Armstrong Charlotte - Gorzka czekolada.pdf

(1669 KB) Pobierz
117743840 UNPDF
Charlotte Armstrong
Gorzka Czekolada
Przełożyła Violetta Dobrosz
Rozdział 1
Kuzynka Edna Fairchild wiodła swe życie, hołdując zasadzie, że wszędzie dobrze,
gdzie nas nie ma. Każdego roku przez trzy miesiące wędrowała po Południowej
Kalifornii, spędzając tydzień tu, dwa tygodnie gdzie indziej, czyniąc wobec
tamtejszych barbarzyńców delikatne aluzje na temat swej nostalgii za bardziej
dojrzałą kulturą Wschodniego Wybrzeża. Przez resztę roku mieszkała w Nowym Jorku
i cieszyła się swoistą sławą osoby, która zimę spędza na zachodnim wybrzeżu i z
rozrzewnieniem wspomina spokój i swobodny styl życia tych, którzy uciekli ku słońcu.
W tej chwili, w marcowy niedzielny poranek miała właśnie wyruszyć w swą
doroczną podróż z zachodu na wschód. Wracała do domu.
Siedziały na tarasie na tyłach domu, a otaczały je niedzielne gazety i resztki
śniadania. Była to ta drętwa godzina przed odjazdem. Wszystkie nowinki już dawno
zostały przekazane, wspomnienia minionych dni przeżute tak dokładnie, że całkiem
straciły smak. Tak naprawdę kuzynka Edna duchem była już w pociągu, a Kate Garth,
jej gospodyni, w myślach zdążyła wysprzątać pokój Amandy i na powrót ją tam
umieścić.
Amanda miała odwieźć podróżniczkę na stację. Na razie jednak nic na to nie
wskazywało. Była boso i miała na sobie parę obcisłych, obszarpanych spodni z
wypłowiałego niebieskiego materiału i różową koszulę z podwiniętymi rękawami.
Rozciągnęła się na brzuchu na leżaku, opierając się na łokciach, i studiowała gazetę.
Krótkie, brązowe włosy kręciły się lekko i przylegały do ślicznej główki.
– Mandy – odezwała się kuzynka Edna – czy nie powinnaś się już przebrać?
– To mi zajmie pięć minut – odparła spokojnie Amanda. – A mamy jeszcze całe
dwie godziny.
Kuzynka Edna podniosła się, podeszła na skraj wyłożonego kostką brukową tarasu
i rozejrzała się dokoła, jak gdyby chciała wchłonąć w siebie ten widok białych ścian
otaczających ładne, małe podwórko, błękitnych kaskad kwiecia pięknie
ukształtowanej wisterii, szarozielonego drzewa oliwnego.
– Ach, Kate, było mi tu cudownie.
Niebieskie oczy Amandy powędrowały ku matce, by zaobserwować, jak na jej
twarzy komicznie odmalowuje się bezdenna cierpliwość. Kate pochłaniało cerowanie.
Nie potrafiła czytać tuż pod nosem Edny. Jednak jej długie, mocne palce niezręcznie
trzymały igłę, a ścieg wychodził rzadki jak u dziecka.
– Czemu się tak przyglądasz? – Kuzynka Edna pochyliła się nad ramieniem
Amandy. Odczytała: – „Belle w drzwiach".
Spojrzenie Amandy powróciło do wykonanej techniką półtonową reprodukcji w
dziale kulturalnym niedzielnej gazety. – To nie najlepszy obraz – stwierdziła z
młodzieńczą pogardą, lecz szybko zdała sobie sprawę z własnej arogancji i poprawiła
117743840.001.png
się: – ...moim skromnym zdaniem...
– Już miałam coś powiedzieć... – mruknęła łagodnie Kate.
– Nadal tak bardzo interesujesz się sztuką – przymilnie dodała kuzynka Edna.
– I uważam, że to durny obraz. – Amanda stuknęła w gazetę wierzchem dłoni. –
Kreska jest okropna. Światło nienaturalne. Sentymentalny temat.
– „Tobias Garrison" – przeczytała kuzynka Edna. – Garrison!
– Ależ Kate, czy to nie ten człowiek?
Amanda podniosła brodę. Popatrzyła ostrożnie na Kate. Wyczytała z pociągłej
twarzy ledwo dostrzegalną reakcję: żal, a zaraz potem skupienie, by go
przezwyciężyć.
– Ten artysta! – ciągnęła z uporem kuzynka Edna. – To ten sam człowiek! Ten
wtedy w szpitalu! Nie mów mi, że zapomniałaś!
– Wtedy, to znaczy kiedy? – bez ogródek wtrąciła Amanda.
– No wiesz, podczas tego zamieszania – odparła kuzynka Edna. – Po twoich
narodzinach. Nie myślałam o tym od lat. Czy to nie ten sam człowiek? Co powiesz,
Kate?
– Chyba to on. – Spojrzenie Kate powędrowało do Amandy, wyraźnie jednak mało
odważne.
– Nigdy nie zapomnę, jak postąpił wtedy John Garth! – wykrzyknęła Edna. –
Nigdy! Zachował taką zimną krew... Po prostu nic nie było w stanie nim wstrząsnąć!
Nie sposób było go nie podziwiać. Wszystko to było takie dziwne. Każdy by się
zdenerwował. Dopiero co narodzone dzieciątko i John, który ledwo zdążył
uprzytomnić sobie fakt, że ma córkę. Doprawdy... Co się dzieje? Och, Kate, czy
powiedziałam coś niewłaściwego? Czy Amanda...? Och, Kate! – Zabrzmiało to jak
okrzyk, lecz nie było w nim skruchy. Była natomiast nuta zadowolenia.
Amanda momentalnie uświadomiła sobie, jakie stanowisko powinna zająć. Jeśli
była w tym jakaś afera, to nie należało dopuścić, by została wyjawiona teraz, w
obecności Edny na jej żądnych sensacji oczach – co to, to nie.
– Ach, o to chodzi! – zawołała. – Początkowo nie wiedziałam, o czym mówicie.
Przeniosła ciężar ciała na jedną rękę, drugą podniosła gazetę.
– A zatem wiedziałaś? Więc jednak niczego nie...? Och... No cóż, cieszę się! – Edna
westchnęła głośno, rozczarowana. – Ale czy to nie dziwne?
– Nieszczególnie – odparła spokojnie Kate – skoro mieszka tu w pobliżu.
– Kate, czy ty spotkałaś go jeszcze kiedyś?
– Nigdy.
– A ty, Mandy?
– Hmmmm? – mruknęła sennie Mandy. – Nie-e... Nie rozumiem, skąd tyle
zamieszania wokół tego obrazu.
– Mój Boże – rzekła Edna – jak wy możecie być takie znudzone... Przecież on jest
sławny! Nieprawdaż?
117743840.002.png
– Już za kwadrans... – zauważyła Mandy.
– Amando! Ale ty chyba tak nie pojedziesz!
– O mnie się nie martw.
Pomrukując z zaniepokojenia, Edna wpadła do domu. Trzasnęła moskitiera.
Głośne stuknięcie drewna było jak kropka kończąca zdanie. W słońcu brzęczały
pszczoły.
Amanda usiadła i obróciła się, postawiła obie bose stopy na kostkach tarasu i
podkuliła palce.
– O kurczę – rzekła. – Z moimi narodzinami wiąże się jakaś tajemnica!
Pociągłą, rozbawioną twarzą Kate zaczęły wstrząsać drgawki śmiechu. Jej brwi
uniosły się, powieki utworzyły trójkąciki.
– Sama nie wiem, z czego się śmieję – rzekła. – A niech to...! A jednak wiedziała.
Chodziło o to, że tak błyskawicznie pozbyła się tej maleńkiej wątpliwości, a pozbyła
się jej, absurdalnie, dzięki nie ukrywanemu entuzjazmowi Amandy. Cieszyła ją więc
miła sercu pewność, czysta radość z ich solidarności. Chodziło też o falę miłości, jaka
zalała serce Kate, miłości do tej dziewczyny w dziwacznym ubraniu, której wiara
była tak silna, że wywołała w matce podniecenie i rozbawienie nagłym szalonym
pomysłem, że być może jednak wcale nie są spokrewnione.
– Lepiej mi o wszystkim powiedz – powiedziała Amanda, uśmiechając się od ucha
do ucha i siadając po turecku. – Jeśli jestem księżną w przebraniu, chciałabym to
wiedzieć.
Kate pokręciła głową. – Nie ma w tym nic szczególnego. Skoro nigdy ci o tym nie
powiedziałam, to po części dlatego, że to tak mało istotne, a po części może przez tę
twoją piekielną wyobraźnię...
– Jeśli myślisz, że z niej wyrosłam – rzekła surowo Mandy – to się mylisz.
– No cóż. Tak czy siak, wyszło szydło z worka. – Twarz Kate spoważniała. – Przez
to, że pani Garrison urodziła dziecko wtedy, kiedy ja. W tym samym miejscu. W tym
samym czasie. No, było może kilka godzin różnicy. Poród musiał nastąpić nieco
przedwcześnie, bo pan Garrison – kiwnęła głową w stronę gazety – był akurat w
jakiejś podróży. Naturalnie wrócił najszybciej, jak mógł, i przyszedł do szpitala
nazajutrz rano. Chwilowo nie mógł jednak zobaczyć się z żoną. Kąpano ją akurat czy
coś takiego. Popędził więc na oddział noworodków i poprosił jedną z pielęgniarek-
praktykantek, żeby pokazała mu dziecko. A ona pokazała ciebie.
– Rany boskie – rzekła cicho Mandy.
– Podniosła cię za szybą, rzecz jasna. Powiedziała mu, że ma córkę. A on
oczywiście rozpromienił się na twój widok. Następnie poszedł do żony i po chwili
okazało się, że podczas gdy on myślał, że ma córkę, ona uważała, że mają syna.
– I on wiedział swoje, a ona swoje, tak? – zauważyła Mandy.
Matka posłała jej krótkie spojrzenie. – Zrobiło się więc wielkie zamieszanie. W
tamtym czasie niewiele z tego do mnie dotarło. Zdaje się jednak, że za sprawą pana
117743840.003.png
Garrisona pielęgniarki biegały w panice, zlecieli się wszyscy lekarze i pracownicy
szpitala.
– Ale jak to się mogło stać?
– Właśnie tego chciał się dowiedzieć. Tak mi się przynajmniej wydaje... Wiesz, że
noworodkom zakłada się małe paciorkowe bransoletki. Z literami nazwiska. Twoja
pękła. Nikt o niczym takim wcześniej nie słyszał i nikt nie wiedział, jak mogło do tego
dojść, dość, że tak się stało. No i ta młodziutka pielęgniarka odkryła tasiemkę, na której
zostały tylko trzy litery...
– Czyli GAR – rzekła Mandy. – Bo naszych imion przecież w szpitalu nie znali,
prawda? No tak. Wszystko jasne. I oczywiście po mej ślicznej twarzyczce poznała, że
jestem dziewczynką.
– Owszem – odparła rzeczowo Kate. – I wtedy zjawił się twój ojciec.
John Garth nie żył już od dwunastu lat. A jednak, choć tylko na chwilę, na powrót
ożył. Kate Garth ujrzała go, jak pochylał się nad jej wysokim łóżkiem. Usłyszała jego
opanowany głos.
– Po prostu zmusił wszystkich do zachowania spokoju – ciągnęła. – Byłaś naszą
córką i nic więcej nas nie obchodziło, a jeśli nawet zaszła jakaś pomyłka, to absolutnie
nie było to naszą sprawą i lepiej, żeby jak najszybciej tę pomyłkę naprawiono, nie
denerwując mnie, bo gdybym się zdenerwowała, nasz udział w sprawie stałby się
nieunikniony, a wszyscy gorzko by tego pożałowali. Zawołał lekarzy i pielęgniarki, i
tego Garrisona i przeprowadził swego rodzaju przesłuchanie, wyjaśniając wszystko.
Twój ojciec był... był w tym bardzo dobry.
Amandzie z samego tego chciało się płakać. Zapanowała jednak nad sobą.
Odezwała się w zamyśleniu:
– Tata też chyba chciał syna.
– Nie po tym, jak cię zobaczył.
Przez chwilę Amanda nie widziała nic w dzielącej je przestrzeni. – Musiałam być
całkiem ładniutka jako dziecko. – Siorbnęła nosem.
Kate sama przełknęła głośno. – To wszystko na ten temat – rzekła. – A zatem nie
jesteś żadną księżną, moja Księżniczko. – Dodała z rozmarzeniem: – Ona zaś musi był
miłą kobietą. Napisała do mnie liścik. Choć nigdy jej nie widziałam.
Po chwili Mandy wstała i przeciągnęła się. – Cóż, jestem zawiedziona – orzekła,
ziewając. – Mamo, ale jak do tego doszło, że to wszystko się działo w Nowym Jorku?
Powiedziałaś chyba, że Garrisonowie mieszkają tutaj. Przeprowadzili się tu po tamtych
wydarzeniach tak jak my?
– Nie – odparła Kate. – Nie, wydaje mi się, że już wtedy mieszkali w Kalifornii.
Nie wiem, dlaczego przed porodem przyjechali na wschód. W ogóle niewiele o nich
wiem. Och, mignęło mi gdzieś ich nazwisko. Zdaje się, że dotknęła ich jakaś
tragedia...
Mandy stała cały czas z wyciągniętymi ramionami. Na twarzy Kate malowało się
117743840.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin