójcie się tam z tyłu, dzieciaki. – Naśladował głos swojego ojca. – Albo, przysięgam wam, natychmiast zawracam do domu.

Jade chwyciła się zagłówka nad fotelem brata i już otwierała usta, kiedy Casey wpadła na pomysł, że zrobi kilka zdjęć, i oślepiła ich fleszem.

– Skończę film – oznajmiła.

– No, no, siostrzyczko, lepiej oszczędzaj swój głos – zakpił Neal. – Mamusia z tatusiem czekają na ciebie z utęsknieniem i będą chcieli posłuchać, jak stawiasz na baczność tych paskudnych polityków z Kapitolu.

Opadła z powrotem na siedzenie i zaklęła pod nosem, co utonęło w huku muzyki reggae, ale nie uszło uwagi Spencera. Gdyby tak wiedzieli, jak bardzo paskudnych...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin