REID I MARY KILBOURNE
DAWID
(1907-1957)
poślubił w 1937
AMELIĘ STANTON
(ur. 1917)
ANDREW
(1912-1942)
poślubił w 1934
MARGARET DIXON
JOHN
(1938-1967)
poślubił w 1963
MADELINE TRENT
(ur. 1941)
JULIA
(1940-1986)
poślubiła w 1965
PHILIPA RALSTONA
(ur. 1935)
TATĘ
(1935-1967)
poślubił w 1958
LYNN BAKER
(ur. 1938)
NICHOLAS
(1937-1990)
poślubił w 1967
WILLĘ SAWYER
(ur. 1942)
Kay Hooper
Labirynt wiecznej młodości
Prolog
24 grudnia 1954
Ostrożnie położyła lusterko na stole, bezwiednie zatrzymując na nim palce i wodząc po zawiłych splotach wypolerowanej mosiężnej ramy. W szeroko otwartych oczach, które napotykały jego spojrzenie, krył się niepokój.
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytała drżącym głosem.
- Dlatego, że musisz wiedzieć. - Podszedł bliżej. Jej wyraźne strapienie wywołało lekkie napięcie na jego twarzy. -Nie widzisz, kochanie, co to znaczy? Nie rozumiesz?
- Nie wierzę w to.
- Catherine...
Pokręciła gwałtownie głową.
- Nie. Nie wierzę. Jakżebym mogła? Prosisz mnie, bym zapomniała wszystko, czego się w życiu nauczyłam.
Zdał sobie nagle sprawę, że popełnił błąd, mówiąc jej o tym. Catherine była zbyt religijna, a jej wiara zbyt głęboka, by mogła coś takiego zaakceptować - nawet, jeżeli słyszała to z jego ust. Gdy spoglądał na jej wstrząśniętą twarz, ogarnął go lodowaty niepokój.
- W porządku, kochanie - rzekł uspokajająco. - To tylko mój wymysł, nic więcej. Ponieważ tak bardzo cię kocham, po prostu wydaje mi się...
- Nie. - Patrzyła nań jak na obcego, którego pomysły były szokujące. - Ty w to wierzysz. Ty naprawdę w to wierzysz.
Chciał zaprzeczyć, powiedzieć cokolwiek, żeby zmazać przerażenie z oblicza Catherine i usunąć wyraz lękliwego oszołomienia z jej oczu. Ale istotnie wierzył w to, co powie dział, a zbyt dobrze znał siebie, by sądzić, że potrafi to ukryć - zwłaszcza przed nią.
- Czy to naprawdę nie jest obojętne? - zapytał, próbując zbagatelizować problem. - Jest przecież wiele spraw, w których się nie zgadzamy, o których myślimy w odmienny sposób. Dlaczego akurat ta miałaby mieć znaczenie?
Z twarzy Catherine zniknęły ostatnie ślady rumieńca.
- Chcesz powiedzieć, że... że cały czas chodziłeś ze mną do kościoła, ale nie wierzyłeś? Że nie masz w sobie wiary? Że mnie... okłamywałeś?
- Nie okłamywałem. Po prostu wierzę w odmienną interpretację słowa bożego, i to wszystko. W odmienne wyjaśnienie...
Catherine odsuwała się od niego z wyrazem udręki w oczach.
- Ja... ja ciebie w ogóle nie znam - powiedziała półgłosem. - Jak mogę poślubić człowieka, o którym nic nie wiem?
- Catherine... - Wyciągnął ku niej rękę, ale ona odwróciła się i wybiegła z pokoju.
Przez chwilę stał, przepełniony lękiem, z głęboką świadomością, że oto popełnił największy błąd w swoim życiu. Usłyszał, jak pęknięty tłumik jej poobtłukiwanego gruchota ożywa z głośnym rykiem, i serce podeszło mu do gardła; puścił się biegiem do drzwi. Na dworze lało, droga była śliska niczym szkło, a Catherine nie należała do najlepszych kierowców...
Gdy jej samochód, zarzucając tyłem, ruszał sprzed domu, wsiadł do swojego auta i pospiesznie uruchomił silnik. Wiedział, dokąd Catherine pojedzie. Do kościoła, gdzie zanosiła wszystkie swoje życiowe problemy. Kościół jednak znajdował się na drugim końcu miasta, miała do pokonania zbyt wiele serpentyn i stromych wzgórz, jak na szybką jazdę w ulewnym deszczu.
Wydawało mu się, że nie stracił dystansu, ale widoczność była ograniczona i klnąc pod nosem, musiał zwolnić. Czuł, jak opony ślizgają się i tracą przyczepność nawet przy mniejszej prędkości; po plecach przepływały mu lodowate fale.
Nic jej nie grozi. Nie może jej grozić. Jej Bóg będzie nad nią czuwał.
Kiedy jednak dotarł na szczyt jednego z wielu zdradliwych
wzgórz, reflektory jego auta wyłowiły z mroku wyłom w starym, nędznym, drewnianym płocie, który służył za barierę ochronną. Oszalały ze zdenerwowania zatrzymał samochód i gwałtownie otworzył drzwi, wykrzykując jej imię. W ciągu kilku sekund, których potrzebował, by dotrzeć do luki w ogrodzeniu, przemókł do suchej nitki; woda zalewała mu oczy i oślepiała go tak, że zanim zdołał się zatrzymać, omal nie przeleciał przez krawędź skarpy.
Przetarł oczy i w strugach zacinającego deszczu spojrzał w dół.
Mignęła błyskawica, na ułamek sekundy ukazując obraz tego, co się tam znajdowało. Ujrzał samochód Catherine przechylony pod nieprawdopodobnym kątem; czerwona łuna pod spodem była piekielnym świadectwem ogromnego niebezpieczeństwa. Ruszył naprzód, ślizgając się w błocie i myśląc jedynie o tym, by dotrzeć do narzeczonej.
Zostało mu jeszcze jakieś sześć metrów, gdy rozległ się głuchy huk i eksplozja na moment poderwała auto w powietrze. Gorący podmuch zwalił go z nóg. Zanim z trudem usiadł, samochód ogarnęły płomienie.
Sparaliżowany przerażeniem, czując pierwsze, ostre jak brzytwa spazmy, ujrzał w okrutnym świetle płonącego ognia rękę Catherine. Spoczywała na krawędzi okna, bezwładna i zupełnie niepokaleczona rozrzuconym wokół szkłem. Na środkowym palcu jaskrawo połyskiwał, niczym drwiąca obietnica, zaręczynowy pierścionek z brylantem.
Rozdział 1
- To nam zajmie tylko parę godzin, zapewniam cię. Zgódź się, Lauro... będzie świetna zabawa.
Laura Sutherland zsunęła okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa, by zerknąć na swoją towarzyszkę, i skrzywiła się, oślepiona jaskrawym popołudniowym światłem odbijającym się od błękitnej wody w przydomowym basenie.
- Dla kogo? Przecież wiesz, że nie znoszę staroci.Wylegując się w gorącym słońcu niespełna metr od ukrytej
w cieniu parasola przyjaciółki, Cassidy Burkę wtarła w brązowe udo kolejną porcję olejku do opalania i jęknęła ze zniechęceniem.
- To nie będą tylko starocie. Z tego, co słyszałam, wystawione zostaną przedmioty wszelkiego rodzaju - i meble we wszystkich stylach. Poza tym czy to nie ty zawsze chciałaś się dostać do posiadłości Kilbourne'ów?
- Nieszczególnie. - Laura spojrzała z zazdrością na szybko opalającą się Cassidy i przesunęła się nieco, by przypadkiem nie wysunąć ramienia spod parasola. Życie było naprawdę niesprawiedliwe. Blondwłosa i błękitnooka Cass powinna się usmażyć w tak upalny dzień. I co? I nic. Opaliła się na złocistobrązowo. Natomiast Laura w ogóle się nie opalała; obdarzona była na swe nieszczęście niezwykle jasną skórą i słońce albo ją oparzało, albo osypywało całe ciało piegami. W efekcie była blada jak ściana - a przecież kończyło się kolejne długie lato spędzone w Atlancie.
Nie jesteś ciekawa, jak wygląda? - zdziwiła się Cassidy. - Kilbourne'owie mieszkali w Atlancie na długo przedtem, zanim przemaszerowały tędy wojska Shermana, a ich ro dzinne intrygi są od pokoleń pożywką dla gazet. Wiesz, że stara Amelia Kilbourne zabiła ponoć swego męża? A syn Amelii, jak wszystkim wiadomo, umarł w zagadkowych okolicznościach, gdy jego dwaj synowie byli jeszcze dziećmi...
Laura z powrotem nasunęła okulary na nos i pokręciła głową.
- Nawet zakładając, że którakolwiek z pogłosek o tym, co „ponoć" i, jak wszystkim wiadomo się stało, jest prawdą, czy ty liczysz, że zobaczysz lub usłyszysz cokolwiek interesującego na tej aukcji? Założę się, że jeśli w ogóle będzie tam ktoś z rodziny, to wyłącznie w pokojach niedostępnych dla ogółu, odgrodzonych atłasowymi sznurami.
Tym razem to, Cassidy zsunęła okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa i spojrzała na Laurę z równie dużym zainteresowaniem.
- Och, cały dom jest niedostępny. Aukcja odbywa się na bocznym dziedzińcu. Z tego, co słyszałam, kiedy syn marnotrawny wrócił do domu, mocno chwycił za ster. I nie ma mowy, by pozwolił obcym włóczyć się po rezydencji, którą odziedziczył po przodkach - nawet gdyby rzeczywiście chciał im sprzedać parę świecidełek.
- Syn marnotrawny? - zapytała mimowolnie Laura.
- Daniel Kilbourne. Najstarszy wnuk Amelii. Był na północy, powiększył rodzinny majątek. O ile dobrze zrozumiałam, to jakiś pierwszorzędny specjalista od finansów. W każdym razie Amelia doszła do wniosku, że poddasze i piwnice domu wymagają opróżnienia i ogłosiła wyprzedaż. Ale zanim zdołano powiedzieć „start", zjawił się Daniel, by wszystko przygotować.
- Czy jest coś, czego te twoje gazety nie wiedzą?Cassidy wybuchnęła śmiechem i wyciągnęła się na leżaku, nasuwając z powrotem okulary.
- Niewiele. Na przykład matka chłopców, Madeline, jest podobno potulna, łagodna i nie ma absolutnie nic przeciwko temu, by mieszkać w domu Amelii i robić to, czego ta sobieżyczy. Natomiast obydwu jej synom wszystko uchodzi płazem - Danielowi, dlatego, że i tak robi, co mu się podoba, na przekór starszej pani, a Peterowi, bo wykorzystując swój urok, skłania ją do ustępstw.
- Urocza rodzinka - zauważyła oschle Laura.
- Poznałaś zaledwie drobną część faktów. Wierz mi, to przypomina telenowelę! Starsza pani formalnie nadal sprawuje nadzór nad większością rodowego majątku, ale tak naprawdę od wielu lat wszystkim rządzi Daniel, który podobno musi na każdym kroku toczyć boje z Amelią. Jest ponoć bezlitosny. Dzięki jakiemuś porozumieniu prawnemu, które mąż Amelii zawarł tuż przed tym, jak utonął we własnym basenie, po jej śmierci wszystko ma odziedziczyć Daniel. Cały majątek. A wtedy reszta rodziny będzie musiała być dla niego bardzo miła albo poszukać sobie pracy.
...
Puciulek